środa, 30 listopada 2011

Ogłoszenie wyników konkursu z Hołownią i Prokopem



I wreszcie coś na co wielu z Was czekało - wyniki ;)
Do losowania zgłosiło się 69 osób. Nie chciałam, żeby o zwycięzcy zadecydował komputer, dlatego też losowanie odbyło się ręcznie;)
Pomimo wielu zgłoszeń, niestety mogło paść tylko jedno zwycięskie imię - nową właścicielką książki Bóg, kasa i rock'n'roll od tej chwili jest KASIA. GRATULUJĘ, a jednocześnie proszę o kontakt mailowy. [adres w "o mnie"]
Serdecznie dziękuję wszystkim za udział i zapraszam na kolejne rozdawajki;)


Spotkanie z Agnieszką Lingas-Łoniewską

Już jakiś czas temu, bo w sobotę byłam na kolejnym spotkaniu autorskim z Panią Agnieszką Lingas-Łoniewską, pisarką doskonale znaną w świecie blogerów, mamą  m.in. Bez przebaczenia, Zakrętów losu czy najnowszego Zakładu o miłość. Dodawanie relacji trwało tak długo, gdyż chciałam dodać filmiki ze spotkania, niestety nie znajduję czasu na ich obrobienie.
Dlatego też ostatecznie ich nie załączam - nie chcę  by wydarzenie się zdezaktualizowało nim zdążę coś z nimi zrobić;) Ale nie mówię nie, być może jeszcze do nich wrócę, tak, żeby każdy kto nie mógł być obecny, miał szansę wirtualnego prześledzenia zdarzenia.
Tymczasem pozostawiam Was z relacją fotograficzną:











poniedziałek, 28 listopada 2011

Morderstwo w Boże Narodzenie – Agatha Christie



Drodzy Czytelnicy, oto po raz kolejny, weekend umila nam mistrzyni kryminału – Agatha Christie.
Tym razem pod lupę weźmiemy książkę coraz bardziej na czasie, ze względu na zbliżające się święta – będzie to Morderstwo w Boże Narodzenie, znane również pod tytułem Boże Narodzenie Herkulesa Poirot.
Akcja tejże książki rozpoczyna się, gdy nestor rodu, Simeon Lee, zaprasza na święta rodzinę, której od bardzo dawna nie widział. Wydawać by się mogło, że chce zgromadzić całą familię, by zafundować im wyjątkowe Boże Narodzenie, wypełnione atmosferą ciepła i wzajemnej miłości. Nic bardziej mylnego! Gdy tylko zjawiają się pierwsi goście, senior rodu zaczyna prawić swoim synom morały i kierować w stosunku do nich niemiłe uwagi. Krytykuje ich zachowanie, a co gorsze – uznaje za niegodnych swojego rodu. W dniu poprzedzającym wigilię gromadzi zebranych gości w pokoju, po to by w symulowanej rozmowie telefonicznej oznajmić, że na stare lata postanowił całkowicie zmienić swój testament. Wśród zgromadzonych budzi to spore kontrowersje. Nestor ewidentnie faworyzuje swoją wnuczkę, tym samym nie zwracając uwagi na pozostałych członków rodziny. Atmosfera się zagęszcza, a kumulacja negatywnych przeżyć dokonuje się, gdy w przeddzień świąt dochodzi do morderstwa. Stary Simeon zostaje odnaleziony w pokoju przypominającym rzeźnię – ściany obryzgane są krwią, a sama ofiara również w niej tonie.
W takiej sytuacji trudno o spokojne przeżycie Bożego Narodzenia. Na szczęście w pobliżu znajduje się Herkules Poirot, który postanawia zająć się sprawą.
Jego dochodzenie prowadzi do zaskakujących rozwiązań, demaskuje wielu członków rodziny. Okazuje się, że prawie każdy z nich posiada mroczne sekrety, którymi nie chciał się dzielić. Na nieszczęście członków rodziny zamordowanego, nic nie umknie uwadze sławnego detektywa.

Co charakterystyczne dla Christie – akcja toczy się wartko, autorka prowadzi nas w głąb umysłu zarówno osoby prowadzącej śledztwo, jak i potencjalnych zabójców. Powieść jest niezwykle wciągająca, nie pozwala umysłowi odpocząć nawet na chwilę. Autorka wierna jest tradycji, stosuje znane rozwiązania, a mimo to niemożliwością jest odgadnięcie kto tak naprawdę zabił, bez zaglądania na ostatnią stronę.
Christie jest mistrzynią w kreowaniu skomplikowanych ludzkich psychik. Swoje postaci buduje w taki sposób, że właściwie każda ma motyw, by stać się sprawcą morderstwa. Z tego też powodu tak trudno domyślić się, kto tak naprawdę za nim stoi.
Autorka nie tworzy swoich powieści po to, by bulwersować, lecz po to, by pozwolić swojemu czytelnikowi pomyśleć. Dedukcja może stać się naszą jedyną pomocą w próbie wykrycia sprawcy.
Ponadto nie chodzi o mordowanie, krew na rękach, zbrodnię na każdym kroku. Tak naprawdę liczy się obnażenie prawdy o ludzkim umyśle i emocjach – autorka to prawdziwa znawczyni człowieka. Jej bohaterowie nie są mdli, lecz niesamowicie barwni i złożeni. Można zaryzykować stwierdzenie, że każdy jest uosobieniem jakiejś ludzkiej wady, którą autorka chciała wytknąć. Paradoksalnie więc, jej kryminały pełnią funkcję dydaktyczną, a nie tylko rozrywkową.

