Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura powszechna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura powszechna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 października 2015

Wielkie kłamstewka - Liane Moriarty


O kłamstwach każdy wie tyle, że nie warto w nie brnąć, bo prędzej czy później – i to najchętniej w najmniej pożądanym przez nas momencie – wychodzą one na jaw. Czym ich więcej, tym trudniej zorientować się w odpowiedniej chwili, że nasza misterna układanka oparta na oszustwie zaczyna przewracać się jak domino.

Sytuacja komplikuje się, gdy nasze oszustwo staje się niejednoznaczne moralnie – kłamiemy, by chronić innych, mijamy się z prawdą w dobrej wierze, milczymy na tematy, które w naszej opinii powinny pozostać nietknięte. Choć z naszej perspektywy wydaje się to gestem miłosierdzia, nierzadko okazuje się, że swoim milczeniem podwoiliśmy krzywdy.

Liane Moriarty w swej najnowszej powieści tka historię trzech kobiet – Madeline, Jane i Celeste, które choć pochodzące z zupełnie różnych światów, borykające się z innymi trudnościami i mierzące z inną historią życia, spotykają się, a ich losy nierozerwalnie łączą – bohaterki zaprzyjaźniają się, stając w swojej obronie nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

Madeline to czterdziestolatka wychowująca wraz z mężem dorastającą Adeline, córkę z poprzedniego małżeństwa, która z dnia na dzień bardziej fascynuje się nową rodziną taty, a także dość niekonwencjonalnymi metodami zabierania głosu w sprawach świata. Madeline ma trudności w pogodzeniu się z powoli rozluźniającymi się więzami z córką, tym bardziej, że dziewczyna postanawia wyprowadzić się do biologicznego ojca.

Celeste to najdostatniej żyjąca z kobiet. Wszędzie gdzie się pojawia, wzbudza zachwyt i nieme krzyki zazdrości. Jest nie tylko bogata, ale także porażająco piękna i – jak wszyscy sądzą – szczęśliwa w związku małżeńskim. Żyje w luksusie, wychowuje bliźniaków i w oczach wielu uchodzi za kobietę spełnioną. Niestety to tylko pozory, o których zachowanie Celeste bardzo skrupulatnie dba. Pod fasadą jej idealnego życia, kryje się bowiem cierpienie i przemoc domowa.

Jane to najmłodsza z przyjaciółek – ma dwadzieścia cztery lata i właśnie przeprowadziła się do  miasta wraz ze swoim małym synkiem. Kobieta próbuje zbudować dla niego spokojny, szczęśliwy i w końcu stały dom, bez konieczności nomadycznego zmieniania miejsca zamieszkania przy każdym niepowodzeniu. Bohaterka z nikim nie chce rozmawiać o ojcu swojego dziecka, ukrywając straszną prawdę na jego temat. Niestety, przeszłość odnajduje ją wszędzie tam, gdzie postanawia wyruszyć, a jej synek  Ziggy od początku ma trudności w szkole, wynikające ze sporego nieporozumienia podczas pierwszej w niej wizyty. Te z kolei przypominają Jane o jego ojcu, po którym mógł odziedziczyć pewne skłonności…

Losy tej trójki wiążą się tym silniej, gdy w szkole podczas wieczoru integracyjnego w tragicznych okolicznościach ginie jeden z rodziców – wydaje się, że źródłem konfliktu i tragedii jest pojawienie się w szkole Ziggy’ego, okazuje się jednak, że prawda jest o wiele bardziej skomplikowana.

Moriarty zdecydowała się na doskonałą formę narracyjną – oprócz regularnego tkania kolejnych elementów całości w sposób tradycyjny, do każdego rozdziału dołączyła fragmenty przesłuchań policyjnych, które pozwalają czytelnikowi na powolne odkrywanie przyczyn zdarzeń, o których jeszcze nie przeczytał, a których może się domyślać.

Wybór tej formuły był strzałem w dziesiątkę – dzięki niej napięcie cały czas wzrastało, a ciekawość musiała zostać zaspokojona poprzez niezwłoczną lekturę kolejnego rozdziału.

Poza doskonałym warsztatem, Moriarty cechuje się celnym trafianiem w problem – pokazuje ona uniwersalną prawdę o człowieczych tajemnicach, które skrywamy głęboko, mając nadzieję, że nigdy nie zostaną odkryte. Uwypukla ona ludzkie dążenie do uporządkowania swojego życia, nawet za cenę życia w kłamstwie, po to tylko, by oszczędzić bliskim cierpień i rozczarowań. Moriarty zdaje się krzyczeć: „wiem, że Ty również masz jakąś tajemnicę, większą czy mniejszą, mniej lub bardziej bolesną. Wiem, że nikomu nie chcesz o niej powiedzieć, przejrzałam Twoją grę”.

Autorka pokazuje jak łatwo nam dać się zmanipulować, jak wspaniale ulegamy wpływom, wierzymy w wykreowane na potrzeby chwili maski, nie dostrzegamy prawdy o życiu nawet najbliższych nam osób, jeśli tylko te nie będą tego chciały.

