środa, 30 września 2015

Dura lex, sed lex. O twardym prawie pustyni i niewolnictwie kobiet ["Pocałunki piasku" - Reyes Monforte]




Pocałunki piasku to czwarta powieść Reyes Monforte. Oparta na faktach historia młodej Saharyjki żyjącej w obozie dla uchodźców – Lai – budzi wielkie emocje. Dziewczyna w wieku dwunastu lat przybyła do Hiszpanii w ramach akcji „Wakacje w pokoju”. Zamieszkała z bezdzietną parą i wydawało się, że jej życie w końcu zaczęło się układać. Ze względu na problemy sercowe, dziewczynka nie wróciła do ojczyzny, a jej pobyt w Europie znacząco się wydłużył. 

Otoczona opieką i miłością o jakich dotąd nie mogła nawet marzyć, stała się dla hiszpańskiego małżeńska córką, jakiej zawsze pragnęli. Przez lata rodzina żyła w szczęściu i pomyślności, które to prysnęły jak bańka jednego dnia – gdy do Hiszpanii przybyła „rodzina” Lai, żądając, by ta wróciła na Saharę do rzekomo schorowanej matki. Dojrzała już kobieta wiedziała, że przybyli mężczyźni posługują się tą historią jedynie jako wabikiem, chcąc sprowadzić ją na saharyjską ziemię i nigdy nie wypuścić, ponownie czyniąc z niej niewolnicę, jaką zawsze była. 

Wyjazdowi sprzeciwiają się zarówno rodzice bohaterki, jak i jej narzeczony – Julio. Nie wiedzą oni jednak jaki sekret skrywa Laia i jakie konsekwencje może ponieść. 

Pocałunki piasku to nie tylko opis losów młodej kobiety ściganej przez demony przeszłości. Jej historia w późniejszym etapie przeplata się z opowieścią ojca Julia – Carlosa – przed laty żyjącego na pustyni i przeżywającego tam wielką miłość. Po latach doświadczenia te mogą okazać się niezwykle istotne dla losów całej rodziny, a dawne znajomości pozwolą na przywrócenie spokoju.

Poruszająca książka, która ukazuje, że miłość może pokonać wszelkie trudności – trudną tradycję saharyjską, kwestie niewolnictwa, prawne wątpliwości. To opowieść o determinacji i sile do przezwyciężania tego, co dla wielu wydawać się może nie do przeskoczenia. 


Wielkim plusem powieści jest jej plastyczny język, także w opisach scen miłosnych. Autorka tak subtelnie i delikatnie zarysowała poszczególne wydarzenia, że aż trudno było uwierzyć, że coś takiego – zwłaszcza dziś, w dobie epatowania seksem zezwierzęconym, opisywanym bardzo biologicznie lub wulgarnie – jest w ogóle możliwe. Delikatnie, ze smakiem, poetycko, zostawiając miejsce dla wyobraźni. 

Okładka idealnie oddaje ducha powieści i jasno sygnalizuje z jaką powieścią czytelnik będzie miał do czynienia – wpisuje się ona w szereg podobnie wyglądających obwolut – smutnych, mniej lub bardziej zakrytych twarzy kobiet spoglądających na odbiorcę. Ta jednak – moim zdaniem – wyróżnia się i doskonale współgra z datą wydania – jesienne barwy, wyjątkowo piękna kobieta i wielki smutek wyzierający z jej oczu robią wrażenie jeszcze przed rozpoczęciem lektury. Później emocje jedynie się wzmagają, a historia oparta na faktach podwójnie wstrząsa.

Podczas lektury przez długi czas zżymałam się na niesprawiedliwość i okrucieństwo, na twarde prawo pustyni, które nawet w XXI wieku pozwala na niewolnictwo w najczystszej postaci, które wymusza przemoc i budzi strach. Nie umiem się z tym pogodzić i trudno mi o tym czytać – to niebywałe jak wielkie mamy szczęście żyjąc w naszej kulturze i jak krucha okazuje się wolność. Denerwująca jest także bezsilność, w obliczu której staje większość kobiet dotkniętych brakiem szansy na wyzwolenie.

Książka Monforte to głos sprzeciwu i próba mówienia o problemie niewolnictwa głośno i bez lęku. Oby więcej takich historii ujrzało światło dzienne i oby działania te przekładały się na możliwości zaprzestania niewolniczych procedur.


Jeśli książka wzbudziła Wasze zainteresowanie, zapraszam do odwiedzania bloga w najbliższych dniach. Będzie można ją wygrać.










wtorek, 29 września 2015

Skandynawia. Światło Północy - Zofia Miedzińska, Michał Miedziński



Nie sposób ukryć, że tereny Skandynawii od jakiegoś czasu święcą triumfy i cieszą się ogromną popularnością i zainteresowaniem (halo, właśnie jestem w Szwecji!). 

Europejczyków zaczęło ciągnąc na północ, na poły za sprawą świetnych kryminałów wędrujących do nas z tamtych terenów, na poły przez fascynację inną kulturą i poniekąd także tożsamością.


Mnie ciągnie również – bardziej surowy niż u nas klimat, świetna literatura, wspaniała przyroda, kultura i styl. Myślę, że z powodzeniem mogłabym urodzić się w Szwecji i pasowałabym tam równe dobrze jak do Polski.

Jako jednak, że jestem Polką z krwi i kości, pozostaje mi podróżować (najczęściej palcem po mapie) i śledzić relacje z wojaży innych. Tę druga, niewątpliwą przyjemność umożliwili mi Zofia i Michał Miedzińscy, autorzy książki Skandynawia. Światło Północy.

Oni to byli już chyba wszędzie! Widzieli takie rzeczy, że głowa mała, korzystali z takich uroków, że z zazdrości bieleją nam knykcie.

Pozwólcie, że wymienię gdzie zawędrowali i o czym zdecydowali się napisać:
Finlandia, Alandy, Laponia, Bornholm, Gotlandia, Olandia, Nowegia, Wyspy Owcze, Orkady i Szetlandy.


A widoki? Serce rośnie. Ich relacja bogata jest w fotografie odwiedzonych miejsc, obfituje w lokalne ciekawostki, a przede wszystkim w pigułce dzieli się miłością do Skandynawii i miejsc (nie)oczywistych.

Autorzy dzięki swojej książce zachęcają do podróży i podsycają i tak już niemałe uwielbienie dla opisywanych terenów. Są w tym naprawdę dobrzy! Wiecie, że od kilku dni o niczym tak nie marzę, jak o saunie w Finlandii? To się nazywa dar podprogowego przekonywania!


Jeśli względy zdrowotne, finansowe, organizacyjne czy jakiekolwiek inne nie pozwalają Wam na spakowanie plecaka i wyruszenie śladem Miedzińskich, proponuję zakup książki, która z całą pewnością da Wam namiastkę satysfakcji płynącej z odkrywania nowych światów.


