poniedziałek, 21 marca 2016

ŚBK-owe przykurzątka, czyli książkowe wyrzuty sumienia

Marzec to dla Śląskich Blogerów Książkowych czas książkowego rachunku sumienia. Naszym zadaniem było spojrzenie na półkę i wyjęcie z niej pozycji, będących wyrzutami sumienia. Tych, które zalegają na regałach od dawna, a których wciąż z jakichś powodów nie przeczytaliśmy. Moja lista jest żenująca, ale tłumaczę się tym, że czytam wiele także spoza biblioteczki, poza tym czym więcej się ma, tym więcej siłą rzeczy zalega.




988 nieprzeczytanych książek ze zbioru liczącego niemalże 2500 pozycji. Około setka, to pozycje zdobyte na wymianie, w których miejsce pozbyłam się tego, co przeczytałam (tak, próbuję się trochę wytłumaczyć).

Czytam bardzo dużo i bardzo szybko. Problem tkwi w tym, że tak samo szybko kupuję, dostaję, wymieniam, zabieram do domu i wygrywam nowe pozycje, na skutek czego koło się zatacza.
Nie sposób zanudzać Was wymienianiem wszystkich nieprzeczytanych przeze mnie tytułów z  domowej biblioteczki (gdyby ktoś był ciekaw, mogę stosowną listę oczywiście udostępnić), stąd wybrałam 10 tytułów, będących moimi największymi wyrzutami i najdłużej koczującymi na półkach przykurzątkami.


Część moich gwiazd:)


1.       Gra w  klasy – kilka lat temu szalenie się na nią zafiksowałam i wreszcie dostałam jako prezent urodzinowy. Grzecznie odłożyłam na półkę i od tamtej pory ciągle coś przeszkadza mi w  lekturze (nie oszukujmy się, najczęściej są to nowe książki).

2.       Autobiografia Agathy Christie – lata temu, kiedy jeszcze pozycje autorki nie były tak chętnie wznawiane, udało mi się zdobyć dwutomowe wydanie za grosze,  na jednej z nadmorskich wyprzedaży u bukinistów. Emocjom nie było końca, oszalałam z radości!
Po powrocie z  wakacji jednak, książki wkomponowałam w regał i tak już zostały…

3.       Cholonek – oj, nawet nie wiecie jak bardzo, niesiona falą entuzjazmu po kapitalnym spektaklu Teatru Korez chciałam ją pochłonąć. Trudno było zdobyć, toteż samo pozyskanie książki mój entuzjazm pochłonęło i lektura dotąd leży nietknięta, patrząc na mnie z  ogromnym wyrzutem.

4.       Dwa kolejne tomy Jeźdźca miedzianego – po lekturze pierwszego załapałam książkowego kaca i postanowiłam dać sobie czas na złapanie oddechu. Łapię go już trzeci rok. Bez komentarza.

5.       Wahadło Foucaulta – znacie to? – „O matko, MUSZĘ mieć tę książkę NATYCHMIAST!!!!!! MUSZĘĘĘĘ!!!”. A gdy już mam… to mam. I nie ma po co się spieszyć.

6.       Służące – książka nawet nie jest moja. Pożyczona od przyjaciółki 3, a może już nawet 4 lata temu. Czeka. Ciągle na coś innego: na czas, na nastrój, na odpowiednie warunki. Kiedyś przeczytam, obiecuję!

7.       Middlesex – uwielbiam Eugenidesa. Książka długo była nie do zdobycia, udało mi się ją za bezcen zdobyć u katowickich bukinistów. Oczywiście od tamtej pory jej wartość rynkowa spadła, bo zanim zdążyłam ją przeczytać doczekała się wznowienia, co jedynie moje wyrzuty podkreśla i wzmaga.

8.       Moja walka – z  tą książką to było tak. „Błagam, kupcie mi ją na urodziny! Będę czytać natychmiast, obiecuję!”. Oczywiście okazało się, że u mnie czas płynie inaczej, a publikacja cierpliwie czeka aż nadejdzie jej czas.

9.       Norwegian wood – kupiona w  Biedronce, by wreszcie przekonać się o co chodzi z  tym całym Murakamim. Jak się domyślacie – nadal nie wiem.

