Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodość. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 13 listopada 2014

Czerwone liście – Paullina Simons


Tytuł: Czerwone liście
Autor: Paullina Simons
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379434305
Ilość stron: 400


Kristina, Connie, Jim i Albert to czwórka przyjaciół, wspólnie zamieszkująca uniwersytecki kampus w Nowej Anglii. Mimo że od początku studiów są właściwie nierozłączni, tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą. Oficjalnie Jim spotka się z Cristiną, a Albert z Connie, jednak tajemnicą poliszynela jest, że ten układ jest jedynie prowizoryczny – tak naprawdę ów miłosny kwadrat przyjmuje zupełnie inne konfiguracje, zasłaniając się jedynie grą pozorów.
Przyjaciele na przekór podejrzeniom i podwójnemu życiu, udają przed sobą, że wszystko jest w porządku i sprawiają wrażenie otaczających się troską i serdecznością młodych ludzi, od zawsze wspólnie spędzających czas i doskonale się znających oraz rozumiejących. Nic bardziej mylnego.

Kristina Kim była niezwykle piękną, radosną, młodą kobietą stojącą u progu dorosłości.
Wydawać by się mogło, że ma wszystko i swoją pełnią próbuje obdarować wszystkich wokół: dziewczyna była gwiazdą studenckiej drużyny koszykówki, opoką i pomocą dla nastolatek spodziewających się dziecka w domu Czerwone Liście, miała stałego partnera, przyjaciół i – jak myślano – ustabilizowane życie.
Tak naprawdę jednak, w głębi serca bohaterka zmagała się z demonami przeszłości, które niestrudzenie za nią kroczyły, nie dając jej nawet chwili wytchnienia.
Na kilka dni przed swoimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, dziewczyna spotyka na swej drodze detektywa Spencera Patricka O’Malleya, z którym decyduje się umówić – jest bowiem osobą, przy której wreszcie, po latach gier i udręki poczuła się swobodnie.
Do spotkania jednak nigdy nie doszło.
Krótko po Święcie Dziękczynienia, Kristina zostaje znaleziona martwa pod zaspą śniegu na terenie kampusu, a nikt z jej przyjaciół nie jest tym zdziwiony. Jej śmierć była największym szokiem właśnie dla detektywa, który niemalże parę chwil wcześniej rozmawiał z tą piękną i pogodną dziewczyną.

Detektyw Spencer bardzo szybko dowiaduje się, że żadne z trójki jej (ponoć prawdziwych) przyjaciół nie dość, że nie zgłosiło jej zaginięcia mimo kilkudniowej nieobecności, to jeszcze w ogóle nie zainteresowało się tym, gdzie dziewczyna się znajduje przez te wszystkie dni bez kontaktu ani tym, w jaki sposób zginęła.
Żadne z nich nie chce współpracować podczas przesłuchań – wypowiadają się półsłówkami, zaciemniają prawdę o swoich relacjach, reagują bez emocji na niemalże każde pytanie dochodzeniowa.
Podczas śledztwa wychodzi jednak na jaw wiele sekretów, rządzących życiem czwórki przyjaciół – tajemnic tak głęboko ukrytych, że sami zainteresowani przestali się już nad nimi zastanawiać.
Jedno jest pewne: ich relacja w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe była okraszona kłamstwem.

Paullina Simons popełniła tę książkę na długo przez sagą o losach Tatiany i Aleksandra, będącą źródłem jej międzynarodowej popularności. Wykreowała obraz pełen napięć, niewiadomych, sekretów z przeszłości, enigmatycznego zachowania głównych bohaterów, w którym każdy nowy, z trudem wykryty ślad prowadził do kolejnych postaci, który miast rozjaśniać sytuację i prowadzić śledztwo ku jasnym rozwiązaniom, jedynie przysłaniał prawdę, komplikował to, co i tak było wystarczająco zamotane.

Mimo widocznej pracy włożonej w pisanie Simons, stawiająca pierwsze kroki w powieściach sensacyjno-kryminalnych, nie wypada tak dobrze, jak przy swoich pozostałych powieściach.
Podczas lektury ciągle towarzyszyły mi mieszane uczucia czytelnicze – z jednej strony doceniam sposób zarysowania opisywanej rzeczywistości, z drugiej wiele w tekście tym przestojów i nużących fragmentów, w żaden sposób nie wpływających na podkreślenie jakości ksiązki jako sensacji, lecz jedynie usypiających – nie czujność, lecz odbiorcę. Przydługi wstęp także robi swoje – zanim autorka przeszła do meritum, nakreśliła sytuację pierwszego spotkania detektywa z Kristiną – wówczas jeszcze pełną życia – mającą (jak się domyślam) spotęgować późniejszy szok prowadzącego śledztwo. A jednak coś nie zagrało, proporcje zostały zaburzone i rzutowało to na całość książki.

Fanom Simons polecam, bo lektura tej powieści będzie dla nich wejrzeniem w pierwsze pisarskie kroki stawiane przez autorkę. Tym jednak, którzy żądni są naprawdę mocnych wrażeń radzę zmienić oczekiwania w stosunku do tej publikacji i dopiero później zajrzeć jej pod okładkę. Tylko wówczas unikniecie rozczarowania.
Jak dla mnie - najsłabsza z powieści autorki. Co nie zmienia faktu, że i tak ją uwielbiam:)

____________________________
Recenzje innych książek Simons:


http://shczooreczek.blogspot.com/2013/08/jezdziec-miedziany-paullina-simons.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2014/07/dzieci-wolnosci-paullina-simons.html?q=simonshttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/06/piesn-o-poranku-paullina-simons.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/11/jedenascie-godzin-paullina-simons.html?q=simons


Relacja ze spotkania autorskiego:

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/05/paullina-simons-w-katowicach.html




poniedziałek, 1 września 2014

Dziewczyna w lustrze – Cecelia Ahern


Tytuł: Dziewczyna w lustrze
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379437870
Ilość stron: 96

Dziewczyna w lustrze to niepozorny zbiorek dwu opowiadań Cecelii Ahern, które choć krótkie, zawierają w sobie magię charakterystyczną dla prozy tej autorki, ale też elementy dotąd u niej niespotykane – w miejsce uroku i czaru postawiony został mrok, w miejsce

Bohaterką tytułowej Dziewczyny w lustrze jest Lili – kobieta, która właśnie szykuje się do zamążpójścia z wymarzonym mężczyzną. Na uroczystość zaproszona została także jej babcia, od wielu lat żądająca, by wszystkie lustra, znajdujące się przy niej były zasłonięte. Choć starsza pani jest od czasu wypadku niewidoma, nikt nigdy nie śmiał się sprzeciwić jej dziwnym, jak mogłoby się zdawać zachciankom, mając  w pamięci jej dom, wypełniony zasłoniętymi czarnym woalem lustrami. Lili zawsze posłuszna babci i nie poddająca w wątpliwość jej decyzji, wiedziona tajemniczym podszeptem, chcąc się przejrzeć w dniu ślubu, odsłania lustro w pokoju, do którego nigdy dotąd nie miała wstępu. To, co w nim ujrzy, wyjaśni wiele rodzinnych sekretów i stanie się wielkim egzaminem dla młodziutkiej kobiety, która zostanie postawiona przed pytaniem; mieć czy być?