Polecam!

poniedziałek, 28 września 2015

Wiedza nie całkiem bezużyteczna [Bezużyteczna.pl]



Przed Wami wiedza wcale nie bezużyteczna, którą od jakiegoś czasu zadręczam wszystkie napotkane osoby. A wiesz, ze…? A słyszałeś o tym…? Wiedziałeś, że…? Czy wiesz co…? I tak dalej, i tym podobne. Niekończąca się opowieść, której centrum stanowią ciekawostki.

Uwielbiam i namiętnie śledzę profil Wiedzy bezużytecznej, stąd jedynie kwestią czasu było dopadnięcie wersji książkowej, zawierającej jeszcze większą dawkę informacji zupełnie (nie)zbędnych. I to w całkiem niezłym wydaniu. 


Najważniejszy jest porządek. Całość została elegancko podzielona na główne kategorie, wśród których pojawiają się między innymi: Tego nie było w szkole, wiem, co mam w środku, spójrz inaczej na swoje oczy, wszystko, czego nie wiedziałeś o zwierzętach, tym razem wiedza użyteczna, można? Można!, przypadek? Nie sądzę, rozwiązane zagadki wszechświata, głupi i głupszy, ta informacja zmieni Twoje życie, co zrobisz? Nic nie zrobisz czy Mistrz zła.

Nie jestem entuzjastką wiedzy kosmicznej, toteż rozdziały tej poświęcone były dla mnie najmniej zajmujące, jednak cała reszta – super!

Dla mnie to lektura świetna i pożyteczna, kopalnia drobiazgów, o których można debatować godzinami i nigdy nie mieć dosyć. Cenię ludzi ciekawych świata i doceniam tych, którzy swoją wiedzą potrafią się dzielić i którzy są specjalistami w wyszukiwaniu nieoczywistości.  A za takich mam autorów tejże publikacji i strony na Facebooku.

Od zawsze lubiłam ciekawostki, drążyłam, dopytywałam, kupowałam czasopisma mogące rozwiać moje wątpliwości i poszerzyć horyzonty. Teraz swoją pasję wiedzy przenoszę na aplikacje pozwalające ją wykorzystać i poszerzyć (ktoś jeszcze nie zna Quizwania?!). W odkrywaniu nowych niusów wielce pomocna jest mi bezużyteczna, bez dwóch zdań.

I w sekrecie zdradzę Wam, że nie tylko mi – u lekarza jeden młody pacjent podczytywał ostatnio Wiedzę bezużyteczną i miał z tego wielką frajdę.


Jeśli więc jesteście ciekawi świata – do księgarni marsz.

niedziela, 27 września 2015

Zaraz wracam, jestem w Szwecji!

Mniej więcej teraz, gdy to czytacie, zaczęło się spełniać jedno z moich marzeń i znalazłam się w Szwecji, w Sztokholmie.
Będę się bawić, zwiedzać i odpoczywać do przyszłej niedzieli. W tym czasie pojawi się dla Was kilka recenzji, a po powrocie relacja z podróży i - nie inaczej - konkurs.
Tymczasem trzymajcie się! Ja mam zamiar świetnie się bawić, jak już przeżyję swój pierwszy lot samolotem;)





sobota, 26 września 2015

"Czarny chleb i czarna kawa, opętani samotnością..." [Czarna kawa - Agatha Christie]


 Oto lekka, przyjemna lektura jakiej oczekujecie, kupując moją nową książkę. Ponieważ jednak szanuję wasza inteligencję i mój własny profesjonalizm, zamierzam Was przechytrzyć[1] 
I rzeczywiście. Żaden inny pisarz kryminałów nie wystrychnął mnie na dudka tyle razy ile Agatha Christie.

Przyznać jednak muszę, z nieskrywanym żalem, że Czarna kawa to nienajlepsza książka w dorobku Królowej Kryminału. Brakuje jej pazura, a całość sprawia wrażenie niedopracowanego szkicu, będącego jedynie namiastką czegoś, co miało później stanowić kompletną całość. Jest dość nijako, bezbarwnie i – niestety! – sztampowo.

Całość dzieje się, jak to często bywa u Christie, w małej przestrzeni, właściwie za zamkniętymi drzwiami pokoju, gdzie Herkules Poirot musi wymanewrować złodzieja czyhającego na wzór groźnego materiału wybuchowego, stworzony przez sir Clauda Amory’ego – mężczyznę otrutego we własnej rezydencji. Wiele wskazuje na to, że przyczyną zabójstwa była właśnie chęć wejścia w posiadanie tajemniczego i chronionego wzoru. 

Gdy Mały Belg przybywa na miejsce, już po śmierci wzywającego go Amory'ego, rodzina za wszelką cenę chce się go pozbyć, by uniknąć skandalu i – prawdopodobnie – zdobyć to, czego wielu pożąda, a co także przed najbliższymi było skrzętnie chronione.

Detektyw, próbując się uporać z nietuzinkowym śledztwem, tradycyjnie ma za pomoc Hastingsa, który choć niespecjalnie rezolutny, nierzadko ułatwia rozwiązanie sprawy przez wypowiadane przypadkowo i nieumyślnie uwagi, rzucające na sprawę zupełnie nowe światło. Nie inaczej jest tym razem – wierny przyjaciel Poirota nieświadom swoich zasług, pomoże bohaterowi uporządkować myśli i wpaść na ostateczne rozwiązanie.

Podejrzanych rzecz jasna nie braknie, a ostateczne rozwiązanie można podsumować znaną maksymą: z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.


Ot, cała zagwozdka.

[1] John Durran, ABC Zbrodni Agathy Christie, Wrocław 2015, s.29.

piątek, 25 września 2015

Słowa św. Charbela - Hanna Skandar



Święty Charbel to mój ulubiony święty.

Pokorny, cichy, ascetyczny, zdolny wybłagać u Boga spektakularne cuda, tak dalekie w widowiskowości od jego egzystencji.

Życie tego świętego to świadectwo świętości na ziemi. Dziś, gdy jego popularność zawędrowała z Libanu do Polski, a sam święty staję się ulubionym orędownikiem wielu rodaków, warto wspominać nie tyko jego skądinąd wspaniałą, lecz znaną już większości biografię, ale także jego słowa – to, w czym był niezwykle oszczędny, ale dosadny.

Hanna Skandar zebrał dla nas te najważniejsze i najpiękniejsze kazania głoszone przez św. Charbela i uczynił z nich publikację, która choć wizualnie skromna – bogata treściowo.