10.   Opowieść dla przyjaciela – do tej książki tęskniłam długo, wypatrywałam okazji, by kupić ją w atrakcyjnej cenie lub ewentualnie dostać. Kupiłam. Każdego dnia widzę jej grzbiet, który woła do mnie z  wyrzutem. I każdego dnia mówię: „jeszcze tylko dokończę tę jedną i już się za Ciebie biorę”. Never ending story.

Listę mogłabym wydłużać i wydłużać, powiem Wam jednak, że aż mi się robi przykro. Dlatego przestaję, obiecując sobie i Wam, że w tym miesiącu przeczytam jedną książkę z listy. Niech to ŚBK-owe wyznanie ma jakieś pozytywne skutkiJ

A Wy? Macie swoje przykurzątka, swoje książkowe wyrzuty sumienia?
Czekam na Wasze wyznania i tytuły!




sobota, 19 marca 2016

Najuczciwsza książka o minimalizmie (Książeczka minimalisty – Leo Babauta)



Książki traktujące o minimalizmie mają to do siebie, że bardzo często w  formie odstępują od swoich podstawowych zamierzeń – są zwyczajnie zbyt obszerne.

Leo Babauta zdając sobie sprawę, że wszystkiego, co chciałby powiedzieć na wybrany temat nie zdołałby streścić w jednym zdaniu, jako jedyny ze znanych mi autorów poruszając tenże, słownie ograniczył się w tym, co spisał. Wśród niepokojąco długich książek o minimalizmie, ta jedna wyróżnia się najmniejszą objętością – takie postawienie sprawy bardzo mi odpowiada, faktycznie bowiem niesie nadzieję na to, że pozycja nie będzie przegadana, lecz ograniczy się do podstawowych założeń, utrzymanych w duchu idei, którą szerzy. To bardzo uczciwe postawienie sprawy.

I faktycznie. Babauta pisze tak, ze nie sposób się pogubić. Jego Książeczka minimalisty zgrabnie ujmuje najważniejsze kwestie, streszczając się do pięciu podstawowych punktów, które zrealizowane, znacząco podniosą komfort naszego życia i wpłyną na wewnętrzny spokój.
Są to kolejno: Rezygnuj z rzeczy zbędnych; wskaż to, co najważniejsze; niech wszystko się liczy; wypełnij swoje życie radości; nanoś poprawki.

Całość okraszona jest cytatami, które pełnią funkcję dodatkowych motywatorów.
Najlepsza jak dotąd – bo najkrótsza i najbardziej treściwa – publikacja podejmująca tematykę minimalizmu. Polecam wszystkim zainteresowanym.

Jej cena być może nie jest na tyle niska, na ile byśmy oczekiwali, jednak przy odrobinie sprytu znajdziemy w Internecie bardzo atrakcyjne oferty.  Kto nie jest przekonany, znajdzie również kilka pierwszych rozdziałów dostępnych online.


Polecam – zarówno lekturę jak i aktywne stosowanie porad. Małymi kroczkami można dojść do celu jakim jest wewnętrzny spokój.

piątek, 18 marca 2016

Felek i Tola i porywacza - Sylvia Vanden Heede





Felek i Tola, lis i zajączka, od lat zyskują sympatię rodziców i dzieci – nie tylko w  Holandii i pobliskiej Belgii, skąd pochodzą, ale także daleko dalej. Przez lata jej popularność rosła i rosła, powodując rozrastanie się serii do kilkunastu tomów, stając się jednocześnie przykładem wzorcowego cyklu dla początkujących czytelników. Felek i Tola i porywacze to czwarty tom ukazujący się w Polsce, wydawany właśnie z myślą o tych dzieciach, które dopiero uczą się samodzielnie czytać. 

Krótkie rozdziały, barwne ilustracje, prostota językowa i wzbudzający sympatię bohaterowie, to elementy, które sprawią, że z całą pewnością proces ten będzie niezwykle przyjemny.
 


Tym razem bohaterowie zmierzyć się będą musieli z nie lada przeciwnościami. Odwiedzają ich bowiem niespodziewani goście: kuzyn Felka wraz z niedawno poznanym Kojotem – rabusiem. 

