wtorek, 31 marca 2015

Wiśniewski w pigułce (Moje historie prawdziwe - Janusz Leon Wiśniewski)



Samotnością w  sieci się zachłysnęłam. Chyba każda kobieta przeżywa okres fascynacji Wiśniewskim – i w  mojej czytelniczej biografii miał on swój moment chwały. Po wspomnianej lekturze chętnie sięgałam po wcześniejsze tomy opowiadań – te upodobałam sobie szczególnie, znajdując w  nich niewyczerpane źródło miłosnych cytatów, które wówczas były dla mnie znakiem dobrej książki – czym więcej zaznaczonych sentencji, tym lepsza książka. 

Wiśniewski doskonale wpisywał się w  ten projekt, co dziś budzi we mnie lekkie zawstydzenie. Lubiłam wachlarz emocji towarzyszących lekturze, dość szybko jednak się wypaliłam, nabierając dystansu – teksty zaczęły mi się wydawać wykalkulowane, obarczone chemią i fizyką w sposób dla mnie niestrawny. To co do tej pory stanowiło o wyjątkowości i było znakiem rozpoznawczym Wiśniewskiego, zaczęło mnie mierzić, zaczęło mi uwierać i przeszkadzać. Zarządziłam więc detoks, całkowite odcięcie, rezygnację z  lektury kolejnych  zbiorów opowiadań.
Przy okazji wydania  antologii jego tekstów, powróciłam na porzucone łono literatury kobiecej pisanej męską ręką. Tom ów łączy w  sobie tomy wczesne –  dla mnie lepsze – i tomy późniejsze – dla  mnie wtórne. Opowiadania są jednak pomieszane, tak by czytelnik nie mógł się spostrzec, które pochodzi z  jakiego zbioru i był niejako zmuszony do ponownej lektury całości, w  innej niż dotąd kolejności.
Krótkie formy prozatorskie ułożone są według schematu Ona, On, Oni. Jak łatwo się domyślić w  każdym z  nich znajdziemy teksty lub to pisane z  perspektywy konkretnej płci, lub to do niej bezpośrednio się odnoszące. Takie przemieszanie wszystkich wydanych dotąd opowiadań, każe spojrzeć na nie inaczej, przymusza do weryfikacji ich wartości i zmiany statusu – wyłączone z  mniejszej całości i wtłoczone w  większe ramy, nabierają one często nowego znaczenia, wymuszonego przez zmieniony kontekst.

Taki zabieg ma swoje plusy i minusy. Na korzyść niewątpliwie przemawia możliwość dokonania relektury, po której często okazuje się, że to co dotąd niedocenione odsłania nową wartość, wcześniej niezauważoną. Na niekorzyść jednak przemawia niemożność odnalezienia opowiadań należących do konkretnego zbioru opowiadań bez konieczności zwrócenia się bezpośrednio do źródła – brakuje chociażby aneksu z  odpowiednimi spisami, które przy takich antologiach często się pojawiają i wiele upraszczają.
Jak to u Wiśniewskiego – mamy całe konstelacje emocji. Od pożądania czysto fizycznego, przez metafizyczne, od obezwładniającego smutku do euforycznej radości, od podziwu do pogardy, od czułości do nienawiści: znamy to, cenimy, dlatego po autora sięgamy.
Trudno jednak o jednoznaczny osąd całości, składają się bowiem na nią zarówno teksty wyjątkowo dobre, jak i wyjątkowo złe. Moje historie prawdziwe to antologia z  prawdziwego zdarzenia, będąca przekrojowym przyjrzeniem się pisarskim dokonaniom Wiśniewskiego. Z  całą pewnością jest to gratka dla kolekcjonerów oraz dla tych, którzy dotąd nie mieli zbiorów opowiadań autora, a chcieliby zgromadzić je w  jednym miejscu, będącym spójną historią. Dla tych jest warta polecenia.

Podczas katowickiego spotkania autorskiego, Wiśniewski dowiadując się, że będę recenzowała jego książkę (chodziło wówczas o Miłość oraz inne dysonanse), z niejakim przerażeniem w oczach poprosił mnie o to, bym go oszczędziła. Pamiętam to jako żywo, bo przy każdej kolejnej książce staje mi przed oczami to spojrzenie i zastanawiam się: czy autor sam nie jest pewny wartości swoich książek? Czy podobnie jak części jego bohaterów brakuje mu pewności siebie?

poniedziałek, 30 marca 2015

O kim myślę, myśląć Stuhr? (Obywatel Stuhr – rozmawiała Ewa Winnicka)





Obywatel Stuhr to książka trójdzielna – składają się na nią wywiady przeprowadzone przez Ewę Winnicką najpierw z  Jerzym Stuhrem, później z  Maciejem Stuhrem oraz scenariusz filmu Obywatel, który w  okolicach premiery wywołał niemałą burzę, często oskarżając Stuhrów o antypolskość i wyrzeczenie się narodowości. Mocne były to oskarżenia, którym obaj panowie przeczą na łamach wywiadów zawartych w  tej publikacji (Maciej bardziej radykalnie, Jerzy mniej).

Jerzy Stuhr zapytywany był o wszystko – proces tworzenia filmu był jedynie jednym z  wielu podjętych tematów, który rzecz jasna pojawić się musiał. Obok niego jednak zapytywany był aktor między innymi o lata licealne, czasy swoich studiów, pierwsze sceniczne kroki, spotkania z  Krzysztofem Kieślowskim, wydarzenia ’68, łatkę kabareciarza, chorobę i inne. Odpowiadał wyważenie, bez sensacji, szczerze.