Św. Charbel mówił tak, by w możliwie najkrótszy sposób, wyrazić więcej niż niejedna przydługa nauka kaznodziejska. Podejmował jedynie tematy ważkie, stroniąc od słowotoku nieistotności. w swoich homiliach nauczał o Bożej miłości, uczył jak roztropnie korzystać z daru mowy, zachęcał do odkrywania własnego powołania, walki ze słabościami, budowania prawdziwych więzi z ludźmi – relacji, do których zaproszony będzie Bóg. Nauczał o naszej ziemskiej wędrówce stanowiącej podróż ku świętości, która to stanowiła centrum jego nauczania – pragnął jej dla każdego. Dotykał miejsc bolesnych i niewygodnych, koncentrował się na dążeniach do życia wiecznego, nie znosił poprzestawania na doczesności. Istotnym elementem jego nauczania było zwracanie uwagi na radość – prawdziwą Bożą radość, którą każdy chrześcijanin powinien emanować. Namawiał do częstego korzystania z sakramentu pokuty, pochylał się nad rodziną, w której upatrywał świątynię świętości. Niezwykle ważną dla mnie nauką była ta poświęcona milczącemu poprawianiu cudzych błędów – bez krytyki, ostrych słów, za to z miłością i życzliwością. Życie Charbela to życie sługi, a z jego słów czuć tchnienie Ducha. Chce się je czytać, bo napełniają one pokojem i wskazują drogę, którą warto kroczyć, o której wartości poświadczył swym życiem sam zakonnik.

Homilie św. Charbela są oszczędne w słowa, lakoniczne i proste. W prostocie tej tkwi jednak ogromna mądrość, którą czuje się niemalże namacalnie. Nad tą mądrością warto się pochylić, warto z niej zaczerpnąć.

Na uwagę zasługuje także samo wydanie – arabskie słowa zaklęte w szatę św. Charbela, zdania, z których ten został niejako upleciony, które go tworzą i symbolizują ten ważny przekaz – jesteś tym, co mówisz, a słowa mają moc stwarzania, istnienia jak byty materialne.


Piękna, otwarta na interpretacje okładka, która nie sugeruje spektaklu bogactwa, lecz raczej ubóstwo i prostotę ubraną w broszurową formę. 
Polecam. Do refleksji, medytacji, czerpania ze źródła.




Pulse – Gail McHugh


Nie będę ukrywać, że podobało mi się znacznie mniej niż Collide. Czuję pewne rozczarowanie, bo lektura poprzedniego tomu rozochociła mnie mocno, mimo że powoli zaczynam czuć przesyt podobnymi opowieściami i chyba należy mi się ucieczka w inny gatunek. Pulse daleki jest od emocji pierwszej części, brakuje tego wulkanu energii, siły wybuchającego uczucia. Jest jedynie… nuda?
Przeczytałam ją nad wyraz szybko, jednak równie prędko rozstałam się z bohaterami i zanurzyłam nos w innej książce.  Nie znaczy to jednak, że jest że – jest po prostu poniżej oczekiwań.

Gavin, mimo poświęcenia ze strony Emily, wciąż dąży do autodestrukcji. Mało tego – on sieje zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawi, aż strach byłoby podobną osobę spotkać na swojej drodze. Kobieta musi podjąć rozpaczliwą decyzję – próbować ratować ukochanego przed nim samym, nie mając żadnej gwarancji na powodzenie swojej misji lub też zapomnieć o nim i wrócić do swojego dawnego życia, które tak właściwie przestało istnieć. Decyzja byłaby może prostsza, gdyby nie niepewność towarzysząca bohaterce – tak do końca nie jest ona przekonana o uczuciach Gavina – bo ten manifestuje je w bardzo dziwny dla niej sposób. Tak właściwie losy tej dwójki to ciągłe miotanie się – rozpaczliwa próba stworzenia związku, wydobycia z siebie choć krztyny siły i wiary w uczucie, a przy tym bezustanne zmaganie się z trudami życia, które bohaterów nie oszczędza ani trochę. Wydaje się wręcz, że pisane jest im trwałe rozstanie i życie w cierpieniu.

Choć zdawać by się mogło, ze emocji  nie brakuje, funkcjonują one jedynie na poziomie fabularnym, nie mają mocy przedostania się do z kartek do emocjonalności czytelnika – zupełnie inaczej niż było to w Collide. Tam gdy cierpiał Gavin, cierpieliśmy my; gdy płakała Emily, łzy ciurkiem ciekły nam po policzkach. Tutaj brakuje tej jedności i intensywności, mimo ogromnego ładunku emocjonalnego zawartego w treści, odbiór jest znacznie spokojniejszy, może dlatego, że wyczuwamy dobry finał. Owszem, odczytujemy wachlarz złożonych uczuć na poziomie intelektualnym, ale… przecież nie o to chodzi w emocjach.

Oczywiście jest także dużo scen łóżkowych ze „szmeksownym” Gavinem, które to epizody tej jesieni mogą rozpalić co niektóre czytelniczki do czerwoności.

Powieść ratuje finał – jest na co poczekać, bo staje się on doskonałym triumfem dobrego nad złym. Nie mogę także odmówić autorce talentu do tworzenia plastycznych i działających na wyobraźnię opisów.

To książka, która rewelacyjnie sprawdzi się w chłodniejsze dni – rozgrzeje Was od środka, zapewni sporą dawkę emocji, zagwarantuje szybko płynący czas przy lekturze i nie będzie wymagać dodatkowych źródeł ciepła z zewnątrz – powieść wygeneruje odpowiednią temperaturę sama.



Premiera 7 października.

czwartek, 24 września 2015

ABC zbrodni Agathy Christie - John Curran



Już nie pamiętam jak wyglądało moje życie przed Agathą Christie

A tak, jednak pamiętam – było puste i nijakie, pozbawione dreszczyku emocji i pasji gromadzenia.

Odkąd Królowa Kryminału na stałe rozgościła się na moich półkach, nie narzekam na brak zajęć.

Od tamtego czasu czczę także Wydawnictwo Dolnośląskie, które nie dość, że publikuje, wznawia, odświeża kolejne tomy jej kryminałów, to jeszcze co rusz wypuszcza na rynek woluminy będące miodem na moje opętane przez Poirota serce.

W ABC zbrodni Agathy Christie jest wszystko, czego mogłam pragnąć – niepublikowane dotąd opowiadania lub ich wstępne wersje, kserokopie zapisków Christie, jej pomysły na nowe, często niewykorzystane teksty, reguły rządzące kryminałami spisane przez jej twórców i ich analiza w oparciu o powieści Królowej, kopalnia tytułów, a wszystko to uporządkowane chronologicznie, co pozwala na dodatkowe prześledzenie procesów twórczych autorki i jej postępu oraz ewolucji pisarskiej.

Książkę tę jednak odczytuję przede wszystkim jako hołd złożony Christie, prawdziwe cacuszko i publikację nie do przecenienia. Dla mnie jest cenna jak diamenty, do dbania i wielbienia. Możność zajrzenia do głowy Autorki to niesamowita frajda, a przeglądanie jej rękopisów – prawdziwa przyjemność i zaszczyt.

W edycji tej znajdziecie też Top10 Agathy Christie – autorka oceniła swoje własne publikacje i – o losie – na pierwszym miejscu stawiła tę, którą uwielbiają chyba wszyscy – i nie było już nikogo.

