poniedziałek, 28 lutego 2011

Moja biblioteczka

Moi drodzy:) Zostałam zaproszona przez Bujaczka do znanej Wam już zabawy:)  Korzystając z okazji przedstawiam Wam część mojej biblioteczki:) Niestety znaczna część książęk jest niewidoczna, bo znajduje się w drugich rzędach na regałach. Choć bardzo chciałam, nie umiem Wam ich pokazać. Być może zrobię to w trakcie remontu lub wielkich porządków, kiedy to mój dostęp do tych zbiorów będzie łatwiejszy:) 
Miłego buszowania!
 A ja ze swojej strony do zabawy zapraszam 
oraz

PS: uprzedzając kolejne komentarze dodam, ze owszem, chaos jest, ale tylko dlatego, że dwie, a nawet jak sie tak przyglądam trzy z tych półek,to półki z książkami planowanymi, wśród których obowiązuje odpowiednia kolejność, a nie systematyka wg autorów. Książki przeczytane są poukładane idealnie, patrz: Ahern, Schmitt, Christie;)
1. stos planowany



2. stos podwójny: połowa planowane mojej siostry, połowa moje.









3. kolejny planowany
4.i znowu...
5. a to już cała wielka półka planowanych, 4 zdjęcia poniżej to jej zbliżenia.







"Jej własny książę" Eloisa James

Dzięki Wydawnictwu Amber po raz kolejny mogłam zapoznać się z twórczością autorek romansów historycznych.
Przyznam jednak, że tym razem obyło się bez większych uniesień.
Pod lupę wzięłam Eloisę James i jej najnowszą powieść „Jej własny książę”.

Autorka jest amerykańską pisarką i profesorem literatury angielskiej, a jej książki znajdują się na wysokich pozycjach bestsellerów.

Choć z innymi jej pozycjami nie miałam przyjemności się zetknąć, muszę przyznać, że powieść najnowsza stała się dla mnie niemałym rozczarowaniem. Mając w pamięci utwory Connie Brockway czy Julii Quinn spodziewałam się czegoś równie dobrego w swej kategorii. Niestety, otrzymałam przeciętną książkę. Ani mnie specjalnie nie wciągnęła, ani nie zauroczyła swą historią. Dziwne, bo ta jest dość oryginalna. Autorka nie powołuje się na znane historie miłosne, lecz tworzy swoją własną.
Bohaterami są książę Villers poszukujący idealnej matki dla szóstki swoich nieślubnych dzieci oraz Eleonora.
Oboje słyną ze swojej deklaracji, wedle której nie poślubią nikogo kto nie będzie posiadał tytułu książęcego. Villers poznaje przyjaciółkę Eleonory- Lisette- księżną uchodzącą za szaloną ze względu na brak przywiązania do dobrych manier oraz konwenansów. Staje przed wielkim wyborem, musi wybrać czy kierować się namiętnością tak jak robił to do tej pory, czy rozsądkiem. A wybór nie będzie prosty, zwłaszcza, że na jego drodze stanie wielka młodzieńcza miłość Eleonory…

Krok po kroczku analizując tę książkę jeszcze raz, dochodzę do wniosku, że właściwie nie mogę jej nic narzucić. Język i styl odpowiedni, historia odpowiednia, rozegranie akcji na najwyższym poziomie. Mimo to, nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej niż to, że dla mnie stała się przeciętna. Nie zarwałam dla niej nocy, nie czytałam z wypiekami na twarzy. Ot, miło spędziłam czas. A przy tego typu literaturze, to właśnie funkcja rozrywkowa jest chyba najważniejsza.Dlatego jeśli ktoś szuka rozrywki, ta lektura będzie dla niego idealna,
Dla mnie jednak, na chwilę obecną zasługuje na 3,5.



Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Amber

niedziela, 27 lutego 2011

"Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Opowieści o adopcjach" Katarzyna Kolska






Katarzyna Kolska, niegdyś dziennikarka radiowa oraz dziennikarka „Gazety Wyborczej”, dziś pracowniczka miesięcznika „W Drodze” napisała książkę, która ma stać się przewodnikiem dla ludzi rozważających adopcję. Dla mnie- stała się czymś o wiele bardziej znaczącym.




Podobnie jak bohaterka jednej z historii, odkąd sięgam pamięcią marzę o zaadoptowaniu dziecka.  Na takie decyzje przyjdzie jednak jeszcze czas, dlatego teraz książka nie stałą się dla mnie planowym przewodnikiem, lecz  świadectwem życia niesamowitych ludzi. Ludzi, którzy z nieprawdopodobną odwagą i mądrością idą przez życie.

Widocznie nie było żadnej duszy, która potrzebowałaby was na rodziców.[1]

W XXI wieku problem bezpłodności stał się problemem na szeroką skalę. Powszechnie roztrząsa się problematykę zapłodnień in vitro oraz inseminacji. Niestety, niezwykle rzadko porusza się tematykę adopcji, która również jest rozwiązaniem dla osób nie mogących posiadać własnego potomstwa.

Problem adopcji w jakimś stopniu ciągle jest tematem tabu, o okolicznościach towarzyszących temu procesowi dowiadujemy się zwykle z seriali telewizyjnych, które, bądźmy szczerzy, nie przekazują nam fachowych informacji. Na skutek tego społeczeństwo jest niedoinformowane, żyje w gąszczu fałszywych teorii, nie wie, jak naprawdę przebiega adopcja i może właśnie przez ten brak wiedzy, tak rzadko się na nią decyduje.