Przemoc, zdrady, bolesna przeszłość, potrzeba utrzymania swojego wizerunku za wszelką cenę to jedynie kilka poruszonych tutaj kwestii. Moriarty nadgryza ich znacznie więcej, wkłada szpile tam, gdzie nie chcielibyśmy kierować wzroku. Powoduje dyskomfort i zmusza do głębszego spojrzenia na życie nasze i życie naszych bliskich: być może Ci, których znamy również mają jakiś bolesny sekret, którego odkrycie pozwoliłoby im na zmierzenie się z przeszłością?

Wielkie kłamstewka to tytuł oddający istotę – czasem nawet to, co małe i niepozorne, błahostka może urosnąć do niebotycznych rozmiarów i spowodować nieopisane szkody.

Pędźcie do księgarni i zarezerwujcie popołudnie dla Moriarty – gwarantuję  satysfakcję z lektury.





Inne ksiązki w serii Kobiety to czytają:

sobota, 3 maja 2014

Kręte ścieżki – Richard Paul Evans


Tytuł: Kręte ścieżki
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2355-4
Ilość stron: 272
Cena: 32,90 zł

Kręte ścieżki, to trzeci tom powieści-drogi Richarda Paula Evansa, kontynuacja tekstów Dotknąć nieba i Na rozstaju dróg.
Alan jest człowiekiem, który w bardzo krótkim czasie stracił wszystko: ukochaną żonę, pracę i dorobek całego życia. Nie mając przed sobą właściwie żadnych perspektyw, spakował się i ruszył w drogę, bez planów i szczegółowego rysu. Podążał z Seattle do Kay West, najdalszego punktu, jaki mógł sobie obrać za cel.
Podczas swojej wędrówki napotkał wielu ludzi, którzy w krótkim czasie zmienili w nim bardzo wiele. Intensywność owych spotkań przełożyła się na jego sposób widzenia świata, sytuacji w jakiej się znalazł i samego siebie.
Homo viator w pierwszej kolejności spostrzegł, że śledzony jest przez Pamelę – matkę swojej zmarłej żony. Mimo jego jawnej niechęci, kobieta uparcie przemierza szlak w ślad za nim, po to, by pozyskać możliwość rozmowy, a później także i przebaczenia od jedynej osoby na świecie, która mogłaby jej teraz zapewnić spokój ducha. Rozmowa z nią, choć trudna, jest jednak dopiero preludium do  spotkań o wiele boleśniejszych i wymagających, między innymi z Leszkiem: Polakiem żydowskiej proweniencji, współczesnym dobrym samarytaninem, i ofiarą Holokaustu.
Podczas swej wędrówki w poszukiwaniu nadziei i sensu, Alan zdobędzie znacznie więcej – pokój, zapewniony przez przebaczenie Bogu, sobie i innym.

Przyjacielu – ciągnął Leszek – zniewalają nas rzeczy, których nie wybaczamy.[1]

Książka ta niesie przede wszystkim jedną uniwersalną prawdę – chowając urazy i decydując się na brak wybaczenia tym, którzy nas zranili, zapewniamy im miejsce w swojej przyszłości i codzienności, gwarantując sobie wciąż uciekające ku danej osobie myśli, wywołujące w nas zgorzknienie i cynizm. Wybaczając zatem – czynimy największy prezent samym sobie, uwalniając się od niechcianej obecności tych, których stała bliskość wciąż ewokuje w nas ból.

Wybaczyć to znaczy otworzyć klatkę, w której więził nas zły czyn innego człowieka i wyjść na wolność[2].

Mimo że prawda ta jest powszechnie znana, z jej realizacją bywa znacznie gorzej. Choć Alanowi wydawało się, że wybaczył – nigdy dotąd tego nie zrobił. Na swej drodze spotkał jednak wielu mądrych ludzi, którzy uświadomili mu sens i sposób w jaki należy dokonywać katharsis pojednania.
Kręte ścieżki to jednak tekst nierówny – rozpoczyna się niczym kolejna miałka powieść-droga, w której wszystko dzieje się zbyt szybko i bez namysłu: ludzie zatwardziali w sekundę weryfikują swoje poglądy i osądy, po czym następuje znacząca, choć niekoniecznie łatwa do uchwycenia zmiana – kolejne spotkania są już bardziej przemyślane, a przemiany czasochłonne, choć i tak, zważając na długość książki –  zbyt prędkie. Na niewielu ponad dwustu stronach, zawarty został tak silny ładunek emocjonalny i takie bogactwo metamorfoz, że nie sposób uwierzyć, by w prawdziwym życiu doszło do nich w takim szaleńczym tempie, co nieco rozmywa wiarygodność powieści, czyniąc z niej bardziej parabolę wyzutą z ram czasowych, emanującą symboliką, niż dziennik podróży. Rany nie znikają w mgnieniu oka. Nawet jeśli po latach ślepoty znajdziemy lekarstwo: kuracja trwa. U Evansa natomiast mamy do czynienia raczej z cudownym i natychmiastowym uzdrowieniem. Duszy, bo ciało kuleje.
Przypowieściowy charakter tekstu ma jednak dużą zaletę: posiada moc uwalniania i może być pomocny tym, którzy potrzebują uzdrowienia (jak sądzę – wszyscy) i przebaczenia. Lektura ta dla wielu może trącić banałem, dla wielu jednak stanie się przyczynkiem do odczytania w niej siebie i zachęty do wyjścia z gorsetu zatwardziałości i wyzwolenia samych siebie z okowów nienawiści.
I choćby dlatego – warto! I niekoniecznie musicie znać poprzednie tomy trylogii, by wydobyć z Krętych ścieżek to, czego w tym momencie najbardziej Wam potrzeba.