Ta książka to marzenie każdego fana twórczości Królowej kryminału i więcej już nie zdradzę – sami musicie poczuć ten niezrównany smak odkrywania jej tajemnic i nieodkrytych planów. Dowiecie się skąd wziął się Poirot i dlaczego Autorka za nim nie przepadała, skąd pomysł na Jane Marple i jak Christie radziła sobie z procedurami wydawniczymi. A to jedynie zalążek całości!


środa, 23 września 2015

Papierowe miasta - John Green




Papierowe miasta to zdecydowanie lepsze spotkanie z Greenem niż słynna i w opinii wielu najznakomitsza powieść Szukając Alaski. Teraz, po lekturze, jestem w stanie zrozumieć fascynację autorem i wyjaśnić fakt tak wielkiego uwielbienia jakim jest darzony, szczególnie przez młodzież.
Green po raz kolejny każe nam szukać – porywa w trasę śladem zaginionej dziewczyny, którą my, chcąc, nie chcąc, będziemy próbowali odnaleźć wraz z bohaterami, upatrującymi w poszukiwaniach swojej misji.

Osiemnastoletni Quentin, krócej – Q, od dziecka zakochany jest w swojej sąsiadce, Margo Roth Spiegelman. Rówieśników dzieli właściwie wszystko – ona jest szkolną gwiazdą, uwielbianą przez wszystkich, otoczoną mgiełką tajemnicy, którą sama wokół siebie wytwarza i podtrzymuje. On – stoi raczej na uboczu i nie chwali się swoją fascynacją, która choć jawna, nikogo by nie wzruszyła – Margo jest obiektem czci niemalże wszystkich. Bohaterów łączy jedno – w dzieciństwie znaleźli oni martwego człowieka i to tamto wydarzenie naznaczyło ich relację na zawsze. 

Od tamtego czasu minęło już wiele czasu i choć Margo oraz Q od dawna nie zamienili ze sobą nawet słowa, dziewczyna wybiera właśnie jego, gdy potrzebuje pomocy w realizacji tajemniczego, okrutnego planu zemsty na przyjaciółce, ekschłopaku i wszystkich innych, którzy w jakikolwiek sposób ją zranili. Q myśli, że ta noc wskrzesi ich dziecięcą relację, okazuje się jednak, że Margo ma nieco inne plany – postanawia zniknąć… Wydaje się, że jedyną osobą zdolną ją odnaleźć (skłonną do poruszania się szlakiem pozostawionych przez nią śladów) jest właśnie Q, który skrzykując przyjaciół, postanawia odnaleźć tę, która prawdopodobnie wcale odnaleziona być nie chce, wszak prawnie jest już pełnoletnia i ma możliwość decydowania o sobie.

Poszukiwanie Margo pozwoli Q na coś znacznie ważniejszego – odkryje prawdę o sobie samym, a także o swoim otoczeniu. Green popełnił swoistą powieść inicjacyjną i powieść drogi, nad którą czuwa duch Whitmana, znacząc szlak Margo swoimi wierszami. Wcale nie dziwi, że książka ta omawiana jest w anglojęzycznych szkołach właśnie w zestawieniu z twórczością poety. Dzięki temu liryka staje się oswojona przez powieść współczesną, a oba teksty kultury wzajemnie się naświetlają i uzupełniają.

Green ma niebywały dar opowiadania o emocjach w sposób, który pozwala nastolatkom uporać się z własnym ich przeżywaniem, bez napuszenia, pompatyczności, wielkich słów, choć z domieszką filozofii. Tutaj całość jest niezwykle prosta – to właśnie owa prostolinijność i czytelność przekazu ujmuje i chwyta za serce, sprawiając, że czytaną opowieść traktujemy jak własną, a emocje, o których czytamy projektujemy na siebie samych.  Bohaterami nie są nastolatkowie, którzy jedynie imprezują, piją, ewentualnie spędzają czas na siłowni czy w łóżkach kolejnych seksualnych zdobyczy, jak to często prezentują media (i ostatnie książki, nie da się zaprzeczyć), lecz grzeczni, może nawet ugrzecznieni przedstawiciele swojej grupy społecznej.

U Greena młodzież myśli, zastanawia się nad życiem, nad tożsamością, nad przyszłością i przeszłością. Jego bohaterowie są refleksyjni, ale nie miałcy i nadmiernie uduchowieni. Mają wartości, potrafią sobie pomagać i lojalność stawiają ponad wszystko. Przede wszystkim są normalni i tą normalnością zarażają. I nie są wulgarni, uwierzycie? Może to dążenie Greena do ideału sprawia, że nie wkłada w usta swoich bohaterów kolejnych wykwitów łaciny podwórkowej, jednak trzeba przyznać, że ten zabieg mu się udaje – pokazuje, że można inaczej, że nie trzeba kląć, by być lubianym, nie trzeba pić na umór, by mieć przyjaciół, że nie trzeba w książkę wplatać wulgaryzmów, by być autorem na topie. Wystarczy być sobą, być wiernym swym zasadom i wartościom, a przy tym akceptować innych, także dlatego że są inni niż my.

Tytułowe papierowe miasta sięgają dalej – na ludzkość. Ukazują ludzi innych niż nasze o nich wyobrażenia, pokazują światy odległe od ideału i tego, co projektujemy w naszych głowach. Uwypuklają to, jak bardzo czyjś obraz pod publiczkę może różnić się od tego, co dana osoba o sobie myśli i czego naprawdę oczekuje do życia.

To lektura, po którą warto sięgać w każdym wieku, szczególnie jednak w czasach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych, kiedy to kształtuje się nasz światopogląd i dojrzewamy do pewnych kwestii i spojrzeń. A jeśli poza przekazaniem niewątpliwych wartości istotnych do zaszczepienia w życiu, prawd uniwersalnych, zachęci ona do sięgnięcia po Whitmana czy Plath – brawo, panie Green.

Polecam i zwracam honor – nie należało skreślać autora ze względu na jedno nieudane spotkanie lekturowe. Tym razem jest znacznie, znacznie lepiej.


 Książkę tanio kupisz tutaj:




Recenzja Szukając Alaski - tutaj.

3 x "Walizka Pani Sinclair" ma nowych właścicieli! WYNIKI


Dziękuję za tak liczny udział w rozdaniu i już teraz zapraszam do kolejnego, który już za parę dni - uwielbiam Was obdarowywać i szalenie cieszy mnie Wasza aktywność. Jeśli już raz wygraliście - nie krępujcie się uczestniczyć dalej;) Nagród nie braknie.

Nie przedłużając, ogłaszam, że Walizka Pani Sinclair wędruje do:


Emilii Sity
kwiatusi

Andzeliki Zamiary

Gratuluję!