Katarzyna Kolska postanowiła wyjść problemowi naprzeciw. W swojej książce prezentuje świadectwa oraz historie ludzi, którzy zdecydowali się przyjąć do swojej rodziny dziecko. Przedstawia wszelkie formalności z tym związane, czas oczekiwania, a później także problemy jakie niesie ze sobą wychowanie dziecka adoptowanego. Autorka nie ukrywa, że jest to dowód wielkiej odwagi oraz miłości, że niesie za sobą konsekwencje na wielu różnych płaszczyznach. Prezentuje zarówno historie radosne, jak i te bolesne. Uświadamia czytelnikowi jak wiele zależy od nastawienia i cierpliwości rodzica, jak wiele zależy od tego czy dziecko zostało dobrze zdiagnozowane już na samym początku swojego życia. Porusza także problem dotyczący rodziców dzieci starszych- jak powiedzieć o tym, że nie jest się rodzicem biologicznym.

Jako, że książka pisana jest językiem przystępnym, mimo wielu powołań na autorytet Wiesławy Sędziak, nie odbierzemy jej jako pozycji trudnej. Choć mówi o sprawach ważnych, robi to w sposób bardzo świadomy. Pozycja ta może być odebrana bardziej jako opowieść, niż jako przewodnik.

Książka ta powinna stać się pozycją obowiązkową dla ludzi rozważających adopcję oraz dla ludzi borykających się z problemem bezpłodności. Autorka nie chce do niczego namawiać, bo jak mówi, do takiej decyzji należy dojść samemu, jednak świadectwa innych osób mogą nas utwierdzić w podjętej już wcześniej decyzji oraz w minimalny sposób nakreślić co czeka przyszłych rodziców.
Pozycję tę polecam także każdemu innemu czytnikowi, który chciałby poznać historię rodzin adopcyjnych od podszewki, a także osobom lubujących się w czytaniu historii prawdziwych, wzruszających, uświadamiających do jak wzniosłych czynów zdolny jest człowiek. Jest jeszcze jedno grono odbiorców, do których książka powinna trafić: są to matki planujące dokonać aborcji. Dzięki tej książce być może znajdą inne rozwiązanie i nie będą musiały do końca życia żyć z wyrzutami sumienia.
5/6



Za możliwość zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.

_________________
[1] Agnieszka Podolecka, Żar Sahelu, Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa 2010, s. 119

sobota, 26 lutego 2011

"Objęcia nocy" Sherrilyn Kenyon

Z fantastyką zawsze byłam na bakier. Co prawda, lubię sobie poczytać książki o rzeczach, które w realnym świecie nie mają prawa mieć miejsca, jednak ostatnia fama książek o quasi-wampirach, wilkołakach, zombie i wszelkich innych odmianach i ewolucjach tychże stworzeń sprawia, że przeszywa mnie gęsia skórka. Na myśl o tym, że klasyczne rozumienie wampira czy zombie zaczyna być zacierane, a miast tego na scenę wkraczają odpowiedniki jakimi są wampiry-wegetarianie czy zombie, które mogą się rozwijać [sic!] zaczynam wątpić we wszelkie ustalone do tej pory kanony. Na szczęście żyjemy w wieku XXI, gdzie wszelkie chwyty dozwolone, gdzie warto posłużyć się metaforą dobrego i złego wampira jako metafory społeczeństwa amerykańskiego i europejskiego w książkach stricte młodzieżowych, w których ta sama młodzież zwykle tych misternie zakonspirowanych przesłań nie odbiera. Ukryte złośliwości zawsze wychodziły najlepiej.

Przechodząc do meritum. Przyznaję, że nie będę odnosiła się do części pierwszej tejże serii, a mianowicie „Rozkoszy nocy”, gdyż książki tej w swych dłoniach nie miałam. Jednak jako wiecznie poszukujący i niespokojny umysł dowiedziałam się, że  „Objęcia nocy” są jej kontynuacją, jednak nie w ścisłym tego słowa znaczeniu. Spotykamy bohaterów z części  pierwszej- Kyriana i Amandę- jednak nie grają oni już roli pierwszoplanowej.
Miast nich na scenę wchodzą Talon oraz Sunshine. 

Talon, niegdyś celtycki wojownik przeklęty przez bogów, oddał swą duszę Artemidzie, by jako Mroczny Łowca dokonać zemsty na klanie, który zamordował jego rodzinę. Stał się łowcą Daimonów, które by przetrwać muszą posilać się ludzkimi duszami. Talon nauczył się ukrywać emocje, dzięki czemu był perfekcyjnym wojownikiem. Sytuacja jednak zmienia się, gdy poznał Sunshine, kobietę, która z nieznanych mu powodów sprawiła, że znów zaczął czuć i myśleć o założeniu rodziny, która sprawiła, że czuł się szczęśliwy. Wszystko pewnie byłoby wspaniale, gdyby nie to, że wrogowie Talona zabijają wszystkich, którzy coś dla niego znaczą.  Bohater musi podjąć decyzję, która zaważy nie tylko nad jego losem...

Pierwszą rzeczą, która niesamowicie rzuca się w oczy podczas lektury, to rozbuchana aura erotyczna. Wiadomo, wampiry oraz łowcy wampirów, zawsze odznaczali się ponadprzeciętną urodą i idealnymi proporcjami poruszającymi wyobraźnię kobiet. Jednak tutaj doświadczamy seksualnej utopii. Pożądanie jest permanentne, nigdy się nie kończy i jest zaspokajane przy każdej nadarzającej się okazji. Opisy scen erotycznych nigdy się nie kończą, są przerywnikami akcji, spowalniają ją, można nawet powiedzieć, że pełnią rolę retardacji. Miast opisów przyrody, mamy jednak opisy nieco inne, momentami aż chce się westchnąć, że mogłoby to się już skończyć, bo staje się nienaturalne. Jednak fantastyka ma swoje prawa, nie musi być naturalnie, ba, nawet nie powinno. 