Jeśli więc szukacie naprawdę dobrej lektury, od której nie będziecie mogli się oderwać, a która nierozerwalnie wiąże się z wątkiem kryminalnym oraz bożonarodzeniowym – nie wahajcie się sięgnąć po Agathę.
Ja ze swojej strony mogę dodać jedynie tyle, że do tego konkretnie tytułu wracam po wielokroć od sześciu lat. A rzadko zdarza mi się sięgać ponownie po coś, co miałam już przyjemność czytać. Zaryzykujcie więc i zainwestujcie pieniądze.




niedziela, 27 listopada 2011

Poradnik domowy kilera – Hallgrimur Helgason




Lubicie czarny humor Monty Pythona? Cenicie sobie książki, w których pomysłem na fabułę jest seria absurdalnych wydarzeń zmierzających ku (nie)całkowitej przemianie bohatera?
Interesują Was postaci dynamiczne? Macie dość trywialnych opowieści opartych na tym samym schemacie? Tak? W takim razie mam dla Was coś idealnego.
Hallgrimur Helgason, pisarz islandzki, popełnił powieść Poradnik domowy kilera, wpisującą się w cykl „Książek do czytania”. O co chodzi? Jak wiemy, książka może służyć różnym celom: zabiciu czasu, usypianiu, ozdobie, dobremu prezentowaniu się na półkach, podpieraniu mebli, podpałce itd. Długo by wymieniać, aby wyliczyć chociaż część najbardziej znanych zastosowań. My jednak, jako obrońcy słowa pisanego wiemy, że tak naprawdę książki powinny służyć, wydawać by się mogło czynności prozaicznej – czytaniu. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria wychodzi naprzeciw naszemu wołaniu wydając powieści idealnie nadające się do tej czynności, a jednocześnie nie będące zbanalizowaną powtórką dobrze znanych szablonów fabularnych.
Poradnik domowy kilera, to genialna komedia pomyłek, w której absurd goni absurd.
Znajdziemy w niej wszystko czego możemy szukać w literaturze: wątek miłosny, kryminalny [cóż poradzić – trup ściele się tutaj niesłychanie gęsto], duchowy, mafijny, robotniczy. Ta pozycja to istne przemieszanie najpopularniejszych motywów spotykanych na kartach książek.
Wszystko to za sprawą hitmana Toxica, mającego swoje korzenie w chorwackiej mafii. Niestety po nieudanej operacji musi na jakiś czas zniknąć. Uciekając przed FBI przyjmuje tożsamość zabitego przez siebie księdza, a podążając za jego niegdysiejszymi planami, ląduje w Islandii, gdzie zmuszony będzie do przeprowadzenia programu telewizyjnego, w którym wygłosi telekazanie. Jego przykrywka wydaje się być idealna, szybko jednak okazuje się, że był to kolejny spalony pomysł. Bohater zostaje nakryty i po raz kolejny musi uciekać.
Małżeństwo, u którego prowadził program postanawia mu pomóc – jako zapłatę żąda jednak przyjęcia ich wiary przez Toxica. Bohater zostaje poddany Terapii Torturą – wymownie brzmiącej, choć przekonacie się, że bardzo dwuznacznej. Podczas jej trwania będziemy mogli obserwować jego walkę z prześladującymi go demonami przeszłości, wyrzutami sumienia. Okaże się, że ten przedstawiciel mafii, to tak naprawdę człowiek o dobrym sercu, gotowy się zmienić pod wpływem Bożego Słowa.
Pozornie przypadkowe wydarzenia prowadzą go ku całkowitej przemianie własnego życia.
Książkę czyta się niespodziewanie szybko. Raz zaczętą, trzeba od razu skończyć;) Autor pozyskuje czytelnika w niezwykły sposób, nie pozwala o sobie zapomnieć ani tym bardziej się ze sobą rozstać.
Nie jest to sztampowa historyjka, lecz pełna specyficznego humoru opowieść ze świetnie poprowadzoną fabułą. Wystarczy zerknąć na tytuł – on sam stanowi wielką zachętę.
Nie zwlekajcie! Tę książkę trzeba przeczytać.


sobota, 26 listopada 2011

Nie wiesz jaki wybrać prezent na święta?


Święta już za miesiąc! Nie wiesz, co kupić mamie, przyjaciółce czy koledze? Nie masz pomysłu na prezent dla dziadka, brata albo kuzynki? Od teraz wybór prezentu może być dużo prostszy! Wydawnictwo Znak stworzyło WYSZUKIWARKĘ PREZENTÓW, która ułatwi wybór odpowiedniej książki. Wystarczy wejść na www.prezent.znak.com.pl i określić wiek, osobowość i zainteresowania - aplikacja podpowie Ci, które książki będą najlepszym prezentem dla Twoich najbliższych. Dodatkowo można je kupić ze zniżkami nawet do 30%! Pospiesz się, żeby zdążyć przed świąteczną gorączką!
Wejdź na www.prezent.znak.com.pl!

***

Kochani, polecam tym goręcej, że oferta Znaku jest naprawdę bogata, a wszystkie wydane u nich książki reprezentują najwyższy poziom. Dzięki temu macie prawie 100% gwarancję, że Wasz wybór nie będzie chybiony. Ta wyszukiwarka to doskonały pomysł dla niezdecydowanych oraz dla tych, którzy chcą dowiedzieć się jakie konkretnie książki wpisują się w jego zainteresowania. Naprawdę warto skorzystać!




czwartek, 24 listopada 2011

Bóg, kasa i rock’n’roll – Szymon Hołownia i Marcin Prokop




Gdy spotyka się agnostyk z teistą, może dojść do prawdziwej burdy światopoglądowej. Sytuacja jednak zmienia się, gdy są to osoby dojrzałe, mądre i co najważniejsze – posiadające wiedzę praktyczną na temat umiejętnego przeprowadzania zdrowej rozmowy oraz zdolności podstawowej: daru wsłuchiwania się w to, co ma druga osoba do przekazania.
Jeśli dodatkowo są to znani prezenterzy telewizyjni, którzy od dobrych kilku lat zachwycają widzów stacji TVN swoim zgranym duetem, biorący sobie pod lupę Boga i wszelkie okoliczne podtematy – konwersacja taka musi się skończyć niezwykłymi wnioskami.