Bardzo proszę o kontakt mailowy do 3 dni (shczooreczek@interia.pl) - proszę podesłać dane do wysyłki, żebym jak najprędzej mogła przekazać je Wydawnictwu. W przypadku braku kontaktu wyłonię innych zwycięzców.


wtorek, 22 września 2015

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle [Nie taki diabeł… Maria Krzak]



Gdy książki spogląda na Ciebie  czerwone diabliszcze, wiedz, że coś się dzieje.

U Marii Krzak dzieje się naprawdę wiele. Oto Jagoda Bielińska-(już niedługo)Ptyś zostaje zdradzona przez męża obłudnika. Jak się okazuje – nie pierwszy raz. Kobieta ogarnięta furią, z wielką chęcią posłałaby wszystkich naokoło do diabła. (Nie)fart chce, że będzie miała ku temu doskonałą okazję, bowiem na jej drodze staje Vaculleus, dla ułatwienia zwany Wackiem. On to nikt inny, jak diabeł zesłany na ziemię, by odpokutować swoje przewinienia [sic!]. By móc powrócić do piekła, musi sprowadzić ze sobą dusze samobójców, w których to zdobyciu ma pomóc mu wdzięczna za usługi Jagoda.

A jakimi to usługami ucieszył ją Wacek? Z otyłej, zaniedbanej, zdradzonej i niechcianej kobiety przemienił ją we wcielenie Angeliny Jolie – szczupłą, ponętną, wzbudzającą żądzę istotę, obok której żaden przedstawiciel płci przeciwnej nie potrafił przejść obojętnie. Marzenie, co?
Otóż okazuje się, że wchodzenie w konszachty z diabłem niekoniecznie musi być pożyteczne, a sława i uroda mogą nieźle zmęczyć.

Zresztą podobnie jak sama obecność wcielenia zła. Diabeł reakcje ma prawidłowe – reaguje lękiem i jękiem na imię Jezus, posługuje się językiem staroświeckim, w którym Jagoda upatruje słownictwa Zagłoby i wydobywa z bohaterki najgorsze instynkty – przy nim klnie ona jak szewc. Wulgaryzmy, które początkowo przeszkadzają i na które można by się zrzymać, po czasie zaczynają mieć uzasadnienie i stają się naturalnym elementem narracji.

Książka ta okraszona jest ogromnym humorem. Sceną, która tenże manifestuje jest dochodzenie prowadzone przez miejscową policję, inspirowane z całą pewnością CSI – zostało wyjaskrawione i przedstawione groteskowo, tak że pozostawało jedynie się uśmiechać i cieszyć.

Całość stanowi swoisty dialog z klasyką gatunku – Mistrzem i Małgorzatą. Na kartach książki spotkamy bowiem także i kota – Gacka, a jakże. Czytelne i jasne inspiracje Bułhakowem w wersji współczesnej i populistycznej cieszy. Diabeł, entuzjasta frytek; Jagoda polska Jolie; wężyk mężczyzn wielbiących jej boskie ciało i przepis na dobrą, poprawiającą humor książkę gotowy.

Krzak oferuje nam wizerunek diabła popkulturowego, nie zaś mającego proweniencję religijną. Fakt – najdziemy elementy powiązania np. z chrześcijaństwem (wspomniane już reakcje), są to jednak wstawki nieliczne. Zaprezentowany został obraz diabła oswojonego przez kulturę, takiego, który choć urodą nie grzeszy, przestrachu nie budzi, ot, legenda. A samo piekło? Obraz znany - miejsce zaleniwienia, wiecznej bezczynności i bezruchu, przestrzeń kompletnego marazmu. To, co wydaje się nam słodkie dziś – lenistwo – jutro może okazać się największą karą.

Paktów z diabłem podpisywać nie radzę, mimo że można otrzymać wiele pozornie dobrego wielkim kosztem. Lekturę książki jednak polecam – potraktowana z przymrużeniem oka, humorem i swadą, pokazuje, że diabeł też człowiek, a bycie złym może po prostu się znudzić.


Bawiłam się wybornie i mam nadzieję, że Wy również będziecie.

poniedziałek, 21 września 2015

Przypadki Callie i Kaydena - Jessica Sorensen


Przypadki Callie i Kaydena to książka budząca wśród czytelników tak wielkie emocje, że nie sposób przejść obok niej obojętnie. Okładka i opis sugerują klasyczne czytadło w stylu young adult jakich przeżywamy ostatnio prawdziwy wysyp. Wydaje się, że niewiele może zaskoczyć, a jednak  dzieje się zgoła inaczej.

Bohaterami tej powieści, będącej tak naprawdę preludium do dalszej narracji, swoistym wydłużonym prologiem, są Callie i Kayden – zranieni nastolatkowie, którym wielką trudność sprawia prawdziwe zaufanie i okazanie uczuć drugiemu człowiekowi. Oboje przeżyli piekło zgotowane przez własną rodzinę i każdy z nich trzyma swój sekret głęboko na dnie serca, nikomu o nim nie mówiąc i samodzielnie próbując sobie radzić z ranami zadanymi przez życie. I nie, wcale nie chodzi o klasyczne zranienia wieku młodzieńczego, kłótnie rodzinne czy minidramaty, których doświadczył każdy z nas, będąc nastolatkiem.

Ona, mając dwanaście lat i dopiero powoli wchodząc w kobiecość, została zgwałcona przez starszego brata, które to wydarzenie zmieniło ją nie do poznania – zaczęła ukrywać się pod luźnymi bluzami, na siłę próbując uczynić się niewidoczną. Rodzice, choć mocno przeżywali jej zachowanie, złożyli je na karb młodzieńczej depresji. A ona nie chciała wyprowadzać ich z błędu. Przez swoje zachowanie była wytykana przez otoczenie, wyśmiewana i  nierzadko szykanowana, jednak dzięki temu mogła trzymać się z dala od ludzi i ograniczać każdy fizyczny kontakt do minimum.

On, mimo pozornej siły, którą okazuje na zewnątrz jako futbolista, jest tak naprawdę sponiewieranym przez ojca nastolatkiem. Ten, upatrując w nim gwiazdę, karze go fizycznie za każde najdrobniejsze wykroczenie. Przelewa na siebie swoje frustracje, znacząc jego ciało i psychikę kolejnymi bliznami. Pewnego dnia, gdy ojciec osiągnął nienawiść tak wielką, że bicie syna doprowadziło go niemalże na skraj morderstwa, widzi ich Callie, która zmyślnie przerywa ten popis agresji.

Od tamtej pory ścieżki tej dwójki młodych ludzi będą się przecinać, po to, by w końcu młodzi zdołali sobie zaufać na tyle, by zwierzyć się ze swojej przeszłości i spróbować budować prawdziwą relację, której przez wcześniejsze doświadczenia byli pozbawieni.

Sorensen to autorka, która pod osłoną historii dla nastolatków zaprezentowała bolesny i często zbywany milczeniem w tej grupie ludzi problem przemocy domowej i agresji, o której się milczy.