Maszyna wspomnień, drugie z opowiadań, to historia mężczyzny, który wynalazł maszynę zdolną wszczepiać ludziom wybrane wspomnienia. Nie jest to jednak myślodsiewnia ani sprzęt do całkowitego kasowania tego co niechciane. Wraz z wszczepianiem nowych wspomnień,  nie znikają stare – stają się one jedynie mniej wyraziste. Wieść o maszynie bardzo szybko się rozniosła, co spowodowało napływ ludzi rozpaczliwie poszukujących pomocy – jedni przeżyli traumy i pragnęli, by choć częściowo zostały one przyćmione przesz szczęśliwe wspomnienia, innych pamięć została zablokowana, kolejnych męczą natrętne myśli o niechcianych czynach, które pragnęliby cofnąć lub zniwelować ich wpływ na teraźniejszość. Choć pobudki zmierzających do bohatera ludzi są różne, każdy z nich pragnie wszczepić sobie nowe wspomnienia, by ostatecznie rozprawić się ze swoimi bolączkami. Dla mężczyzny pomaganie ludziom staje się bardzo ważnym elementem życia, dla niego samego będącym formą zapominania o tym, co dawno temu utracił.

Ahern jest autorką, której prozę znam na wylot i gdyby ktokolwiek kiedykolwiek dał mi jakąś jej książkę bez podania nazwiska, bez zająknięcia potrafiłabym ją rozpoznać. Co innego z Dziewczyną w lustrze. Zbiorek ten mimo widocznej w nim magii, znacznie odbiega od pozostałych jej tekstów. Nie jest już klasycznym słodko-gorzkim czytadłem, lecz raczej krótką formą, w której dominują smutek, utrata i wychodzenie naprzeciw nim. To on stanowi główną oś spajająca, zaś elementy szczęśliwości pojawiają się, mam wrażenie, jedynie po to, by podkreślić ogrom tego, co w owych opowiadaniach gorzkie i przygnębiające. Nie jest to zabieg typowy dla Ahern, co mogłoby w dużej mierze utrudnić przyporządkowanie tych opowiadań do jej nazwiska.
Choć są one wyjątkowe i poruszające, zdecydowanie wolę autorkę  w takiej wersji, do jakiej zdążyła przyzwyczaić swoich wiernych czytelników [mnie;)]. Brakowało mi w tym tomiku charakterystycznego dla niej czaru i pogody ducha, które zastąpione zostały gorzkimi refleksjami i nutą rozgoryczenia oraz żalu. Smutne oblicze Ahern mnie nie przekonuje, bo wciąż miałam wrażenie, że nie przystaje do jej wizerunku, lecz patrząc obiektywnie, są to projekty literackie o dużej sile oddziaływania. Ciekawa jestem ich dalszej recepcji, a Wam już teraz polecam lekturę i konfrontację.
W mojej opinii autorce nieszybko uda się pozbyć etykietki autorki słodko-gorzkich powieści, podobnie jak niektórym aktorom na zawsze pozostała dopięta łatka bohaterów zdolnych grać jedynie w komediach romantycznych. Siła przyzwyczajenia jest ogromna.

sobota, 12 lipca 2014

Sekret mojego męża – Liane Moriarty


Tytuł: Sekret mojego męża
Autor: Liane Moriarty
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788378397762
Ilość stron: 504
Cena: 36zł

Sekret mojego męża to kolejna książka Wydawnictwa Prószyńskiego wypuszczona na rynek w ramach klubu dyskusyjnego Kobiety To Czytają. Do tej pory wszystkie publikacje, o których rozprawiali klubowicze stały na bardzo wysokim poziomie, gwarantując nie tylko burzę emocji, ale też dostarczając mnogość tematów pod refleksję i to zarówno tych o wymiarze indywidualnym, jak i uniwersalnym. Sięgając po tekst Liane Moriarty miałam równie duże nadzieje, a także wielką ufność pokładzioną w osobach odpowiedzialnych za dobór książek klubowych. Nie ukrywam, że nazwisko autorki, skądinąd budzące zupełnie inne skojarzenia niż powinno (I am sherlocked), bardzo zmotywowało mnie do lektury i pokierowało wyobraźnią w zupełnie nieodpowiednie tereny:)

Historia spisana przez Moriarty opisuje losy trzech rodzin, splecionych popełnionym przed laty morderstwem na młodej dziewczynie.
Pierwsze rozdziały to ślamazarne zarysowywanie tła dla akcji właściwej, powolne opisywanie kto jest kim, co kogo dręczy i  kim jest młoda Janie, o której wszyscy mówią nawet po długim czasie po jej śmierci.
Początkowo trudno wgryźć się w lekturę, zwłaszcza jeśli nie jest ona ciągła – mnogość wątków i postaci może skutecznie kołować, jednak już po kilku rozdziałach bez problemu rozeznacie się w tym, kto jest kim. Co jednak łączy wszystkie osoby okaże się jednak dużo dalej, co może skutkować rozdrażnieniem podczas pierwszych chwil z książką: nie sposób bowiem przyporządkować niektórych faktów do bohaterów. To jednak jedynie minusy początku, później jest już bardzo dobrze.
Akcja nabiera tempa mniej więcej w połowie książki, kiedy to Cecilia odczytuje list adresowany do niej przez męża, który jednak miał być odczytany jedynie  w przypadku jego śmierci. Mąż żyje, jednak kobieta go odnalazła, ciekawość nie dawała jej spokoju, czuła bowiem, że znajduje się w nim coś bardzo ważnego. Nie wiedziała jednak jeszcze, że to, co przeczyta całkowicie zmieni losy jej rodziny i wpłynie na obraz męża jaki nosiła dotąd w sercu.
Informacje zawarte w liście, całkowicie ją zdruzgotały i postawiły w sytuacji współwinnego. Cecila miała wybór: wyznać to, czego się dowiedziała i narazić szczęście swojego męża oraz dzieci lub milczeć i dusić w sobie poczucie niesprawiedliwości. Odtąd poukładana i perfekcyjna w każdym calu bohaterka, stała się zupełnie rozkojarzona i niezdolna do prowadzenia życia w taki sposób, jak dotychczas.

