piątek, 28 lutego 2014

Luty pod znakiem wygranych, wyprzedaży i prezentów.



Luty znów był obfity - sporo kupiłam, sporo wygrałam, część dostałam na przeróżne okazje. Efekt końcowy nawet mnie zaskoczył:

Być kimś, być sobą - recenzja
Kochanka Freuda -recenzja
Azyl (promocja w Znaku)
Pałac (j.w.)
Niezbędnik obserwatorów gwiazd (j.w.)
Tajemnica Pani Ming-recenzja
Odmieniec
Krucjata
Gra o miłość
Tajemnica szkoły dla panien-recenzja
Dziecko śniegu (prezent)
Spóźnione wyznania
Z ostatniej chwili (wygrana w konkursie)
List z powstania (j.w.)
Brudna gra (j.w.)
Człowiek mroku (j.w.)
Powolny człowiek (
z akcji w Bibliotece Śląskiej)
Lala (z akcji w Bibliotece Śląskiej)
Chłopaki Anansiego
Trupia otucha
Zorkownia-recenzja
Jestem bardzo w rękach Bożych
Papież Jan XXIII. Droga do świętości
Terminal (promocja na Allegro)
Darth Paper kontratakuje


Widzicie coś dla siebie? Od czego polecacie zacząć?:)

Zakochany Kafka – Jaqueline Raoul-Duval


Tytuł: Zakochany Kafka
Autor: Jaqueline Raoul-Duval
Wydawnictwo: Pascal
ISBN: 9788376422237

Ilość stron: 304
Cena: 39,90 zł


Franz Kafka zawsze zdawał mi się postacią interesującą – jego powieści zbudowały w mojej głowie obraz człowieka-absurdu, którego codzienność musiała być nietuzinkowa, przynaglająca go do tworzenia tekstów nie przez wszystkich należycie docenianych.
Inna rzecz – wysoko cenię sobie wszelakie opowieści o miłościach pisarzy – są one dla mnie niejako kluczem do wejrzenia w duszę tego, kto pisze tak a nie inaczej, kto z jakichś przyczyn realizuje w swych tekstach temat zakochania w sposób zindywidualizowany i mocno charakterystyczny. Nierzadko zastanawia mnie ile w fikcji literackiej odbicia życia, ile zniekształceń i zakrzywień. Nie ukrywam, że lubię, gdy powieści mające w tytule Zakochany…(wstaw nazwisko odpowiedniego pisarza) pisane są z wykorzystaniem sztafażu romansowo-obyczajowego, ukazując nie tylko suche fakty, ale także realizując je w sposób wciągający dla czytelnika.

Zakochany Kafka sugerował wszystkie te elementy: romantyczna, pastelowa okładka, wskazanie ważnej roli listów, pewna sugestia „powieści o…”, a nie notki encyklopedycznej czy też pracy badawczej, wtrącającej dialogi bardziej w formie cytatu, niż z chęci zwrócenia uwagi na relacje łączące bohaterów.
Książka ta to prawdziwe siedlisko rozmów – często urywanych, krótkich, rzeczowych zdań, które zwłaszcza w pierwszej części przywodzą na myśl dialogi sceniczne dwójki nowo poznanych osób: jedno pytanie nie wynika z drugiego, dialogi nie są płynne, stanowią raczej świadectwo próby zachłyśnięcia się drugą osobą, gestem nieporadnym, życzeniowym i choć do pewnego momentu atrakcyjnym, później – denerwującym.

Brnąc przez pierwsze sto stron miałam wrażenie, że to jedynie szkic przyszłej książki – kontury, zarysy wymiany myśli i wstępna fabuła.
Blurb sugeruje, że książka ta będzie miała charakter powieści biograficznej: i rzeczywiście, kilka ustępów językowo i konstrukcyjnie przypomina powieść, kilka zaś notkę biograficzną zaczerpniętą ze słownika encyklopedycznego, mającą ewidentnie dokumentarny charakter, nie zaś jak chyba chciała autorka, zbeletryzowany.
Moje oczekiwania rozminęły się z tym co zastałam – spodziewałam się tekstu o wiele silniej podporządkowanego regułom powieści, nosiłam się z nadzieją na wciągającą, pełną pasji opowieść o czterech miłosnych obsesjach Kafki, dostałam zaś niemalże podręcznikową relację jego związków, z dodaniem odpowiednich cytatów zaczerpniętych z listów i dzienników.
Wiele ustępów jest zupełnie zbędnych: miały chyba wprowadzić nutkę kontrowersji, jednak realnie niczemu nie służą, raczej zniesmaczają niż wzbudzają ciekawość: jak na przykład wyimek o masturbacjach Kafki na myśl o jednej z panien – po co mi to było wiedzieć?

Tym, co jest plusem, to rzetelne uporządkowanie. W książce zostały wydzielone cztery części, z których każda podejmuje temat kolejnej miłości Kafki. Są zatem:

- Felicja – uczucie chyba najdłuższe i najbardziej chaotyczne: stanowiące raczej miłość listową, przerywaną kilkoma wybitnie nieudanymi spotkaniami. Franz i Felice miotają się, nie są pewni swoich uczuć, zaręczają się i zrywają zaręczyny, raz się wzajemnie zniechęcają, innym razem błagają o jakikolwiek przejaw uczucia, zupełnie nie wiedzą czego chcą, ich pragnienia ciągle się rozmijają, w niczym się nie zgadzają. Felice Kafki nie docenia – mimo że czyta wiele, jego teksty zbywa milczeniem, nie komentuje, czym jawnie daje mu znać, że ich nie aprobuje.
W „czasie Felicji” Franz wikła się uczuciowo także z Gerti i Gretą – są to jednak krótkie, platoniczne, peryferyjne relacje, bez większego znaczenia.
-  Julia – kolejna kobieta, z którą Kafka się zaręcza, ostentacyjnie wyrażając bunt przeciwko pogardzie rodziny, jaką wobec niego i niej (córki szewca) żywili.
- Milena – przy niej Franz z niezwykłą intensywnością uświadamia sobie, że rządzi nim obsesja tego, że nie podoła żadnemu związkowi – to ona jest przyczyną rozpadu każdego z nich. Zwierza się Kafka tutaj ze swojego pierwszego seksualnego doświadczenia, które na zawsze zdeterminowało jego późniejsze decyzje.
 - Dora – kobieta, z którą los zetknął go, gdy był już bardzo schorowany. To chyba jedyny z jego związków, który miał realna szansę przetrwania, oparty był bowiem na prawdziwej miłości, służbie drugiemu, bezinteresownej pomocy i wspólnocie dusz.
Gdy jest toczony chorobą, zaczyna pragnąć żyć: z nią, przy niej, dla niej.