[1] Richard Paul Evans, Kręte ścieżki, Kraków 2014, s. 134.
[2] Tamże, s. 145.

środa, 16 kwietnia 2014

W słusznej sprawie – Diane Chamberlain


Tytuł: W słusznej sprawie
Autor: Diane Chamberlain
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN: 9788378397496
Ilość stron: 456
Cena: 38 zł


W latach 1929-1975 w Karolinie Północnej wysterylizowano ponad siedem tysięcy obywateli, w ramach Programu Sterylizacji Eugenicznej. Decyzję o podjęciu zabiegu podejmowały opiekunki socjalne, najczęściej za zgodą prawnych opiekunów młodocianych.  Wysyłając wniosek, miały dać rodzinom żyjącym w skrajnym ubóstwie gwarancję tego, że nie pojawią się w niej kolejne niechciane dzieci, na których wychowanie nie będzie ich stać. Program podejrzanie przypominał nazistowskie dążenia, mające wyłonić i zachować „rasę wyższą”, zupełnie eliminując słabszą. Osoby, które kwalifikowały się do zabiegu, były najczęściej ubogimi, nieświadomymi swoich praw nastolatkami, z „upośledzeniem” lub „ograniczeniem” umysłowym (w celu jego wykrycia przeprowadzano test IQ, gdzie wynik poniżej 70 predysponował do zabiegu), a często także i cierpiące na epilepsję lub inne choroby, mogące być przekazywane następnym pokoleniom. Sterylizacji poddawano zarówno chłopców jak i dziewczęta, zazwyczaj nie dość, że nie pytając ich o zgodę, to jeszcze ukrywając przez nimi informacje o odbytym zabiegu. Powszechnie uznawano, że w interesie dobra publicznego leży eliminowanie wszelkiego ewentualnego potomstwa, którego przyszłość nie będzie rysowała się w jasnych barwach. Prawdopodobnie wielu pracowników socjalnych żywiło przekonanie o niesieniu pomocy i dobrodziejstwa, niestety wielu z nich dopuszczało się nadużyć.

Wśród nich nie znalazła się Jane – jedna z głównych bohaterek najnowszej powieści Diane Chamberlain, uznawanej w Polsce za jedną z najlepiej charakteryzujących ludzkie losy autorek.

Jane Forrester to dwudziestodwuletnia młoda mężatka, której nie w głowie wstąpienie do Ligi Żon i potulne dbanie o mieszkanie pod nieobecność małżonka-pediatry, mimo że ten chętnie widziałby ją właśnie w takiej roli i nie w smak mu jej inne zapędy. Choć czasy, w których żyje (lata 60-te) i doskonała sytuacja materialna nie zmuszały jej do podjęcia pracy zarobkowej, jej wielkim pragnieniem było niesienie pomocy innym – właśnie jako pracownica socjalna, co wybitnie nie podobało się Robertowi, co rusz podważającemu sensowność jej zachowania, które – w jego przekonaniu – przynosiło wstyd całej rodzinie, sugerując jakoby im się nie powodziło. Należy pamiętać, że rzeczywistość lat sześćdziesiątych wciąż była czasem dominacji patriarchatu w klasycznym wydaniu: mąż pracował, żona dbała o dom i opiekowała się gromadką dzieci. Robert jednak, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów przyzwalających na pasje swoich ukochanych,  nie dość, że traktował żonę jako własność, która ma się przy nim dobrze prezentować i niewiele odzywać, to jeszcze na siłę pragną ją wtłoczyć w ramy swoich wyobrażeń o idealnej kobiecie i z pogardą wypowiadał się o innych, którym nie wiodło się tak dobrze jak jemu. W jego krwi obok bufonowatości i ważniactwa płynął rasizm, co sprawiało, że nie był w stanie pogodzić się z tym z kim i w jakich warunkach pracuje jego żona – w jego przekonaniu istnieli bowiem ludzie równi i równiejsi. Nie on jest jednak w powieści najważniejszy.