Czy moim oczekiwaniom stawianym wobec lektury stało się zadość? Ba! Znów towarzyszył mi niepokój, zabraniający przerwanie lektury, po raz kolejny w głowie kłębiły mi się setki myśli o słuszność winy, o to jak postrzegamy więźniów, ile bylibyśmy  w stanie poświęcić dla rodziny, o to gdzie zaczyna się zdrada, jak przewiny z młodości kształtują naszą dorosłość, jak wiedza o popełnionym przestępstwie zmienia naszą codzienność, do czego prowadzi nas mściwość, czy wyrządzone zło zawsze do nas wraca z taką samą siłą i jak odkupić grzechy. Książka ta dostarcza wiele materiału do przemyśleń, wiele wątków, które zmuszą do autorefleksji i postawienia się w sytuacji bohaterów – sytuacji, które dalekie były od jednoznaczności. Moriarty nie faszeruje swoich czytelników czarno-białymi rozwiązaniami, lecz splata losy bohaterów tak zawile, że  w pewnym momencie nie sposób przerwać nici bez uszczerbku dla którejś z relacji i totalnego przemieszania kierunku, w którym zmierzała akcja. Co ważne, bohaterowie budzą bardzo silne emocje: jednym kibicujemy, innych nie znosimy, jednych usprawiedliwiamy, innym wymierzylibyśmy najsurowszy wymiar kary: i nasze racje wcale nie są obiektywne, lecz stuprocentowo subiektywne. Sekretów i mężów w tej książce bez liku – który z nich zechcesz poznać?
Jeśli jeszcze nie sięgałyście po książki klubu Kobiety To Czytają i macie dość czczej rozrywki i bezrefleksyjnej lektury na lato, koniecznie musicie się w nich rozsmakować! Nie są one łatwe, bowiem zawsze zbudowane są wokół wątków takich jak zdrada, choroba, zabójstwo, sekret rodzinny i in., ich lektura sprawia jednak niesłychaną przyjemność: zarówno intelektualną, jak i czysto emocjonalną. Wiele z nich ma moc katartyczną, oczyszczają ze złych emocji, pozwalają się uwolnić od myślenia o własnych troskach i – jak sądzę – wiele z nich przepracować. Przepyszna lektura! Jedyne co mi w niej nie odpowiada, to okładka – kolorystyka zupełnie mnie nie przekonuje, przyzwyczaiłam się do pastelach w tej serii – zresztą rozkochałam się w tej wersji:

Źródło

sobota, 15 lutego 2014

Być kimś, być sobą – Jarosław Podsiadlik


Tytuł: Być kimś, być sobą (+CD)
Autor: Jarosław Podsiadlik
Wydawnictwo: Novae Res
ISBN: 9788377229347
Ilość stron: 178
Cena 34,90 zł

Gimnazjum, to czas szczególnie burzliwy – zmiana szkoły, nowe znajomości, ponowne próby zdobywania szacunku ze strony nauczycieli i kolegów z klasy, burza hormonów, kształtowanie własnych poglądów, pierwsze burzliwe miłości.
Nierzadko tym i tak ogromnym metamorfozom towarzyszą trudności w domu rodzinnym, z którego wyrasta młody, zakompleksiony człowiek, pozbawiony pasji, wiary w siebie i własną  zdolność do przemieniania świata i rzeczywistości.

Bardzo często młodzi ludzie w tym okresie szukają rozmaitych odskoczni – jedni odnajdują swoje pasje, inni zatapiają się w nałogach, jeszcze inni zamykają się na otoczenie i preferują eskapizm. Bardzo wielu jednak, właśnie na tym etapie swojego życia, odkrywa ogromną wartość muzyki, która może być nie tylko strefą bezpieczeństwa , ale też przestrzenią, w której najprościej nazwać to, co aktualnie się przezywa.

Krzysiek to typowy uczeń gimnazjum, który jednak znacznie silniej niż jego przyjaciel Marcin, odczuwa potrzebę rozmawiania o przyszłości i budowaniu swojej tożsamości. Dom rodzinny nie dostarcza mu wzorców, a jedynym śladem po szczęśliwej przeszłości są zdjęcia, na których ojciec wcale nie pije ani nie wyżywa się na bliskich, ale tworzy atmosferę bliskości i poczucie bezpieczeństwa. Czasy te jednak bezpowrotnie minęły. Teraz w domu bohatera dominuje alkohol i przemoc, z którymi nie potrafi poradzić sobie nawet mama Krzysia, zatroskana o losy swojego jedynego syna i całej rodziny.

Jest jedna rzecz, która daje chłopakowi poczucie chwilowego szczęścia – pisanie, tworzenie tekstów, wypływających z własnego doświadczenia; słów, które raz pobudzone do życia mogą zmienić rzeczywistość.
Dopełnieniem jego potrzeby szukania pasji i własnego „ja” staje się muzyka, w której chłopak coraz bardziej się zatraca, odnajdując w niej nie tylko odpowiedzi, ale też pocieszenie i motywację.

Jarosław Podsiadlik wchodzi w przestrzeń młodego człowieka, nękanego typowymi problemami naszych czasów: osamotnieniem; brakiem wsparcia u najbliższych; trudnościami, wynikającymi z nałogów ojca, a także niepewną przyszłością.

Być kimś, być sobą, to zapis siedmiu dni z życia nastolatka, który próbuje odbudować swoje życie i znaleźć mocny fundament dla swojej tożsamości.
W oczy rzuca się niezwykła dojrzałość chłopaka, który prowadzi bogate życie wewnętrzne, raz po raz zastanawiając się nad sensem istnienia. Swoich przemyśleń nie zachowuje jednak dla siebie – automatycznie przekłada je na życie, dokonując tym samym wielkich przemian.
W powieści tej dominują dialogi, które odkrywają przed czytelnikiem próby porozumienia się bohatera ze światem, a także dobrze oddają to, jak takie rozmowy faktycznie wyglądają.
Dzięki zapisowi rozmów, gdzieniegdzie okraszonymi wulgaryzmami koniecznymi dla wzmocnienia wypowiedzi i wyrażenia buntu, mamy szansę dobrze przyjrzeć się przestrzeni młodych ludzi uwięzionych w nieszczęśliwych życiach.

Do książki dołączona została płyta z nagraniami, które doskonale uzupełniają lekturę i pozwalają zanurzyć się w klimacie opisywanej historii nie tylko mocą wyobraźni, ale także siłą muzyki, która dla wielu stanowi rzeczywisty ratunek – szczególnie dla tych, wywodzących się z podobnego bohaterowi środowiska.



piątek, 10 stycznia 2014

Zaskoczony radością – C.S.Lewis

Tytuł: Zaskoczony Radością
Autor: C.S.Lewis
Wydawnictwo: Esprit
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-61989-36-3
Ilość stron: 352
Cena: 34,90 zł


Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że Lewisa zdążyłam już bardzo dobrze poznać, on po raz kolejny udowadnia mi jak bardzo się mylę, sądząc, że wiem cokolwiek.

Urodziłem się zimą 1898 roku w Belfaście jako syn prawnika i córki pastora -  tymi słowami otwiera Lewis swoją autobiografię, którą woli, by traktowano jako opowieść o utracie wiary i powrocie do niej, nazywanym przez niego Radością.

Do tej pory żywiłam przekonanie (nie wiem skąd narosłe i utrwalone w mojej głowie), że ludzie genialni (a do nich niewątpliwie zalicza się Lewis) byli genialni od zawsze, a ich geniuszowi towarzyszyło lekkie przechodzenie przez codzienność – że życie rozpościerało przed nimi czerwony dywan, otwierało lampkę szampana, rzucało płatki róż pod nogi i z otwartymi ramionami pytało: „Co jeszcze mogę dla Ciebie zrobić?”