Największym plusem książki jest… wydanie. Staranne, na doskonałej jakości papierze, z naprawdę piękną okładką. Niestety, największym zarzutem wobec treści jest jej wtórność i brak pasji, której oczekiwałabym przy wczytywaniu się w relacje miłosne. Książka ta zdaje się jedynie opracowaniem listów na potrzeby jakiejś pracy, opracowaniem jednak tak słabym, że o wiele większym pożytkiem byłoby skierowanie ku źródłom i odczytanie bezpośrednio dzienników i epistolarnych tekstów Kafki, które przynajmniej nie oszukiwałyby formą i nie pretendowałyby do miana powieści.
Jest wydanie to świadectwem uczuciowego życia geniusza o niezwykle skomplikowanej osobowości: zmiennej, skłonnej do autodestrukcji, nieznośnej, wybuchowej, niezrównoważonej, mam jednak wrażenie, że to zapis wybiórczy, nie ukazujący całości złożonej postaci jaką niewątpliwie był Kafka. Z pewnością sięgnę do Dzienników – mam wrażenie, że one, paradoksalnie, pozwolą mi lepiej zapoznać się z tym, co tutaj zostało potraktowane w mojej opinii po macoszemu.

środa, 26 lutego 2014

Tajemnica szkoły dla panien – Joanna Szwechłowicz


Tytuł: Tajemnica szkoły dla panien
Autor: Joanna Szwechłowicz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788378396918
Ilość stron: 344
Cena: 32 zł


Kryminały retro spisane chociażby wprawną ręką Marka Krajewskiego zawsze budzą moje uznanie i wielką fascynację.

Nowe nazwisko – Joanna Szwechłowicz – zupełnie nie zwróciłoby mojej uwagi, gdyby nie stylizowana na retro okładka oraz opis, podkreślający charakter tekstu.

Pod względem językowym nie można książce tej niczego zarzucić – dobrze oddaje mowę lat 20-tych XX wieku, sprawnie posługuje się popularnymi podówczas frazami, jak odchodzące już dziś do lamusa „Bogiem a prawdą”. Autorce udało się zbudować klimat opisywanych lat nie tylko dzięki precyzyjnemu oddaniu warstwy lingwistycznej, ale też dzięki bogato i wiarygodnie zarysowanym realiom społeczno-obyczajowym.
Oto w Mańkowicach 1922 roku, w szkole dla dziewcząt, wiesza się jedna z uczennic. Sprawa ma zostać wyciszona, po to, by „nie zrobić większych szkód”. Choć wydarzeniu towarzyszy niemały skandal, wszystko wskazuje na to, że śledztwo uda się zamknąć bardzo szybko. Okazuje się to jednak niemożliwe, gdy niewiele później odnalezione zostają kolejne zwłoki, wyraźnie powiązane z pierwszą śmiercią.  Śledztwo prowadzi podkomisarz Hieronim Ratajczak, któremu nie w smak jest zajmowanie się tak poważną sprawą – daleki jest on bowiem od znanych z innych kryminałów detektywem: nie posiada owego instynktu łowcy, tak ważnego podczas prowadzenia dochodzenia w sprawie wyższej rangi niż kradzież cukru.

Sprawa śmierci Marianny jest dla niego tym trudniejsza, że wszystko wskazuje na zamieszanie w nią największych miejscowych osobistości: dyrektora szpitala, dyrektora gimnazjum męskiego, a także większości wpływowych kobiet, mających wielki dar obserwacji i subiektywnego wyciągania wniosków.

Mimo oddania klimatu miasteczka, mającego wielkie aspiracje a niewielkie możliwości rozwoju, powieść tę czyta się z mieszanymi uczuciami. Charakterystyczna postać podkomisarza raczej nie fascynuje, jego śledztwo nie nadaje się do filmów akcji i choć wydarzenia nabierają tempa, to tak naprawdę wcale nie jest ono odczuwalne. Niestety – spora część to przestoje i dłużyzny, w których dominantę stanowią: opis miejskich konszachtów i wpływów, a także próby ominięcia głównego toru śledztwa i wyjścia z niego obronną ręką, bez konieczności wskazywania na winnych.

Choć książka ta jawnie flirtuje z kryminałem retro, daleko jej do wybitnych tekstów tego gatunku: jest to raczej próba wkomponowania się, wprawka literacka, która – choć ma potencjał – nie wykorzystuje go w pełni budując napięcie, lecz skupiając się raczej na wątkach humorystycznych czy właśnie: społeczno-obyczajowych, zakreślając drobnomieszczański świat, nic sobie nie robiąc z czytelników, którzy z napięciem oczekują czegoś, co można by dalej nazwać „wartką akcją”.
Zamiast wciągającej sprawy morderstwa jest doskonale zarysowana mentalność ludzi okresu międzywojnia, ich uprzedzeń, lęków i obaw, a także – co niezmiernie ważne – opis silnych postaci kobiecych, które nie dość, że istnieją w miasteczku, to jeszcze całkowicie nim rządzą, sterując decyzjami mężów i kochanków. Szwechłowicz podkreśla swoim tekstem zmieniającą się w owym okresie rolę kobiet, które nie dość, że otrzymały prawo do głosowania, to jeszcze coraz odważniej zaczęły mówić o swoich pragnieniach i aspiracjach – w uczennicach szkoły zarysowane zostało przyszłe, silne pokolenie kobiet.  Książką tą zatem szczególnie zainteresować mogą się osoby zaintrygowane obyczajowością na krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
To nie zbrodnia jest tu najważniejsza – i nie wiadomo czy minus to, czy plus. A rozwiązanie – cóż, najprostsze jest najlepsze. Szkoda, że komplikując – nikt nie bierze go pod uwagę.

wtorek, 25 lutego 2014

Zorkownia – Agnieszka Kaluga



Tytuł: Zorkownia
Autor: Agnieszka Kaluga
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2882-5
Ilość stron:
288
Cena:
32,90 zł





W telefonie jednak wciąż mam Twój numer – forma mikrobuntu, zasuszony liść z drzewa, po którym zostały korzenie

Ksiązka, która sprawia, że czytelnik przewraca strony z coraz bardziej ściśniętym gardłem. Książka, która z blogu powstała i w blogu ma kontynuację.
Książka, stanowiąca memento.
Książka, którą każdy powinien przeczytać i wycisnąć dla siebie jak najwięcej.
Książka-świadectwo.
Zorkownia.

Agnieszka Kaluga bardzo wcześnie straciła córeczkę, której obiecała, że może odejść, bo da sobie radę. Doświadczenie to wyzwoliło w niej pokłady ogromnej empatii i chęci niesienia pomocy innym – tym, którzy znaleźli się na ostatniej stacji swojego życia.
Autorka sens znalazła tam, gdzie śmierć zagląda ludziom w oczy i gdzie podkreśla swoją demokratyczność i uniwersalność. Od 2010 roku Kaluga jest wolontariuszką w hospicjum. Trzeba dodać – wolontariuszką z powołania i z potrzeby serca, co nie zawsze jest jednoznaczne.
Codziennie spotyka ludzi – młodych i starych – znajdujących się w miejscu, w którym albo stają do ostatniej heroicznej walki, albo w zgodzie ze sobą i ze światem, świadomi nieodwracalności, w pełni przeżywają ostatnie dni swojej ziemskiej wędrówki. Ona jest dla nich oparciem, „krzesłem”, pomocą, pociechą i współtowarzyszką cierpień.

Wydaje się, że ludzi dotyka coraz większa znieczulica. Gdy jednak wejdziemy w cztery ściany hospicjum, ujrzymy coś zupełnie innego: mimo ogromu cierpienia, widoku wciąż tych samych przypadłości, kończonych zawsze w identyczny sposób, jego pracownicy nadal pozostają otwarci na drugiego: z nim współcierpią, przeżywają żałobę po utraconym zdrowiu, a później – życiu.
Kaluga cierpienia i odejścia swoich podopiecznych przeżywa niezwykle intensywnie. Mocą swojego współodczuwania promieniuje na czytelnika (mnie), dzieląc się z nim emocjami i doznaniami: przytłaczającymi, bolesnymi.