Ważna książka, konieczną do podsuwania młodym ludziom, którzy – mam nadzieję – dzięki tej powieści zaczną nie tylko mówić o swoich problemach i szukać wsparcia, ale przede wszystkim zostaną dotknięci nadzieją na stworzenie relacji z drugim człowiekiem i dojrzeją do zdania, że miłość nie zawsze musi boleć, a rodzina może być (powinna być!) ostoją i pociechą.


Cieszę się z istnienia tej powieści i z niecierpliwością wypatruję kolejnego tomu – jestem okrutnie zainteresowana tym, w jakim kierunku poprowadzona zostanie narracja i jak ułożą się życia głównych bohaterów.

wtorek, 15 września 2015

WYNIKI (Złączeni)



Dziękuję za tak liczny udział w rozdaniu i już teraz zapraszam do kolejnego - tym razem uszczęśliwione książką będą aż 3 osoby.

Tymczasem Złączonych do  domu weźmie


Katarzyna Michałowicz!

Gratuluję!


Bardzo proszę o kontakt mailowy do 3 dni (shczooreczek@interia.pl) - proszę podesłać dane do wysyłki, żebym jak najprędzej mogła przekazać je Wydawnictwu. W przypadku braku kontaktu wyłonię innego zwycięzcę.


poniedziałek, 14 września 2015

Walizka Pani Sinclair - Louise Walters (ROZDANIE)

Kolejny konkurs dzięki uprzejmości Zysk i S-ka! Dziś do rozdania mam trzy egzemplarze książki Walizka Pani Sinclair Louise Walters.
Zabawa potrwa  do 22 września. Nagrody zostaną wysłane przez Wydawcę na wskazane przeze mnie adresy.

Zasady:
1. W komentarzu zgłoś chęć wzięcia udziału w zabawie.
2. Zostaw swój adres e-mail.
3. W miarę możliwości udostępnij banner z linkiem do konkursu na blogu/ FB/ Google+/ etc.
4. Jeśli jesteś obserwatorem bloga - napisz drugi komentarz, w którym podasz jedynie swój nick, pod którym obserwujesz - tym samym zwiększysz swoje szanse na wygraną.


Osoby anonimowe oczywiście mogą brać udział, nie jest to konkurs zarezerwowany jedynie dla obserwatorów.

Konkurs odbywa się równolegle na Facebooku. Wzięcie udziału tu i tu oczywiście zwiększa szansę na wygraną.

Życzę powodzenia!

niedziela, 13 września 2015

"Get a grip, Grey" (Grey. Pięćdziesiąt twarzy Greya oczami Christiana - E L James - polska recenzja)


Seks w mediach sprzedaje się jak świeże bułeczki. 
Zatem do dzieła!

Powstanie tej książki było jedynie kwestią czasu – samo ujęcie jednego rozdziału pisanego z  perspektywy Greya w  ostatnim tomie trylogii stanowiło tego doskonałą zapowiedź i przedsmak. James zarabiająca krocie na swojej serii, nie mogłaby pozwolić sobie nie tylko na rezygnację z kolejnych milionów, ale – jak sądzę – rzeczywiście nie chciała zostawić fanów samych z jednym rzuconym im rozdziałem, a tym samym postawić się w sytuacji ciągłego odpowiadania na roszczenia pragnących „więcej” [if you know what I mean].

Czym zatem jest Grey? Obietnice były spore – z dwójki bohaterów to Christian wydawał się tym inteligentnym i mogącym uratować całość, a pisanie opowieści z  jego perspektywy miało w końcu wyjaśnić jego mroczną przeszłość i naświetlić charakter jego postępowania. Nic bardziej mylnego – albo James zapomniała o tej obietnicy, albo jej realizację będzie przeciągać na kolejne tomy.

Grey okazuje się nie bardziej inteligentny niż Ana – widzimy zranionego mężczyznę, przyzwyczajonego do podporządkowywania sobie innych, który niespodziewanie dla siebie i innych zakochuje się, co słusznie – ze względu na doświadczenia dzieciństwa – budzi w  nim lęk.

Nie będzie jednak przemów mężczyzny na poziomie – zamiast świętego Barnaby mamy „Pana na niebiesiech” [!!!!!!!!]. James pozostała wierna nomenklaturze religijnej, stawiając obok niej niezwykle nieprzystające „przeleć mnie” odmienione przez wszystkie przypadki, a także ody do penisa, któremu powinno zostać chyba nadane imię, bo zaczyna przypominać osobnego bohatera historii.

Grey (jak moim zdaniem cała seria) jest niegorsza (tak fabularnie, jak językowo) niż wszystkie ostatnie krzyki erotycznej mody (co niech zaświadczy o poziomie tychże), których nie krytykuje się za sam fakt tego, że nie są Greyem, a Greya piętnuje się dla zasady z  tym, że… to odgrzewany kotlet. 90% powtórki, 10% nowości (nie wiem czy nawet nie przesadziłam) – nie dość, by wzbudzić emocje czy pozwolić na poznanie mrocznej (wcale nie aż tak) strony Christiana.
Właściwie mogłabym powtórzyć tutaj recenzję pierwszego tomu trylogii, dodając swoje zdanie na temat tego, co dodane.

Przeszłość Greya jest zarysowana bardzo słabo – pokazywana jest jedynie jako senne koszmary, goniąca go przeszłość, niepozwalająca się od siebie uwolnić inaczej, jak dzięki byciu w  pobliżu ukochanej, zdolnej ukoić ból. W  tych jednak nie ma miejsca na konkretne przedstawienie historii. Znów mamy szarpane wątki, urywane co rusz.

Pierwszy tom trylogii spotkał się z oburzeniem i wieloma zarzutami, na które można było odpowiedzieć jedynie – nie chcesz, nie czytaj. Teraz emocje nie są już tak wielkie – autorzy wyczuli co się sprzedaje, toteż powieści erotyczne przeżyły swój kolejny renesans, nierzadko zaśmiecając sklepowe półki i powielając schematy i tak już powielone przez James, która – nie da się ukryć – dobrze wykorzystała swój moment i wciąż pozostaje w tym niedościgniona. Dała jednak możliwość zarobienia na swoim pomyśle, którą co niektórzy skrzętnie wykorzystali. Stało się. Premiera kontynuacji (to właściwie bardzo złe słowo, wszak to powtórka z rozrywki widziana innymi oczami) nie opierała się już na skandalu, bazuje raczej na stałych fanach i ciekawskich, pragnących dowiedzieć się jak to z  tym Greyem naprawdę było. Niestety – nie dowiedzą się.

Nie sposób ocenić poziomu czy go porównać – mamy tłumaczenie spod innych rąk, nie mamy fikających koziołków, ale za to nieustanne i męczące (bohaterowie jednak dobrali się jak w  korcu maku!) „weź się w  garść, Grey”. Gdyby nie to – byłaby kopia idealna.