Panowie Szymon Hołownia oraz Marcin Prokop, postanowili podzielić się swoją osobistą rozmową z ludźmi o różnych zapatrywaniach religijnych.
We wstępie napisanym przez drugiego z panów, zgrabnie zostaniemy wprowadzeni w temat. Parafrazując Prokopa: doświadczymy skutków spotkania dwumetrowego profanum z nieco niższym sacrum. Ksiązka nie powstała po to, by kogokolwiek burzyć czy narzucać jedyną prawdę. Stanowi jedynie zapis pasjonujący konwersacji mającej zaspokoić ciekawość każdej ze stron, przeprowadzonej na wysokim poziomie, bez niepotrzebnych uprzedzeń czy kłótni.
Obaj Panowie wykazują się niezwykłym taktem, choć niejednokrotnie używają skrajnych metafor do opisania tego, co zrodziło się w ich głowach.  
Swoją książką otwierają pole do dyskusji o wierze i jej braku, w której każdy może wziąć udział. Dostarczają tematów do rozważań, odpowiadają na pytania wydawać by się mogło oczywiste, jednak już zakurzone i zapomniane.
Co stanowi o walorach tej pozycji, to przede wszystkim odwoływanie się autorów do rzeczywistości, szukanie rozwiązań w świecie dostępnym każdemu czytelnikowi, stąd też częste porównania religii do elementów popkultury. Metafory te mają na celu ułatwić zrozumienie wielu trudnych zagadnień, które mogą wydawać się niezrozumiałe dopóki nie zostaną poddane transkrypcji na język dzisiejszej kultury.
Hołownia i Prokop poruszają się w sferze religijności, dyskutują na tematy fundamentalne, takie jak dusza, boskość i człowieczeństwo Jezusa, teoretyczna skostniałość Kościoła i przedawnienie niektórych poglądów przez niego głoszonych. Wszystko to oprawione jest w ciekawe połączenie języka ewidentnie naukowego ze skrajnie kolokwialnym. Całe „danie” podane nam zostaje na tacy wraz z deserem, jakim jest próba zastanowienia się między innymi nad tym, jakich metod promocji używałby Jezus, gdyby to dziś przyszło mu zejść na ziemię i nawoływać to pójścia za Nim oraz szeroka paleta zagadnień z zakresu popkultury. Nie braknie także i tematyki szatana oraz całej pseudodiabolicznej estetyki oraz satanistycznej poetyki na ogromną skalę stosowanej w szeroko rozumianych mediach.

Bóg, kasa i rock’n’roll to arcyciekawa polemika bez skakania sobie do gardeł.  
Nie myślcie jednak, że brakuje w niej emocji! Co rusz dało się wyczuć narastającą irytację czy wzbieranie emocji. Na szczęście żaden z autorów nie pozwolił się ponieść ich fali, lecz do końca wytrwał broniąc swojego stanowiska bez zbędnych słownych przepychanek. Gratulacje Panowie!

Okładka książki głosi, że jest „zaskakująca konfrontacja”. Nie zgodziłabym się z tym stwierdzeniem – prędzej czy później musiało do niej dojść, była jedynie kwestią czasu, a nie sprawą zaskakującą. Dobrze, że powstała teraz. Mam również cichą nadzieję, ze doczeka się także kontynuacji, również przedstawionej w formie książkowej.
Komu polecam? Absolutnie każdemu! Nie jest to traktat naukowy, manifest religijny ani żadnego rodzaju forma nawracania czy narzucania jedynej rozstrzygającej prawdy. Pozwala jednak spojrzeć na ludzi o innym życiu duchowym niż nasz w sposób pełen akceptacji, zrozumienia i szacunku. A tego niestety coraz częściej nam brakuje. Dlatego warto się uczyć.



****
Jeśli ktoś do tej pory nie był przekonany czy jest to książka dla niego, a teraz nabrał na nią ochoty - wciąż jeszcze jest szansa, by o nią zawalczyć. Do 29 listopada czekam na zgłoszenia do KONKURSU, którego zasady są nieprzyzwoicie proste. Bóg, kasa i rock'n'roll czeka na nowego właściciela!

środa, 23 listopada 2011

Kiki van Beethoven – Eric-Emmanuel Schmitt




Niezwykle trudno pisać mi o twórcach, których niewiarygodnie cenię, którzy każdą swoją książką mnie poruszają i zachwycają. Każdorazowo boję się, że moja przelana na papier opinia nie będzie dość dobra, coś im odbierze zamiast dać.
Największe męki przeżywam jednak próbując ubrać w słowa to, co w duszy gra po lekturze kolejnych książek Erica Emmanuela Schmitta. Z jednej strony chciałabym powiedzieć wiele – z drugiej wiem, że nie jestem w stanie, że słowa grzęzną w gardle, oraz że tak naprawdę po pierwszym przeczytaniu wyciągnęłam z książki tylko maleńką część przesłań, które warto byłoby rozważyć. Gdy zamknęłam Kiki van Beethoven, czułam się jakbym dostała obuchem w tył głowy. Na 146 stronach odnalazłam tak wiele myśli, poruszonych zostało tak wiele problemów, że ciągle nie jestem w stanie dojść do siebie. Lektura tej książki mogłaby przeciągnąć się w nieskończoność, bo właściwie każde zdanie należałoby poddać osobnej refleksji. Jak on to robi?!
Kiki van Beethoven wpisuje się w ciąg tekstów poruszających tematykę przeżyć związanych z osobistym doświadczeniem muzyki znanych kompozytorów, funkcjonujący pod wdzięczną nazwą Dźwięki, które myślą.