Ludzie w hospicjum zmieniają się jak w kalejdoskopie: jeszcze wczoraj na tym samym miejscu spał Henio, dziś jest Stefan. I choć wolontariusze otaczają ich ogromem ciepła, serdeczności i dobroci, zdarzają się także pracownicy bezduszni, którzy albo nie pozwalają sobie na emocjonalne zaangażowanie, by się nie złamać, albo zupełnie beznadziejnie zainwestowali czas poświęcony na pracę.

Książka ta nie dość, że chwyciła mnie za serce w sposób nie do opisania ze względu na wspólnotę doświadczeń z bohaterami, to jeszcze wywołała morze łez, ciurkiem spływających po policzku. Przywróciła widok umierającego na raka człowieka, który ostatkiem sił chwyta się życia, przypomniała cierpienie, głębokie rany, zwierzęce krzyki spowodowane bólem, którego nie ułagodzi żadna dawka morfiny.


Moje własne bolesne miejsca otwarły się na oścież.

Zdaje się, że okładka ma przeciwdziałać tak silnym emocjom: jej radość, nadzieja, optymizm, energia, stanowią idealną przeciwwagę dla treści. Treści, która nie jest jedynie świadectwem pracy w hospicjum, ale też tym, co mieści się w sensie ukrytym. Ona woła: doceń życie, ciesz się zdrowiem, nigdy nie przekładaj badań, celebruj każdy kolejny dzień, nie trwoń czasu.
Może (i w moim wypadku – robi to) notorycznie przypominać o śmierci, uświadamiać, że może nadejść niespodziewanie, w każdym wieku, często bezobjawowo: za sprawą tego memento człowiek budzi się z letargu, porzuca zbędne, bzdurne myśli zaprzątające mu głowę i zaczyna… żyć.


Mam obowiązek WIDZIEĆ rzeczy, smakować rzeczy, cieszyć się nimi.
Bo jestem.
Póki jestem.
Fenomenalna ksiązka, która nie jest skończona – wciąż pisze ją życie, a efekty tego procesu możemy śledzić na blogu zorkownia.blogspot.com .


Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę...
Po drodze coś ważnego zrób
Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę
I kochaj albo chociaż lub...
[Artur Andrus, Na każdym liściu komunikat]


Pokój - Gene Wolfe



Gene Wolfe to autor m.in. Księgi nowego słońca. Pokój jest jego pierwszą pełnowymiarową powieścią, zapowiadającą niebywały talent pisarski. Książka po raz pierwszy została wydana w  roku 1975 roku i od tamtej pory uznawana jest za jedną z najlepszych powieści swojego gatunku.

Alden Dennis Weer – główny bohater powieści – to rozgoryczony starzec po udarze, spędzający ostatnie dni swojego życia w  małym miasteczku na Środkowym Zachodzie Stanów. Książka ta, jest tak naprawdę zapisem jego wspomnień, sięgających dzieciństwa spędzonego z  ciotką Olivią.

 Co zadziwiające jednak, nie jest to jedyny wymiar powieści. Okazuje się bowiem, ze Weer posiada wyobraźnię rozwiniętą tak dalece, że wykracza ona poza śmierć. Jako narrator wprowadza on do powieści kolejnych opowiadaczy, oddając głos komuś innemu. Powieść staje się przez to wielowątkową siatką skojarzeń, matrioszką, popisem wyobraźni i historią obnażającą swoje drugie dno.

Mimo stosunkowo niewielkich gabarytów, niesie ze sobą wiele treści, jest bowiem 

niejednoznaczna, nastawiona na powolne i ustawiczne odkrywanie ukrytych sensów i treści.
Pokój najwięcej frajdy da czytelnikowi uważnemu i cierpliwemu, skłonnemu poddać tekst analizie, rozłożyć go na czynniki pierwsze i zobaczyć jak zmyślny mechanizm kryje się pod widoczną gołym okiem fasadą.

Prawdziwie jest to Uczta Wyobraźni.


poniedziałek, 24 lutego 2014

Rodzina Casteel – Virginia C. Andrews


Tytuł: Rodzina Casteel
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN:  9788378396406
Cena: 36 zł
Ilość stron: 544

Nazwisko Virginii C. Andrews budzi moje zaufanie, ale też – każdorazowo – obawę. Trwożę się i gryzę paznokcie nim zajrzę któremukolwiek jej tekstowi pod okładkę: wiem, że łatwo nie będzie. Podskórnie wyczuwam bolesne tragedie rodzinne, szereg nieprzepracowanych traum, ogrom skrywanego bólu, jawne przejawy niesprawiedliwości i brak stałej nadziei na lepsze życie mimo jej przebłysków. I tym razem się nie mylę – losy Casteelów niepokojąco przypominają perypetie Dollangangerów. Choć różnią się szczegóły – ogólny zarys historii jest dość schematyczny, nawet zakończenie stanowi kalkę finału Kwiatów na poddaszu, dostosowaną do świata przedstawionego kolejnej sagi (o, pardon, spoiler).

Heaven Leigh Casteel, to nastoletnia dziewczyna, na której głowie spoczywa, jak się zdaje, całe zło tego świata. Najstarsza z piątki rodzeństwa (Tom, Nasza Jane, Fanny, Keith) opiekuje się nimi niczym matka, w niczym nie ustępując macosze. Młodych łączy bardzo silna więź, zacieśniana na skutek wspólnie przepracowywanych cierpień i prześladowań, z którymi stykają się co dnia. Tragiczne warunki życia (nędzna chata, brak prądu, brud, głód, bieda) potęgują ich chorowitość oraz słabość. Mieszkali wraz z babcią, dziadkiem i ojcem, jeśli ten się pojawiał. A gdy się pojawiał, łączyło się to zarówno z radością (przynosił jedzenie), jak i z cierpieniem (Heaven była jedynym jego dzieckiem z małżeństwa z piękną, przedwcześnie zmarłą kobietą, po której żałoby Luke nigdy nie przepracował – w związku z tym unikał jej, nigdy nie nazywał córką).

Casteel uchodził za piekielnie przystojnego i nieokrzesanego człowieka. Zranił wielu, zupełnie z nikim się nie licząc. Sam uznawał siebie za ojca dawnego modelu – dziecko jest moją własnością, którą mogę dowolnie rozporządzać. I robił to – władał ich życiem i śmiercią, nie zważając na ich zażyłość.
A ta – była wielka, momentami wręcz odnosi się wrażenie, że nie jest to relacja miłości bratersko-siostrzanej, lecz erotycznej, kazirodczej, niewiele różniąca się do związku rodzeństwa z Kwiatów na poddaszu.