Jeśli dostrzeżemy już fabułę, zostajemy maksymalnie wciągnięci. Nie mogłam się oderwać od lektury, byłam ciekawa jak to wszystko się rozwinie, jak się zakończy. Z wypiekami na policzkach czekałam na kolejne rozdziały, sama siebie strofując, że przecież przyjemności należy dawkować.
Nie spodziewałam się po sobie takiego entuzjazmu, mogę z czystym sercem powiedzieć, że to mój pierwszy, baaardzo duży krok w kwestii ostatecznego przełamania się do fantastyki z nowymi wampirycznymi odmianami. Z czystą przyjemnością sięgnę po tom pierwszy, jak również będę oczekiwać kolejnych.
Polecam, to naprawdę dobra rozrywka. A przy okazji pretekst do zastanowienia się nad fenomenem potworów we współczesnej literaturze. 
5/6
 Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Mag. Serdecznie dziękuję!

piątek, 25 lutego 2011

FanPage

Moi drodzy, w związku ze zmianą regulaminu facebooka, muszę przenieść swoje konto na Fan Page.
Niestety wiąże się to z wieloma komplikacjami, nie do wszystkich osób jestem w stanie dotrzeć, a szkoda by było, żeby wszelkie kontakty zostały urwane.
Na razie strona straszy, że lubi ją ledwie 11 osób. Przykre, zważając na liczbę znajomych na normalnym koncie.
Dlatego apeluję! Moi drodzy, poniżej podaję link do strony, bardzo proszę, jeśli do tej pory wchodziliście na moje konto, kliknijcie "lubię to". To jedyny sposób, bym w dalszym ciągu mogła informować Was o blogowych nowościach, o ciekawych artykułach na temat książek, konkursów czy innych newsów. Jeśli do tej pory nie śledziliście tej strony- nic nie stoi na przeszkodzie, aby zacząć;)
Będzie mi bardzo miło:) W najbliższym czasie moją facebookową wizytówkę również zmienię i prawdopodobnie zamiast u dołu strony, jak to jest do tej pory, będzie widoczna po stronie lewej.
 Klikajcie:


http://www.facebook.com/profile.php?id=100001328159221#!/pages/Ksi%C4%85%C5%BCka-przyjacielem/112750372135938

środa, 23 lutego 2011

"Wyjący młynarz" Arto Paasilinna

Arto Paasilinna to fiński dziennikarz i pisarz.
W swojej powieści „Wyjący młynarz” po raz pierwszy opublikowanej  w 1981 w sposób niezwykle barwny i humorystyczny ukazuje ludzką głupotę, ograniczenie, a nade wszystko nietolerancję. Wszystko to otoczone zakazaną miłością.
Do wioski Suuskoski znajdującej się nad brzegiem Kemijoki przybywa Gunnar Huttunen.
Wykupuje miejscowy młyn, za sprawą którego zaczyna prowadzić interes niezwykle opłacalny dla miejscowych.
 Jest jednak osobą odbiegającą zachowaniem od pozostałych: lubi wcielać się w zwierzęta, naśladując ich zachowania i odgłosy, a także od czas do czasu… wyć.
Jego dziwne skłonności zaczynają budzić w mieszkańcach obawy. Na skutek zażycia złych leków jego zachowanie zostaje uznane za szalone, a on sam wysłany do szpitala psychiatrycznego. Jedyną pociechą w życiu staje się dla niego zalążek uczucia rodzący się pomiędzy nim a konsultantką do spraw uprawy warzyw Sanelmą Kayramo

Arto Paasilinna dawkuje czytelnikowi niespożyte dawki humoru. Mówiąc o sprawach natury moralnej, próbując ustalić granicę biegnącą między szaleństwem a normalnością, dokonując analizy zachowań społeczeństwa, które uznało człowieka za „innego, wyklętego” jedynie dlatego, że nie pasował do ich wyobrażenia normalności, przeplata tekst wieloma fragmentami humorystycznymi. Przykładowo zacytuję kilka z nich, które rozbawiły mnie niemalże do łez:

„Postanowiła być sparaliżowana. Oznajmiła też, że do końca życia nie wstanie z łóżka” [1]

„Pomyślała,  ze gdyby teraz obcowała z młynarzem, to na pewno poczęliby dziecko. Zaszła by w ciążę zaraz, za pierwszym razem.(…) Jak się jest z tak dużym mężczyzną, to wystarczy jeden dotyk, żeby urodziło się dziecko, syn- to pewne. (…) Już  w chwili narodzin miałoby co najmniej metr wzrostu. [2]



Można uznać to za wyraz przekory autora, który wzbogacił swoje dzieło także wieloma opisami przepięknej fińskiej przyrody. Nie serwuje nam traktatu filozoficznego czy suchej powieści pozbawionej emocji. Ukazuje uczucia, z  którymi zmaga się człowiek odrzucony na margines społeczny: jego rozterki, marzenia, plany, które prawdopodobnie nigdy nie będą mogły być zrealizowane. Wykłada w jaki sposób objawia się ksenofobia, jak łatwo odizolować człowieka od swojej grupy, jak łatwo odrzucić i sprawić, by ktoś stracił cały sens swojego życia. Demaskuje także ludzką głupotę i zacofanie. Ludzkie zamknięcie na wiedzę i życie w swoim małym, niezmiennym światku.
Muszę przyznać, że autor całkowicie mnie zaczarował. Cieszę się, że przede mną kolejne jego dzieło. Jestem ciekawa jaką tym razem ucztę intelektualną zaserwuje mi Paasilinna. Bo, że będzie to uczta- nie mam wątpliwości.

4,5/6



Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kojro. Serdecznie dziękuję!