Książkę podzielić można na dwie zasadnicze części, z których pierwsza stanowi opowieść snutą przez kobietę, która w młodości zachwycała się Beethovenem, lecz po drodze ku dojrzałości, gdzieś zagubiła łączącą ją z nim więź. Historia ta jest próbą powrotu do korzeni i ponownego odkrycia świata wartości kształtujących nasze dorosłe życie.
Kiki, jako dorosła już kobieta, rozpoczyna kurację Beethovenem, która ma na powrót wykształcić w niej wrażliwość oraz przywrócić jej ducha muzyki, na przekór czasom. Wydarzenia z życia bohaterki ukazują jak bardzo człowiek zmienia się wewnątrz, jak się starzeje, jak traci czułość. Jest to historia o poszukiwaniu sensu życia oraz refleksja nad tym, co zostanie po człowieku – bohaterka próbuje wyobrazić sobie jaki napis mógłby stanowić jej epitafium, jakie słowa stanowiłyby sedno jej życia. Bo przecież właśnie żyjąc, ryjemy sobie napis na własnym nagrobku. Po gorzkiej refleksji przychodzi czas na zmianę postępowania. Wstępnie Kiki oraz jej znajome okazują niesłychaną wręcz nienawiść do młodości pod każdą postacią. Jej bezpowrotne odejście zmieniło je w zbutwiałe, uschnięte kwiaty. Teraz, próbują przywrócić im życie. Kiki udaje się to między innymi dzięki młodemu człowiekowi, którego przypadkiem poznaje na ławce w parku, a który kompletnie nie ma pojęcia kim jest ów Beethoven. Ze słów bohaterki i jej zachowania wnioskuje, że to jej zmarły mąż, po którego odejściu właśnie cierpi.
Książka ta dotyka materii przeróżnej: nie jest to jedynie opowieść o muzyce jako takiej, lecz przede wszystkim o jej wpływie na człowieka. Znajdziemy tu problematykę skończoności, przemijalności, małości, braku zdolności pogodzenia się z własną nietrwałością oraz śmierci, jako jedynej pewnej rzeczy.
Autor porusza także jeden wielce interesujący wątek – przypomina, że naziści byli zasłuchani w Beethovenie, przy czym po każdorazowym wsłuchaniu się w jego utwory, bez żadnych oporów szli zabijać kolejne niewinne istoty. W świetle tego rodzi się pytanie, jak ze świadomością tego faktu, wciąż można słuchać jego muzyki.
Schmitt snuje historię o tym, jak muzyka uczy wyobraźni, daje szczęście, zmienia człowieka i kształtuje świat jego wewnętrznych wartości. Ukazuje także jak łatwo można zmienić ludzkość, zaczynając od zmieniania pojedynczych istnień, bądź co bądź składających się na całość społeczeństwa.

Tutaj wreszcie dochodzimy do części drugiej, odautorskiej, w której Schmitt przedstawia swoją osobistą relację z Beethovenem. Sednem jego opowieści jest problem przyzwyczajania, jako największego zbrodniarza na wrażliwości. Jest to także swoisty sąd na przeszłości, stawiający pod murem każdego człowieka i zadający mu pytanie: co zrobiłeś ze swoją młodością? Jak przeżywasz własne życie? Jak wygląda  świat Twoich wartości?
Autor jaki się jako detektyw stawiający sobie za punkt honoru śledztwo, mające rozwiązać jedną zasadniczą kwestię: umarł Beethoven czy my? Kto tak naprawdę dzisiaj żyje?

Twórca przedstawia nam wycinki ze swoich spotkań z Beethovenem, wskazuje na różnice między nim a Mozartem. Różnicuje ich twórczość, jednocześnie podkreślając, że stał się ofiarą zazdrosnej walki o swoje względy.
Dotyka także kwestii muzyki, jako nauczyciela postawy heroizmu. Jawi Beethovena jako twórczego zwycięzcę śmierci – wykonawcę non omnis moriar, a także jako kompozytora mającego moc sprawczą – za pomocą swojej muzyki zmywa on słabość charakteru oraz bierność, uczy spełniania marzeń. Jest uosobieniem tego, co dziś nazywamy autorytetem. Autor stawia pytania natury ontologicznej, przedstawia także credo nowoczesnego humanizmu.
Czas w historii Schmitta przedstawiony jest jako ludożerca: i ta metafora spodobała mi się chyba najbardziej.

Końcowa myśl po lekturze? „O nie! Dlaczego skończyłam czytać tak szybko!”. Tę książkę się pochłania, wyrazy spija się niczym nektar. Uwielbiam obcować ze słowem wychodzącym spod pióra Schmitta. Jak on łączy frazy, jak kreuje rzeczywistość, jak panuje nad językiem! Podejmuje on wysiłek ubrania w zdania tego, co Beethoven wyraża za pomocą dźwięków. Nie jestem specjalistą od muzyki, jednak czytając tę książkę miałam poczucie, że wysłuchuję przepięknego koncertu. Co ciekawe, Schmitt wcale nie wyraża się wysublimowanym językiem, jednak jego sposób doboru słów rzuca mnie na kolana. Gdy zostaję sam na sam z jego książką, świat nie istnieje. On mnie czaruje. I nieustannie zachwyca.
Dodatek w formie płyty, potęguje wrażenia zmysłowe. Zakosztujcie. Rozbudzi Wasze pragnienie do granic możliwości.

POLECAM!!!



wtorek, 22 listopada 2011

Listy starego anioła do młodego – Janusz Pyda OP



Książek inspirowanych niezrównanymi Listami starego diabła do młodego C.S Lewisa [recenzja] powstaje wiele.
Część z nich stanowi swoistą kontynuację niższego rzędu, część jedynie inspiruje się pomysłem lub okazuje się być luźnym zapożyczeniem, którego istotę stanowi jednak coś zupełnie innego.
Janusz Pyda postanowił wykorzystać pomysł Lewisa i popełnić książkę będącą absolutnym przeciwieństwem oryginału – wykorzystał wątek epistolograficzny, jednak za bohaterów wymieniających się korespondencją podstawił nie diabły, lecz anioły. Na tym polega główna zamiana, reszta bowiem pozostaje w ścisłym związku z pierwowzorem.

Co jest tak fascynującego w tekście Lewisa, że co rusz ktoś postanawia z niego zaczerpnąć?
Co stanowi o fenomenie angelologii we współczesnej literaturze? Jak wiele tekstów nawiązujących do tej tematyki musi powstać, by została ona wyczerpana? Odpowiedzi nie poznamy prędko – póki co, to jeden z najlepiej sprzedających się motywów. 

Oryginalność formy i sugestywne zapisy rozmów od zawsze intrygują. Nie inaczej jest w tym wypadku. Autor, Janusz Pyda wykorzystuje topos skromności: zastrzega, że nie jest godnym imitowania Lewisa, swoją publikację nazywa „nieudolną próbą naśladowania”. Tekst ten powstał nie po to, by zmierzyć się z autorytetem, lecz po to, by zaspokoić potrzeby i pragnienia kogoś, kto akuratnie takiej pozycji potrzebuje. To, że przy okazji jest reklamą dla Lewisa, a Lewis dla niej – nie ma tutaj największego znaczenia.