Ich zamiary nie są przyjazne. Za namową złodziejaszka, kuzyn Felka, który od lat swojego bliskiego nie widział i czuł się z tego powodu niezwykle osamotniony, postanowił ukraść mu co nieco, by zadośćuczynić swoim cierpieniom. Pech chce, że nie jest on ani wytrawnym kłamcą, ani tym bardziej rabusiem. Bardzo szybko zatem plany spalają na panewce, a goście, chcąc ratować sytuację, porywają Jo. Podczas rozmowy Felek i Tola ujawnili bowiem, że mały pisklak ma złote serce. A takiej nagrodzie nie oprze się przecież żaden prawdziwy złoczyńca…

Zabawna historia z morałem, szalony pościg, komedia pomyłek i wreszcie świetna rozrywka to elementy, dzięki którym publikacja ta podbije serce niejednego dziecka i niejednego rodzica.


Gwarantuję, że jeśli raz spędzicie wieczór z  Felkiem i Tolą, zaprosicie ich do swoich rodzin już na stałe. 

czwartek, 17 marca 2016

Sprawa Niny Frank – Katarzyna Bonda





Sprawa Niny Frank otwiera cykl Katarzyny Bondy, w którym pierwsze skrzypce gra psycholog śledczy z Katowic, Hubert Meyer.

Mężczyzna jako jeden z pierwszych w Polsce proponuje tworzenie profili psychologicznych zabójców, jako jedną z metod pościgu za tymiż.
Praca pochłania go na tyle, że zaniedbuje życie małżeńskie, doprowadzając je do ruiny. Wie jednak, że to czemu się oddaje, może mieć wielki wpływ nie tylko na rozwój współczesnej kryminalistyki, ale także wpłynąć na szybsze aresztowanie i karanie morderców grasujących każdego dnia po ulicach miast.

Na efekty jego działań nie trzeba dużo czekać, gdyż niespodziewanie ginie jedna z najgłośniejszych gwiazd polskiej telewizji –  Nina Frank. Jej zwłoki znajduje zakochany w niej po uszy mężczyzna, rzucając na siebie oczywisty cień podejrzenia. Tym bardziej, że na miejscu zbrodni pozostawił coś więcej, niż jedynie ślady butów, a sama ofiara potraktowana została wyjątkowo bestialsko. Policja mając tak oczywistego podejrzanego, chciałaby jak najprędzej zamknąć sprawę, jednak sprowadzonemu do niej Meyerowi, coś nie daje spokoju.

Ma nieodparte wrażenie, że morderca znajduje się gdzie indziej niż wszyscy przypuszczają. Co więcej – jest to początkujący seryjny, który jeśli mu na to pozwolić, zaatakuje ponownie.

Sprawa ta jest dla Meyera trudna z wielu względów. Przede wszystkim to, co szef nazywał urlopem stało się dla niego pracą ponad miarę. Ponadto rozważania o życiu Frank i powolne dociekanie jej przeszłości, zmusza bohatera do refleksji nad własnym życiem. Rozmowy ze świadkami ujawniają emocje, które skrywał od dawna; przesłuchując ich, często nie umiał oprzeć się pokusie, by otworzyć się przed tymi zupełnie obcymi ludźmi. Dochodzenie stało się dla niego podwójnie ważne: nie dość, że walczył o życie wielu nieświadomych jeszcze ofiar seryjniaka, to jeszcze odkrywał prawdę o sobie samym.

Bonda napisała kryminał bardzo sprawny, otwierający trylogię, którą niezwykle lubię (wszak linearne czytanie nie jest moją domeną, stąd już wiem, jak sprawy się potoczą).  Śledztwo toczy się tutaj powoli, mamy wgląd w życie ofiary obfitujące w szczegóły, poznajemy elementy układanki z wielu stron, a przy tym zostajemy pozostawieni sam na sam z bohaterami, którym chce się kibicować.

Meyer to osoba, której w prawdziwym życiu pewnie nie byłabym skłonna polubić, a już na pewno nie umiałabym się pogodzić z  jego trybem życia, jednak Bonda kreśli go tak żywo, ubierając go w niemalże same pozytywne cechy, że jako bohatera kryminału cenimy go nieopisanie.

Były w tej części wątki, których nie rozumiem albo które wydały mi się zbędne: motyw wróżbitów i run, który to miał nadać sprawie nietypowego kolorytu, był moim zdaniem niewarty zachodu, a sam wątek mało czytelny i potrzebny. Nie do końca wyjaśnia się również kwestia sprawcy tajemniczego tatuażu, co pozostawia czytelnika z pewną pustką, bez nadziei na pełne rozwikłanie śledztwa.