Ciężko było mi przez książkę tę przebrnąć nie dlatego, że jest zła warsztatowo, ani nie dlatego, że powiela znane z poprzednich książek Andrews schematy – to wybaczam, bo stanowi znak rozpoznawczy tej pisarki, choć nie zmienia faktu, że jej książki zaczynają przybierać charakter skamienielin. Lektura umęczyła mnie, bo nie byłam w stanie jednym ciągiem czytać o losach tak nieszczęśliwych ludzi – z aspiracjami, nadziejami – którzy zostają wtłoczeni w rzeczywistość nie tyle niesprzyjającą, ile w każdy możliwy sposób hamującą rozwój a nawet przypływ wiary w lepszą przyszłość. To, co pozornie ma stanowić o polepszeniu stopy życiowej bohaterów – stanowi kolejną bolączkę, następny ciężar przybijany do krzyża ich egzystencji. 

Nie wierzę – nie chcę wierzyć – że w świecie panuje aż taki ostracyzm, aż takie znieczulenie. Książka traci na wiarygodności przez ogrom tragedii, które dotykają bohaterów. Jest ich tak wiele, że przestają być autentyczne.  Hiperbolizacja osiągnęła tu zjawiskowe rozmiary, a autorka dąży chyba do tego, by na jednej ludzkiej istocie skupić wszystkie możliwe tragedie.
Jeden, dwa, trzy dramaty, nawet największej rangi – okej – wielu z nas doświadczyło ich w podobnym do postaci wieku. Ale tak wielkie epatowanie złem, dramatem, niesprawiedliwością,  które nikogo nie interesowały, jedynie litującą się nauczycielkę i później Cala, którzy jednak potrafili jedynie załagodzić ból kupieniem czegoś podopiecznym, a nie zgłoszeniem wyżej ich ciężkiej sytuacji i konkretnymi czynami, mającymi realnie polepszyć ich warunki do życia.
Czy znacie drugich takich Casteelów, których babcia ginie, ojciec nienawidzi , macocha opuszcza, rodzeństwo rodzi się martwe, jedzenia brakuje, mieszkańcy miasta wyzywają, poniżają, traktują jak ludzi z dziczy, a później jest już tylko gorzej?
Nie wierzę, że panuje aż taka znieczulica. Nie mogłam tego czytać – nie dlatego, ze za dużo było zła: jego istnienia przecież nie neguję, nie żyję w szklanej klatce, bez wiedzy o tym co dzieje się wokół mnie – dlatego jednak,  że było nierzeczywiste, niemożliwe, stanowiło serię niefortunnych zdarzeń na najwyższym poziomie. Handel ludźmi (własnymi dziećmi!), społeczne przyzwolenie, brak zrozumienia, przemoc, … .
A mimo to – autorka napisała tekst sprawnie i w jakiś s cały czas siliła się na realność – język jakim posługują się bohaterowie wskazuje na ich brak wykształcenia i ogłady – szczególnie język ojca, Sary i Fanny – choć każde z nich uosabia inny jego typ –  u Fanny jest to rozbuchany erotyzm; u Sary głupota, brak wykształcenia, charakterystyczne słownictwo, zaciąganie, błędy, mowa prosta i zabarwiona kolorytem lokalnym; u ojca gruboskórność, męskość rozumianą stereotypowo.

Co zatem sprawia, że czytam z rosnącym zainteresowaniem książkę, która budzi we mnie najgorsze instynkty? Co decyduje o tym, że nie potrafię rzucić jej w kąt z głośnym „nie będę tego dłużej czytać!”? Niewątpliwie Andrews wie, co się sprzedaje – ma świadomość tego, że ludzie, kierowani jakimiś masochistycznymi pobudkami żądni są historii trudnych i bolesnych; sag rodzinnych, w których nie sielanka decyduje o rozwoju, lecz właśnie kłody wciąż rzucane przez los pod nogi.
Buduje intrygi, tworzy zawiłą sieć bolesnych relacji, komplikuje i przekracza granie, po to, by  wstrząsnąć, zwrócić uwagę, złowić czytelnika na haczyk, a później powoli, powoli wyciągać go z tej topieli, wciąż generując tak zwane mieszane uczucia czytelnicze.

Złapiecie przynętę?

___________
Recenzje innych książek Andrews:

http://shczooreczek.blogspot.com/2012/04/patki-na-poddaszu-virginia-c-andrews.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2012/04/kwiaty-na-poddaszu-virginia-c-andrews.html




niedziela, 23 lutego 2014

Easylog - Mariusz Zielke


Tytuł: Easylog
Autor: Mariusz Zielke
Wydawnictwo: Akurat
ISBN: 978-83-7758-587-0
Cena: 34,99 zł
Ilość stron: 351

Mariusz Zielke i jego Wyrok zrobili sporo szumu. Każda kolejna powieść autora, jawi się jako sensacyjne wejrzenie w świat, który nie do końca możemy uznać za fikcyjny.
Thrillery, w których przekręt goni przekręt, a wielki świat biznesu ukazuje swoje prawdziwe oblicze, zyskują sobie sławę na długo przed premierą.

I choć Wyrok był powieścią niewątpliwie bardzo dobrą i wzbudzają w czytelniku czujność, dopiero Easylog stał się dla mnie tekstem, który naprawdę mnie zafascynował.
Fabuła poprzednich powieści utwierdzała mnie w przekonaniu, że żyjemy w świecie, o którym nic nie wiemy – ogłupiają nas, okłamują, usypiają, a my nadzwyczaj łatwo się temu poddajemy. Miałam wiele refleksji, dokonałam dużej pracy umysłowej, a jednak nie doświadczyłam podczas lektury wielu emocji – to, co miało stanowić o szybkiej akcji i potęgować we mnie wrażenia uczestniczenia w czymś niesamowitym, było jedynie cichym echem rozumowej akceptacji tego, co czytam i czego się dowiaduję.
Dopiero Easylog zapewnił mi oprócz intelektualnej, także i emocjonalną przygodę.

Ben Stiller poprzez swoje nazwisko doczekał się wielu dowcipów na swój temat. Z komikiem nie ma jednak nic wspólnego, a do żartu jego życie również się nie przymierza.
Gdy dziesięć lat temu zaginęła jego ukochana Sally, podjął wszelkie możliwe kroki, by ją odnaleźć. Mimo utraty posady w SkyCom; świetnie prosperującej firmie, dziś zdobywającej władzę nad człowiekiem w każdej dziedzinie jego życia; radził sobie całkiem nieźle.
Do czasu, gdy po latach, stanęła przed nim Sally, czyniąc niemożliwe możliwym. Policja wznowiła śledztwo, a on wplątany został w wir wydarzeń, których zakończenia nikt nie mógłby przewidzieć. Co dziwniejsze, Ben dotąd żył w przeświadczeniu, że jego ukochana została zamordowana. Kogo zatem widział?

Fabuła powieści jest tak zawiła, że chyba nie ma możliwości przewidzenia rozwiązania przed dotarciem do niego. Każde kolejne zdanie wyklucza możliwości brane pod uwagę, przekreśla domysły, zaprzecza temu, co uważalibyśmy za pewnik. Zielke gra z czytelnikiem, drwiąc z jego pozornej przenikliwości, zapewniając, że do samego finału nie będzie w stanie wyprzedzić jego myślenia ani o krok.
Fałszywy trop goni fałszywy trop, wszystkim rządzą układy, nikt nie jest pewny i zaufany.
Poprzez natłok zdarzeń, w pewnym momencie możemy poczuć się nieco zdezorientowani, mam jednak wrażenie, że właśnie taki był cel autora – skołować czytelnika i zaimponować spektakularnym finałem.