Janusz Pyda, to dominikanin i zgodnie ze swoim powołaniem napisał tekst stanowiący doskonałą duchową lekturę, poruszającą wiele znaczących zagadnień.
W książeczce tej odnajdziemy między innymi korespondencję dotykającą problematyki modlitwy,  grzechów głównych, nieczystości,  ascezy, ale także rzeczy zgoła innych, takich jak egoizm, hipokryzja, autorytety, cierpienie, szczęście, wolność.

Autor podjął tematy, na które ciągle szukamy odpowiedzi. Forma jaką przyjął sprawia, że nie narzuca nam swojego zdania, lecz jedynie pozwala się mu przyjrzeć. Czytanie rozmów aniołów niesie ze sobą możliwość spojrzenia na pewne kwestie inaczej niż do tej pory. Nie jest to bowiem suchy wykład, lecz wymiana poglądów, którą możemy albo zignorować, albo doskonale wykorzystać i przełożyć na własne życie.

Listy starego anioła do młodego, to swoisty zbiór porad mających służyć za duchowy przewodnik prowadzący przez meandry życia. Jego zadaniem jest pouczenie nas o zgubności wielu zachowań i ukierunkowanie naszego myślenia na Boga i drugiego człowieka. To książka namawiająca do spoglądania wertykalnego i horyzontalnego, nie zatrzymująca się jedynie na jednej z płaszczyzn.
Czy polecam? Tak, polecam. Zwłaszcza tym, którym przejadła się poradnikowa czy eseistyczna forma książek. Ten zbiór epistolograficzny będzie dla Was miłą odskocznią i urozmaiceniem.



poniedziałek, 21 listopada 2011

Eduardo Mendoza – Wyspa niesłychana




Polscy wydawcy Eduarda Mendozy nie spoczywają na laurach. Co rusz do sieci księgarni trafia kolejna jego powieść przetłumaczona na nasz język. Nie pora na pytania dlaczego następuje to tak późno, pora na radość z powodu tego, że dzieje się to na naszych oczach.

Choć autor znany jest Polakom przede wszystkim jako autor bestsellerowej serii komedii, w tym Przygód fryzjera damskiego, to zdarza mu się popełniać także książki innej natury.
Nastrój Wyspy niesłychanej nie jest bynajmniej smutny, lecz z całą  pewnością tajemniczy, a atmosfera hipnotyzująca. To właśnie jest jej cechą charakterystyczną i wyróżniającą ją w dorobku pisarskim Mendozy.

 Bohaterem jest homo viator, człowiek, który mając wszystko, lecz jednocześnie cierpiąc na przytłoczenie rutyną i poczuciem wypalenia zawodowego, postanawia zostawić cały swój dorobek i wyruszyć w świat. Jego kroki skierowały się w stronę Wenecji – miasta, które od lat fascynuje i przyciąga wielu turystów. Ucieczka ta jest jakąś formą eskapizmu – bohater chcąc wymknąć się problemom rzuca się w wir  przygody i wyrusza do miejsca całkowicie sobie obcego. Nie jest to jednak przykład zrejterowania – wręcz przeciwnie! Fabregas – bo o nim mowa – bierze życie w swoje ręce i postanawia nadać mu nowy kształt.
Wybór Włoch jako celu swojej podróży okazuje się nie być przypadkowy. Na miejscu spotyka niezwykłą kobietę, która wprowadzając go w życie miasta i swojej rodziny, staje się jego obsesją. Bohater nie potrafi się uwolnić od jej rzeczywistości. Jest zewsząd otoczony jej znajomymi, współpracownikami i rodzicami. Spędza z nimi długie godziny, przepełnione niesamowitymi historiami o świętych, mordercach i kurtyzanach. Poznaje losy rodziny z wielu różnych perspektyw, a każda relacja okazuje się być całkowicie inna i prowadzi do innych wniosków. Zdaje się, że nie tylko on oddał się światu iluzji i wyobrażeń.
Koniec końców Fabregas zakochuje się w nowo poznanej kobiecie i mimo nalegań współpracownika na jego powrót na łono pracy, wciąż przedłuża swój pobyt w Wenecji. Na jego szczęście pieniędzy mu nie brakuje, bo jego partner doskonale dba o porzucony interes.

Ksiązka ta to swoista powieść szkatułkowa. Każdy z jej bohaterów opowiada ciąg historii, której uczestnikami są pozostali i dopiero całościowe spojrzenie na wszystkie, daje nam pełny zarys fabuły. Żadna nie jest przypadkowa, każda wnosi coś nowego i niepowtarzalnego, tym samym czyniąc lekturę fascynującą. Świat Fabregasa, to świat oniryczny, przepełniony sennymi marami i marzeniami, namiętnościami i przemyśleniami wypływającymi głęboko z podświadomości. To wreszcie powieść rozpalająca wyobraźnię, dająca pole do popisu czytelnikowi i jego skojarzeniom. Nic bowiem nie jest tutaj wiadome z góry, nic także nie jest przesądzone.
Bohaterowie są barwni, złożeni, niejednoznaczni. Szaleństwo plącze się z racjonalnością, wyobrażenia z rzeczywistością. Wyspa niesłychana to lektura, której się na długo nie zapomina.

To ucieczka od rzeczywistości dla nas – czytelników – podarowana przez doskonałego pisarza.



sobota, 19 listopada 2011

Sztuka wskrzeszania – Hernán Rivera Letelier




Herman Rivera Letelier, urodził się w 1950 roku w Talca. Dziś jest nazywany jednym z najlepszych pisarzy chilijskich, niestety do tej pory jego beletrystyka nie była w Polsce znana. Wszystko zmieni się za sprawą książki Sztuka wskrzeszania, która to w groteskowy sposób wprowadza nas w świat cudów, profetyzmu i pogoni ludzi za samozwańczymi autorytetami.

