piątek, 28 czerwca 2013

KONKURS



Tak jak obiecałam - zaplanowałam dla Was konkurs, w którym do wygrania głośna ostatnio - za sprawą filmu - książka.

Oczywiście mam na myśli Wielkiego Gatsby'ego.
Jeden z egzemplarzy może być Wasz, jeśli tylko zgłosicie się do udziału w konkursie.

Konkurs trwa od dziś do 17 lipca, więc macie sporo czasu:)
Co należy zrobić by wziąć w nim udział?
Zasady są proste, wystaczy odpowiedzieć na pytanie konkursowe i swoją odpowiedź wysłać na adres shczooreczek@interia.pl w tytule wiadomości wpisując "Wielki Gatsby".

A pytanie brzmi:
Co zrobił(a)byś ze swoimi pieniędzmi, gdybyś był(a) miliarderem/miliarderką? Na co byś je wydawał(a)?




Nagrodzę najciekawszą odpowiedź, a w razie problemów z wyborem - dodam nagrody pocieszenia - również książkowe;)

Zapraszam do udziału!

 

Jeśli ktoś ma taką możliwość, bardzo proszę o poinformowanie na swoich blogach o konkursie:)




wtorek, 25 czerwca 2013

Obrona i niedysponowanie:)





W czwartek się bronię i z powodu nieprawdopodobnego stresu, który urasta już właściwie do rangi paniki, do tego czasu nie będę w stanie ani nic napisać, ani odpowiedzieć na Wasze wiadomości, ani w jakikolwiek inny sposób uczestniczyć w życiu blogowym. Racjonalnie wiem, że to tylko formalność, jednak w takich sytuacjach mój rozum wybiera się na dłuuugi spacer, nie pozwalając mi z siebie korzystać, a co za tym idzie - wszystkie zdroworozsądkowe rady i przemyślenia na nic się zdają, są rzucane jak grochem o ścianę. Proszę więc jedynie o ściskanie kciuków, modlitwę i każdą inną formę wsparcia.
Jak już odpocznę i przyzwyczaję się do myśli o wakacjach - wyjeżdżam, lecz zanim to zrobię, zorganizuję dla Was mały konkurs, w którym do wygrania to, co ostatnio jest bardzo na czasie. Szczegóły? Cierpliwości!:)




niedziela, 23 czerwca 2013

Pięć małych świnek – Agatha Christie


Tytuł: Pięć małych świnek
Autor: Agatha Chrisie
ISBN: 978-83-245-9295-1
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 264
Cena: 24,90zł



Pięć małych świnek, to jedna z tych książek Agathy Christie, do których wracam wielokrotnie – na pewno z każdym jej nowym wydaniem. Film z Davidem Suchetem w roli Poirota równie widziałam kilkakrotnie, a mimo to – znając fabułę i dialogi niemalże napięć – sięganie po nią wciąż sprawia mi frajdę. Za każdym razem zwracam uwagę na coś nowego – mam ten przywilej, że każdorazowo mogę brać pod lupę zachowania innego z podejrzanych, sama bawiąc się przy tym w detektywa. To książka, która absolutnie się nie nudzi i nie dezaktualizuje, mimo – jak na dzisiejsze czasy – przestarzałych metod prowadzenia śledztwa.

Pięć małych świnek, to tytuł zaczerpnięty z pewnej dziecięcej rymowanki – częsty zabieg u Christie. Tekst wierszyka idealnie komponuje się z zachowaniem kolejnych bohaterów, pozwalając detektywowi na powolne dochodzenie rozwiązania.
Tym razem ma nie lada problem – u progu jego drzwi staje dziewczyna, której matka popełniła morderstwo, trując męża-artystę, gdy ten wdał się w kolejny romans z jedną ze swoich modelek. O jej winie przekonani byli wszyscy. Bohaterka również, jednak w dniu osiągnięcia pełnoletniości, w jej ręce trafił list matki, w którym zarzeka się, że to nie ona zamordowała jej ojca. Kierowana przeczuciem, udała się do Poirota, by ten wykorzystując swoje szare komórki, rozwiązał sprawę sprzed szesnastu lat,

Detektyw, jako ambasador dochodzenia do prawdy przy użyciu psychologii, nie ma problemu z tym, że wszystkie poszlaki już dawno przestały istnieć, a wspomnienia również zaczęły się zacierać. Wie, że umysł po latach pozostawia jedynie to, co najistotniejsze. Dzięki ponownemu przesłuchaniu wszystkich świadków, poznaje pięć wersji wydarzeń, które różnią się jedynie niuansami, ale to właśnie one sprawią, że Poirot będzie mógł wskazać prawdziwego winnego i obnażyć prawdę.
Drobiazgowość, przenikliwość, niezwykła zdolność do odczytywania ludzkich emocji i umiłowanie szczerości sprawią, że Mały Belg po raz kolejny da świadectwo swojego geniuszu.

Polecam tę książkę wszystkim, którzy cenią sobie intrygę, dobrze pomyślaną i skonstruowaną fabułę osadzoną na odwiecznym wątku miłości, zazdrości i zdrady, prowadzących do zbrodni.
Nie zawiedziecie się, a być może – tak jak ja – będziecie do niej wracać raz po raz, by ponownie zachwycić się kunsztem Christie i pozwolić zagnieździć się Poirotowi w Waszej głowie, by tam spokojnie mógł analizować zachowania podejrzanych i prowadzić swoje intrygujące śledztwo, wykorzystując do tego nie siłę, lecz bystrość umysłu i sprawność szarych komórek.
Jedna z lepszych książek Królowej Kryminału.
Polecam!