Choć już po pierwszej rozmowie przełożeni Jane zwrócili uwagę, że jest ona dziewczyną zbyt wrażliwą i empatyczną, by mogła dać sobie radę z surowymi przepisami bez nadmiernego angażowania się w życie swoich podopiecznych, dali jej szansę na pracę. Choć trwała ona bardzo krótko, wywróciła do góry nogami nie tylko życie rodzin, nad którymi miała pieczę, ale też wprowadziła ogromny chaos do biura, jawnie sprzeciwiając się polityce przymusowej kastracji.
Jane szczególnie zaangażowała się  w relacje z rodziną Hartów: Nonny, Ivy, Mary Ellą oraz Williamem, zwanym Dzidziusiem. Bardzo szybko zawiązała nić szczególnej przyjaźni z Ivy, której losami żywo się interesowała i z którą mimo różnic społecznych połączyła ją wspólnota doświadczeń.  W odróżnieniu od poprzednich pracowników socjalnych, ta zachęcała do zwierzeń i była szczerze zaciekawiona historiami dziewczyny, z której opowieści dowiadywała się między wierszami znacznie więcej, niż z wywiadu, do którego przeprowadzania szkoliły ją podręczniki. Jane wykazała się upodobaniem do  nietypowych i nieregulaminowych zachowań: po godzinach pracy spełniła marzenie nastolatek, cierpliwie słuchała zwierzeń Ivy, dzieliła się z nią swoim doświadczeniem, okazywała szczerą troskę o dobro jej i całej rodziny. Niestety, zbytnia poufałość sprowokowała szereg problemów w pracy, zwłaszcza gdy Jane zdecydowała się na wyjawienie Ivy i Mary Elli prawdy o zabiegu na, jak sądziły, „rostek”. Kobieta uważała, że mają one prawo wiedzieć, co się z nimi dzieje, bez względu na to czy Ośrodek Socjalny uzna je za nierozumne i niezdolne do pojęcia idei sterylizacji i jej pozytywnych konsekwencji.
Choć droga, którą wybrała bohaterka nie była łatwa i przysporzyła jej wiele cierpienia, stała się głosem sprzeciwu wobec społecznego przyzwolenia na bezprawną segregację i decydowanie o losach nastolatek, pozbawianych prawa do wyboru, a nawet wiedzy.

Jane swoim buntem uratowała godność niejednej istoty, a mnie jako czytelnikowi dodała odwagi do sprzeciwiania się niesprawiedliwości, nawet kosztem wyjścia z własnej strefy komfortu.
Chamberlain po raz kolejny wykazała się niezwykłą drobiazgowością i troską o szczegóły. Zadbała o to, by język bohaterów różnił się, w zależności od ich wykształcenia, pokazała przepaść dzielącą ludzi, będących pod opieką ośrodków socjalnych a śmietanki towarzyskiej tamtych czasów. Zatroszczyła się również o doskonałe sportretowanie postaci, nękanych różnymi trudnościami i wątpliwościami, różniące się charakterami, co zostało precyzyjnie wyostrzone, ale złączone jednym: człowieczeństwem.

Trudna tematyka po raz kolejny poddaje w wątpliwość wiele naszych poglądów, zmusza do przedefiniowania pojęć, burzy hierarchię i na nowo ją ustanawia. Emocji towarzyszących lekturze nie sposób oddać słowami, które nie trąciłyby banałem i truizmem. Wystarczy powiedzieć, że takich przeżyć i refleksji, jak teksty Chamberlain nie dostarcza mi dziś wiele tekstów kultury. Autorka nie stara się bowiem wpisać w rwący nurt popkultury, ślepo idąc za trendami, lecz konsekwentnie wyznacza własną ścieżkę, mnogą od zakrętów i zawirowań, znaków stopu i bolesnych doświadczeń, które wpijają się w nasze głowy niczym uciążliwy kamyk w stopę, a przez to wartościową i wyróżniającą się na tle innych, otwierającą pole do dyskusji mocno rozwijających wrażliwość.
Serdecznie polecam! Jeśli od literatury i siebie wymagacie czegoś więcej niż czczej rozrywki – Chamberlain na pewno Was nie zawiedzie.





Recenzje innych książek autorki:


http://shczooreczek.blogspot.com/2012/09/tajemnica-noelle.html?q=chamberlainhttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/08/zatoka-o-ponocy-diane-chamberlain.html?q=chamberlain




wtorek, 1 kwietnia 2014

Botanika duszy – Elizabeth Gilbert


Tytuł: Botanika duszy
Autor: Elizabeth Gilbert
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788378184003
Ilość stron: 576
Cena: 39,90 zł
DZIŚ PREMIERA
Jeśli sięgając po kolejną książkę Elizabeth Gilbert, liczycie na lekturę lekką, do pochłonięcia w jeden wieczór – porzućcie te nadzieje!
Botanika duszy, jest bowiem powieścią, przez którą należy się przedzierać, niczym przez gąszcz roślin i mchów, którymi od lat zajmuje się rodzina Whittakerów, której losy są przedmiotem narracji.
Nie chodzi li o zagęszczenie literek, od których roi się na każdej stronicy, lecz o obfitość treści, nie do przeskoczenia, nie do powierzchownego i pobieżnego przyswojenia, lecz do niespiesznego zasymilowania.