Lektura ta stanowi źródło mocnych wrażeń, a sam autor wspina się na wyżyny swoich umiejętności, oferując czytelnikowi powieść naszpikowaną emocjonującymi sekretami i fascynującymi zwrotami akcji. To historia, w której nie sposób się nie zatracić – wciąż mając wrażenie, że nikt nie jest tym, za kogo się podaje.

Polecam!



sobota, 22 lutego 2014

Książki z ... sufitu! - Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego w Bibliotece Śląskiej

W ramach Dnia Języka Ojczystego w Bibliotece Śląskiej w Katowicach  wczoraj trwała akcja "Książka z sufitu".
Wisiała tam instalacja – z sufitu na sznurkach zwisały książki. Każdy, kto przyszedł do biblioteki, mógł wybrać jedną z nich i zabrać ją do domu.
Akcja ta, według słów profesora Jana Malickiego, dyrektora Biblioteki Śląskiej, miała podkreślić, że książki to także forma rozrywki, przyjemność.
Z sufitu spadało kilkaset tytułów, pochodzących z programu Dyskusyjne Kluby Książki. Wśród nich Bieguni Tokarczuk, Madame Libery, Zmierzch Meyer, , Droga McCarthy'ego i wiele, wiele innych atrakcyjnych pozycji.





Choć wybór książek był ogromny, gdy tylko znalazłam tę jedną, wiedziałam, że właśnie z nią wrócę do domu - i tak jestem bogatsza o Lalę Dehnela. Podobno mnie i Adę można było wczoraj posłuchać w jakimś radiu - niestety nie wiem ani w jakim, ani czy ta audycja jest jeszcze dostępna on-line. Gdy z obłędem w oczach przeglądałyśmy kolejne tytuły, podszedł do nas jakiś dziennikarz, wypytujący nas o nasze wybory i ocenę akcji, a ja nawet z emocji nie zwróciłam uwagi do kogo mówię :)

Część zdjęć pochodzi ze strony Biblioteki Śląskiej, reszta jest moja;)






piątek, 21 lutego 2014

ŚBK: Zbieramy nie tylko książki, czyli nasze kolekcje



Gdybym miała zaprezentować Wam wszystkie moje kolekcje, ten post nie miałby końca.
Jestem niezrównoważonym i niereformowalnym chomikiem - zbieram wszystko, zostawiam wszystko, każdą rzecz wykorzystuję do oporu i - zawsze - zostawiam na później, nawet najdrobniejsze elementy, które mogą się przydać. Zawsze się przydają - zwłaszcza do namiętnie robionych przeze mnie ręcznie prezentów;) Jestem więc rozgrzeszona.

Tym jednak, co dość niewytłumaczalne i stanowi raczej o moich natręctwach niż sensownych zbiorach są...ulotki kinowe.
Nie wiem ile ich mam, nie chcę wiedzieć. Pamiętam tylko, że z Wrogów publicznych miałam ich około 150 - z żalem je wyrzuciłam po kilku latach :D Tworzą dwa zbiory - jeden to filmy obejrzane, drugi wciąż czekające na lepsze czasy. Najstarsza pochodzi z 2004 roku. Z ulotkami się nie rozstaję, rzadko je wyrzucam, nawet jeśli są podwójne. Na szczęście, zajmują niewiele miejsca;)


Kolekcję zakładek i filmów z Poirotem (tu) już Wam pokazywałam, mam za to jeszcze sporą kolekcję herbat (podobnie jak Magdalenardo), które piję hektolitrami. Zielone, czarne, białe, czerwone, sypane, ziołowe, mate,liściaste, w torebkach, w przeróżnych smakach - znajdziecie tutaj właściwie wszystko. Od dziurawca po pikantny romans.
Zbioru tego nie mogę Wam jednak pokazać przez wzgląd na remont i związane z nim rozproszenie go po całym domu. Kiedyś jednak na pewno to zrobię;)

Zbieram jeszcze sowy, kolczyki, owce, skarpetki,.... dobra, zbieram coś się da:D Jestem nieuleczalna :)

A co Wy kolekcjonujecie?
__________________

Przypominam o KONKURSIE.

czwartek, 20 lutego 2014

Trupia otucha - Dan Simmo



Trupia otucha Dana Simmonsa łączy w  sobie dwie przestrzenie czasowe – przeszłość i teraźniejszość.

Pierwsza z nich dotyczy Saula Laskiego, jednego z  tysięcy skazanych na śmierć w obozie koncentracyjnym w Chełmnie. Wydaje się, że nic gorszego niż nazistowskie Niemcy nie może stanąć na jego drodze, okazuje się jednak, że coś może być dalece straszniejsze niż nawet śmierć – zło, o którym lepiej było nie wiedzieć.

Teraźniejszość to czasy, w których ocalony z obozu koncentracyjnego Saul po raz kolejny musi zmierzyć się z wrogiem. To także czasy, w których nieliczni wybrańcy posiadają Talent – zdolność do oddziaływania na umysły innych ludzi, niekoniecznie w dobrych celach…

Powieść ta, mimo że wciąż na wysokim poziomie, jest w mojej opinii jedną ze słabszych w pisarskim dorobku Simonsa. Napięcie co prawda stopniowane jest umiejętnie (w  tym zresztą twórca jest niemalże wirtuozem), a sama akcja pomyślana bardzo dobrze, jednak w wykreowany świat nie wchodziło się tak płynnie, jak w poprzednich czytanych przeze mnie tekstach autora. Czy to bohaterowie nie byli dla mnie tak atrakcyjni jak dotąd, czy też stało się coś innego, co zaburzyło lekturę nie pomnę. Faktem jednak jest, że zarówno zmieniająca się forma narracji, jak i zwroty akcji – tak bardzo zazwyczaj pożądane – zmęczyły mnie.

Nie mogę powiedzieć, że nie polecam – mogę jednak zapewnić, że warto zacząć od czegoś innego. Może od niedoścignionego Drooda?

poniedziałek, 17 lutego 2014

Czwartki w parku – Hilary Boyd


Tytuł: Czwartki w parku
Autor: Hilary Boyd
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308052754
Ilość stron: 400
Cena: 34,90 zł

Miłość nic sobie nie robi z wieku i czasu: przychodzi i odchodzi kiedy tylko chce. Do jednego serca puka gdy te dopiero zaczyna dojrzewać, do innego gdy targane jest już niepokojami dorosłości, a nieraz również i wieku średniego. Zakochują się młodzi, dojrzali i starzy – ci ostatni przekreślając tym samym starość, która nie istnieje dla osób kochających i kochanych.