Recenzja bierze udział w konkursie Syndykatu Zbrodni w Bibliotece:


sobota, 22 czerwca 2013

Pieśń o poranku - Paullina Simons


Tytuł: Pieśń o poranku
Autor: Paullina Simons
ISBN: 978-83-7799-740-6
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 688
Cena:
39,90


Gdy cały czas czytasz lichą literatur(k)ę i nagle trafiasz na coś, co na tle reszty wydaje Ci się dobre – szalejesz, wychwalasz, tworzysz peany na cześć długo niewidzianego porządnego kawałka prozy.
A potem w Twoje ręce wpada cos naprawdę dobrego, coś, co nie pozwala Ci spać, jeść, myśleć. Coś, co siedzi w Twojej głowie niczym złośliwy robak i nie pozwala zapomnieć – o bohaterach, ich losach, tragediach wyborach. Choć brzmi to błaho – stajesz się jednym z nich. Stajesz się obserwatorem, tkwiącym w samym sercu wydarzeń, a który jednak pozbawiony został głosu, dławionego przy każdej próbie krzyku .
Na tle tego wszystkie inne książki wydaja się wtórne, nijakie, kiepskie. A to prawdziwa perła, która będzie lśniła swoim blaskiem jeszcze długo. I nie oszukujmy się – również powiela wątki, jest kalką znanych schematów, ale kalką tak doskonale spreparowaną, tak dobrze pomyślaną i wspaniale przedstawioną, że powtarzalność tematów zdaje się nie mieć znaczenia. Ma się wrażenie, że o tym czyta się pierwszy raz. Że to nowe, świeże, palące.
Rozkochałam się w książce, której autorka uwiodła mnie na długo przed lekturą. Niemożliwie wciągająca, poruszająca, drażniąca powieść, od której – choć brzmi to tak nieprzyzwoicie trywialnie – po prostu nie da się oderwać. Nie da się.

O czym mówię? O Pieśni o poranku Paulliny Simosn, autorki, którą mogliście poznać za sprawą Jeźdźca miedzianego, robiącego niesłychaną furorę od lat.

Przedmiotem tej opowieści jest historia Larissy Sark, kobiety odgrywającej w życiu różne role: matki, żony, scenografki w pobliskim teatrze. Gdy poznała o dwadzieścia lat młodszego Kaia, dołączyła do nich jeszcze jedna – rola kochanki.
Wydawać by się mogło, że kobiecie takiej jak ona nie trzeba niczego więcej do szczęścia. Żyje w prawdziwym luksusie, ma kochające, choć denerwujące [bo dojrzewające] dzieci, wspaniałego męża, z którym po latach wspólnego życia wciąż łączy ją miłość i prawdziwe oddanie.
A mimo to… Larissa pragnie przygody, daje się uwieść, wyprowadzić z idyllicznego życia, a to, co miało być jedynie chwilą zapomnienia i krótkim romansem, wywraca całe jej dotychczasowe życie do góry nogami, sprawiając, że podejmuje ona decyzje, których nigdy by się po sobie nie spodziewała. W imię miłości, nie kaprysu.

Historia Larissy być może wydaje się typowa – czterdziestoletnia kobieta, poświęcająca całe swe życie dla rodziny, pragnie odmiany. Jest w niej jednak coś wyjątkowego, coś, co sprawia, że kibicujemy bohaterce, boli nas jej rozdarcie, jej dramaty stają się naszymi i dalecy jesteśmy od jej oceniania czy osądzania. Zachowania, które przy odrobinie zdrowego rozsądku uznalibyśmy za karygodne, jawią się jako zupełnie oczywiste i naturalne, a sama Larissa okazuje się symbolem kobiety, która pragnie walczyć o tlące się w niej życie.

Jak powiedziała sama Simons – to współczesna Anna Karenina, która wbrew konwencjom, wbrew społecznym zobowiązaniom, wbrew rozumowi i na przekór wszystkiemu, stawia na miłość, zostawiając to, co dla wielu jest nieosiągalne.  

Historia Larissy porwała mnie bez reszty. Mimo że książka swoje waży, zabierałam ją ze sobą wszędzie, by przy sekundzie wolnego, chociażby zakosztować kolejnego zdania czy nawet wyrazu. Podczas lektury czułam ciągły głód, pragnienie jak najszybszego sprawdzenia co będzie dalej, a jednocześnie chęć zatrzymania czasu, by już na zawsze czytać tę powieść i żadną inną.

Na takie książki się czeka, dla takich książek warto przedzierać się przez ocean miernot i ramotek. Po lekturze oniemiałam, mam typowego książkowego kaca i coś czuję, że będę ją pożyczać każdemu, każdemu, kto tylko zapragnie doświadczyć takiego uwodzenia narracją, jakie zaserwowała mi Simons.

  ____________

Relacja ze spotkania autorskiego tutaj.

Dobry zwyczaj nie pożyczaj... czy wręcz przeciwnie - ŚBK.