__________________
[1] Arto Paasilinna, Wyjący młynarz, Wydawnictwo Kojro, Warszawa 2003, s.31
[2] Tamże, s. 45


poniedziałek, 21 lutego 2011

"Żar Sahelu" Agnieszka Podolecka

O Agnieszcze Podoleckiej słyszałam wcześniej za sprawą książki „Za głosem sangomy”. Niestety, nie udało mi się jej przeczytać, dlatego też pierwsze literackie spotkanie odbyłam z autorką na kartach książki „Żar Sahelu”.
Zafascynowana okładką, opisem, a także fotografiami, które miałam przyjemność oglądać na stronie Pani Agnieszki nie mogłam się doczekać chwili, w której poznam bohaterów i ich  życie.
Początkowo miałam mylne wyobrażenie tej książki: spodziewałam się wspomnień z podróży, quasi-przewodnika. Właściwie nie wiem co mnie zmyliło.
Dziś cieszę się, że trafiłam na tak świetną powieść, a nie spełnienie moich wcześniejszych oczekiwań…
Już od pierwszych stron poczułam silną więź z bohaterami: nastoletnią  Bellą, jej przyjacielem Williamem, mamą Anną, przyjacielem rodziny Davidem. Jedyną osobą, która od samego początku [jak się później okazało- słusznie] budziła moją niechęć był Marek- dyplomata, a prywatnie mąż Anny i ojciec Belli.

Bella od urodzenia posiada na ramieniu dziwne znamię, które ściąga na nie nie lada problemy. Wraz z rodziną przenosi się do wioski Mali, skąd niedawno doszły wieści o morderstwach. Tam poznaje Davida, który od chwili przeczytania przez nią dziennika Elizabeth-tajemniczej kobiety- pomaga jej w misji, która została jej przeznaczona… Wspólnie próbują pomóc duszy kobiety uwięzionej między dwoma światami. Dziewczyna wspiera przyjaciela w odkrywaniu świata duchów, magii, szamanów.  W międzyczasie oboje są obserwowani przez strażnika Luqmana…

Książka jest pełna namiętności, magii, świata pełnego niebezpieczeństw, jakie możemy spotkać jedynie na kartkach powieści lub odbywając podobną podróż- do Sahelu… Jako, że pewnie na taką podróż nigdy się nie odważę, pozostaje mi lektura;)

Jestem pod wielkim urokiem tej powieści, już nie mogę doczekać się aż sięgnę po „Za głosem Sandomy”. Mam wielką nadzieję, że na tych dwóch pozycjach Agnieszka Podolecka nie zakończy swojej pisarskiej kariery. Urzekła mnie zwłaszcza historia Anny i Davida, bohaterów, których uczucie dopadło po pięćdziesiątym roku życia.

Zauważyłam jednak kilka kosmetycznych błędów, m.in. w odmianie nazwiska wspomnianego Paula Coelho, wielokrotne powtórzenia tych samych konstrukcji składniowych, wielokrotne, raz po raz powtarzane zdanie o tym, że nie wolno sprzątać przy służbie, bo straci do nas szacunek. 

Jeszcze jedna maleńka wiadomość wytrąciła mnie z równowagi i na kilka chwil odebrała radość z czytania: w utworze pojawia się zdanie, po którym jedyne na co było mnie stać to okrzyk „Nie wierzę, że ON wkradł się nawet tutaj!”. Jednak z racji, że jestem bardzo tolerancyjna, starałam się dla własnego zdrowia psychicznego zapomnieć o tym mankamencie:

Ja też lubię filmy z Robertem Pattinsonem nie tylko dlatego, że jest dobrym aktorem… Nie patrz tak na mnie! Jaki masz problem? [1]






Nie mam żadnego;)) Tym optymistycznym akcentem zakończę;) Polecam w stu procentach, każdemu kto szuka czegoś niebanalnego, ciut sensacyjnego, ciut erotycznego, pełnego namiętności, pięknych opisów przyrody. Wszystkiego po trochu, każdy znajdzie tu coś dla siebie.




5/6




Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Poradnia K.

[1] Agnieszka Podolecka, Żar Sahelu, Wydawnictwo Poradnia K, Warszawa 2010, s. 222

niedziela, 20 lutego 2011

"Inne rozkosze" Jerzy Pilch

Jerzy Pilch. Mój bezkonkurencyjny numer 1, jeśli chodzi o literaturę polską.
Powiem szczerze, że przed polskimi pisarzami nieco się wzbraniam. Sięgam raczej po autorów sprawdzonych: Kuczok, Myśliwski, Pilch. Obawiam się nowych nazwisk, choć pewnie niesłusznie.

Felietony Pilcha najbardziej lubię zebrane w tomiki.  Najbardziej sobie cenię "Tezy o głupocie, piciu i umieraniu", choć laury zabrał on za powieść "Pod mocnym aniołem" traktującą o alkoholizmie. Za książkę tę w roku 2001 zdobył nagrodę Nike.

Pilch, jako absolwent filologii polskiej jest mi podwójnie bliski.  Każda jego książka jest dla mnie pociechą i nie potrafię obok niej przejść obojętnie. Dziś skupię się na utworze "Inne rozkosze".
Bohater książki, choć żonaty i dzieciaty, nadal najwięcej przyjemności odnajduje w poszukiwaniu erotycznych przygód. Każdej napotkanej kobiecie obiecuje wspólną przyszłość i choć jest to nie do spełnienia- w momencie wypowiadana tych obietnic bohater wierzy w każde swoje słowo. Sam o sobie mówi jako opętanym przez demony dotyku. Nie przypuszcza, że jego rodzinny spokój, jakiego zaznaje w przerwach między miłosnymi uciechami zostanie zakłócony przez jego "aktualną kobietę".
Utwór rozpoczyna się sceną, w której bohater zauważa przez okiennicę swoją aktualną kobietę taszczącą ze sobą walizkę pełną książek i postanawiającą wejść do domu bohatera i zostać w nim na zawsze. Nie przejmuje się konwenansami, reakcją rodziny, żony, tradycjami panującymi w domu rodzinnym jej aktualnego mężczyzny.
A trzeba przyznać, że tradycje są rożne. Do najzabawniejszych należy tradycja umierania na jesień. Każdy szanujący się mieszkaniec umierał jesienią, by nie robić pozostałym ludziom kłopotów.
Właściwie nie mogę powiedzieć nic więcej, by nie zdradzić fabuły:) Książa lekka, w sam raz na jedno mile spędzone popołudnie;) Do  śmiechu i dla relaksu;) Humor przelewa się przez stronice, a czytelnik nawet nie zauważa, że już doczytał do końca.