Jeanie Lawson zbliża się właśnie do sześćdziesiątki, jednak wcale nie czuje się staro. Prowadzi sklep ze zdrową żywnością, spełnia się i odnajduje wiele radości z dni spędzanych z wnuczką, Ellie. Niestety, w oczach bliskich jest już panią w starszym wieku, która powinna zachowywać się stosownie do swojego wieku: zrezygnować z pracy zawodowej, przenieść się do domku na wieść i tam spędzić spokojną starość.
Nikt jednak nie bierze pod uwagę jej własnych pragnień, które znacznie odbiegają od narzucanych jej ról.
Gdy dziesięć lat wcześniej jej mąż, George, bez słowa wyjaśnienia wyszedł z ich wspólnej sypialni, by już nigdy do niej nie wrócić, w Jeannie doszło do rozłamu. Stopniowo przyzwyczajała się do samotniczego, aktywnego życia, w którym mąż pełnił jedynie apodyktycznego kontrolera, szczególnie od momentu przejścia na emeryturę.
Bohaterka zgadzała się na wszystko, do czego zmuszali ją bliscy, za nic sobie mający jej zdanie. Rezygnowała z własnego szczęścia, przyzwyczajona do bylejakości i miałkości życia. W oczach innych jej małżeństwo uchodziło za idealne, była to jednak gra pozorów, która ukrywała prawdziwą martwotę związku, istniejącego już tylko formalnie.

Wszystko zmieniło się, gdy pewnego czwartkowego popołudnia poznała w parku dojrzałego mężczyznę, z którym mimo początkowych oporów połączyła ja wielka zażyłość. Obcy sobie ludzie zaczęli się sobie zwierzać, opowiadać najtrudniejsze i najgłębiej skrywane sekty, obdarzyli się zaufaniem, jakie żadne z nich od dawna nie doświadczyło.
Ray dawał jej poczucie bezpieczeństwa, wysłuchiwał jej i szanował jej zdanie, nie nazywał jej, jak większość „staruszką”, lecz podobnie jak ona chciał jeszcze czerpać z życia garściami, wcale nie przystając na społeczne konwenanse i próby wtłoczenia go w rolę dziadka bez praw do marzeń.
Oboje byli zranieni, dlatego do swojej znajomości podchodzili z wielką ostrożnością, co jednak wcale nie sprawiało, że uczucie słabło.
Każde czwartkowe popołudnie spędzane wraz z wnukami w parku, było dla nich czasem szczególnie upodobanym w ciągu całego tygodnia. Z czasem przenieśli swoją znajomość także i w inne miejsca…

Jeśli kiedykolwiek wydawało Wam się, że dojrzali ludzie, którzy nagle się zakochują są śmieszni lub niepoważni – nigdy chyba nie byliście prawdziwie zakochani i nie wiecie, jak nieokiełznana to siła.
Kto powiedział, że ludzie sześćdziesięcioletni nie mają już prawa kochać, mają jedynie tkwić w nieszczęśliwych związkach i realizować oczekiwania społeczne?
Czwartki w parku, to książka, która udowadnia, że miłość możliwa jest w każdym wieku i przeżywa się ją niemalże tak samo – metryki nie mają znaczenia dla uczuć, ważni są ludzie oraz ich pragnienia szczęścia i wzajemności.
Hilary Boyd stworzyła ciepłą powieść o uczuciu przekraczającym granice wieku. Zarysowała bohaterów dojrzałych, stłamszonych przez trudne relacje, rezygnujących z siebie dla innych i dla świętego spokoju, którzy w obliczu niespodziewanego uczucia przemieniają się w pełnych życia, gotowych na zmiany ludzi.  Ich czwartków w parku życzę każdemu – bez względu na wiek!

niedziela, 16 lutego 2014

Kochanka Freuda - Karen Mack, Jennifer Kauffman


Tytuł: Kochanka Freuda
Autor: Karen Mack, Jennifer Kauffman
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 9788324024926
Ilość stron: 409
Cena: 34,90 zł

Charakter relacji łączącej Zygmunta Freuda i Minnę Bernays – siostrę jego żony, przez ponad siedemdziesiąt lat budził szereg plotek, rodzących się między biografami i historykami, w których podstawową wątpliwością było istnienie bądź nieistnienie romansu między tym dwojgiem. Zastanawiano się czy byli oni jedynie partnerami intelektualnymi, wzajemnymi muzami, czy też parą, za nic sobie mającą koligacje rodzinne i przyzwoitość. Kolejne lata przyniosły jednoznaczne dowody w tej sprawie, przemawiające za wysokim stopniem zażyłości kochanków, których historię każdy chciał odtąd poznać.
Kochanka Freuda stanowi powieść opartą na faktach (wybrana bibliografia została załączona), będącą jednak wyłącznie wytworem wyobraźni autorek, które korzystając z dostępnych informacji, pozwoliły sobie na zrekonstruowanie dziejów romansu, wzbudzającego wciąż szereg kontrowersji.
Gdy Minna Bernays po raz kolejny traci posadę, postanawia szukać schronienia u siostry i jej męża, którego praktyka naukowa staje się coraz poważniejsza, pozwalając tym samym na przyjęcie pod dach kolejnej osoby. Kobieta szybko odnajduje się w nowej przestrzeni – staje się nieocenioną pomocą dla Marthy, opiekunką i pocieszycielką dla jej dzieci, a dla Freuda – muzą i natchnieniem.
Mimo wielu starań poskromienia coraz silniejszej zażyłości, namiętność między tym dwojgiem wybucha jako naturalna konsekwencja ich intelektualnych dysput. Rozmawiając o seksualności i popędach, Minna i Zygmund szybko stali się ich ofiarami. Relacja dotąd czysto intelektualna, stała się odtąd związkiem skrywanym za wszelką cenę i wszystkimi dostępnymi środkami.
Dom Freudów przeobraził się w ośrodek pożądania, którego Martha zdawała się nie zauważać, doskonale znając charakter swojego skorego do uniesień męża.

Autorki nie tylko sprawnie ukazały kolejne etapy romansu, rozkwitłego w Wiedniu końca wieków, ale też zmyślnie wplotły w fabułę kolejne poglądy Freuda, spotykające się z nieufnością a nieraz i szyderstwem innych naukowców. Zaprezentowały naukowca, pragnącego za wszelką cenę dowieść swych racji, nieustępliwego i niezwykle oddanego sprawie (osobie), na której właśnie jest skupiony. Jego teorie na tema histerii czy znaczenia snów stały się doskonałym tłem do zakazanego romansu „kobiety o inteligencji mężczyzny” i człowieka, który ogromną wagę przypisuje ludzkiej seksualności i konieczności zaspokajania popędów.


Po lewej Martha, po prawej Minna
Autorki wykazały także dbałość o precyzyjne nakreślenie tła społeczno-obyczajowego, coraz silniejszej niechęci do środowiska żydowskiego oraz biegłość w portretowaniu swoich postaci.
Minna okazała się osobą nie tylko niezwykle inteligentną, ale też dociekliwą, samodzielną i niełatwo poddającą się sugestiom innych (szczególnie tym, dotyczących jej zamążpójścia).
Freud zaś to osoba tyleż skupiona na pracy i namiętna, co łatwo przerzucająca swoje zainteresowanie na kolejne osoby, którym poświęca się całkowicie, za nic wówczas mając innych. Nie jest postacią wybieloną i chwaloną – wręcz przeciwnie – ukazany został jako stereotypowy przedstawiciel swojego gatunku: zasłaniający prawdziwe rozmowy o problemach swoimi teoriami, nieustępliwy, źle znoszący porażkę, raniący kobiety.
Zadziwiła mnie postać Marthy – kobiety zrezygnowanej i pogodzonej z losem żony kontrowersyjnego naukowca i matki jego dzieci, która ma jedynie być i nie reagować na jego kolejne przygody, co też konsekwentnie robiła, usuwając się niejako w cień.
Jest coś w narracji Mack i Kaufman, co sprawiło, że nie mogłam oderwać się od lektury – jakieś subtelne przyciąganie, naglące do prędkiego poznania losów tej niezwykłej pary kochanków, której losy zostały na zawsze splecione. Nie jest to zwykły romans, oparty na schematyzmie, lecz dobrze skonstruowana powieść, przy której warto zatrzymać się na dłużej.
Wszak najlepsze historie pisze życia, a ile w niej prawdy – wiedzą tylko Freud i Bernays.