Ci, którzy mnie znają wiedzą, że na książki chucham i dmucham, a zanim komukolwiek cokolwiek pożyczę, robię odpowiednie rozpoznanie: jak dba o książki, ile zajmie mu czytanie itp. Często przy pierwszym pożyczeniu robię coś, co nazywam okresem próbnym – pożyczam książkę, która ma dla mnie mniejsze znaczenie emocjonalne, do której jestem z jakichś względów mniej przywiązana, wyznaczam nieprzekraczalny termin oddania i czekam. Czym szybciej książka zostanie mi zwrócona i czym bliżej idealnego jest jej wygląd – tym moje zaufanie do pożyczającego wzrasta.
Oczywiście, każdorazowe pożyczenie komuś czegoś jest dla mnie czasem stresującym. Sama o książki dbam o jak największe skarby, nigdy nie wyginam okładki, nigdy [już!] nie czytam w wannie, by kartki się nie nasączyły parą; gdy biorę ją gdzieś ze sobą, to zawsze nakładam jakąś obwolutę, np. z gazety; za wszelką cenę unikam chociażby najmniejszych zgięć i rys.
Z szacunku. Już nawet przy kupowaniu książek tak długo przebieram na półce, aż znajdę egzemplarz nieskazitelny, bez najmniejszego draśnięcia czy pyłku. Nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto zna moje podejście do książek i ogromne zwracanie uwagi na to, jak wyglądają, mógłby traktować je inaczej. Z ciężkim sercem patrzę na ludzi, którzy wrzucają książki do toreb byle jak, nie patrząc czy się nie pozagina itp.
Dwa razy w życiu zdarzyło mi się komuś zniszczyć książki – dla tamtych osób były to nicnieznaczące minimalne zmiany [jak właśnie lekkie pofalowanie kartek od pary, czy milimetrowy naciek od wody morskiej, który ciężko było zauważyć gołym okiem, a który nie dawał mi spać, więc książkę odkupiłam solennie przepraszając, co zostało później przez właścicieli uznane za kompletnie zbędny wydatek] świadczące o tym, że książka żyje, a dla mnie – kompletna katastrofa. Nigdy nie odważyłabym się oddać książki, którą w jakiś sposób uszkodziłam. To, że to zrobię jest mało prawdopodobne, bo o książki dbam, jak o coś najbardziej drogocennego i dosłownie zalewam się łzami, gdy coś im się stanie.
Oczywiście, nie wszyscy mają do tego taki sam stosunek i już kilkakrotnie zwrócono mi książki w stanie dalece odbiegającym od ideału – za każdym razem łamie mi się wówczas serce. Tamte osoby nawet nie przeprosiły, nie przyszło im do głowy, że coś jest nie tak, a ja – wpisałam je na czarną listę. Tak, mam coś takiego. Listę osób, którym pod żadnym pozorem nic już nie pożyczę, bo nadużyły mojego zaufania – na liście tej, oprócz nazwisk winnych, wpisuję także za co na nią trafili: w jakim stanie książkę dostali, a w jakim oddali. Później jestem nieugięta. Nie ma mowy, bym cokolwiek znów pożyczyła takiej osobie. Inaczej sprawa ma się gdy ktoś książkę zniszczy [albo skonsumuje ją pies – był i tak wypadek:)], ale bez zbędnego ociągania się ją odkupi czy chociażby – przeprosi. Serce nadal pęka, ale przeprosiny są dla mnie oznaką skruchy, więc mogę się jeszcze zastanowić przy kolejnej pożyczce.
Brzmi to wszystko dramatycznie – ale książka to dla mnie świętość. Nie oznacza to jednak, że nie pożyczam. Pożyczam i to jak! Zaświadczyć może Alexx, której wciskam coś przy każdej wizycie u mnie, nie zważając nawet na jej protesty, zaświadczyć może tata mojego Sebastiana, który ma już u mnie kartę biblioteczną [:P], zaświadczyć może Ada, z którą pożyczamy sobie coś na wieki :D Są to jednak osoby, które z podobnym pietyzmem podchodzą do książki, chuchając i dmuchając. By nie zapomnieć co, kiedy i komu pożyczyłam – wszystko zapisuję w stosownym zeszyciku, który prowadzę od lat. Ułatwia mi to nie tylko kontrolę nad tym, co się po znajomych rozeszło, ale też ułatwia pożyczanie czegoś w późniejszym terminie – zawsze wiem kto już co ode mnie dostał, co lubi i co można mu zaproponować kolejnym razem.
Uwielbiam, gdy książki wędrują, uwielbiam pożyczać komuś i od kogoś, ale nie zgadzam się na niszczenie czy traktowanie ksiązki jak gazety, którą można pobrudzić tłustymi paluchami, zagiąć róg, wygiąć okładkę, upuścić do kałuży i twierdzić, że to jedynie oznaka, że książka żyje.
Równie dobrze może żyć wyglądając wciąż niczym prosto z drukarni;)  Należę do osób, które chcą, by książka była zaczytywana, ale które pry okazji dążą do tego, by wciąż wyglądała idealnie – szacunku, a nie potrzeby udawania, że jest nieużywana i pełni jedynie funkcję dekoracyjną.