Okazuje się jednak, że nie: że geniusz często rodzi się w biedzie i bólach codzienności, mękach zmagania się z inteligencją przewyższającą tę u spotykanych ludzi.
Oto Lewis bierze nas za rękę i powolnym krokiem prowadzi przez całe swoje życie, w którym od najmłodszych lat widać było podwaliny późniejszego sukcesu. Fascynował się on od zawsze mitologią nordycką, później także celtycką i w mniejszym stopniu grecką.
Swoje wyobrażenia przelewał wraz bratem, w którym upatrywał początkowo jedynego godnego towarzysza intelektualnego, w wykreowaną przez siebie Krainę Zwierząt. Łączyli oni z Arturem swoje pasje – fascynacje zwierzętami, oddawaniem im głosu oraz Indiami, razem przemierzali światy niedostępne innym, stworzyli królestwo Boxen, którego kroniki Lewis skrupulatnie spisywał przez wiele lat, wspólnie chronili się przed surowością ojca przemienionego śmiercią ukochanej żony a ich matki

Życie Lewisa nie było sielanką, zapowiadającą późniejszy sukces – w szkole z internatem był prześladowany przez kolegów, wyraźnie odstawał od grupy, uciekając w ciszę, samotność, mając za swojego mistrza Wagnera, skrywający się za stronicami książek, zgromadzonych latami przez rodziców, a szczególności matkę, raczej wolący by mu nie przeszkadzano niż usilnie zabiegający o uwagę innych.. Zaskoczony Radością to świadectwo życia człowieka, który za nic miał przelatujące nad jego głową podczas I wojny światowej pociski, bo właśnie śledził zajmujące losy kolejnego fikcyjnego bohatera, oswajając wojnę i uśmierzając jej ból.

Jak się okazuje jego rodzina uważała, że nie nadaje się on do niczego innego jak tylko do pisania książek i wykładania na uniwersytecie – mówili to z drwiną, jakby taka przyszłość była najgorszą z możliwych.
Na swojej drodze spotkał jednak Lewis wielu dobrych ludzi, wierzących w jego wartość, w tym należących do dwu różnych kategorii: Pierwszego i Drugiego Przyjaciela. Pierwszy to, jak tłumaczy Lewis, nasze alter ego, człowiek podzielający zupełnie niespodziewanie wszystkie nasze najbardziej ukryte upodobania, z którym łączy nas idem sentire, zespolony z nami zupełnie naturalnie, jakby było to odwiecznym pragnieniem wszechświata. Drugi z kolei to anty ego. Czyta to samo co my, ale wyciąga inne wnioski, wszystko widzi pod zupełnie innym kątem, poddaje w wątpliwość wszelkie nasze przemyślenia, neguje racje, a relacja z nim bardziej przypomina uprzejmą wrogość, niż prawdziwą przyjaźń, którą rzeczywiście jest. Zapisków tego typu w książce nie brakuje: jest ona bogata w refleksje uniwersalne, tak charakterystyczne także dla innych jego tekstów.
Autor maluje przed nami obraz osoby wcale nie nieskalanej błędami – słowami konturuje rys człowieka czytającego szmiry, wiedzionego przyjemnością przyziemną, banalną; mężczyznę, mającego pragnienie wsadzenia nosa w samo sedno każdej rzeczy, by cieszyć się, że jest ona tak cudownie sobą. To wszystko jest jednak jedynie tłem do opowiedzenia historii ateisty, którego całe życie, wszystkie napotkane trudności, każdy wielki umysł, z którym się zetknął, prowadziły do odkrycia piękna wiary i ponownego rozpalenia w sobie jej ognia.
W obliczu wojny, trudności, z którymi zmagało się Imperium Brytyjskie, szerzenia się ateizmu w środowiskach akademickich, zakrawa na cud, że Lewisowi udało się doznać Radości, którą teraz pragnie się dzielić, jako świadectwem ponownego odnajdywania drogi wiary.

Ksiązka ta, to niezwykle cenne dopełnienie twórczości Lewisa – dzięki niej będziemy mieli możliwość zajrzenia w jego życie, umysł i duchowość przez dziurkę od klucza, z zapartym tchem śledząc doświadczenia i pasje, które później doprowadziły do stworzenia przez niego największych dzieł, w tym uwielbianą na całym świecie sagę poświęconą Narnii.

Zaskoczony Radością przekonuje, że wielcy ludzie wcale nie zaczynają na wyżynach, że o sile geniuszu świadczy mozolna praca poświęcona na to, by wspiąć się na szczyt, nie zważając na upadki i kolejne napotykane trudności. Lewis w książce tej pozwala się poznać, nie stara się wybielić swojego wizerunku, lecz wręcz przeciwnie – pokazuje swoją niedoskonałość, podkreśla błędy, wcale się ich nie wstydząc, lecz potwierdzając, że to one kształtują człowieka, to one formują naszą duchowość i umysłowość, to one są najlepszą z możliwych szkół charakteru.

Świetna pozycja dla każdego czytelnika zainteresowanego twórczością Lewisa. Oczekiwałam co prawda więcej miejsca poświęconego Bogu, a mniej człowiekowi, a jednak proporcje te zostały zamienione. Cały czas jednak miałam wrażenie, że to właśnie boży Duch działał w Lewisie przez wszystkie opisywane przez niego lata, że choć jest postacią niewidoczną, to namacalnie obecną.
Po raz kolejny ten Wielki Umysł jawi się jako osoba niesłychanie bliska, która uczy, ale na pewno nie mentorsko poucza, która niby opowiada o sobie, a ta naprawdę zachęca do mówienia, włączenia się w dialog.
Zaskakująca książka, konieczny obywatel naszych biblioteczek.


Recenzje innych książek Lewisa:


http://shczooreczek.blogspot.com/2013/12/smutek-clive-staples-lewis.htmlhttp://shczooreczek.blogspot.com/2011/03/rozwazania-o-psalmach-clive-staples.html
http://shczooreczek.blogspot.com/2011/01/listy-starefo-diaba-do-modego-cs-lewis.html?q=lewishttp://shczooreczek.blogspot.com/2012/03/problem-cierpienia-clive-staples-lewis.html



http://shczooreczek.blogspot.com/2012/02/o-modlitwie-clive-staples-lewis.html?q=lewis





środa, 13 listopada 2013

Taft – Ann Patchett


Tytuł: Taft
Autor: Ann Patchett
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2427-8
Cena: 34,90 zł
Ilość stron: 312

Ann Patchett, to autorka, która pozyskała sobie nie tylko sympatię czytelników na całym świecie, ale też uznanie krytyków, którzy docenili ją za tworzenie prozy, charakteryzującej się zintensyfikowanymi emocjami, towarzyszącymi lekturze każdej z jej kolejnych książek. Pisarka ta, z godną podziwu wirtuozerią, zestraja się z oczekiwaniami odbiorcy, bombardując go serią wzruszeń i uczuciowych uniesień.
Autorka prowadzi nas śladami bohaterów spędzających większość swojego czasu na pracy w barze. Jest John, którego życie zmienia się po zatrudnieniu Fay – młodej dziewczyny, której ani na krok nie odstępuje jej brat, Carl. Mężczyzna nie wie wówczas, jak silnie przeobrazi się jego życie, dotąd zogniskowane wokół próby zapomnienia o nieszczęśliwym związku z Marion i zabraniu przez nią ich syna do Miami. Jego relacja z Fay, choć z powodzeniem mogłaby stać się stosunkiem opartym na uczuciach ojcowskich, przeradza się w intymny związek, który nie powinien zostać spełniony. Urok młodej dziewczyny tak silnie działa jednak na Johna, że ten nie zauważa innych zdarzeń, toczących się wokół niego, których konsekwencje będą dla niego samego niebezpieczne.
Fay i Clark tak intensywnie wpłyną na jego życie, że zmuszony on będzie do wybicia z dotychczasowego rytmu i ponownego zajrzenia we własną przeszłość.