http://www.taniaksiazka.pl/kochanka-freuda-p-429673.html



sobota, 15 lutego 2014

Być kimś, być sobą – Jarosław Podsiadlik


Tytuł: Być kimś, być sobą (+CD)
Autor: Jarosław Podsiadlik
Wydawnictwo: Novae Res
ISBN: 9788377229347
Ilość stron: 178
Cena 34,90 zł

Gimnazjum, to czas szczególnie burzliwy – zmiana szkoły, nowe znajomości, ponowne próby zdobywania szacunku ze strony nauczycieli i kolegów z klasy, burza hormonów, kształtowanie własnych poglądów, pierwsze burzliwe miłości.
Nierzadko tym i tak ogromnym metamorfozom towarzyszą trudności w domu rodzinnym, z którego wyrasta młody, zakompleksiony człowiek, pozbawiony pasji, wiary w siebie i własną  zdolność do przemieniania świata i rzeczywistości.

Bardzo często młodzi ludzie w tym okresie szukają rozmaitych odskoczni – jedni odnajdują swoje pasje, inni zatapiają się w nałogach, jeszcze inni zamykają się na otoczenie i preferują eskapizm. Bardzo wielu jednak, właśnie na tym etapie swojego życia, odkrywa ogromną wartość muzyki, która może być nie tylko strefą bezpieczeństwa , ale też przestrzenią, w której najprościej nazwać to, co aktualnie się przezywa.

Krzysiek to typowy uczeń gimnazjum, który jednak znacznie silniej niż jego przyjaciel Marcin, odczuwa potrzebę rozmawiania o przyszłości i budowaniu swojej tożsamości. Dom rodzinny nie dostarcza mu wzorców, a jedynym śladem po szczęśliwej przeszłości są zdjęcia, na których ojciec wcale nie pije ani nie wyżywa się na bliskich, ale tworzy atmosferę bliskości i poczucie bezpieczeństwa. Czasy te jednak bezpowrotnie minęły. Teraz w domu bohatera dominuje alkohol i przemoc, z którymi nie potrafi poradzić sobie nawet mama Krzysia, zatroskana o losy swojego jedynego syna i całej rodziny.

Jest jedna rzecz, która daje chłopakowi poczucie chwilowego szczęścia – pisanie, tworzenie tekstów, wypływających z własnego doświadczenia; słów, które raz pobudzone do życia mogą zmienić rzeczywistość.
Dopełnieniem jego potrzeby szukania pasji i własnego „ja” staje się muzyka, w której chłopak coraz bardziej się zatraca, odnajdując w niej nie tylko odpowiedzi, ale też pocieszenie i motywację.

Jarosław Podsiadlik wchodzi w przestrzeń młodego człowieka, nękanego typowymi problemami naszych czasów: osamotnieniem; brakiem wsparcia u najbliższych; trudnościami, wynikającymi z nałogów ojca, a także niepewną przyszłością.

Być kimś, być sobą, to zapis siedmiu dni z życia nastolatka, który próbuje odbudować swoje życie i znaleźć mocny fundament dla swojej tożsamości.
W oczy rzuca się niezwykła dojrzałość chłopaka, który prowadzi bogate życie wewnętrzne, raz po raz zastanawiając się nad sensem istnienia. Swoich przemyśleń nie zachowuje jednak dla siebie – automatycznie przekłada je na życie, dokonując tym samym wielkich przemian.
W powieści tej dominują dialogi, które odkrywają przed czytelnikiem próby porozumienia się bohatera ze światem, a także dobrze oddają to, jak takie rozmowy faktycznie wyglądają.
Dzięki zapisowi rozmów, gdzieniegdzie okraszonymi wulgaryzmami koniecznymi dla wzmocnienia wypowiedzi i wyrażenia buntu, mamy szansę dobrze przyjrzeć się przestrzeni młodych ludzi uwięzionych w nieszczęśliwych życiach.

Do książki dołączona została płyta z nagraniami, które doskonale uzupełniają lekturę i pozwalają zanurzyć się w klimacie opisywanej historii nie tylko mocą wyobraźni, ale także siłą muzyki, która dla wielu stanowi rzeczywisty ratunek – szczególnie dla tych, wywodzących się z podobnego bohaterowi środowiska.



piątek, 14 lutego 2014

Agenci - świetna zabawa gwarantowana!



Przed Wami gra, która zapewniła mi przez ostatnie kilka tygodni doskonałą rozrywkę i, co nieczęsto się zdarza, spodobała się równie mocno wszystkim graczom.
Agenci, to planszówka przeznaczona dla maksymalnie 6 osób, jednak czym ich mniej tym większa zabawa i większe pole do oszukiwania.

Każdy gracz losuje jednego agenta, którego przesuwa po polach z ruinami. W wersji podstawowej o zmianach położenia decyduje jedynie ilość oczek wyrzuconych na kostce, w wersji rozszerzonej – także manipulacje możliwe dzięki specjalnym kartom.

Nie chodzi jednak o zwykłe przemieszczanie się swoim pionkiem – musimy robić to tak umiejętnie, by żaden z pozostałych graczy nie zorientował się, którym agentem jesteśmy. Gdy zatem wyrzucimy na kostce piątkę, możemy zarówno przesunąć jeden pionek o tyleż pozycji, jak i rozłożyć ich ilość na kilku graczy, kamuflując tym samym swoje prawdziwe intencje. Pola z ruinami mają numery od 0 do 10 oraz specjalne: -3. Gdy któryś z graczy wejdzie na „sejf” (który po każdej rundzie zmienia lokalizację), małe pionki przesuwane są po bocznej planszy z numerami od 1 do 39. To miejsce zajmowane na nich decyduje o wygranej bądź przegranej. Meta znajduje się na polu 39 – dotarcie do niej oznacza koniec gry dla wszystkich;)
Trzeba jednak uważać, by nie dać się rozgryźć, bowiem w tej grze każdy jest wrogiem każdego i nikt nie chce dopuścić do wykrycia swojego agenta, dopuszczając się czasem do ruchów całkowicie zmieniających przebieg:D
Czas rozgrywki to około 30 minut.
Gra zdobyła następujące wyróżnienia:
Najlepsza gra rodzinna (Szwajcaria, 2002)
Gra roku (Niemcy, 1986)



Doskonała propozycja na spotkania ze znajomymi, przy której można ćwiczyć zarówno pamięć, jak i spryt. Polecam serdecznie!