A jak jest z Wami? Chętnie poznam Wasze zdanie w tej kwestii - pożyczacie, nie pożyczacie?:)

PS Zapraszam na naszego świeżutkiego Facebooka:
https://www.facebook.com/SlascyBlogerzyKsiazkowi


czwartek, 20 czerwca 2013

Kieszonkowy atlas kobiet – Sylwia Chutnik


Tytuł: Kieszonkowy atlas kobiet
Autor: Sylwia Chutnik
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-273-0247-2
Ilość stron: 192




W Kieszonkowym atlasie kobiet Chutnik bierze pod lupę cztery polskie kobiety zamieszkujące mieszkania przy ulicy Opaczewskiej – nieporadne, nieradzące sobie z własnym życiem, z głową pełną marzeń, które niestety zamiast prowadzić bohaterki do ich spełnienia – kierują je prosto do obłędu. Łączy je nie tylko życiowa niezaradność, ale też imię – są to Marie (i Marian - Paniopan), kobiety przeciętne, niezauważane, a jeżeli już  - to obrażane i szykanowane.

Książka ta prezentuje życie kobiet na marginesie – ich codzienność, przeciętność, zdeterminowanie przez przeszłość rodziców, uwięzienie w biedzie, starających się poradzić sobie z tragedią, która ich dotknęła, a której one często nie zauważają.

Chutnik znam, jako osobę, która niezwykle celnie charakteryzuje ludzi, z nieprawdopodobną wnikliwością obserwuje rzeczywistość i na jej podstawie konstruuje fabuły swoich książek.
Jej książki kipią ironią, ukrytą gdzieś pomiędzy językiem stylizowanym na potoczny, targowym, z licznymi wulgaryzmami a gorzką analizą zastanego świata. Chutnik zabiera czytelnika na warszawski bazar, na blokowiska, nie traci rezonu, gdy składa wizytę w poczekalni. Wszystkie kobiety przewijające się na kartach tej powieści promieniują smutkiem. Autorka przedstawia świat, w którym miejsce kobiety jest na bazarze albo przy garach,  a naukę o życiu pobiera się z opiniotwórczego „Bravo Girl”. Świat, w którym nie ma już świętości. Chutnik dystansuje się od tego, co uznawane za sacrum, za nienaruszalne. Miłość? Jedynie w Brazylii lub Ameryce, a i tam jedynie w telenowelach. Chutnik naddaje specjalnego znaczenia czynnościom dla opisywanych kobiet fundamentalnych – jak czyszczenie kibla.
Nie umykają jej tematy szeroko dziś dyskutowane – gdzieś przewijają się urywki zdań o aborcji, gdzieś, ktoś traci dziecko, dramat przerwanej ciąży odbija się na psychice, która ze stratą się nie godzi i trwa w przekonaniu, że dziecko – córeczka – urodziło się całe i zdrowe i teraz należy je wychować, porzucając bolesne myśli o samobójstwie.
Świat Chutnik to nasz świat przestrzeni marginalnych, a mimo to wciąż towarzyszyło mi przekonanie, że to rzeczywistość poprzewracanych wartości, zniszczona, antyestetyczna, zaniedbana, wcale nie moja.
Kolejkowa rzeczywistość dobija celnością spostrzeżeń, a jednocześnie przeraża. Wstrząsa prawdziwością i wyjaskrawieniem poglądów wielu ludzi.
Chutnik wytyka traktowanie ludzi starszych bez szacunku, bez empatii, ze zniecierpliwieniem, brakiem wyrozumiałości. Prezentuje horror naszych czasów, jakim stał się brak poszanowania dla kogokolwiek i czegokolwiek
W pewnym momencie autorka dokonuje także rozliczenia z wojną – wskazuje, że młodzi nie mają przeżycia pokoleniowego, dlatego z taką pasją pragną wysłuchiwać historii dla starszych traumatycznych, nieprzepracowanych – a dla nich – fascynujących. Wytyka różnicę celów, realiów, priorytetów, a także wskazuje na różnice między przeżywaniem starości w Polsce i w innych miejscach na świecie. To książka ironiczna, dobitna, sygnalizująca wiele problemów i bolączek współczesnego świata, dzisiejszych kobiet.
Szkoda tylko, że nie znalazło się w książce tej miejsce dla ani jednej kobiety silnej, mądrej, zaradnej – przecież wciąż jest takich wiele, nawet w środowisku zmarginalizowanym, kobiet, którym udaje się wyjść na prosto dzięki ogromnej sile, kobiet, które potrafią uwolnić się od przeszłości.

środa, 19 czerwca 2013

Mężczyzna w brązowym garniturze – Agatha Christie


Tytuł: Mężczyzna w brązowym garniturze
Autor: Agatha Christie
ISBN: 978-83-245-9297-5
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 280




Jakże przyjemnie jest zatopić się  w kolejnej powieści Agathy Christie, która od lat zaspokaja moje potrzeby przeczytania tradycyjnie skonstruowanej, a przede wszystkim dobrej książki.