Patchett ma dar przejrzystego docierania do głębi, tworzenia postaci tętniących życiem, o bogatym rysie psychologicznym. Malowanie ich przeszłości, przeplatanej z fabułą właściwą, wpływa na pogłębienie związku bohaterowie-odbiorca, wzmaga proces identyfikacji i sprawia, że utwór oddycha. Urzeka on swym czarem, porusza i zmusza do wejścia w głębszą relację czytelniczą. Mimo pozornie błahej fabuły, książka ta pozostawia po sobie niezatarte wrażenie ważnej i buzującej od emocji. Na długo po lekturze zostaje w człowieku uczucie tęsknoty za bohaterami, pewne niezaspokojenie spowodowane zawieszeniem akcji. Nie jest to cliffhanger, który sprawiałby, że nocami będziemy zastanawiać się co dalej, nie ma tu suspensu, bo też nie taki to gatunek. Zostało tutaj jednak zwielokrotnione poczucie związku z postaciami, które sprawia, że wchodząc w rytm ich życia, nie potrafimy przejść od niego do własnej codzienności.
Autorka stworzyła powieść, która zmusza do weryfikacji własnych wyborów i ponownego zastanowienia się nad źródłem naszych zachowań, ukrytym w dalekiej, nierzadko bolesnej przeszłości. Pisarka zdaje się ostrzegać, że przeniesienie pewnych uczuć na innych ludzi, nie zawsze kończy się dobrze, a wykorzystywanie zaślepienia każdorazowo prowadzi do dramatów.
Patchett snuje opowieść o dwojgu młodych ludzi, którzy w obliczu rodzinnej tragedii, szukają szczęścia gdzieś indziej. Zarysowuje postać dorastającej kobiety, spragnionej silnego, męskiego ramienia, którego zabrakło wraz z nagłą śmiercią ojca. Swoje uczucia lokuje więc w człowieku starszym, który zdecydował się okazać jej odrobinę ciepła. Jak w obliczu tej sytuacji zachowa się mężczyzna silnie doświadczony przez los?
Autorka stawia wiele pytań, nie zawsze udzielając jednoznacznych odpowiedzi. Koncentruje się na ewokowaniu emocji potężnych, mających powieść tę na trwale ulokować w naszej pamięci.
Czy jej się to udało? Sprawdźcie sami.


niedziela, 6 października 2013

Pollyanna - Eleanor H. Porter

Tytuł: Pollyanna
Autor: Eleanor Hodgeman Porter
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-237-7658-1
Ilość stron: 272
Cena: 25 zł


Gdy pewna rezolutna dziewczynka po śmierci swojego ojca trafia na wychowanie do jedynej ciotki – Polly, życie miasteczka z nią związanego ulega diametralnej przemianie.
Kobieta, dotąd despotyczna, surowa i zgorzkniała, na oczach swych współpracowników staje się osobą nie tylko sumiennie wykonującą swój obowiązek, ale też kochającą, opiekuńczą i zatroskaną o losy dziecka, któremu do tej pory poświęcała niewiele uwagi.
Skąd taka przemiana? Wszystko staje się zasługą Pollyanny – dziewczynki, która została nauczona przez tatę wspaniałej gry – gry w radość. Jej zasady są nieskomplikowane, a jednak wielu sprawia ona wiele trudności. Głównym założeniem zabawy jest dostrzeganie we wszystkim dobrych stron – nieważne czy jesteś jedenastolatką, która właśnie straciła rodzinę, nie ma znaczenia czy niepełnosprawność na całe życie przykuła cię do łóżka, nic nie szkodzi, że nie masz dachu nad głową ani grosza przy duszy – zawsze mogło być gorzej i z całą pewnością istnieje coś, za co możesz dziękować i co możesz wykorzystać.

W każdym położeniu dziękujcie.
1 Tes, 5, 18


To, co początkowo uznawano za impertynencję ze strony dziewczynki, stanowiło o jej wyjątkowości - Pollyanna swoją pogodą ducha zjednała sobie nawet najbardziej rozkapryszonych, zatwardziałych i mrukliwych mieszkańców miasteczka, czyniąc ich życie radośniejszym i niosąc otuchę tam, gdzie była potrzebna. W krótkim czasie jedenastolatka stała najbardziej znaną i rozpoznawalną mieszkanką miasta, a  nawet nie wiedziała, jak wielu przyjaciół zyskała dzięki dobroci serca i gotowości do niesienia pomocy.

Eleonor H. Porter stworzyła bohaterkę, która swoją prostotą i darem ogromnej wiary w przyszłość mimo nieprzychylności losu z miejsca zdobyła moją sympatię. Jej perypetie śledziłam z uśmiechem nieschodzącym z twarzy. Ta książka tryska energią, zaraża entuzjazmem, który leczy gniew i zatwardziałość lepiej niż cokolwiek innego. Bohaterka, a przez nią – książka – rozdaje uśmiech niczym krzepiące antidotum na wszystkie bolączki tego świata. Ta opowieść jest jak filiżanka dobrej, gorącej herbaty w chłodny wieczór – rozchodzi się po duszy i rozgrzewa ją, pozostawiając na języku przyjemny posmak radości życia.
Napisana żywym, skocznym językiem historia o potrzebie niesienia radości i miłości, o konieczności życia w zgodzie ze sobą i swoim losem, bezsensie buntowania się przeciwko czemuś, na co nie mamy wpływu, wreszcie: nauka prostoty i absolutnej cierpliwości.
Książka Porter to zachęta do czerpania z życia garściami; reklama życia radosnego, motywacja do widzenia dobra we wszystkim, nawet w najtrudniejszej i najboleśniejszej sytuacji. Trudna lekcja pokory i wdzięczności, która gdyby była sumiennie wypełniana – zmieniłaby świat nie do poznania.
Bądźmy jak Pollyanna, a wszystkim będzie żyło się lepiej!

czwartek, 12 września 2013

Zdobywam zamek – Dodie Smith


Tytuł: Zdobywam zamek
Autor: Dodie Smith
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379430062
Ilość stron: 351