Jeśli na powieść tę spojrzeć jako na groteskową i surrealistyczną historię religijności opacznie rozumianej – nie powinna nikogo gorszyć ani bulwersować. Dla osób ze zdrowym podejściem do literackiej fikcji stanie się ona bowiem niezwykle humorystyczną opowieścią o tytularnym proroku oraz o utracie przez niego sławy i uznania.
Domingo Zarate Vega, bo o nim mowa, w różnych kręgach nazywany jest Chrystusem z Elqui. W kwiecie wieku otrzymał on wizję [w jego mniemaniu pochodzącą o Stwórcy] o jego powołaniu do prowadzenia ludzi przez świat wiary do Jezusa. Wtedy też postanowił porzucić swoje dotychczasowe życie, przywdziać habit i wyjść naprzeciw przeznaczeniu. Ludzie upatrywali w nim wcielenia samego Chrystusa, a każda jego wizyta w kolejno odwiedzanych miasteczkach wiązała się z licznymi pielgrzymkami, których centrum stanowić miało wysłuchanie kazania profety oraz doświadczenie jego cudownego, quasi-uzdrawiającego dotyku. Wielu „wiernych” widziało w nim cudotwórcę, dlatego chętnie przyjmowali go pod swój dach, dzielili się posiłkiem, a także świadczyli wszelkie usługi, nie wyłączając także seksualnych. W tym jakby się mogło wydawać poważnym temacie, nie powinno znaleźć się miejsce na żarty. A jednak! Bohater co rusz staje się obiektem kpin i nieprzyjemnych uwag, jak sam jednak mówi, także i Chrystus wiele wycierpiał.
Domingo postanawia wyruszyć do miasteczka Providencia, o którym słyszał, że zamieszkałe jest przez prostytutkę – Magalenę, kobietę wielką czcią obdarzającą Matkę Boską Szkaplerzną. Upatruje on w niej swoją przyszłą uczennicę oraz kochankę, z którą mógłby dzielić resztę swoich ziemskich dni. Jego wizyta w Syfie [nieformalnej, o wiele bardziej przystającej nazwie miejscowości docelowej] staje się początkiem wielkiego zamieszania, a także drogą niechybnie prowadzącą bohatera ku końcowi jego kariery. Trzeba bowiem wspomnieć, że Domingo stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci – w prasie oraz radiu.

Książka ta stanowi wielkie źródło wiedzy z zakresu homiletyki – Chrystus z Elqiu był bowiem kaznodzieją obdarzonym niespotykanym darem wymowy. Choć wielu nie zgadzało się z głoszonymi przez niego naukami, a cuda, których miał dokonywać były bardzo wątpliwe, nikt nie mógł odebrać mu tytułu doskonałego mówcy.
Domingo, jeśli miałby być wcieleniem Jezusa, byłby raczej jego o wiele bardziej ludzką niż boską inkarnacją - przy całej powadze i szacunku dla swojej osoby, jakiego pragnął, zachowywał się tak jak na przywódcę duchowego nie przystoi – publicznie spędzał wiele godzin na dłubaniu w nosie, emocje wyrażał poprzez zawołania co najmniej dwuznaczne [np. „Na jaja Judasza!”[1]]  oraz bezustannie korzystał z usług prostytutki. Sam mienił siebie libertynem, nie identyfikował się z żadnym wyznaniem – był wolnomyślicielem dowolnie przekształcającym fragmenty Pisma Świętego na użytek własny.

Powieść ta w dość przewrotny sposób ukazuje nam religijność: bardziej bogobojną postacią jest bowiem prostytutka Magalena niż sam samozwańczy Chrustus z Elqui. Choć oboje dążą do świętości, każdy robi to metodą inną: ona świadcząc seksualne usługi, on drogą szaleństwa i męczeństwa.
By dodać powieści groteski, autor wspomina, że sławę Domingowi odebrał ktoś, kogo wszyscy dobrze znamy – Charlie Chaplin. Wstawka ta wraz z historią rzekomego wskrzeszenia kury wieńcząca powieść, podkreślają jej silnie przewrotny charakter. Nie jest to historia obrazoburcza czy kontrowersyjna – to raczej spora dawka humoru, ironii, prześmiewcze spojrzenie na autorytety, które sami kształtujemy oraz doskonałe połączenie patosu ze śmiesznością. Przy tym wszystkim postaci należące do świata przedstawionego budzą tak ciepłe uczucia, że nie sposób uznać je za oburzające swoim zachowaniem. Są, jacy są – grzeszni, malutcy – po prostu ludzcy. Tacy jak my. 

Książkę tę można by jeszcze rozpatrywać na wielu płaszczyznach, nie chcąc jednak odbierać Wam przyjemności czytania, pozostaję przy tym, co już zostało powiedziane.





[1] Hernán Rivera Letelier, Sztuka wskrzeszania, Wydawnictwo MUZA SA, s. 68.

czwartek, 17 listopada 2011

Uśmiech Pana Boga - Benjamin Boisson


Coraz częściej w mediach oraz wszelkiego rodzaju publikacjach czy wystąpieniach możemy usłyszeć opinię, że chrześcijanie to ludzie smutni. Tego typu głosy pochodzą od ludzi, którzy na co dzień z Kościołem mają niewiele wspólnego, jednak obserwują środowisko i różne grupy na nie się składające.
Stąd też wniosek, że osoby wierzące, uśmiechają się niewiele. Rodzi się pytanie dlaczego dominuje takie zachowanie, skoro sam Jezus swoim życiem pokazywał, że radość i umiejętność pogodzenia zabawy z obowiązkami to zdolność niezwykle cenna. 
Benjamin Besson chcąc wyjść naprzeciw zawołaniu o świetle rozprzestrzeniającym się poprzez uśmiech, postanowił napisać książkę, w której to właśnie radość stanie się naczelnym zagadnieniem. Poprzez swój tekst okazuje on czytelnikowi różne oblicza uśmiechu, występującego zarówno  w Piśmie Świętym, jak i życiorysach świętych.
Publikacja ta to swoisty esej, na który w dużej mierze składa się wiodący prym żart oraz ton radosny. Co charakterystyczne dla tego rodzaju wypowiedzi, to osobiste opinie autora, w tym doskonale współgrające z formą gry językowe prowokujące do zastanowienia i głębszej refleksji oraz odrzucenie tonu naukowego i akademickiego na rzecz  wyjścia naprzeciw odbiorcy.
Mówiąc bowiem o uśmiechu, nie można zanudzać; gawędząc o radości, nie wolno jej zabierać innym: dlatego też Benjamin Besson oprócz tego, że o uśmiechu mówi, tym uśmiechem także zaraża.
Jego tekst konotuje obraz Stwórcy radosnego i roześmianego; promiennego i szczęśliwego. Przypomina także, że człowiek został stworzony na Jego podobieństwo, tak więc siłą rzeczy „skazany” jest na szczęśliwe i przepełnione uśmiechem życie. Autor sypie anegdotami jak z rękawa, wszystkie są jednak przedstawione ze smakiem i taktem, tak, że nie obrażają i nie podważają autorytetów Kościoła.