Nie wróżę tej części większego sukcesu – nie wprowadza ona właściwie nic nowego do całości, powiela ją, pomijając niektóre momenty. Niewiele wyjaśnia i nie wciąga tak jak poprzednie – ma się wrażenie, że dokonuje się relektury tego, co znane i wielokrotnie przerobione – coś jak nauka na lekcjach historii – starożytność wszyscy omawialiśmy setki razy, a do historii najnowszej dotarli nieliczni. Nie rozwija ona wątków, które poprzednio zostały jedynie zasygnalizowane, nie wyjaśnia niektórych niejasnych zagrań Greya (niejasnych, bo nie znaliśmy jego myśli. Tutaj niby je znamy, a jednak wciąż nie zostały skomentowane).

Sądziłam, że James wyciągnęła naukę z fali krytyki, która na nią spłynęła zaraz po zalewie listów miłosnych od fanów – miałam wrażenie, że nastąpi postęp, że pisząc o tajemniczej postaci Greya, zdecyduje się na naświetlenie historii jego drogi „od zera do bohatera” i że faktycznie ta opowieść może się udać. Ba! Może być  naprawdę dobra! Niestety. Mamy seks, seks, seks, czasem jakieś jedzenie w  niesmacznie drogiej restauracji, oczywiście maile – i to przedstawione właściwie identycznie jak w  poprzednich tomach. Nie wiem czy nawet nie gorzej, nudniej (można!). Zero ekscytacji, której należałoby oczekiwać. A Grey – ten o którym [sic!] marzyło wiele nastolatek, jawi się nie jako zraniony chłopiec, który dorósł skrywając swoje lęki, lecz jako cham, sądzący, że wszystko może, bo go stać i na dodatek prezentujący typowy stereotyp mężczyzny myślącego penisem – Grey raczej nie pokazał ani jednej chwili swojego życia, w której nie myślałby o seksie. No i rzecz jasna – on zawsze może.


To powtórzenie w gorszym stylu, zwykłe odcinanie kuponów od popularności. Czy wypada jeszcze mieć nadzieję na poprawę w  kolejnych tomach, czy raczej należy pogodzić się z ponownym przepisaniem powieści? Czas pokaże.


piątek, 11 września 2015

Nosisz okulary? Bądź dumny! (Okularki – Ewa Madeyska)



Ilu z  Was nosi okulary? A z  ilu Was śmiano się z  tego powodu w podstawówce?

Mnie na szczęście się to nie przydarzyło, ale potrafię sobie wyobrazić ten koszmar. Codzienne stawanie przed dylematem: ubrać okulary, widzieć i narazić się na śmieszność czy nie ubierać i narazić się na przykre wydarzenia z powodu niedowidzenia?

Ewa Madeyska w sposób przystępny dla dzieci i z ogromną mądrością podejmuje temat okularników w  swojej najnowszej książce dedykowanej najmłodszemu pokoleniu.

Frania to czterolatka, która jest wyśmiewana w przedszkolu przez swojego kolegę - nazywa on ją okularnicą i wyzywa zarówno wtedy, gdy ma okulary, jak i wtedy gdy ich nie zakłada. Dziewczynka jest tak przestraszona, że sama nie wie co ma robić - nie chce być obiektem docinków, ale też chciałaby widzieć wyraźnie. Wszystko to sprawia, że z wielką niechęcią idzie do przedszkola. Zastanawia się jak to możliwe, że jej tata bez skrępowania i cieniu smutku nosi okulary do każdej wykonywanej czynności i że nikt nigdy się z niego nie śmieje. Gdy jednak pewnego dnia jego okulary znikają, sprawa się wyjaśnia, a dziewczynka dostaje do taty cudowną lekcję.

Piękna, edukacyjna, pozwalająca odkryć piękno w  sobie samym i nauczyć się mądrze bronić przed docinkami. Wytyka tych, którzy naśmiewają się z innych, bo sami są niepewni własnej wartością, ranią, bo są zranieni. Pozwala pochylić się nad ich cierpieniem i skutecznie oduczyć wyżywania się na innych.

Okraszona cudownymi wprost ilustracjami imitującymi rysunki dzieci, robi doskonałe wrażenie i nadaje się zarówno do czytania domowego, jak i w  warunkach szkolnych i przedszkolnych – gdzie problem wyśmiewania inności – bez względu na to jakiej – wciąż jest powszechny, a nierzadko brakuje słów i materiałów, by z nim skutecznie walczyć.
Zwróćcie uwagę na tytuł - rozedrgany, jakby widziany oczami tego, kto powinien ubrać okulary.


źródło: materiały wydawnictwa
Ta książeczka może być sposobem i wielką szkołą wiary w siebie i dumy z  tego kim się jest dla okularników.

Polecam serdecznie!

czwartek, 10 września 2015

Na skrzydłach jak Nick Vujicic - Magdalena Stegenka



Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia /Flp 4, 13/

O Nicku Vujicicu pierwszy raz usłyszałam kilka lat remu podczas wakacyjnych rekolekcji. Od tamtej pory słyszę/czytam o nim coraz więcej i więcej, a mój podziw rośnie, choć za każdym razem mam wrażenie, że większy być już nie może.

Nick cierpi na rzadką chorobę - fokomelię. Urodził się bez rąk i nóg, a mimo to dotyka więcej serc i dociera w większą ilość miejsc niż lwia część nas.
Ta książka nie jest kolejną opowieścią snutą przez Vujicica, lecz jego biografią - pozwala to spojrzeć na jego życie, decyzje i działania z boku, z łatwością dostrzegając, jak wiele dobra Nick szerzy na świecie. Nie tylko jako pastor, ale także jako coach i niesłychanie charyzmatyczny mówca, który pogodził się ze swoją innością i teraz niesie pociechę i Boga tym, którzy jeszcze nie widzą sensu w sytuacji, w której właśnie się znajdują.

Poza historią życia Nicka, książka ta zawiera jego przesłanie do różnych grup: młodych, pracujących, chorych, a także załącznik w postaci modlitwy o cud oraz modlitwy, będącej jednocześnie tekstem piosenki Vujicica. Zawiera także świadectwa tych, którzy dotknięci spotkaniem z Nickiem przybliżyli się do Boga, doznali duchowego (lub czasem fizycznego) uzdrowienia i swoją radość chcą nieść dalej.

Mimo stosunkowo niewielkiej objętości książki, jej lektura to czytanie katartyczne, ożywiające, oczyszczające, ale i trudne.
Gdy widzisz kogoś, kto tak bardzo przekuł swoją słabość w doskonałość - wyraźniej dostrzegasz jak bardzo marnujesz to, czym zostałeś obdarowany, a to nie może być miła perspektywa.
Wydaje Ci się, że bez kończyn nie można nic osiągnąć? Nick pływa, jeździ na desce, samodzielnie się porusza i wykonuje większość czynności. Jest także ojcem i mężem, a przede wszystkim - człowiekiem promieniującym autentyczną, płynącą z głębi radością. 