Ile razy w marzeniach oddawałam się iluzorycznej wizji, w której mieszkałam na prawdziwym zamku, ile razy chciałam się poczuć jak księżniczka, która z największej wieży swojej posiadłości wyglądać będzie z ogromnego tarasu na rozległe tereny, nad którymi unosi się romantyczna mgła, a ptaki zbudują swoje gniazda we wszystkich zakamarkach? Ile razy marzyłam o nocnych przechadzkach krętymi schodami i niezliczonymi korytarzami zamku jedynie z kandelabrem w ręku? Ile razy oczami wyobraźni widziałam antyczne meble, ogromne salony, marmurowe łazienki, monumentalną bibliotekę, garderobę wypełnioną po brzegi szeleszczącymi sukniami?  Nie zliczę.
Wiem jedynie, że owe rojenia po raz kolejny wygodnie umościły się w mojej głowie za sprawą rewelacyjnej książki Dodie Smith, której narratorka – łudząco przypominająca romantyczne bohaterki L.M. Montgomery czy Jane Austen – miała możliwość mieszkania w zamku, o którym marzyła w pokrewny sposób i z podobną intensywnością.
Cassandra, to siedemnastoletnia ujmująca dziewczyna, oczytana, bystra, inteligenta i obdarzona wielką wrażliwością. Za sprawą spisywanego przez nią pamiętnika, mamy możliwość śledzenia losów jej rodziny, przebywającej na wynajętym zamku. Ojciec po wydaniu bestsellerowej książki od lat nie napisał ani słowa, zbywając milczeniem wszystkie próby dialogu o jego dalszej twórczości. Topaz, macocha Cassandry, Thomasa i Rose, to modelka potrzebująca uwagi innych, żyjąca pełnią życia, gdy tylko czuje się ważna. Rose – dziewczyna marząca o wielkiej miłości i lepszej stopie życiowej. Thomas – chłopak, którego wszyscy zdają się ignorować i Stephen – osoba, która od zawsze pomaga Mortimerom, żywiąc potajemnie uczucia do Cassandry.
Ich życie zmienia się, gdy w sąsiedztwie pojawia się rodzina Cottonów. Neil i Simon, to dwójka Amerykanów, którzy zapoznają Cas i Rose, spełniając tym samym ukryte pragnienia tej drugiej. Od chwili ich spotkania, losy dwu rodzin zostają splecione, zmierzając w niespodziewanych kierunkach. Rodzina Mortimetów, która czasy świetności ma już dawno za sobą, w znajomości z Cottonami widzi prawdziwą opatrzność i szansę na realną poprawę jakości życia.
To opowieść buzująca od emocji – tych wypowiedzianych i niewypowiedzianych – kotłujących się w sercu dorastającej nastolatki, wciąż traktowanej jak dziecko, które niewiele wie o życiu, gdy tymczasem jej zmysł obserwatorski jest tak silnie rozwinięty, że prawdopodobnie dostrzega najwięcej z całej swojej rodziny. 
Brakuje dziś książek tak uroczych, tak czarujących i rozczulających jak Zdobywam zamek Smith. To powieść uzależniająca i odurzająca, porywająca bezinteresowną przyjemnością czytania: miałam wrażenie, że autorka nie oczekiwała niczego więcej od czytelnika, jak tylko tego, by dobrze się bawił, śledząc pokrętne losy nastolatki o wielce marzycielskim usposobieniu.
 Od wielu tekstów odpadam z nudów – bo są wtórne, bo wiem jak się skończą, bo gardzą czytelnikiem, bo bohaterowie są nijacy. U Smith nic nie jest byle jakie, wszystko tchnie świeżością, a jednocześnie pewną elegancką klasyką. Nieprawdopodobna zdolność do połączenia tych dwu rzeczywistości zdaje się – nie do połączenia. A jej się udało, ona zrobiła to w sposób tak precyzyjny, że nie sposób byłoby jednoznacznie wskazać na datę powstania tej książki, jeśliby się jej nie znało. Rytm powieści jest ujmujący, a liczne nawiązana do innych tekstów kultury, stanowią jedynie doskonały dodatek do tej harmonijnej historii. Przez pamiętnik Cassandry przewija się i Bach, i Szekspir, i Bronte, i Austen, i Shelley, i Keats: prawdziwa plejada ważnych twórców, którzy odkrywani są na nowo, często przez pryzmat niepohamowanej szczerości i poczucia humoru narratorki.

Według klasyfikacji, powieść Smith wpisuje się w literaturę młodzieżową, jednak byłoby ogromna niedorzecznością traktować ją jedynie w ten sposób: jest to bowiem powieść uniwersalna, adresowana absolutnie do każdego! Inaczej odczyta ją romantyczna nastolatka, inaczej rozsądna kobieta, a jednak – czy wierzycie, czy też nie – obie odnajdą się w niej równie dobrze!
Naprawdę, czuję się oczarowana - dzięki Smith przez wiele godzin czułam się jak w bajce!

sobota, 22 czerwca 2013

Pieśń o poranku - Paullina Simons


Tytuł: Pieśń o poranku
Autor: Paullina Simons
ISBN: 978-83-7799-740-6
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 688
Cena:
39,90


Gdy cały czas czytasz lichą literatur(k)ę i nagle trafiasz na coś, co na tle reszty wydaje Ci się dobre – szalejesz, wychwalasz, tworzysz peany na cześć długo niewidzianego porządnego kawałka prozy.
A potem w Twoje ręce wpada cos naprawdę dobrego, coś, co nie pozwala Ci spać, jeść, myśleć. Coś, co siedzi w Twojej głowie niczym złośliwy robak i nie pozwala zapomnieć – o bohaterach, ich losach, tragediach wyborach. Choć brzmi to błaho – stajesz się jednym z nich. Stajesz się obserwatorem, tkwiącym w samym sercu wydarzeń, a który jednak pozbawiony został głosu, dławionego przy każdej próbie krzyku .
Na tle tego wszystkie inne książki wydaja się wtórne, nijakie, kiepskie. A to prawdziwa perła, która będzie lśniła swoim blaskiem jeszcze długo. I nie oszukujmy się – również powiela wątki, jest kalką znanych schematów, ale kalką tak doskonale spreparowaną, tak dobrze pomyślaną i wspaniale przedstawioną, że powtarzalność tematów zdaje się nie mieć znaczenia. Ma się wrażenie, że o tym czyta się pierwszy raz. Że to nowe, świeże, palące.
Rozkochałam się w książce, której autorka uwiodła mnie na długo przed lekturą. Niemożliwie wciągająca, poruszająca, drażniąca powieść, od której – choć brzmi to tak nieprzyzwoicie trywialnie – po prostu nie da się oderwać. Nie da się.

O czym mówię? O Pieśni o poranku Paulliny Simosn, autorki, którą mogliście poznać za sprawą Jeźdźca miedzianego, robiącego niesłychaną furorę od lat.

Przedmiotem tej opowieści jest historia Larissy Sark, kobiety odgrywającej w życiu różne role: matki, żony, scenografki w pobliskim teatrze. Gdy poznała o dwadzieścia lat młodszego Kaia, dołączyła do nich jeszcze jedna – rola kochanki.
Wydawać by się mogło, że kobiecie takiej jak ona nie trzeba niczego więcej do szczęścia. Żyje w prawdziwym luksusie, ma kochające, choć denerwujące [bo dojrzewające] dzieci, wspaniałego męża, z którym po latach wspólnego życia wciąż łączy ją miłość i prawdziwe oddanie.
A mimo to… Larissa pragnie przygody, daje się uwieść, wyprowadzić z idyllicznego życia, a to, co miało być jedynie chwilą zapomnienia i krótkim romansem, wywraca całe jej dotychczasowe życie do góry nogami, sprawiając, że podejmuje ona decyzje, których nigdy by się po sobie nie spodziewała. W imię miłości, nie kaprysu.