Książka ta jest doskonale przemyślana: podczas lektury ma się wrażenie, że autorski zamysł został całkowicie zrealizowany. Co więcej: czytaniu towarzyszy przeświadczenie o wyraźnej frajdzie jaką miał Besson tworząc tę książeczkę. Rodzi się więc pytanie dla kogo tak naprawdę ją napisał: dla siebie, by dostarczyć sobie nowych pokładów optymizmu czy dla nas, by tym pozytywnym spojrzeniem na siebie i na wiarę zarażać.

Doskonałym jest w niej także to, że oprócz tego, że ukazuje dzieje śmiechu w chrześcijaństwie, jest także pretekstem do rozważań i zatrzymania się nad swoim życiem. Choć humor to dominanta kompozycyjna książki, powagi także w niej nie braknie.
Autor nie przedobrzył ani nie popadł w skrajność drugiego typu.
To wyważona, przemyślana pozycja, która powinna zachęcać już samym tytułem, bo rzadko zdarza się, by publikacja była dokładnie tym, co zapowiada nazwa, w tym wypadku – Uśmiechem Pana Boga.
Polecam, lekcja humoru przyda się każdemu z nas;))

Na uwagę zasługuje także bardzo estetyczne wydanie: czarno-biała, elegancka okładka przyciąga wzrok, a wnętrze nie pozostaje dłużne: wypełnione jest tabelkami, wyliczeniami, cytatami. Wszystko podane w stanie idealnym, aż chce się czytać.




środa, 16 listopada 2011

Traktat o szczęściu – Jean D’Ormesson




Traktat, to, jak wynika z definicji, rozbudowana rozprawa naukowa poświęcona dokładnemu i szczegółowemu omówieniu jednego podjętego zagadnienia.
Rozumowanie autora rozprawy ma prowadzić do rezultatów rozstrzygających i jednoznacznych.
Jak to założenie realizuje Traktat o szczęściu Jeana D’ormessona?

Autor podzielił swoją książkę na kilka części, z których ja wydzieliłabym dwie zasadnicze: pierwsza, to partia, w której dostrzegamy wypowiedzi dwóch stron – Boga oraz człowieka;
druga natomiast stanowi już jedynie ludzkie rozmyślania.

Cząstka pierwsza, to ciekawa i inspirująca podróż od zarania dziejów aż po dzień dzisiejszy. Na drodze tej przypomnimy sobie proces ewolucji, rozwoju wiary, nauki, filozofii, historii. Wypowiadają się w niej dwie postaci: pierwsza – Bóg – którego rozmyślania odnajdziemy pod hasłem „marzenia Starca” oraz druga – człowiek – którego przemyślenia wyznacza nam „nić Ariadny”. Skąd to nawiązanie do mitologii? Ma ono znaczenie fundamentalne, bowiem polemika Stworzyciela z człowiekiem [nota bene polemika, której świadomość na jedynie Bóg] to swoista próba odkrycia rozwiązania, sedna sprawy, praprzyczyny i źródła wszystkiego. Wypowiedzi ludzi zestawione z rozmyślaniami Boga wydają się być próbą odnalezienia wyjścia „po nitce do kłębka” – od szczegółu do ogółu.  Człowiek od zarania dziejów próbuje wytłumaczyć sobie różne zjawiska: powstanie świata, źródło cierpienia, właściwości kosmosu. Odpowiedzi szuka najczęściej pod osłoną nauki, tworząc nowe teorie i co rusz obalając stare. Temu wszystkiemu gdzieś z wysokości przygląda się Bóg – jedyna istota wiedząca jaka jest prawda. Jedyna istota, która widząc nieudolne próby człowieka może jedynie podśmiewać się i zachwycać tym jak wspaniale udało mu się skonstruować świat, że przez tyle lat człowiek nie dość, że nie jest w stanie wyjaśnić jego istnienia, to jeszcze sam obala swoje teorie.
Ten fragment książki przywodzi mi na myśl skojarzenia z inną lekturą, autorstwa Schima Schimmela – Dzieci ziemi, pamiętajcie. Uczy ona bowiem szacunku do świata w całej jego okazałości – przypomina, że kiedyś to on panował nad człowiekiem, a nie odwrotnie.
Autor w swoim traktacie wykorzystuje również motywy wanitatywne oraz problem istnienia człowieka jako bycia-ku-śmierci. Na przykładzie dziejów świata ukazuje krótkość naszego żywota i uczy czerpania z niego radości. Cała jego wypowiedź prowadzi do jednej konkluzji – jesteśmy otoczeni wspaniałymi rzeczami i warto byśmy nauczyli się przemieniać je na szczęście,

Jean D’Ormensson przedstawia nam duży fragment historii, w którym możemy śledzić losy ludzkie. Jest to wycieczka po karcie najważniejszych odkryć oraz obserwacja nieudolnych prób zmierzenia się człowieka z dziełem stworzenia.  To wreszcie wielka promocja uniwersalnych wartości: szczęścia, poszanowania dla natury, świadomości własnej małości.
Ważna książka, którą warto przeczytać. Zmienia bowiem spojrzenie na wiele spraw, a przede wszystkim – zmienia człowieka. 







wtorek, 15 listopada 2011

Carmine Gallo – Steve Jobs. Sztuka prezentacji




Życie Steve’a Jobsa zostało już otoczone legendą. Na kilka dni przed jego śmiercią na rynek wyszła niezwykła seria o sposobach jego oddziaływania na ludzi i tajemnicach sukcesu.
Od tamtego jednak czasu powstało gros innych pozycji uzurpujących sobie prawo do przekazywania ludziom sekretów jednego z największych innowatorów świata.
Gdy w polskich księgarniach zaczęły się pojawiać Sekrety innowacji i Sztuka prezentacji nikt jeszcze nie przypuszczał, że będą to ostatnie dostępne na rynku książki wydane za życia geniusza, którego opiewają.
Nie zmienia to jednak faktu, że są to pozycje wyjątkowe. Tym bardziej teraz – gdy wiadomo, że Jobs nic więcej już nie powie, niczego więcej nas nie nauczy, a jedynym źródłem wiedzy o jego sukcesie będą książki i prezentacje już dostępne. Te wydane później staną się już jedynie powielaniem schematów, nie wnoszącym nic odkrywczego. Z tego też powodu cena za Sztukę prezentacji nie wydaje się być wygórowana.