4/6

sobota, 19 lutego 2011

"Pokusa czyli teoria bezwzględności" Sander Gut


  • Rodzaj literatury: Beletrystyka
  • Wydawca: Novae Res, Gdynia 2011
  • Wydanie: Pierwsze
  • Liczba stron: 304
  • ISBN: 978-83-7722-088-7
  • Nośnik: Druk

Charyzmatyczny, lubiany i popularny wśród rówieśników z końca lat siedemdziesiątych Ricki – Ryszard Polański, był powszechnie okrzyknięty „Szczęściarzem”.
Akcja powieści rozpoczyna się w dniu 25 urodzin jego syna.
W jego życiu następuje zwrot- na skutek nieprzewidzianych okoliczności staje się posiadaczem sporej sumy pieniędzy, która pomaga mu odmienić swoje życie. Dla bliskich przestaje być nieudacznikiem, rozpoczyna karierę muzyczną, podobnie jak wcześniej jego ojciec, który mimo przedwczesnej śmierci nadal jest żywą legendą i autorytetem wśród starych przyjaciół…
Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnim razem przebrnięcie przez książkę sprawiło mi tyle trudności. A tym razem a to coś rozpraszało moją uwagę, a to musiałam zająć się czymś innym, a to senność i brak czasu brały górę.  Zjawisko o tyle dziwne, że książka zdecydowanie mi się podobała.
Jedynym, największym mankamentem stał się fakt, że za nic nie mogłam zgrać się z bohaterami. Nie odnalazłam się w żadnej z przytoczonych historii, co prawdopodobnie sprawiło, że czytanie stało się dla mnie nużące. Pierwsze 120 stron było dla mnie prawdziwą katorgą. Dochodziło nawet do tego, że nie wiedziałam co się dzieje, o kim aktualnie narrator opowiada.  Słowa
Z czytaniem to samo. Zdania tekstu gubiły się w plątaninie myśli. Trzeba by stale powracać, ponownie czytać.[1]

są idealnym odzwierciedleniem stanu w jakim się znalazłam. 
Jednak dla mnie jest to jedynie znak, że może to nie była moja pora na tę lekturę i z pewnością wrócę do niej za jakiś czas, empirycznie sprawdzając czy kwestia zagubienia się w fabule była spowodowana jedynie moim rozproszeniem, czy także jakimś ukrytym defektem w treści lub sposobie narracji.
Na chwilę obecną- polecam. Książka jest naprawdę dobra, choć posiada wielu bohaterów, czasami ciężkich do ogarnięcia. Momentami można się zgubić, nie wiadomo o kim akurat mowa, bo tekst nie jest podzielony równomiernie. Nie ma wskazówek  co do tego, o kim dowiemy się za chwilę.
Mimo, że nie zarwałabym dla tej pozycji ani jednej godziny nocnej, polecam.
Można tu odnaleźć historię wpływu pozornie przypadkowych wydarzeń na życie wielu ludzi, historię legendy, która nawet z grobu czuwa nad losem swoich bliskich… Przyjemna lekturka, z mojej perspektywy raczej na kilka dni, niż na dzień.

4/6
Za możliwość jej zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

_______
[1] Sander Gut, Pokusa czyli teoria bezwzględności,  Wydawnictwo Novae Res, Gdynia 2011, s. 60

piątek, 18 lutego 2011

Stos nr 1

Z racji, że nie chciałam być gorsza zamierzam mój stosik nagromadzony w tym tygodniu, a jednocześnie mój czytelniczy pokarm na kolejne dni:) Wszystkie oprócz "Zimowego monarchy", to egzemplarze recenzyjne, więc mam co robić:)
Od góry:

"Jej własny książę" Eloisa James
"Zimowy Monarcha" Bernard Cornwell
"Pokusa, czyli teoria bezwzględności" Sander Gut
"Żar Sahelu" Agnieszka Podolecka
"Objęcia nocy" Sherillyn Kenyon
"Harjunpää i kapłan zła" Matti Yrjänä Joensuu
"Gorzka miłość" Agnieszka Warneńska
"Zabłąkania" Hjalmar Söderberg
"Anna in w grobowcach świata" Olga Tokarczuk
"Twarze" Tove Ditlevsen
"Wyjący młynarz" Arto Paasilinna
 "Fantastyczne samobójstwo zbiorowe"  Arto Paasilinna

czwartek, 17 lutego 2011

"Rauska" Teresa Oleś- Owczarkowa

Teresa Oleś- Owczarkowa z wykształcenia jest psychologiem. „Rauska” jest jej pierwszą książką, mimo,  że wcześniej publikowała w prasie wiersze oraz fragmenty prozy.

O wojnie powstała już niezliczona ilość książek. Biografii, wspomnień, powieści, albumów. Temat rzeka, który mimo wielu publikacji nadal nie został wyczerpany. I pewnie nie zostanie.
Każdy czasy okupacji widział i przeżywał inaczej.
Powieść „Rauska” nawiązuje do autentycznych przeżyć matki autorki. Muszę przyznać, że choć o wojnie naczytałam się wiele- takiej książki jeszcze w swoich rękach nie miałam.