Mężczyzna w brązowym garniturze, to historia, w której nie pojawia się ani Poirot, ani Marple. Dochodzenie prowadzone jest przez amatorkę –Annę, która od zawsze marzyła o prawdziwej przygodzie. Za wszelką cenę starała się wyjść jej naprzeciw, aż pewnego dnia została świadkiem śmierci mężczyzny. Śmierci, będącej wynikiem wypadku, a mimo to w jakiś sposób niepokojącej. Do poszkodowanego podbiega mężczyzna, podający się za lekarza, który to podczas „badania” zmarłego, gubi pewien świstek z zapisanym ciągiem cyfr. Anna wiedziona instynktem, postawia za ostatnie pieniądze wyruszyć w rejs do Afryki, gdzie zamierza przeprowadzić własne śledztwo, usprawiedliwiając się dziennikarską pasją.
Na statku spotyka wielu fascynujących, ale też ekscentrycznych pasażerów: panią Blair, sir Eustachego, Pagetta, Race’a, Rayburna, i in. Wśród nich prawdopodobnie znajduje się morderca, jednak znalezienie go będzie o tyle trudne, że każdy z nich podaje się za zupełnie inną osobę. Przy okazji Anna dowiaduje się, że przygoda, w którą się wplątała, zaczęła się o wiele wcześniej niż na stacji, na której doszło do wypadku, a u jej źródła leżą diamenty…

Mogę zdradzić, że od diamentów i śmierci, Anna przejdzie do prawdziwej miłości, narodzonej w samym sercu Afryki.
Po raz kolejny Christie nie zawodzi. Co prawda nie jest to kryminał, lecz raczej powieść przygodowa, z wątkiem sensacyjnym, a także miłosnym w tle, ale w takim gatunku autorka również poradziła sobie fenomenalnie. Przygoda wciągnęła mnie na tyle, że od powieści nie mogłam się oderwać, a śledzenie losów tej niezależnej kobiety stało się idealnym pomysłem na popołudnie. Żar lejący się z nieba, pozwolił mi jeszcze intensywniej wyobrazić sobie warunki afrykańskie.:)
Polecam!

Recenzja bierze udział w konkursie Syndykatu Zbrodni w Bibliotece:

 

Idealne matki – Doris Lessing


Tytuł: Idealne matki
Autor: Doris Lessing
Wydawnictwo: Wielka Litera
ISBN: 9788364142048
Ilość stron: 112

Cena: 19,90 zł



Piękna książka, zniewalająco piękna. Im więcej chwil upływa od jej lektury, tym wyraźniej odczuwam jej coraz większy wpływ na moje myśli. To taka proza, która przenika, wwierca się w podświadomość, nie pozwala od siebie odpocząć i zmusza do introspekcji, stawiania pytań. Coraz mniej zdarza się dziś opowieści, które miałyby taką moc, które mimo całej swej prostoty, poruszały jakieś najdelikatniejsze struny i niepokoiły jeszcze na długo po lekturze.

Przedmiotem opowieści jest życie dwójki matek i ich synów. Kobiety zawiązały przyjaźń już we wczesnym dzieciństwie, a ich relacja okazała się tak silna, że mimo różnicy w upodobaniach, razem kroczyły przez życie, dzieląc się ze sobą każdym jego elementem. Ich przyjaźń nie traci na znaczeniu nawet wtedy, gdy w ich życiu pojawiają się mężowie i przyszli ojcowie ich synów. Związki te jednak z czasem się rozpadają. Podczas gdy jedna z przyjaciółek traci swojego męża w wypadku, druga rozwodzi się, by ten mógł spędzić z życie z kim, kto „będzie prawdziwą żoną”. Osamotnione matki zostały zdane na siebie. Ich kobieca przyjaźń przetrwała niemalże wszystko, stąd też są one sobie oddane niczym najwierniejsze kochanki. W środowisku krążą plotki o ich rzekomej orientacji homoseksualnej, które są wyssane z palca, a które jednak są bohaterkom bardzo na rękę – stanowią bowiem zasłonę dymną dla prawdziwych relacji rozwijających się pod ich dachem.
Na skutek jednego pocałunku, bohaterki wikłają się w romanse – każda z synem swojej przyjaciółki – czyniąc tym samym łączącą je więź jeszcze silniejszą. Ich uczucie wybucha z ogromną mocą i mimo upływu lat nie przemija. Matki wiedzą jednak, że ich synowie dorastają i powinni założyć własne rodziny, dlatego też mimo cierpienia, pragną związki zakończyć, co – jak się okazuje – nie jest wcale takie proste.

Brawurowo opowiedziana historia, uderza trafnością obserwacji oraz odautorską intuicją, a przez to stanowi prawdziwy smakołyk. Kontrowersyjna opowieść, doskonały warsztat pisarski, a przy tym pozostawione szerokie pole dla wyobraźni, to elementy sprawiające, że książka czaruje swoich czytelników.

Znakomite opowiadanie noblistki, autorki takich tekstów jak równie niepokojące Piąte dziecko czy Podróż Bena, które koniecznie musicie przeczytać, jeśli oczekujecie czegoś przepełnionego niewymuszonym, nienachalnym dramatyzmem, niezwykle subtelnego, a mimo to – uderzającego.
Z niecierpliwością oczekuję premiery filmu, który – mam nadzieję – nie wyjałowi tej rewelacyjnie opowiedzianej historii.

wtorek, 18 czerwca 2013

Zwyczaje dzieci francuskich – Marcin Gołąbek


Tytuł: Zwyczaje dzieci francuskich
Autor: Marcin Gołąbek
ISBN: 978-83-7722-781-7
Ilość stron: 64
Wydawnictwo: Novae Res




Zwyczaje dzieci francuskich, to książka, która z założenia miała przybliżyć młodszym czytelnikom życie ich rówieśników mieszkających nad Loarą, tak naprawdę jednak, stała się lichą próbką opowieści, która po drodze całkowicie utraciła z oczu ów cel.