Opowieść rozpoczyna wczesne dzieciństwo Henry’ego – chłopca, który wraz z ubogą rodziną żyje w otoczeniu ludzi bogatych i sam marzy o zdobyciu majątku. Cechuje go wyjątkowa pomysłowość, żywy umysł i zadziorność, która mogłaby przysporzyć mu wielu kłopotów, jednak to właśnie ona sprawia, że bohater znajduje się w miejscu, które na zawsze zmieni jego życie i da mu szansę na zdobycie odpowiedniego doświadczenia, znajomości i wiedzy.  Dzięki ogromnej determinacji i dużemu wysiłkowi włożonemu w bogacenie się, Henry szybko staje się najbardziej wpływowym i doświadczonym botanikiem, zdobywającym prestiż na całym świecie.
Swoją wiedzą i pasją zaraża on córkę – Almę, od najmłodszych lat zdolną rozpoznawać i badać najrzadsze okazy roślin. Dziewczynka dzięki wychowaniu rodziców, bardzo wcześnie zdobyła doskonałe wykształcenie, wyróżniające ją z towarzystwa, czyniąc z niej rozmówczynię godną śmietanki dorosłych.
Życie tej nieprzeciętnie inteligentnej, choć brzydkiej osoby zmienia się po raz pierwszy, gdy jej rodzice decydują się na adopcję Prudence – pięknej, lecz cichej i – zdaje się – głupiutkiej młodej damy, a po raz drugi, gdy na drodze dziewczyn stanie Rettta - trzpiotka, pragnąca zostać ich przyjaciółką, a reprezentująca zupełnie inny typ osobowości, wkradająca się do ich życia wraz z uśmiechem i radością.

Powieść ta obiera sobie za cel nie tylko przedstawienie burzliwych losów rodziny, słynącej z ogromnego doświadczenia w dziedzinie botaniki, lecz także wykorzystanie działań z nią związanych w opisie dusz głównych bohaterów. Tym co determinuje ich losy jest nauka, której  oddane są zarówno postaci pierwszoplanowe, jak i pojawiające się na ich drodze osoby, przechadzające się latami przez White Acre.
Z kart tej książki wyłania się obraz ludzi zdeterminowanych na realizowaniu raz obranych celów, dumnych i wciąż starających się udowodnić innym swoją wartość, do czego środkiem mają być dla nich dokonania naukowe.
Henry, to człowiek, który już we wczesnym dzieciństwie założył, że będzie bogaty i wpływowy, co starał się utrzymać do ostatniego dnia swojego długiego życia. Alma z kolei, jest kobietą pełną godności, która poprzez skupienie się na botanice, zgubiła gdzieś pragnienia duszy sfokusowane na innych sferach: nie zaznała prawdziwej zmysłowej miłości, wciąż oddając się nauce; nie zdołała zatrzymać mężczyzny, którego pokochała, bowiem ten zapałał uczuciem do kogoś innego.
Losy wszystkich bohaterów naznaczone są cierpieniem i co ważniejsze – ogromnym poświęceniem, o którym miała pojęcie jedynie służąca w White Acre – joker powieści, dzierżący wiedzę o wszystkim i o każdym, od lat wysłuchujący zwierzeń kolejnych bohaterów, drżących na samą myśl o tym, by przed innymi członkami rodziny ujawnić swoją słabość.
Najnowsza powieść Gilbert to prawdziwy rarytas do lektury powolnej, dokładnej, kojarzącej się z wieloletnimi badaniami głównych bohaterów. Przedzierając się przez kolejne stronice, dokonujemy analitycznej obserwacji ich egzystencji, do złudzenia przypominających godziny spędzone przez nich na eksploracji roślin. I choć podobnie jak w przypadku natury, efekty będzie widać dopiero po długim czasie, gwarantuję, że to dociekanie jest tego warte.
Polecam!

czwartek, 20 marca 2014

Pora na życie – Cecelia Ahern


Tytuł: Pora na życie
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379432233
Ilość stron: 424
Cena: 34,90 zł

Wczorajszy dzień upłynął mi w mgnieniu oka! Wszystko za sprawą najnowszej książki Cecelii Ahern, Pora na życie.
Już po kilku pierwszych zdaniach wiedziałam (intuicja w wypadku tej autorki  nigdy mnie nie zawodzi), że będzie to jedna z lepszych, o ile nie najlepsza z dotąd napisanych przez nią (i wydanych w Polsce) książek. I nie myliłam się.
Wraz z nabieraniem doświadczenia czytelniczego, coraz rzadziej zdarza mi się sięgać po książki rozczarowujące, z wielką ostrożnością dobieram bowiem swoje lektury, wciąż poszukując w nich wzruszeń, ale też – niezmiennie od lat – siebie, co nie zawsze jest zadaniem prostym.

Ahern, jak chyba żadna inna pisarka potrafi zapewnić mi, że otwierając kolejną jej powieść, wdychając jej atmosferę i zapach, mknąć wzrokiem po kolejnych zdaniach, prędzej czy późnej na jej kartach odnajdę lustrzane odbicie siebie, swoich pragnień, myśli, doświadczeń.