Narracja prowadzona jest z perspektywy Alusi, która w momencie rozpoczęcia wojny ma jedenaście lat. Jest dzieckiem, które w Panu Hitlerze widzi cudownego fundatora jej podróży pociągiem, której pewnie w innych okolicznościach by nie doświadczyła. Nie rozumie dlaczego wszyscy płaczą z powodu wyjazdu, dlaczego ganią ją za jej pochlebne opinie. Mimo, że wraz z całą rodziną zostaje zesłana na przymusowe roboty do gospodarstwa niemieckiego, odbiera to jako wielką przygodę.
Nie rozumie o co chodzi z tą całą wojną. Jej życie toczy się z dala od pola walki, trafiła do Szefowej, która staje się dla niej kimś więcej niż tylko pracodawczynią.
Dopiero dorastając Alusia zaczyna rozumieć co tak naprawdę się dzieje…

Jej ciekawość, otwartość sprawia, że za wiele wypowiedzianych słów jest karana lub wyśmiewana. Mimo to, dla Ali wygnanie nie jest czymś strasznym- wręcz przeciwnie. Poznaje życie, jakiego zawsze jej brakowało, planuje być taka jak jej Szefowa, co więcej- nie chce wracać do ojczyzny, woli udać się do Berlina.  Czuje się wykluczona ze swojego dotychczasowego życia…

Mogłoby się wydawać, że ta książka z wojną ma niewiele wspólnego. Alusia nie wie co się dzieje, opowiada swoje przygody, życie codzienne, obserwacje. A jednak. Za zasłoną, ukryte za, wydawałoby się, błahymi i naiwnymi spostrzeżeniami dziecka odnajdujemy wojnę. Brutalną, zabierającą życie, najbliższych, skazującą na katorżniczą pracę u obcych ludzi.

Właśnie ta dziecięca naiwność uwydatnia kontrast między rzeczywistością pokoju, a rzeczywistością wojny. Wstrząsa.

Nie wiem skąd się wzięła? Z kimkolwiek by rozmawiać, każdy o niej mówi, jakby jej nie chciał. A może tylko na wsi ludzie nie lubią wojny? Nie znam Niemców z miasta, to nie wiem. Może tyko Niemki ze wsi lubią mieć święty spokój i swoich mężów w domach? Może Niemcy- mężczyźni, są tacy wojowniczy, bo ktoś przecież tę wojnę wywołał? Sam Hitler chyba by nie wystarczył [1]

5/6

[1] Teresa Oleś- Owczarkowa, Rauska, Wydawnictwo Literackie, 2009, Kraków, s.159

środa, 16 lutego 2011

"Jak jeść. Przewodnik konsumenta" Michael Pollan



“The whiter the bread, the sooner you’ll be dead”


Michael Pollan zasłynął jako twórca książek o tematyce kulinarno- żywieniowej. Jego dzieła „ W obronie jedzenia” oraz „The Omnivore’s Dilemma” zostały uhonorowane James Beard Award, nazywaną „Kulinarnym Oscarem”. Swoją przygodę z pisarstwem na temat sztuki jedzenia rozpoczął 25 lat temu i od tamtej pory, jego ksiązki niezmiennie nie schodzą z list bestsellerów.

Bardzo cenię sobie poradniki konkretne. I ten właśnie taki jest.  Jeśli ktoś szuka szczegółowych opisów diet, dziwnych nazw składników jedzenia wypisanych w całej tabeli czy wielkiego tomu z całym szeregiem propozycji dietetycznych- zawiedzie się, bo w tej książce z pewnością tego nie znajdzie.
„Jak jeść. Przewodnik konsumenta”, to synteza najważniejszych zagadnień z dziedziny sztuki jedzenia. Autor nie odkrywa niczego nowego, często powołuje się na znane wszystkim tradycje żywieniowe przekazywane z pokolenia na pokolenie, stara się w sposób jasny i przejrzysty, a co najważniejsze- krótki- wyłożyć czytelnikowi, czego dla własnego zdrowia powinien unikać, w jaki sposób jeść. Znajdziemy tutaj porady, które bez problemu zapamiętamy, zważając na ich długość oraz humor jakim podparta jest prawie każda z 64 wymienionych zasad.

Jest to typowa pozycja popularnonaukowa, na próżno szukać w niej słownictwa stricte naukowego, przeznaczonego dla znawców tematu i zawodowego slangu.

Autor swoje dziełko podzielił na trzy części, które wzajemnie się uzupełniają. Pierwsza z nich traktuje o tym co mamy jeść, druga dopowiada jakie produkty powinny znaleźć się na naszej liście spożywczej, z kolei trzecia poświęcona jest zagadnieniu w jaki sposób jeść.

Wielki walorem książki, który zwrócił moją uwagę jeszcze przed rozpoczęciem lektury jest przepiękna szata graficzna. Okładka mnie ujmuje. Jest prosta, a jednocześnie niesie przesłanie, już na pierwszy rzut oka widać, czego będzie można się spodziewać po książce.
A czego można się spodziewać? Przewodnik ten sygnalizuje nam pewne ważne kwestie, z których teoretycznie wszyscy zdajemy sobie sprawę, jednak mimo to traktujemy je bardzo pobłażliwie, co odbija się zarówno na naszym zdrowiu jak i tuszy. Michael Pollan próbuje na wielkiej żywieniowej autostradzie pokazać nam zarówno światło zielone, żółte, jak i czerwone.
Ostrzega oraz zachęca do racjonalnego odżywiania się, a nie ślepą pogonią za tym, co proponują mass media.

Polecam każdemu, komu kwestia tego co zjada i czy to co zjada, jest jedzeniem a nie sztucznym opakowaniem pełnym chemikaliów, nie jest obojętna. Polecam tym, którzy chcieliby odnaleźć się w gąszczu współczesnych produktów rzucających na nas urok z każdej sklepowej półki. Polecam tym, którzy szukają konkretów. Polecam wreszcie tym, którzy chcą zadbać o zdrowie swoich i swoich bliskich.

4,5/6

Wydawnictwo: Poradnia K
Oprawa: twarda
Wprowadzono: 19-11-10
ISBN: 978-83-929512-8-5
Stron: 160


Za możliwość zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Poradnia K

poniedziałek, 14 lutego 2011

"Trucicielka" Eric-Emmanuel Schmitt

 " Czy wola jest na tyle silna, aby odmienić usposobienie?" [1]

Na utwory Erica- Emmanuela Schmitta ciężko patrzeć mi obiektywnie.
Jako, że należy do panteonu moich ulubionych pisarzy, jestem niezmiennie zafascynowana jego warsztatem pisarskim, wirtuozerią języka, która sprawia, że o sprawach trudnych i ważnych pisze  z lekkością.