Historia Larissy być może wydaje się typowa – czterdziestoletnia kobieta, poświęcająca całe swe życie dla rodziny, pragnie odmiany. Jest w niej jednak coś wyjątkowego, coś, co sprawia, że kibicujemy bohaterce, boli nas jej rozdarcie, jej dramaty stają się naszymi i dalecy jesteśmy od jej oceniania czy osądzania. Zachowania, które przy odrobinie zdrowego rozsądku uznalibyśmy za karygodne, jawią się jako zupełnie oczywiste i naturalne, a sama Larissa okazuje się symbolem kobiety, która pragnie walczyć o tlące się w niej życie.

Jak powiedziała sama Simons – to współczesna Anna Karenina, która wbrew konwencjom, wbrew społecznym zobowiązaniom, wbrew rozumowi i na przekór wszystkiemu, stawia na miłość, zostawiając to, co dla wielu jest nieosiągalne.  

Historia Larissy porwała mnie bez reszty. Mimo że książka swoje waży, zabierałam ją ze sobą wszędzie, by przy sekundzie wolnego, chociażby zakosztować kolejnego zdania czy nawet wyrazu. Podczas lektury czułam ciągły głód, pragnienie jak najszybszego sprawdzenia co będzie dalej, a jednocześnie chęć zatrzymania czasu, by już na zawsze czytać tę powieść i żadną inną.

Na takie książki się czeka, dla takich książek warto przedzierać się przez ocean miernot i ramotek. Po lekturze oniemiałam, mam typowego książkowego kaca i coś czuję, że będę ją pożyczać każdemu, każdemu, kto tylko zapragnie doświadczyć takiego uwodzenia narracją, jakie zaserwowała mi Simons.

  ____________

Relacja ze spotkania autorskiego tutaj.

sobota, 11 maja 2013

Zauroczenie – Robert Ross


Tytuł: Zauroczenie
Autor: Robert Ross
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
ISBN: 978-83-7805-234-0
Ilość stron: 88




Książka Roberta Rossa zachwyciła mnie swoją okładką i – niestety – na tym jej zalety się kończą. Miałam szczerą nadzieję na lekką, aczkolwiek absorbującą historię miłosną, a tymczasem dostałam ckliwą opowieść, w której wszystko dzieje się za szybko. Ta książka, to przeżuwanie i wypluwanie raz przeżutych kawałków, tak dobrze znanych z literatury – czy to wysokiej próby, czy to brukowej. Przy tematyce miłosnej łatwo popaść w banał i już na wstępie zniszczyć potencjalnie ciekawy wątek, zamieniając go w festiwal pustych, a przy tym przewidywalnych gestów, w którym naiwność goni naiwność, czyniąc tekst schematycznym do bólu. Mikroświat bohatera jest uformowany bardzo przewidywalnie.
A zapowiadało się niezwykle interesująco! Oto mężczyzna przypadkowo poznaje w księgarni kobietę, która sięga po tę samą co i on pozycję. Ich spojrzenia się spotykają, wymieniają kilka kuriozalnych zdań, po czym każdy idzie w swoją stronę, nie zdając sobie sprawy, że ich życie właśnie uległo całkowitej przemianie – nabrało sensu, ubranego w zauroczenie i młodzieńczą fascynację, a być może – w dalszej drodze także i miłość. Piotrek, to pełen pragnień młodzieniec, który spotkaną dziewczynę idealizuje i w której uosabia swoje najskrytsze pragnienia. Jawi mu się ona jako idealna, jako spełnienie jego marzeń i snów, budowanych na wiedzy o bohaterach literackich i ich emocjonalnych wędrówkach. O swoich uczuciach non stop rozmyśla, coraz bardziej je wzmagając i nadając im większego niż powinno znaczenia. Od euforii popada w rozpacz na myśl o niemożności ponownego spotkania. Los jednak szykuje dla niego niespodziankę, która sprawi, że bohater będzie miał szansę skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością, którą dopiero teraz dane mu będzie poznać w pełni.
Mimo pozornie ciekawej fabuły, wszystko w tej książeczce dzieje się błyskawicznie. Tłumaczyć mogłaby to młodzieńcza brawura, jednak nawet ona nie rozwiązuje kwestii zbyt szybkiego przechodzenia od braku jakichkolwiek uczuć do euforycznego wręcz zakochania, rozbłyskającego w przeciągu kilku sekund, bez jakiejkolwiek fazy przejściowej, z pominięciem subtelnych wzruszeń pierwszego zauroczenia, z ukierunkowaniem na seksualność i miłość fizyczną, daleką od tej idealnej, jaką w oczach Piotrka pierwotnie uosabiała Wiktoria. Minipowieść Rossa to narracja o pierwszym uczuciu, pełnym rozczarowań i niespełnień, w której brak jednak emocjonalnego koktajlu, jaki zazwyczaj gwarantują historie miłosne.
Ocieka trywialnością, nudą i bezbrzeżną szablonowością.

Ross podarował czytelnikowi tekst pretendujący do miana naiwnej ramotki, który w żaden sposób nie zaspokaja, nawet tych najmniejszych oczekiwań odbiorcy, związanych z typem lektury, po którą sięgnął. Całość jest pretensjonalna, dobijająco słaba i niesłychanie nużąca. Jedyną jej zaletą oprócz okładki, jest stosunkowo mała objętość, dająca nadzieję na szybkie opuszczenie tego koszmaru klasy B. Kompletne nieporozumienie. A szkoda, bo miłość, której źródła upatruje się w spotkaniu w księgarni, mogłaby stanowić wspaniałą podstawę do opowiedzenia wzruszającej i absorbującej nas, moli książkowych, historii.


wtorek, 9 kwietnia 2013

Przekleństwa niewinności – Jeffrey Eugenides


Tytuł: Przekleństwa niewinności
Autor: Jeffrey Eugenides
ISBN: 978-83-240-2122-2
Wydawnictwo: Znak
Cena: 32,90zł
Ilość stron: 240
Rok wydania: 2013




Przekleństwa niewinności Jeffreya Eugenidesa, to powieść, którą delektuje się jak najdoskonalszym daniem. Daleko jej jednak do wybitnej Intrygi małżeńskiej, która to okazała się być jedną z najważniejszych lektur mojego życia, napisaną jakby specjalnie dla mnie. Paradoksalnie, uczucie to towarzyszy większości jej czytelników. To właśnie jeden z elementów stanowiących o jej mistrzostwie.

Jeśli zaś idzie o Przekleństwa niewinności , dobrym słowem na ich jednowyrazową recenzję byłoby: fascynująca.