Lucy Silchester, to kobieta, która już trzeci rok od rozstania ze swoją miłością, mieszka z kotem w wynajętej kawalerce, do której nikogo nie zaprasza. Jakby na przekór ambicjom zamożnego ojca, wykonuje ona mało satysfakcjonującą pracę, zdobytą dzięki oszustwu. Kłamstwa stają się jej chlebem powszednim, które od pierwszego, zaczęły mnożyć się niespodziewanie szybko. Dziś za ich sprawą Lucy oddala się nie tylko od swojej rodziny, przyjaciół i znajomych, ale także od samej siebie.

Pewnego dnia, po powrocie do domu zastaje ona na podłodze kopertę opatrzoną znakiem potrójnej spirali, w której znajduje się zaproszenie na spotkanie. Nie z kim innym, jak z Życiem.
Początkowo unika ona udzielenia odpowiedzi na wiadomość – próbuje wymigać się zapracowaniem, obowiązkami i całą paletą wymówek, wymyślanych na poczekaniu, po to tylko, by uniknąć konfrontacji – jednak jej Życie jest równie uparte jak ona.
Gdy w końcu spotkanie dochodzi do skutku, kłamstwa Lucy zostają zdemaskowane. Okazuje się, że tak często opowiadała ona wymyślone historie, że sama zdążyła w nie uwierzyć, z każdym kolejnym krokiem tracąc radość życia.  A Życie jest nieugięte, ma w pamięci każdy, nawet najmniejszy grzeszek bohaterki, który ich oboje doprowadził do wyniszczenia.



Nieprzyjemna była świadomość, że wszystkie te drobne czynności, którym się oddawałam, są przez kogoś odnotowywane i wprowadzane do bazy danych, żeby potem jakiś znerwicowany biurowy maniak mógł mieć do nich dostęp, jak do jakiejś gry[1].

Lucy nawet po pierwszej konfrontacji wydaje się nieprzekonana: w swojej świadomości funkcjonuje ona jako osoba spełniona i szczęśliwa. Jej towarzysz zasiewa w niej jednak ziarno niepewności, które powoli kiełkuje, obnażając liche fundamenty półprawd, na których kobieta zbudowała swoje życie i relacje.




(…)pozostanie pani tak samo samotna, znudzona i nieszczęśliwa jak wcześniej, tyle że tym razem w sposób tego świadomy. I ta świadomość nie opuści pani już ani na chwilę[2].


Lucy zaczyna zdawać sobie sprawę, że dawno temu zaniedbała swoje wnętrze, co dramatycznie wpłynęło na jej samopoczucie i związki. Niechęć do samej siebie spowodowała wycofywanie się, myślne obrażanie innych, szukanie wad u całego świata, tylko nie u siebie. Spotkanie z Życiem staje się dla niej niepowtarzalną szansą na wejrzenie w swoje wnętrze i powolne odbudowanie tożsamości i poczucia własnej wartości, a co za tym idzie: szczęścia.

I nikt nie widzi Twojego wnętrza, a w naszych czasach, coś, czego  nie widać, czego nie da się sfotografować, nie istnieje. Tyle, że teraz ja tu jestem.: twoje wnętrze, twój rentgen, podstawione pod twoją twarz lustro i zarazem malujące się w nim odbicie. Dzięki mnie, we mnie zobaczysz jak bardzo jesteś nieszczęśliwa[3].


Pora na życie to lektura, która jeśli sięgniemy po nią w odpowiednim momencie życiowym, przeniknie nas na wskroś, stawiając pod obstrzałem pytań o własne przezywanie darowanego mu czasu. Nie ma w niej miejsca na subtelności i delikatność. Książka ta konfrontuje nas z tym, co bolesne, skrywane i często nieuświadomione lub spychane do podświadomości. Jeśli więc czujesz (lub ktoś Ci to sugeruje, mówiąc, że się o Ciebie martwi), że nie jesteś szczęśliwy, że unikasz mówienia o sobie, kombinujesz jak szybko wywinąć się z jakiegoś spotkania zanim jeszcze ono się zaczęło, jeśli wszystkim – nawet lubianym osobom, nadajesz niemiłe etykietki, nie patrzysz w przyszłość, wciąż uparcie tkwiąc w przeszłości i nie masz odwagi zawalczyć o swoje marzenia, bo… nawet nie wiesz o czym marzysz, to książka ta z całą pewnością zmusi Cię nie tylko do zastanowienia nad sobą samym, ale też do wprowadzenia kolosalnych zmian.
Ta publikacja sprawia, że czytelnik zastanawia, co powiedziałoby mu jego Życie, gdyby nagle stanęło naprzeciw niego i przeraża się - bo nagle uświadamia sobie wszystkie swoje "grzeszki", nieodpowiednie zachowanie, głupie docinki, podłe myśli, które choć drobne, są trucizną zakwaszającą nasze wnętrze, prowadzącą je do gnicia. Człowiek widzi jak sam, na własne życzenie się zatruwa, czyniąc swoją codzienność nieznośną. I to go boli, to go uwiera i to mu nie odpowiada, przez co może albo uznać lekturę tej książki za (zbyt) trudną i przez to zbędną, albo (metodą wyparcia) za zupełnie głupią i trywialną i przez to niewartą czasu. Każda z tych reakcji ujawnia jednak nasze problemy.
Jeśli nie chcesz więc spotkać swojego Życia, które, odzwierciedlając Twoją kondycję wyglądałoby tak:

I nagle go zobaczyłam. Faceta zwanego moim Życiem(…). Nieznajomy ubrany był w wymięty szary garnitur, szarą koszulę i szary krawat z wytłoczoną potrójną spiralą życia. Miał czarne, lekko przyprószone siwizną włosy i z kilkudniowym zarostem na twarzy wyglądał raczej marnie[4].

koniecznie wprowadź w swoje życie zmiany, zaczynając od lektury tej książki.