Po przeczytaniu na jednym z blogów niepochlebnej recenzji na temat "Trucicielki" głowiłam się jakim cudem wybronię go tym razem. Nie będę musiała. Autor po raz kolejny doskonale wybronił się sam.
Wydawnictwo Znak zafundowało mi nie lada zdziwienie: okładka, mimo, że wciąż z dominującą bielą, zaskoczyła mnie czernią. Zaskoczyła mnie także pięknym wydaniem: już nie błyszczącym jak do tej pory, lecz matowym, przyjemnym w dotyku, z połyskującym i wypukłym tytułem. Dlaczego o tym mówię. Do książek podchodzę z wielkim uczuciem. Najpierw przejeżdżam dłonią po grzbiecie, witam się z bohaterami, autorem, później wzmagam swój apetyt poprzez czytanie opisu. Jeśli książka wydana jest elegancko, cały ten rytuał zostaje wzbogacony o zmysłowe doznania długo zapadające w pamięć.
Zaskoczył mnie również opis. Obsesja, śmierć.
Ze Schmittem nigdy nie jest łatwo. Prawie zawsze towarzyszy nam jakieś tabu, choroba, śmierć, obsesja.
Tym razem to wszystko dostajemy w nieco innej odsłonie.
Gdybym miała znaleźć dla niej odpowiednie słowo określające ją w gronie innych dzieł pisarza, nazwałabym ją najmroczniejszą ze wszystkich. Odkrywającą najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy i umysłu, dokładnie wwiercającą się w  meandry świadomości.
Główną bohaterką wszystkich opowiadań jest myśl- impuls rozprzestrzeniający się po ciele niczym śmiercionośny jad, kłujący jak rana zadana zatrutą strzałą, wypalający umysł i serce. Myśl. Kiełkująca, by zniewolić.

Oprócz czterech opowiadań, w których poznajemy kolejno trucicielkę oskarżoną o zabójstwo mężów, starającą się być w centrum uwagi nowego proboszcza, zatruwająca jego umysł; marynarza dowiadującego się o śmierci jednej ze swoich córek, do którego zaczyna docierać, jak bardzo kocha swoją rodzinę i jak mało ją zna; dwójkę ludzi zmienionych nie do poznania przez błędną decyzję jednego z nich:  kalekę i terapeutę; małżeństwo : prezydenta i jego kiedyś ukochaną żonę, dziś kobietę, która w sposób kontrolowany zatruwa całe jego życie, zarówno osobiste jak i zawodowe; Schmitt dołącza do książki dzienniczek, który pisał w trakcie powstawania książki. Wyjaśnia jak wiele pracy i analiz wymaga napisanie dobrego opowiadania. Zastanawia się dlaczego są one traktowane po macoszemu.
I tu muszę uderzyć się w pierś i  przyznać, że sama do te pory tak je traktowałam. Często czułam niedosyt, brak czegoś ważnego. To pewnie bez różnicy czy chodzi o powieść, czy opowiadanie. Chodzi o to, że jeśli coś jest źle napisane, nieprzemyślane, to zawsze pozostawi w czytelniku pustkę. Pech chciał, że trafiałam na złe opowiadania i moje zdanie na ich temat wyrobiło się w taki a nie inny sposób. Teraz patrzę na nie inaczej. To rzeczywiście wielka sztuka napisać o czymś ważnym przy użyciu małej ilości słów,  a żadną sztuką nie jest zgubienie właściwego sensu wśród serii niepotrzebnych ozdobników, tak częstych w powieściach.


Dla mnie- majstersztyk. Pozostawiający to skądinąd znane Wam uczucie, że przeczytało się coś niebanalnego, coś  o czym niełatwo będzie zapomnieć. Nagroda Goncourtów 2010 w moim odczuciu jak najbardziej zasłużona. 

5,5/6


[1] s.241

niedziela, 13 lutego 2011

"Propozycja dżentelmena" Julia Quinn

Ilość stron: 352
Rodzaj: broszura
Format: 148x210
Data wydania: 2011-02-03
EAN: 978-83-241-3877-7



Jedną z największych antyreklam jest dla mnie umieszczanie na okładce napisu w stylu „współczesna Jane Austen”. Jeszcze nie zaczynam czytać, a już mam do książki bardzo złe nastawienie. 
Raz, że do Jane Austen miłością nie pałam i jeśli rzeczywiście jest tak jak napisano, to chciałabym jak najszybciej mieć lekturę za sobą i niewiele z niej zapamiętać. Dwa, że wolałabym sama pokusić się o jakieś wnioski po odłożeniu książki, a nie dostawać je na tacy jeszcze przed rozpoczęciem czytania.
Oczywiście, to ma być reklama, ma zachęcić fanów Pani Jane do kupna książki, jednak podejrzewam, że jeśli takowi istnieją, to jako miłośnicy gatunku z pewnością sami od czasu do czasu sięgają po współczesny romans historyczny i sami wyrobią sobie o nim doskonale opinię bez zbędnego „zapraszacza”. Dla mnie- i pewnie wielu innych- to dość skuteczny odstraszasz.
Mimo to, po ostatnim bardzo pozytywnym zaskoczeniu lekturą Connie Brockway, nie miałam nic przeciwko sięgnięciu po kolejną mistrzynię gatunku. Jako, że wcześniej Panią Quinn poddałam testowi, dowiedziałam się, że żadna z jej książek poniżej 4,5 oceniona nie została. Przyznaję, uspokoiłam się i z przyjemnością, mimo okładkowego nawoływania do Jane Austen, rozpoczęłam lekturę. Ani się obejrzałam, a zegar wybił 2:24.  Muszę powiedzieć, że autorka mnie uwiodła. Oczarowała, uwiodła i pozwoliła choć na kilka godzin na powrót znaleźć się w krainie dziecięcych wyobrażeń o królewiczach, księżniczkach, o tym, jak kiedyś sama zostanę uratowana przez Wielką Miłość Mojego Życia.
Po przeczytaniu opisu poczułam, że będzie to lekturka naiwna, ot, zbicie pieniędzy na utartym schemacie: Kopciuszek,  bal maskowy, najbardziej pożądany Hrabia, który zwraca uwagę tylko na nią: bękarta skazanego na służalczą pracę u macochy, północ, która każe Pięknej uciekać, zostawiając po sobie {tu zaskoczenie} rękawiczkę zamiast pantofelka.
Jednak szybko okazało się, że autorka bardzo zmyślnie rozwinęła fabułę, tak,  ze po jakimś czasie w ogóle zapominało się o początkowym balu, o tym, że przecież z góry wiadomo jak to wszystko się skończy.