Bohaterki książki, to pięć młodych dziewcząt, zamieszkujących miasteczko w pobliżu Detroit. Ich życie wydaje się być tradycyjną egzystencją nastolatek. Coś jednak różni je od rówieśników – wydają się być osnute mgłą tajemnicy, pewnego niedopowiedzenia, niedookreśloności. Ludzie postrzegają je jako mocno ekscentryczne, a mimo to – mężczyźni wydają się nimi zafascynowani. Celem ich życia staje się gromadzenie wszelkich dowodów ich istnienia – od zapachów, płyt, wspomnień, aż po elementy bielizny. Młode kobietki stają się swoistym obiektem platonicznego kultu – zawsze na odległość, zawsze z ukrycia, jednak niezmiennie znajdowały się w centrum zainteresowania.
Dorastający młodzieńcy poprzez zgromadzone materiały i „dowody”, starają się uchwycić to, co nieuchwytne – cienką granicę dzielącą dziewczęcość od kobiecości; świat dojrzewających nastolatek stłamszonych przez surowe zakazy i nakazy rodziców; niejednokrotnie zbyt radykalnych, a wręcz - absurdalnych. Dzięki tym zabiegom pragną odtworzyć życie swoich obiektów westchnień. Wydaje się, że ich działania, mimo że skazane na porażkę, są jedyną otwartą dla nich możliwością. Dziewczyny trzymane pod kloszem rodziców, pozbawione perspektyw na jakiekolwiek wyjście w gronie rówieśniczym, nie mogły poradzić sobie ze swoim życiem, toteż zainspirowane czynem najstarszej z nich – Cecylii – postanowiły zakończyć swoje życia z godnością, uwalniając się na zawsze spod jarzma rodzicielskiej nadopiekuńczości, w końcu wykonując gest buntu.
Samobójstwa pięciu Lisbonek wstrząsnęły światem chłopaków silniej, niż można by się było spodziewać, tym bardziej, że za część z nich czują się szczególnie odpowiedzialni. To z perspektywy chłopaków z naprzeciwka, prowadzona jest narracja. Zabieg ten stawia czytelnika w tej samej perspektywie, co snujących opowieść – czyniąc z niego tym samym podglądacza. Postawa voyeryzmu wysuwa się w tej powieści na pierwszy plan, czyniąc ją wyjątkową. Dzięki owemu zagraniu, czytelnik w sposób pełny może brać udział w opisywanych wydarzeniach, być ich czynnym uczestnikiem.

Atmosfera powieści jest duszna, parna, kipi od emocji. Przeważa w niej nastrój depresyjny, ponury, pesymistyczny. Daleko książce tej do sztampowości, bliżej do klimatu magicznego. Wielość niedopowiedzeń pozostawia nieograniczoną przestrzeń dla wyobraźni. Jednocześnie jest to powieść podkreślająca ważkość domu rodzinnego w życiu dorastającego człowieka. Eugenides ukazuje przestrzeń pozbawioną bezpieczeństwa i stabilizacji, będącej symbolem uwięzienia, wskazująca na to jak niebezpieczne jest popadanie w przesadę.

Eugenidesa charakteryzuje niezwykła lekkość pióra i doskonały warsztat pisarski. To twórca odważny, błyskotliwy, wychodzący naprzeciw czytelnika wymagającego i wolnego od pragnienia czytania jedynie lichej literatury, predestynującej do miana ramotki.

Powieść Eugenidesa jest gwarancją prozy z najwyższej półki, wywołującej głód kolejnych tekstów autora. Jej wyrazistość pozostaje w pamięci na długo, pozostawiając po sobie nieopisane poczucie więzi z bohaterami, których świat będziemy musieli opuścić.

Polecam!

____
Inna książka autora -recenzja:



Polecam także film na podstawie powieści:


niedziela, 27 marca 2011

"Opowiadania paradne i markotne" Rafał Warabida


Przyznam, że za najkrótsze książki zabrać mi się najciężej.
Dodatkowo jeśli pozycja okazuje się być zbiorem opowiadań, moje odkładanie jej przeciąga się w nieskończoność. Pouczona jednak przez zapiski Schmitta z „Trucicielki” postanowiłam dać opowiadaniom szansę.
Wybrałam Rafała Warabidę i jego zbiór „Opowiadania paradne i markotne”. Książeczka ta została podzielona na dwie zasadnicze części- pierwszą będącą tytułowym opowiadaniem i paradnym i drugą, będącą zbiorem sześciu opowiadań markotnych. Autor opisu z okładki porównuje je do pór roku- lata i jesieni. Zdecydowanie trafna koncepcja, czytelnikom jednak w razie potrzeby rozdzielenia czasu lektury, zalecam czytać je dokładnie odwrotnie- opowiadania paradne jesienią, a markotne latem.
Jeśli miałabym ocenić, która część przypadła do gustu bardziej, bez zastanowienia wybrałabym część pierwszą, traktującą o przygodach Pana Toza.

Toz, pracownik magistratu, wydawałoby się przeciętny obywatel, niejednokrotnie znajduje się w centrum niezwykłych wydarzeń, które powodują, że wzbudza on zainteresowanie mediów. Bohater staje się uczestnikiem absurdalnych wypadków, jego przygody są tak bardzo groteskowe, że przez całą lekturę opowiadania uśmiech nie schodził mi z twarzy. Opowiadanie to przywoływało mi na myśl wielką bajkowość, baśniowość, wydarzenia fantastyczne oraz sposób narracji zdecydowanie kojarzył się z dobranockami, które jako dziecko uwielbiałam oglądać. Pan Rafał Warabida zafundował mi powrót do dzieciństwa- zerwał z linearnością zarówno na płaszczyźnie językowej, jak i wywołując z odległych zakamarków mózgu moje wspomnienia. Opowiadanie skrzy się humorem, jest optymistyczne do szpiku, granice fantazji i abstrakcji zacierają się w nim z rzeczywistością, nie wiadomo już co dzieje się naprawdę i czy właściwie wydarzenia o których mowa nie miałyby racji bytu w świecie realnym. Autor bawi się językiem, wywołuje postaci takie jak Trzej Królowie.

Zdecydowanie mniej euforycznie podeszłam do części drugiej- markotnej. Składają się na nią opowiadania kontrastujące z częścią pierwszą- refleksyjne, skłaniające do zadumy, smutne.  Autor zestawia starość z młodością, w wydarzenia wplata problem eutanazji i zabójstwa, zastanawia się nad oddzielającą je granicą, porusza tematykę strachu przed starzeniem się.

Rzucającym się w oczy pomysłem na książkę jest kontrast. Absurd styka się tutaj z mrożącą, surową rzeczywistością. Humor graniczy z problemami egzystencjalnymi.

Jest to zdecydowanie pozycja niezwykła. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie, obie części, choć diametralne różne, świetnie się uzupełniają. Radość dzieciństwa i smutek starości. Młodzieńcze marzenia i starcze decyzje.


5/6

  • Rodzaj literatury: Beletrystyka
  • Wydawca: Novae Res, Gdynia 2010
  • Wydanie: Pierwsze
  • Liczba stron: 204
  • ISBN: 978-83-7722-057-3
  • Nośnik: Druk