Cena gry w zależności od tego, gdzie będziemy chcieli ją zakupić to ok. 85-110 zł. Warto jednak zainwestować!
http://www.krainaplanszowek.pl/nasze-gry/produkt,61,agenci.html#gra

czwartek, 13 lutego 2014

Tajemnica Pani Ming - Eric Emmanuel Schmitt


Tytuł: Tajemnica Pani Ming
Autor: Eric Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak literanova
ISBN: 978-83-240-2514-5
Ilość stron: 90
Cena: 23,90 zł

Tajemnica Pani Ming to książka wpisywana w cykl Opowieści o Niewidzialnym, w skład którego wchodzą także Oskar i Pani Róża, Dziecko Noego, Zapasy z życiem oraz Ibrahim i Kwiaty Koranu, a także buddyjska przypowieść o Milarepie.

Pani Ming, to kobieta pracująca w męskiej toalecie w Grand Hotelu w Yunhai. W Chinach, gdzie mężczyźni uznawani są za prawdziwy dar, praca ta sprawia wrażenie zawodu o wysokiej randze. Kobieta czuje się przez nią wyróżniona tak silnie, jak gdyby dostąpiła najwyższego zaszczytu.
Nie wykonywana czynność stanowi o wyjątkowości Pani Ming.
Ta Chinka, to kobieta wykazująca się niezwykłą serdecznością i otwartością.
Niektórych może (i z powodzeniem to robi!) denerwować, bowiem na każde pytanie znajduje natychmiastową odpowiedź, nierzadko mającą charakter sentencjonalny.
Na wielu gościach sprawia wrażenie zarozumiałej i zbyt wylewnej – nie każdy odczuwa bowiem potrzebę wysłuchiwania prywatnych wynurzeń pracownika toalety.
Gdy pewnego dnia na drodze Pani Ming staje główny bohater - Francuz, ich losy splatają się ze sobą na długo, tworząc charakterystyczny stopień zażyłości.
On, uciekając do toalety z nudnych spotkań branżowych szuka schronienia, ona zaś znajduje w nim cierpliwego słuchacza opowieści o dziesięciorgu dzieci, który zdaje się przymykać oko na jej nadmierne folgowanie wyobraźni.
Choć początkowo jej wypowiedzi bardzo go denerwowały (wszak w Chinach dopuszczalna ilość dzieci to jedno, a każde kolejne karane jest wysoką grzywną), zaczął dostrzegać w nich nieszkodliwe szaleństwo, które czyni ją szczęśliwą.

Pani Ming bowiem, opowiadając losy swoich wyimaginowanych dzieci Europejczykowi, płonie prawdziwą miłością, która promieniuje z jej oczu. Zafascynowany mężczyzna wysłuchuje więc z wielką wyrozumiałością losów dzieci, które choć wyobrażone, sprawiają wrażenie nad wyraz realnych. Jej zwierzenia często stają się pretekstem do rozmów o życiu mężczyzny, który po czasie decyduje się na odkrycie sekretu skrywanego przez Panią Ming, okaże się jednak, że to sprawa wcale niełatwa.

Pod płaszczykiem błahej historii, Schmitt przekazuje o wiele więcej: stawia pytania o znaczenie prawdy i kłamstwa, o ich przyczynę, przywiązywanie wagi do pozorów, alegorycznie przedstawia losy kobiety, które skrywają coś znacznie więcej, niż wskazywałaby pierwsza, powierzchowna lektura. To rzeczywiście opowieść o niewidzialnym, niedostrzegalnym na pierwszy rzut oka i skrywanym głęboko.

Choć jest to historia warta uwagi, w moim odczuciu znacznie odstaje od pozostałych tekstów wpisujących się w cykl: brakuje w niej pierwiastka Schmitta, tego nieuchwytnego uwodzenia, które nawet nad najprostszym zdaniem każe się zatrzymać, zmuszając do refleksji.
Tajemnica Pani Ming może dla wielu okazać się lekturą zupełnie bezrefleksyjną i… przeciętną. Wszystko zależy od tego, na ile zaufamy tajemniczej Pani Ming.
Ja, choć przykro to stwierdzać, zaufałam chyba niewystarczająco....

środa, 12 lutego 2014

Mądrości Shire – Noble Smith


Tytuł: Mądrości Shire
Autor: Noble Smith
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 232
ISBN978-83-63248-54-3
Cena: 32,90 zł

Pamiętacie ile razy zazdrościliście hobbitom ich spokojnego życia? Potraficie zliczyć westchnienia, towarzyszące wyobrażeniom o przytulnej norce pełnej jedzenia i ciepła, wspaniałych krajobrazach za oknem i grupą równie afirmujących życie osób, tworzących z Wami społeczeństwo?

Niziołki mimo ogromnej pracowitości, doskonale wiedzą, co to znaczy celebrować życie. Dzięki Noble’owi Smithowi także i my mamy możliwość zaczerpnąć z ich skarbnicy mądrości garść rad, które umożliwią nam spokojne i długie życie w zgodzie z sobą i światem.
Filozofia życia ulubionych postaci J.R.R. Tolkiena jest prosta i zamyka się w trzech słowach:
piwo, jedzenie i przyjaciele, które odtąd nie tylko hobbici będą w tej właśnie kolejności wymieniać trzy fundamentalne elementy ich codzienności.

Biorąc przykład z Sama, Froda czy Bilba, może stworzyć społeczność, w której będzie się żyło lepiej: opartą na familiarności; bliskości; codziennych przyjemnościach, takich jak wyciszające spacery; praca w ogródku, pozwalająca na życie zgodnie z naturą; a także posiłki spożywane zawsze w gronie najbliższych osób: tylko tak smakują wybornie!
Smith zwraca uwagę na to, by prawdziwy dom stworzyć wewnątrz swojego serca, które będzie przyciągać naszych przyjaciół otwartością i serdecznością.
Hobbici nie żyją jednak w całkowitej arkadii: także i u nich zdarzają się istoty podobne Gollumowi, które wysysają energię do życia. Na nich jedna także jest rada!

Za sprawą autora poznajemy nowy sposób na mierzenie bogactwa: nie złoto, lecz towarzystwo i wartościowe jadło będzie odtąd jego miarą!
Hobbici, to społeczeństwo, które dalekie jest od charakterystycznego dla dwudziestego pierwszego wieku pędu, pośpiechu i konsumpcjonizmu: one nauczą Cię dawać, zamiast brać; celebrować urodziny w sposób dla wielu z nas niewyobrażalny i czerpać z tego ogromną radość. Niziołki podpowiedzą Ci jak spać i dbać o siebie.
Rad na szczęśliwe i udane życie, prostych, jest naprawdę wiele – wystarczy znaleźć w sobie ziarenko odwagi i zacząć działać!

Książka wydana jest bardzo starannie – twarda oprawa, sielska okładka, poręczny format. Wielkim atutem jest także ton gawędziarski, nie zaś moralizatorski. Dzięki niemu pochłoniemy książkę w trymiga, mając jednocześnie poczucie dobrze zainwestowane czasu i… pełnego zrelaksowania. Już samo czytanie o szczęśliwym życiu daje niepomierne efekty!

Jeśli to nadal Cię nie przekonało, może skusi Cię test, znajdujący się na końcu ksiązki, badający Twoją „hobbitowość”? A może plan stworzenia ogródka na miarę prawdziwego niziołka?
Poczuj się jak Frodo, Sam czy Bilbo – bądź odważny w afirmowaniu życia!

Serdecznie polecam!