Pomysłem na książkę jest prezentacja tytułowych zwyczajów z perspektywy róż, z którymi w dialog wdaje się narrator, uosabiający w sobie autora książki. Niestety, zamiast snuć opowieść o, prawdopodobnie niezwykle ciekawym – skoro zdecydowano się o tym napisać – życiu owych dzieci, autor pisze o wszystkim i w rezultacie – o niczym.
Jego wypowiedzi są szatkowane, urywane, skacze po tematach, porzuca rozpoczęte wątki, w sposób nieuzasadniony wprowadza chaos, na skutek czego książka zamiast interesować – denerwuje, zamiast zachęcać do poznawania zwyczajów innych narodowości – irytuje lichością i kiepskością narracji, która tak naprawdę w żaden sposób nie skupia się na podjętym temacie. Mało tego, sam autor zdaje się podważać jej sensowność, wtrącając sformułowania na kształt „nie trzeba się przejmować tym co mówią kwiaty” – podczas gdy sam uczynił z nich głównych przewodników po temacie.
To jednak jeszcze nie wszystko. Choć książeczka ma 60 stron, z powodzeniem połowa z nich mogłaby zostać usunięta. Pomijam kwestię ilustracji, które przeplatają opowieść. Niemalże każdy rozdział zawiera niepotrzebne zawiązanie nowej historii i szybkie jej urwanie słowami „ale o tym dowiecie się później” – po czym w wielu wypadkach do rozpoczętego wątku autor już nie powraca, frustrując czytelnika i czyniąc swoją narrację mało wiarygodną. Niemalże każdy kolejny rozdział zawiera kilkuzdaniowe rozważanie na temat tego czy odbiorca jest już zmęczony, śpiący, czy może autor powinien skoczyć już do następnej historii, której znów nie ukończy.
Z tego wszystkiego z wielkim trudem wyłuskać można dosłownie kilka zwyczajów dzieci francuskich, które tak naprawdę okazują się nie być niczym charakterystycznym jedynie dla nich, lecz dla dzieci całego świata – i gdzie tu sens?
Mogłoby się wydawać, że to opowieść uniwersalna, o tym, jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni, jednak podana została w tak ciężkostrawny sposób, że wszystkie ewentualne przesłania zwyczajnie się w niej gubią. Nie zmienia tego nawet fakt, że książka ta przygotowana została przez Warsztat Bajkopisarski NIC, mający na uwadze tworzenie bajek tłumaczących złożoność świata [akuratnie ta książka nic nie tłumaczy, a raczej dodaje kamyczek do owej złożoności], pomagających uporać się z koszmarami [chyba jedynie poprzez konfrontację z koszmarem jakim sama publikacja jest], brakiem zrozumienia [z niczym się nie uporałam, ale za to chyba nie zrozumiałam] i tak dalej, i tym podobne.

Książeczka jest naiwna, nie wierzy w inteligencję dzieci, lecz raczej jej brak, niczego nie uczy, nic nie tłumaczy, jest jedną wielką zapchajdziurą, którą możemy wypełnić nierówności na regale z innymi publikacjami. Tekst, który niby jest o Francji, niby chce jakąś funkcję edukacyjną spełnić, a tak naprawdę gubi się zarówno ów kraj, jak i nauka.
Dodam, że teks powstał przy współpracy z biblioterapeutą oraz psychologiem dziecięcym i pewnie właśnie tu tkwi haczyk – o wartości literackiej książek ściśle terapeutycznych ciężko mówić, bowiem nie o to przecież w nich chodzi.
Ja jednak nie oceniam z perspektywy terapeuty, a czytelnika.

Co dalej, szary człowieku? - Hans Fallada


Tytuł: Co dalej, szary człowieku?
Autor: Hans Fallada
Wydawnictwo: Sonia Draga
ISBN: 978-83-7508-618-8
Ilość stron: 360




Hans Fallada, niemiecki pisarz uważany za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli swojej profesji XX wieku, stworzył powieść, w której z prawdziwą przyjemnością można się zatracić, a która mimo upływu czasu wciąż się nie zdezaktualizowała.