Fakt faktem, inaczej czyta się te pozycję ze świadomością niedawnej śmierci osoby, której bezpośrednio dotyczy. Wiedza ta jednak zamiast podcinać skrzydła, dodatkowo motywuje do czerpania z form prezentacji Jobsa jak najwięcej, po to, by być może niedługo samemu stać się jego godnym następcą i nie zmarnować jego dorobku.

Pomysł na książkę, to wykorzystanie toposu teatru: składa się ona z aktów, scen i konkretnych postaci: zarówno szwarccharakterów jak i bohaterów z natury dobrych.

Sztuka prezentacji składa się z trzech zasadniczych części:

  1. Narodziny opowieści – tutaj podczas siedmiu scen, poznamy sposoby na stworzenie angażującej opowieści mającej stanowić reklamę naszego produktu czy też marki.
  2. Dostarczenie doznania – akt ten to sześć scen, które mają przemienić nasze prezentacje w doświadczenie atrakcyjne pod względem wizualności, po to, by każdy chciał wziąć w nim udział.
  3. Szlifowanie i próby – jak sugeruje nazwa, to sceny, których przedmiot stanowią metody prezentowania swojego produktu: od mimiki twarzy, poprzez postawę i całą gamę zachowań składowych mowy ciała. Ważnym elementem tych pięciu scen jest nauczenie zwracania uwagi na detale, takie jak odpowiedni ubiór, fryzura czy charakterystyczne elementy mające stanowić nasz znak rozpoznawczy. Część ta poświęcona jest przede wszystkim próbowaniu się w tym, czego dowiedzieliśmy się z aktów poprzednich, to przenoszenie teorii na praktykę.

Sztuka prezentacji, podobnie jak wcześniej Sekrety innowacji, przepełniona jest tabelkami i wykresami, które zawierają motywujące cytaty oraz przykłady z życia. Każda teza poparta jest dowodem, każdy pomysł udokumentowany jakąś jego realizacją. Nie są to jedynie czcze porady, które mogą nie odnaleźć swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Carmine Gallo prezentuje swojemu czytelnikowi sprawdzone porady, które w połączeniu z nietuzinkową osobowością gwarantują wielki sukces.


Dziś odczytujemy tę książkę inaczej: nie jest to już zwykły poradnik i książkowy nauczyciel. To przede wszystkim hołd złożony geniuszowi Jobsa i wielki ukłon w jego stronę. Miejmy nadzieję, że przygląda się temu z radością.







poniedziałek, 14 listopada 2011

Pokaż mi swoją biblioteczkę ;))



Kilka dni temu zostałam wytypowana przez Lenę173  do drugiej edycji zabawy "Pokaż swoją biblioteczkę".
Zgodziłam się z tym większą przyjemnością, że nie dalej jak dwa tygodnie temu, moje książkowe zbiory uległy całkowitej przemianie. Wszystko to za sprawą nowych regałów:)
Na początek prezentuję Wam całość:
 Na zdjęciu po lewej widać jeden samotny regał, a na nim podręczniki akademickie oraz słowniki.
 A teraz już konkretne półki. Pierwsza z nich, to półka z literaturą religijną i szczątkami moich ulubionych pozycji [te z lewej, patrz: Myśliwski, Eco...]
 Poniżej miejsce zarezerwowane dla kryminałów i sensacji, jedna z najszybciej się rozrastających:
 Półeczka z książkami do recenzji oraz pozycjami pożycoznymi od znajomych i czekającymi na przeczytanie

Półka z moimi ulubieńcami: Ahern, Schmittem, Zafonem i Zusakiem;) Znajdują się też na niej inni autorzy, ale zawsze są twórcy książek należących do mojego panteonu ulubionych. [wyjątkiem jest Lehane, którego zadomowiłam na półeczce z kryminałami]

 Niestety źle obrócony, ale po powiększeniu zobaczycie książkowe obrazki, które podkradłam na Targach Książki w Katowicach:

 Na zdjęciu pierwszym półka dolna to pozycje własne, które z różnych powodów nie doczekały się jeszcze przeczytania, dlatego nie mogą znaleźć się na półce odpowiadającej żadnemu gatunkowi. Zdjęcie drugie, trzecie oraz czwarte ilustruje sytuację identyczną:


 Tutaj rozpoczyna się seria książek przeczytanych, lecz czekających na wypisanie z nich cytatów:
 Poniżej półka zmiskowana: znalazło się na niej wszystko, czego nie dało się dopasować do innej kategorii:
Tutaj półeczka z Funke, Sparksem i szczątkami Coelho:
Na poniższym zdjęciu głównie pozycje wydawnictwa SOL oraz przeróżne powieści:
  

Szczątki książek pożyczonych+ lektur na uczelnię:
 A tutaj jeden stary regał, który został. Na nim głownie literatura dziecięca oraz wszelkiej maści słowniki. Niestety widać jedynie książki ustawione z przodu, na każdej z półek są jednak dwa rzędy.







Nie fotografowałam już regałów znajdujących się w pokoju moich rodziców, bo aktualnie trwa w nim remont i ciężko się dostać. Tutaj znajdziecie zdjęcia z poprzedniej edycji. Sami oceńcie jak wiele się zmieniło:)
A ja ze swojej strony do zabawy zapraszam Domi, kasandrę_85 oraz Isadorę.