Serdecznie polecam!


[1] Cecilia Ahern, Pora na życie, Warszawa 2013, s. 63.
[2] Tamże, s. 64.
[3] Tamże, s. 146
[4] Tamże, s. 51.

piątek, 14 marca 2014

Gra o miłość – Eve Edwards


Tytuł: Gra o miłlość
Autor: Eve Edwards
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788323770121
Ilość stron: 296

Eve Edward i jej saga o losach rodu Lacey uwiodła wielu. Rozpoczęta świetną Alchemią miłości, kontynuowana nieco słabszymi Demonami miłości, teraz zatrzymuje się na Grze o miłość.
Historia zarchiwowana w tej książce, dotyka dwu młodych ludzi, pochodzących z dramatycznie różnych światów.
Ona - młodziutka Mercy Hart, wychowana została przez kochającego, aczkolwiek rygorystycznego i bardzo konsekwentnego w swej pobożności ojca. Jej rodzina posiada dość znaczny majątek i cieszy się wielkim poważaniem, uchodząc za prawych i bogobojnych.
On - syn z nieprawego łoża zmarłego hrabiego Dorset, spełnia swe marzenia jako aktor.
Gdy ich drogi się splatają, wiadomo, że nie będzie łatwo – nie dość, że młodzi będą musieli poradzić sobie z oporem ojca Mercy, z wielką dezaprobatą, myślącym o teatrze, a także z konwenansami i ogromną przepaścią społeczną, to jeszcze na drodze ku ich szczęściu stanie fala aresztowań ludzi podejrzanych o konszachty, mające na celu zamach stanu.
Mercy stanie przed trudnym wyborem: wyrzeczeniem się miłości do Kita lub też wyrzeczeniem się nazwiska i majątku. Każda z decyzji spowoduje jej niespełnienie i nieszczęście w innym punkcie, jej zadaniem zaś będzie oszacowanie, który wybór przyniesie najmniej szkód.
Edwards po raz kolejny maluje słowami barwny świat Londynu czasu Tudorów, w którym co rusz spotykały się światy biedy i bogactwa, purytanizmu i rozwiązłości, dobra i zła, które oddziałując na siebie miały moc zmieniania rzeczywistości. Autorka czaruje biegłością opisu, podsuwając pod nos czytelnika chyba najlepszą (choć mocno konkuruje o palmę pierwszeństwa z Alchemią miłości) z dotychczasowych części – niezwykle ciepłą i choć znowuż naiwną (czy ludzie w tamtych czasach naprawdę kochali już po pierwszym spojrzeniu i od niego uzależniali resztę życia? Jakież to słodko prostoduszne!), to wcale nie przesadzoną i niebywale miłą (tak, to dobre słowo) w odbiorze.
Ujęcie w tytule słowa „gra” ma podwójne dno – nie dość, że bohaterowie podejmują walkę, grę o uczucie, w której stawką jest jego spełnienie, to jeszcze oboje zaczynają pałać do siebie miłością właśnie podczas gry – na lutni, równie subtelnie wplecionej w okładkę, skądinąd bardzo atrakcyjną. Nie sposób pominąć także gry, którą para się Kit.
Tytuł otwiera zatem co najmniej trzy furtki interpretacyjne, konsekwentnie w całej serii obudowując słowo „miłość” innym, typowym dla przebiegu fabuły.
Choć po Edwards sięgam już ślepo, gdy mam ochotę na romans historyczny, autorka kupiła mnie także za sprawą jednej z postaci, którą zgrabnie włączyła w akcję powieści, dając jej epizodyczną rolę. Mówię oczywiście o Szekspirze, tutaj jeszcze niewiele znaczącym Willu, aktorzynie, próbującym swoich sił w pisaniu, uznawanym przez żonę za głupka bez wiedzy i doświadczenia. Śledzenie jego literackiego raczkowania, choć jedynie migoczącego gdzieś w tle, było doświadczeniem nader ciekawym.

Co tu dużo kryć, lubię Edwards i jej barwne postaci, ot co.