Akcja toczy się w międzywojennych Niemczech, kiedy to Johannes Pinneberg, podobnie jak wielu mu podobnych robotników, musi zmagać się z bezlitosnym czasem kryzysu, który odbiera człowiekowi wszystko: od poczucia bezpieczeństwa zaburzonego trwałym widmem bezrobocia, dotykającego coraz większej rzeszy ludzi, przez poczucie godności i wolności skutecznie niszczone przez litościwych pracodawców, aż po ludzkie uczucia, na które albo nie ma czasu, albo pieniędzy.
Pinneberg niczym nie różni się od pozostałych pracowników – zaharowuje się, stara się robić wszystko, by osiągnąć jak najlepsze rezultaty, nie reaguje na pomiatanie sobą przez pracodawcę, godzi się na wszystkie dodatkowe obowiązki, przyjmuje nadgodziny, pracuje ponad normę, tylko po to, by nie utracić tego, co wypracował. Na jakiekolwiek pochwały czy awanse nie ma co liczyć. Mało tego – mimo swojej zawziętości, sumienności i pracowitości – traci posadę, o którą tak bardzo zabiegał. Sytuacja jest o tyle problematyczna, że nie ma perspektyw na jakiekolwiek zatrudnienie. Czasy w jakich przyszło mu żyć, nie gwarantowały luksusów, nie zapewniały nawet tego, co niezbędne do życia. Każdy, nawet kosztem innych, starał się przetrwać, skuteczne eliminując konkurencję. Pinneberg w całym tym świecie zdominowanym przez strach o przyszłość, pozwolił sobie na chwilę zapomnienia, pozwolił sobie na człowieczeństwo i – zakochał się, ożenił, począł dziecko. Nawet to, a może należałoby powiedzieć – przede wszystkim to – sprawiało, że potencjalni pracodawcy obracali się do niego plecami. Traktowali go protekcjonalnie, skoro mógł sobie pozwolić na założenie rodziny, to pewnie go stać. Skoro ma brzemienną żonę, to z pewnością ma warunki.
Jego ukochana, Jaginka, nie godzi się jednak na takie życie. Za plecami męża pisze do jego matki, która może okazać się dla nich ratunkiem… Gdy dowiaduje się o ich sytuacji, wzywa ich do siebie, zapewniając im mieszanie, a jemu – pracę. Wydaje się, że niczego więcej nie potrzeba im do szczęścia, szybko jednak przekonują się, że podróż do Berlina wcale nie była takim dobrym pomysłem, a ich życie z pewnością nie będzie usłane różami.
Pinnberg, będąc jednym z tłumu, jednym z tysięcy szarych ludzi, decyduje się na walkę o szczęście i jak najbardziej godne warunku do życia. Mimo że w jego głowie ciągle kołacze się pytanie „co dalej?” stara się żyć z dnia na dzień, wydając jak najmniej i podejmując kolejne próby odłożenia jakiejkolwiek gotówki.

Narracja snuta przez Falladę hipnotyzuje. Problemy jego bohaterów jawią się jako niesłychanie bliskie i aktualne. Być może dzisiejsza sytuacja nie przedstawia się aż tak ponuro, z aż tak przytłaczającą powagą, a jednak – bezrobocie, wyzysk, ciężkie warunki do życia, niemożność pozwolenia sobie na to, czego się naprawdę pragnie – jak wielu z nas zmaga się z tymi problemami?
Jak wielu z nas, szarych ludzi, co dnia nie budzi się z pytaniem „Co dalej?”.
Mimo wyzierającego z tej powieści smutku, niesie ona wielką otuchę. Wieczna tułaczka głównych bohaterów zarysowana z ogromną prostotą językową, porusza.
Niemcy przestają się jawić jako mocarstwo. Fallada pokazuje graj pędzony problemami, brakiem pieniędzy, różnicami klasowymi, wyzyskiem, nierównością i niesprawiedliwością, korupcją. W tym wszystkim brak miejsca na miłość i relację, ale tutaj właśnie Pinneberg jawi się jako ktoś wyrastający poza tłum – ktoś kto kocha, kto potrafi się poświęcić, kto dba o drugiego. Bez względu na bezrobocie, na brak pieniędzy, na ciągłą konieczność oszczędzania. Fallada zdaje się podkreślać, jak wielką wartość w takich sytuacjach ma rodzina. Przekazuje tym samym prawdy uniwersalne, czyniąc ze swojej książki powieść ponadczasową, wyrywającą się schematom. Nie jest to lektura prosta, bowiem dotyka i rozgrzebuje rany. Jest jednak niesłychanie potrzebna i w jakiś sposób – oczyszczająca.
Polecam.

Zobaczyć Boga – Joachim Badeni OP


Tytuł: Zobaczyć Boga
Autor: Joachim Badeni OP
Wydawnictwo: Esprit
ISBN: 978-83-63621-13-1
Ilość stron: 170
Cena: 28,90 zł




Któż nie chciałby, podobnie jak postaci starotestamentowe zobaczyć Boga już teraz, nie czekając na moment śmierci? Któż choć raz nie wyobrażał sobie, jak takie spotkanie będzie przebiegało, jak tak naprawdę On wygląda, jak się objawi?|

Joachim Badeni przekonuje, że Boga może zobaczyć każdy, jeśli tylko otworzy swoje serce na Jego działanie, wchodząc w kontemplację.
Co więcej, ojciec utrzymuje, że takie spotkanie jest koniecznością, jeśli chcemy żyć nie tylko obok Boga, ale przede wszystkim – z Nim.
Badeni dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem, ukazując, że kontemplacja nie jest niczym skomplikowanym, wymaga jednak systematyczności i przemożnego pragnienia kontaktu ze Stworzycielem. W swoich wypowiedziach, które są spisaną wersją trzech konferencji wygłoszonych przez dominikanina w 1984 roku w Krakowie, wielokrotnie przywołuje on porównanie relacji z Bogiem z relacją dwójki zakochanych w sobie osób, które pragną się spotkać.
Badeni upatruje źródła kontemplacji w wielkiej miłości, w spojrzeniu, które jest jej pełne, które nią promieniuje, i które sprawia, że chcemy się w nim zatracić i trwać.
Ojciec daleki jest od stosowania skomplikowanej terminologii. Stara się przybliżyć istotę kontemplacji w sposób możliwie jak najprostszy, a przy tym najbardziej precyzyjny. Uświadamia, że ten typ bliskości z Bogiem nie jest zarezerwowany jedynie dla księży i zakonników i że może być nam dany w każdej chwili, bez względu na okoliczności. Liczy się miłość, wierność i zachwyt Bogiem, wypływający z częstej lektury Pisma Świętego.
Ojciec Badeni nadaje swoim wypowiedziom wiele uroku, przeplatając je z przykładami i anegdotami, które w sposób fenomenalny przybliżają omawiane zagadnienie, czyniąc je bliskim i zrozumiałym.
Badeni utwierdza czytelników w przekonaniu, że kontemplacja jest niezwykle ważnym elementem życia z Bogiem i w Bogu. Utrzymuje, że to właśnie ona jednoczy nas i jeszcze bardziej do Niego przybliża, czyniąc naszą relację niezwykle intymną, niczym bliskość małżonków.
Ojciec Joachim pragnie, by każdy odkrył w sobie zdolność do wejścia w tak bliską zażyłość z Bogiem, a także by miał dość samozaparcia, by w tej relacji trwać i o nią zabiegać – nie ma bowiem nic piękniejszego i napełniającego nas większymi łaskami niż owo wierne trwanie.