Owszem, zakończenia można się domyślać, ale sposób w jaki do niego docieramy jest zupełnie inny niż  w pierwotnej wersji Kopciuszka. Dodatkowym elementem są wycinki z plotkarskiej gazety rozpoczynające każdy rozdział, wręcz ociekające humorem i ironią, co nadaje smaczek każdemu rozpoczętemu wątkowi.
Choć nie jest to lektura ambitna, z pewnością jest miłym przerywnikiem od codzienności, miłą ucieczką w świat fantazji, zapomnieniem się na chwilkę. Baśń dla dorosłych. A przecież każdy z nas baśnie lubi, każdy w głębi serca marzy o takiej przygodzie… Poczujmy się jak dziecko…

4,5/6


Książkę otrzymałam do Wydawnictwa Amber.

sobota, 12 lutego 2011

"Tak czy nie? Łatwe odpowiedzi na trudne pytania dotyczące chrześcijaństwa" Peter Kreeft


Autor
Peter Kreeft
Oprawa
miękka

Ilość stron
220
Format
135x205
ISBN
83-7482-011-X
Rok wydania
2006







"Okruchy prawdy są wszędzie"


„Tak czy nie? Łatwe odpowiedzi na krótkie pytania dotyczące chrześcijaństwa” , to książeczka zdecydowanie nie na jeden wieczór.
Jako, że jest napisana z myślą o osobach, które wciąż szukają, jako, że ma im służyć, być przewodnikiem i drogowskazem, ma odpowiadać na ich pytania nim dokonają najważniejszego wyboru w życiu- nie może zostać przeczytana za jednym czytelniczym posiedzeniem. Musi stać się naszym towarzyszem dnia codziennego.
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że każda jej cząsteczka, każdy rozdział powinien być czytany w innym dniu, po to, by dać czytelnikowi czas na zastanowienie i przemyślenia.W takim wypadku dostajemy dziewiętnastodniowy kurs przygotowawczy przed ostatecznym powiedzeniem Jezusowi „tak” lub „nie”. 

Bardzo podoba mi się pomysł na tą książkę. Nie jest to zwykły wykład, przytaczający szereg naukowych argumentów, szereg dowodów, które mają sprawić, że nawet najbardziej zatwardziały ateista będzie musiał się zgodzić z  autorem. Nie. To coś o wiele więcej. Autor wpadł na genialny pomysł: swoje argumenty przedstawił w formie dialogu. Bohaterami książeczki są dwie osoby: Sal-  wciąż szukający swojej drogi w życiu, mający wątpliwości, bliższy ateizmowi niż czemukolwiek innemu i druga- Chris, który odpowiada na wszystkie pytania wątpiącego. Tak jak potrafi, tak jak wie, tak jak czuje, tak jak nauczyło go doświadczenie. Nie jest to dialog sztuczny. Chris przyznaje się do niewiedzy, jeśli następuje moment, w którym nie jest w stanie odpowiedzieć na jakieś postawione przez rozmówcę pytanie. Nie ma tu wielkich rozważań, udowadniania na siłę. Jest rozmowa dwóch dojrzałych osób, które przedstawiają swój punkt widzenia, swoje dowody na istnienie bądź nie Boga. 

Dodatkowym atutem ksiązki jest spis zalecanych lektur podanych na końcu, wśród którym autorem wymienianym najczęściej, jest C. S. Lewis. To również nie jest sztywny wykaz. Odnajdujemy tu odnośniki do konkretnej problematyki, wraz z podanym rozdziałem, w którym znajdziemy odpowiedź na nużące nas pytanie.

A to jeszcze nie wszystko! Po spisie lektur odnajdziemy „Pytania do dyskusji”. Biję się w pierś za moją nieuwagę, gdyż początkowo myślałam, że to po prostu powtórzenie wszystkich zadanych w książeczce pytań. Otóż nie. Znajdują się tam propozycje pytań do kolejnych dialogów. Dodatkowych, bądź do przemyślenia w samotności, bądź w grupie. To idealny materiał na lekcje katechezy. Najpierw dialog, później grupowa dyskusja. Jako, że pytania zadaje człowiek niewierzący, możecie sobie wyobrazić jaką furorę mogłyby zrobić na zajęciach. A tematyka? Podam Wam tylko część poruszanych tematów: dowody na to, że chrześcijaństwo jest jedyną prawdziwą religią; czy ma sens wykorzystywanie naukowych metod do zbadania istnienia Boga; dowody na istnienie Boga; dlaczego ufamy swojemu rozumowi; religia jako laska; teoria ewolucjo a wiara; najpoważniejsze argumenty przeciwko Bogu; modlitwa jako rodzaj eksperymentu; Biblia: mit czy historia; czy Bóg stworzył nas na swoje podobieństwa, czy to my Boga według swoich wyobrażeń; śmierć lekarstwem na grzech; życie po śmierci; czy w niebie nie jest nudno, co tam się robi; co dzieje się po śmierci z ludźmi wyznającymi inne religie; na czym polega zbawienie; chrześcijaństwo jako opętanie przez dobre duchy; czy Chrystus odwiedza inne planety; co to jest panteizm?
Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedzi w tej książeczce.

Polecam!
5/6


Za możliwość zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu eSPe.