____________
Poprzednie tomy (recenzja po kliknięciu):

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/09/alchemia-miosci-eve-edwards.html
http://shczooreczek.blogspot.com/2014/01/demony-miosci-eve-edwards.html




poniedziałek, 10 marca 2014

Sto imion – Cecelia Ahern


Tytuł: Sto imion
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
ISBN: 978-83-7758-610-5
Ilość stron: 448
Cena: 39,99 zł


Cecilia Ahern rozmiłowała mnie w sobie tak jak chyba większość czytelników (w większości czytelniczek, jak sądzę) za sprawą fenomenalnego PS Kocham Cię, później zaś z każdą kolejną wydawaną przez siebie książką, utwierdzała mnie w przekonaniu, że jest jedną z tych autorek, których czytania nie muszę się wstydzić, bo jest wyważoną odpowiedzią na moje zapotrzebowania co do czytania opowieści słodko-gorzkich, utrzymujących wysoki poziom w swojej kategorii.
Sto imion, to jak dotąd jedyna jej książka wydawana w Polsce w pierwszej edycji nakładem Wydawnictwa Akurat. Rzuca się w oczy różnica okładek, dotąd niezwykle barwnych, żywych, nasyconych, teraz zaś spokojnych, wyciszonych. Odmienność ta ma swoje źródło i wyjaśnienie w dużej mierze w warstwie fabularnej [tak to sobie tłumaczę:)], która w przypadku tej książki dość znacząco odbiega od swoich poprzedniczek.
Cecelia Ahern
Kitty Logan, to dziennikarka, której od pewnego czasu nic nie wychodzi. Gdy podczas audycji programu telewizyjnego naraziła dobre imię i całkowicie zniszczyła życie pewnego mężczyzny, co skończyło się dla niej sprawą w sądzie i znaczącymi trudnościami ze znalezieniem pracy, wydawało się, że gorzej być już nie może. Niestety, na krótko po opisywanych wydarzeniach zmarła jej i mentorka – jedna z nielicznych osób wierzących, że w kobiecie tkwi wielki potencjał, który zdoła wykorzystać jedynie wtedy, gdy zajrzy we własne wnętrze.  Chcąc oddać hołd Constanze, Kitty postanawia napisać artykuł, którego jej przyjaciółka nie zdążyła stworzyć. Za jedyną wskazówkę ma listę stu osób, którą otrzymała od umierającej zwierzchniczki, gdy ta postanowiła podzielić się z nią swoim sekretem. Kitty musi zrozumieć, co łączy wszystkie osoby, mając na to coraz mniej czasu. Jeśli jej się to uda, odzyska szacunek swój i swoich znajomych. Nie wie jednak, jak dalece zadanie to zmieni jej życie.
Gdyby ktoś dał m tę książkę do ręki, ale nie powiedział mi kto jest jej autorem i kazał zgadywać  - mimo mojej znajomości całej twórczości Cecilii Ahern i ogromnego do niej szacunku – nie domyśliłabym się, że Sto imion to tekst spisany jej piórem. Brakuje w nim typowego dla jej powieści przenikania się rzeczywistości i magii – zostaje za to magia ujęta metaforycznie, zamknięta w codzienności, która mimo swojej prostoty, jest pełna ukrytych w niej „czarów”, wpływających na nasze szczęście. Ahern po raz pierwszy zdaje się dosłownie pokazywać, że magia otacza nas każdego dnia i nie jest jedynie przestrzenią wyobrażoną, ale nieodłącznym składnikiem naszego życia: jednak wcale nie ta magia rozumiana jako czarnoksięstwo, gusła, zaklęcia i paranormalne zdolności, ale jako zdolność do odnajdywania wyjątkowości w przeciętności i prostocie.
Autorka dosadnie pokazuje, że w każdym z nas tkwi unikatowa historia do opowiedzenia, którą ktoś musi wydobyć na światło dzienne, zdaje się odwracać pojęcia takie jak wyjątkowość rozumiana w sposób narzucony przez kulturę masowości. Jej książka jest odpowiedzią na to, co znajdujemy z gazetach: albo plotki o celebrytach, wywołujące niezdrowe zainteresowanie fałszywym, wykreowanym na potrzeby sensacji wizerunkiem kogoś znanego; albo relacje ze zła mnożącego się w świecie; albo też relacje o wydarzeniach/osobach, robiących coś spektakularnego, co ma realną szansę zaistnieć i przynieść korzyść materialną. Brakuje za to historii zwykłych, o tym co niezwykłe – brakuje wejrzenia w codzienność, tęsknoty za prawdą i odkrywaniem iskry w każdym człowieku, który niezależnie od statusu społecznego – ma wartościową historię do opowiedzenia, która może być o wiele bardziej inspirująca niż kolejne zaspokajanie apetytu na sensację.

Ahern staje się ambasadorką ludzkich opowieści – najpiękniejszych, bo pisanych przez życie, a nie wynajętych do tego copywriterów. Jej bohaterowie są dynamiczni, zmieniają się w trakcie trwania akcji, dojrzewają, odnajdują szczęście poprzez analizę codzienności: ubierają szkła, które wyostrzają to, co powinniśmy dostrzegać, zamazując jednocześnie to, co rozprasza naszą uwagę, niepotrzebnie nas na sobie fokusując.
Każde serce ma opowieść do przekazania, jaka jest Twoja?

PS Jestem zauroczona zagranicznymi okładkami!