Polecam serdecznie tę książkę wszystkim tym, dla których systematyczna lektura Pisma Świętego oraz wejście w specyfikę Namiotu Spotkania i kontemplacji wciąż stanowi barierę nie do pokonania. Ojciec Joachim rzuca na owo zagadnienie światło z innej perspektywy, reklamując je i promując w specyficzny dla siebie sposób. Po przeczytaniu tej książki, niczego nie będziecie chcieli tak bardzo, jak zbudowania relacji z Bogiem na bazie kontemplacji.

niedziela, 2 czerwca 2013

Nieumiarkowanie w kupowaniu i czytaniu:)



Przede mną 1,5 tygodnia intensywnej nauki, dlatego też ani na czytanie, ani tym bardziej pisanie nie znajdę czasu. Jako chwilowe pożegnanie zostawiam Wam perspektywę tego, jak mniej więcej przedstawiają się moje zaległości książkowe, które mam zamiar nadrabiać już od przyszłej środy:) To nie wszystko, ale nie chciałam, żebyście widzieli więcej efektów mojego niepohamowanego apetytu na książki, które się mnożą, mnożą i mnożą...:)) Zresztą - sami wiecie o czym mówię, macie przecież to samo:) Zdjęcia są na tyle wyraźne, że chyba nie wymagają komentarza:)
Widzicie coś dla siebie?
Co polecacie czytać w pierwszej kolejności?
Leniwej i zaczytanej niedzieli!






sobota, 1 czerwca 2013

P.Rosiak i zabójczy bąk – Barbara Catchpole


Tytuł: P.Rosiak i zabójczy bąk
Autor: Barbara Catchpole
ISBN: 9788378950950
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 52




Piotr Rosiak, zwany przez rodziców i znajomych Prosiakiem nie ma nudnego życia. W jego codzienność wkradają się przygody, których nie sposób zapomnieć, i o których chłopak postanawia opowiedzieć nam, czytelnikom. Na wyjątkowość bohatera składa się także jego aparycja – ma odstające uszy i jaskraworude włosy, sterczące we wszystkie strony. Będąc tak obdarzonym przez naturę, należy spodziewać się życia pełnego wrażeń i emocji.
Prosiak ma jednak jeszcze jeden talent – potrafi wspaniale bawić!

Dość już książek dziecięcych i młodzieżowych, które w sposób mniej lub bardziej nachalny moralizują i pomagają zbudować właściwą hierarchię wartości. Brakuje nam książek, które mogłyby wysunąć na pierwszy plan inną funkcję – ludyczną. Barbara Catchpole tworząc serię przygód Prosiaka wyszła naprzeciw tym oczekiwaniom, czyniąc gest silnie proczytelniczy. Oczywiście, jej tekstom nie brakuje dydaktyzmu, jest on jednak zmyślnie ukryty pod pierzynką karykaturalnych sytuacji, mających w pierwszej kolejności bawić. Jestem głęboko przekonana, że cykl ten ma moc przyciągania do czytania nawet jego najbardziej zagorzałych przeciwników: poprzez zabawny tytuł humorystyczne zestawienie imienia i nazwiska głównego bohatera, dającego możliwość utworzenia rozśmieszającej ksywki, przykuwające uwagę tytuły, dużą czcionkę, małą objętość, a także świetną oprawę graficzną.
Na nic by się to jednak zdało, gdyby nie przygody Prosiaka, które mogą wywoływać salwy śmiechu u młodego czytelnika.

W cześci P.Rosiak i zabójczy bąk, bohater staje przed prawdziwym życiowym wyzwaniem. Jego serce zaczęło szybciej bić dla prawdziwej dziewczyny – Anki. Urzekła go ona między innymi ciągłym żuciem gumy. Między dwójką młodych bohaterów zaiskrzyło, wydawało się, że to początek wielkiego uczucia. Niestety, na drodze ich miłości stanął nieprzewidywalny, a przy tym naprawdę zabójczy bąk, mający moc rozłożyć na łopatki nawet najbardziej opornych. Tym bardziej, gdy ma możliwość „wypowiedzieć się” do mikrofonu przed pełną salą zaproszonych gości, podczas szkolnego wystąpienia…

Catchpole stworzyła cykl zabawnych książek, które rozśmieszą nawet dorosłych! Książeczka ma formę pamiętnika, skrupulatnie uzupełnianego przez głównego bohatera. Jego spostrzeżenia i wypowiedzi często są przekomiczne, a uzupełnienie ich zabawnymi ilustracjami, jedynie podnosi walory publikacji.
Polecam serdecznie, Wasze dzieciaki uśmieją się do łez!