Maciej Stuhr z  kolei odpowiadał na pytania o relacje rodzinne i artystyczne z  ojcem, o jego przygodę z  kabaretem, zacięcie sportowe, emocje towarzyszące premierze Pokłosia, pomoc potrzebującym, radzenie sobie z popularnością.
Aktor zawsze wydawał mi się radosny, optymistyczny, takie też wrażenie sprawia na scenie. Pamiętam go jednak z  krakowskich Targów, gdzie to moje postrzeganie się rozmyło – był raczej poważny, skupiony, smutny (?), zły (?) – stał się dla mnie postacią nie do rozgryzienia, nawet po lekturze wywiadu.

Ostatnią częścią składową jest scenariusz niełatwy do czytania, zwłaszcza dla osoby nieprzyzwyczajonej do lektury takich próbek. Sądzę, że to ważne uzupełnienie do filmu, który wciąż jest komentowany różnie – być może jego przeczytanie coś rozjaśni, rozwieje wątpliwości, rzuci inne światło na to, co po projekcji poukładaliśmy sobie w  głowie.

Ta książka to swoiste spotkanie, nie-spotkanie ojca i syna w  przestrzeni pozafilmowej. Niełatwo ferować wyroki komu jest ona dedykowana – może amatorom kina, zatroskanym o polskość, może fanom obu aktorów, może wreszcie zainteresowanych polską kinematografią w  świetle doświadczeń jej twórców. To mała próbka historii, mała lekcja życia, z  całą pewnością zaś ciekawe doświadczenie czytelnicze.


niedziela, 29 marca 2015

Kim była Astrid Lindgren? (Astrid Lindgren – Margareta Strömstedt)



Astrid Lindgren jest jedną z  głównych pisarek mojego dzieciństwa – obok Frances Hodgson Burnett i Tove Jansson wprowadzała mnie w  dorastanie, towarzyszyła dziecięcym rozterkom i godzinom spędzonym w  szkolnej czytelni oraz świetlicy.
Pippi Pończoszanka, Dzieci z  Bullerbyn, Zwierzenia Britt-Marii, Rasmus i włóczęga, Ronja, córka zbójnika, Lotta z  ulicy Awanturników, Madika i berbeć z  Czerwcowego Wzgórza – aż się łezka w  oku kręci na wspomnienie tych lektur i emocji im towarzyszących! Mało tego – chce się do nich wracać, teraz, po latach, przypomnieć sobie to, co przeżywało się naście lat temu i pewnie przeżyć to inaczej.

A wszystko dzięki biografii Astrid Lindgren spisanej ręką Margarety Strömstedt, wzorcowo wydanej przez Wydawnictwo Marginesy. Nad wydaniem mogłabym się rozpisywać długo: znów feeria barw, bogactwo cytatów, kopalnia zdjęć, mnogość ilustracji, cudne rozwiązania graficzne i oddzielenia rozdziałów, słowem: majstersztyk. Jeśli idzie o wydawanie biografii Marginesy nie mają dziś sobie równych! Dotąd ta kategoria książek kojarzyła się z nudnym wydaniem, nijaką okładką, niczym, co mogłoby zwrócić na siebie uwagę potencjalnych czytelników. A tutaj – już wizualnie zachęca tak bardzo, że podejrzewam kilkakrotny wzrost liczby czytelników w stosunku do wydań dotychczasowych. To wydawnictwo całym sobą rozkazuje, by je zakupić, czytać i czcić.

Jeśli zaś idzie o treść: musicie wiedzieć, że jest to ponowna redakcja książki, którą Strömstedt po raz pierwszy wydała w  1977 roku. Po latach zdecydowała się ją uzupełnić i wzbogacić wciąż jednak skupiając się głównie na tym, jak życie autorki wpłynęło na jej twórczość. Wiele tutaj historii z  życia wziętych, podpartych późniejszymi cytatami z  wydanych książek, mnóstwo wskazań na konkretne postaci będące inspiracją dla ich fikcyjnych realizacji. Tak właściwie jest to opowieść o tym, jak niełatwe życie Lindgren odbiło się w  jej twórczości, w  której na zawsze chciała zamknąć swoje idylliczne dzieciństwo. 

Strömstedt rysuje pisarkę jako osobę, która na zawsze zapragnęła zostać dzieckiem i nawet będąc już dorosłą kobietą, nie utraciła ducha dziecięctwa, tego zawadiactwa i nieokiełznania typowego dla wczesnych lat życia.
Choć jest to książka niewątpliwie bogata, uwidacznia się w niej broniony przez Astrid dostęp do jej prywatności – dzieciństwo nie jest tajemnicą, jednak późniejsze życie prywatne to jedynie strzępki informacji, wyimki z  większej całości, gdzie właściwie wielu elementów układanki musimy się domyślać, posiłkując się tym, co gdzieś zasłyszane czy doczytane. 

Z  całą pewnością lektura biografii zachęci Was do ponownego (lub dziewiczego) zetknięcia się z  jej prozą – i to jej największa siła rażenia. Sama zapragnęłam skompletować wszystkie jej dzieła, co mam nadzieję niedługo nastąpi. Podobną moc oddziaływania miała biografia Tove Jansson, wydaje się zatem, że mądrym krokiem wydawnictwa (choć nie do końca zgodnym z  jego profilem) byłoby wydanie dzieł zebranych. Cóż to byłaby za perełka!

Jeśli zatem podobnie jak ja, z  rozrzewnieniem wspominacie dzieciństwo naznaczone prozą Lindgren – sięgnijcie, by dowiedzieć się skąd pomysły na tak wyjątkowe postaci jak Pippi.
Jeśli jednak pragniecie głównie poznać życie dorosłej Astrid – możecie tutaj nie znaleźć  wszystkiego, co dusza podglądacza cudzych żyć od Was wymaga.