Piękny człowiek, piękne życie, piękne świadectwo tego jak zamiast pytać "dlaczego?", zadać pytanie "po co?" i z odpowiedzi uczynić cel życia.


Nie ma żadnej radości w mojej chorobie. Nie ma nic dobrego w braku rąk i nóg, ale cel, dla którego nie mam kończyn, niesie radość. Gdybym miał samochód BMW, czy miałbym radość? Nie! (...) Pieniądze nie są w stanie kupić mi nadziei (...) Nic, co daje ten świat, nie przynosi radości. Radość, którą daje Chrystus, jest moją radością[1].

Polecam Wam dwie piosenki wykonane przez Nicka, a także krótkometrażowy film po części inspirowany jego historią - warto się zasłuchać i zapatrzeć.

A książkę kupcie koniecznie. Nawet jeśli Nick jest Wam postacią znaną i czytaliście jakieś jego książki - warto uzupełnić biblioteczkę także o tę oszczędną w słowa, a mocną w przekaz publikację.


[1] Nick Vujicic na uniwersytecie w Pekinie. Za: Magdalena Stegenka, Na skrzydłach jak Nick Vujicic, Ząbki 2015, s. 80.

środa, 9 września 2015

Pan Bóg? Uwielbiam! 44 dobre wiadomości od Marcina Jakimowicza


Dla mnie – bomba!

Mocne uderzenie emocjonalne i psychiczne, prawdziwe doświadczenie wiary, Boga i uświadomienie sobie swojego raczkowania w tej przestrzeni, mimo wieloletniej praktyki.

Marcin Jakimowicz nie bawi się w delikatność i subtelności – stawia sprawę jasno. Bóg chce Twojego zdrowia i szczęścia bardziej niż Ty sam. Niby oczywiste, a jednak tak często w  to nie wierzymy, przyjmując chorobę jako krzyż zesłany przez Najwyższego, smucąc się i doszukując kolejnych dolegliwości mających znamiona dopustu Bożego.

Słowa Jakimowicza rezonują i uwierają – nie da się wobec nich przejść obojętnie, można się też nieźle spłakać, uświadamiając sobie swoją małość i nieporadność. Czytałam książkę, czując, że moje serce zamienia się w gąbkę – chłonęło każde słowo, każdą uwagę, każdy szczegół.

To publikacja, która będzie w Was pracowała jeszcze długo po lekturze – przeczołga Was pewnie po Waszych brudach, niepewnościach, niedomaganiach, pokaże to, co w  Was nieidealne, poranione i konieczne do naprawy. Ale przede wszystkim nauczy uwielbienia Boga i błogosławienia Go we wszystkim, co nam się przydarza, w  każdym, kogo spotykamy. A to z  kolei przyniesie niesamowite efekty. I nie jest wcale emocją, lecz decyzją woli, z  czego bardzo często nie zdajemy sobie sprawy.
Jakimowicz doskonale naświetla cały proces uwielbiania, łącząc go z  procesem uzdrawiania. Całość ilustruje przykładami z własnego życia i doświadczenia modlitwy.


Co jakiś czas wtrąca też elementy lokalne, dzięki czemu mnie – ślązaczce – czytało się podwójnie emocjonalnie (i dla mojej Rudy znalazło się miejsce!). I pośmiałam się z  przedstawienia naszego regionalnego cynizmu, z którą to prezentacją muszę się zgodzić – w  100% przedstawia ona śląskie myślenie i reakcje na wszelkie obietnice („Wysłuchałem pana uważnie, ale muszę stwierdzić, że zachowam na ten temat własny pogląd” to nic innego, jak nasze „ja, mhmm”). Po części jest też to reakcją Polaków w  ogóle – skłonnych przede wszystkim do narzekania. Ubolewa Jakimowicz nad tą naszą narodową cechą, obśmiewając ją i namawiając do zmiany. Pokazuje jak Bóg czasem komplikuje nasze życia, pozwala nam samym je komplikować i regularnie dewastować, byśmy byli w  stanie zobaczyć jak na dłoni swoje niepoukładanie, bezradność, nieuporządkowanie sfery duchowej.


Ta książka to faktycznie 44 dobre wiadomości o Bożej dobroci, bliskości i ludzkiej szansie na zmianę sposobu myślenia, a wraz z nim – zmianę życia. Jakimowicz woła: nie musisz godzić się na chorobę, Bóg jej nie chce, walcz z nią, wyrzeknij się jej w  Jego imię, pozbądź się złych nawyków i przyzwyczajeń, nie gódź się na lęk. Eksponuje także nasze wieloletnie fatalne w skutkach sianie zła przez złość, szyderstwo, kłamstwo, obmowę, zazdrość, szemranie, tupanie nogami.
Autor woła: „mimo udręki wejdź w uwielbienie i zobacz, że wtedy łatwiej jest żyć!”. I o tym właśnie jest ta książka. Do płaczu, do śmiechu, do badania własnego wnętrza.

Wszelkie zawirowania w  moim życiu biorą się przede wszystkim z  tego, iż nieustannie obwiniam niewinnego Baranka[1].

Polecam gorąco!





[1] Pan Bóg? Uwielbiam! 44 dobre wiadomości, Marcin Jakimowicz, Kraków 2015, s. 29.

wtorek, 8 września 2015

Co nowego na półce?


Sierpień był dla mnie jak co roku - ze względu na liczne premiery, a także wakacyjne wyjazdy kończące się wizytami w "tanich książkach" - obfity w nowości na półce. Pojawiło się wiele, część z tego na zdjęciu, część już w rozjazdach.
Nad morzem poznałam Obietnicę Łucji i jej Marzenie.  
Z dala od zgiełku dowiedziałam się, że Bez siebie nie przetrwamy, bo jesteśmy Złączeni.
Założyłam Okularki (recenzja 11.09) i krzyknęłam Pan Bóg? Uwielbiam! 44 dobre wiadomości (recenzja jutro). Dowiedziałam się, że Nie taki diabeł jak Wyspa potępionych
Wczoraj frunęłam Na skrzydłach jak Nick Vujicic (recenzja 10.09) 

Właśnie czytam i może się dowiem Kiedy nadejdą dobre wieści?
We wrześniu znajdę odpowiedzi także na to jakie są Nieprzewidziane konsekwencje miłości oraz dlaczego Chłopaki nie płaczą. A krokodyle

Będę wspinać się na Tysiąc drzewek pomarańczowych, odwiedzę Skandynawię. Światło Północy oraz Opactwo świętego grzechu i Papierowe miasta. Oby nie natknął się na mnie Nieznajomy mąż, Rumo albo Pan Pip!  W krainie kolibrów może znajdę Narzeczoną Schulza i mam nadzieję, że nie dotknie mnie tam Głód.

I wiecie co? To wszystko są Bajki, które zdarzyły się naprawdę!