Jako że to debiut prozatorski Bondy, a ja już wiem, jak jej pisarstwo rozwinęło się dalej, mogę z  pełnym przekonaniem książkę polecić: jako wstęp do twórczości dalszej.


Kryminał napisany jest sprawnie, z pomysłem i należytą troską o język oraz szczegóły. Mimo że widać jeszcze pewne niedociągnięcia, na kilometr czuć talent i obietnicę coraz doskonalszych części. A to chyba wystarczająca rekomendacja, czyż nie?

Seria z Meyerem:
Sprawa Niny Frank / Tylko martwi nie kłamią / Florystka

Pozostałe:

Całą serię kupisz w atrakcyjnej cenie na:



środa, 16 marca 2016

Jak zapomnieć eksa. Zeszyt naprawdę skutecznych ćwiczeń - Rebecca Beltran



Jak zapomnieć eksa. Zeszyt naprawdę skutecznych ćwiczeń to dla mnie to niestety przykład tego jak naprawdę źle zainwestować pieniądze.

Mój stosunek do książek typu „zniszcz mnie” jest wszystkim doskonale znany – widzę ich sens jedynie wtedy, gdy treść ma nam przynieść jakąś korzyść, a owa destrukcja pozwolić na kreatywne myślenie czy – jeszcze lepiej – refleksję. Jest to niestety niezwykle rzadkie, wszak zalew publikacjami tego typu można jedynie porównać do powodzi kolorowanek, która przynajmniej ma sens, bo faktycznie pozwala się zrelaksować i przy okazji ładnie wygląda.

Na bok jednak sarkazm. Ktoś powie, że faktycznie książka, którą mam w ręku może przynieść pożądaną przeze mnie korzyść – wszak pozwala na pozbycie się negatywnych emocji, zmusza do zamknięcia pewnych rozdziałów, wspomaga w walce ze złamanym sercem, pozwala zdjąć różowe okulary i przejrzeć na oczy, odzyskać zdroworozsądkowe podejście do życia i wreszcie przestać wybielać swojego eksa, a także zniszczyć go, bez faktycznych uszczerbków na jego zdrowiu i psychice. Jest to zatem bezpieczne narzędzie destrukcji, za które zapłacicie jedynie 29,90 zł.

Co proponuje nam autorka? Możecie eksa powieścić, możecie wypuścić miłość z klatki, narysować swoją złość, sformatować mózg, wynająć serce, podrasować zdjęcie byłego, zrobić z miłością dosłownie co tylko chcecie. To jedynie zalążek pomysłów, które oferuje Wam Rebecca Beltran, dają jednak one obraz tego, co możecie w książce znaleźć.


Kto zatem czuje, że bez takiego wsparcia się nie obejdzie – niech sięga. Jest to pewnie jakaś forma psychologicznego wsparcia bez wizyty w gabinecie. Ja jednak pamiętam jeszcze czasy, gdy z podobnych ambarasów i boleści wychodziło się zgoła inaczej: wystarczyło wypłakanie się, rozmowa i powolne lizanie ran. Może książka sprawi, że rany nie powstaną i nie będzie co wylizywać?
Zbadajcie to na własną odpowiedzialność. 

wtorek, 15 marca 2016

Ostatnia noc w Tremore Beach



Zżymam się na porównania zarówno do Stephena Kinga, jak i innych pisarzy. Toleruję informację o pisaniu w duchu twórczości jakiegoś autora, wszak często się tak zdarza i jest to wiadomość ważna dla czytającego, jednak tworzenie na siłę włoskich, polskich, niemieckich czy – jak w  tym przypadku – hiszpańskich odmian tegoż, mocno mnie mierzi.

Abstrahując jednak od porównań, warto po książkę sięgnąć, by zakosztować obiecywanego klimatu przerażenia i profetycznych, wywołujących lęk wizji.

Oto kompozytor od dawna cierpiący na niemoc twórczą z powodu osobistych perturbacji, Peter Harper, przenosi się na kompletne odludzie, by tam odnaleźć zagubione natchnienie i uporządkować swoje wnętrze, a także pogodzić się z trudnym rozwodem.
Jego wybór pada na Irlandię, Tremore Beach i dom znajdujący się na plaży, w pobliżu którego próżno szukać wielu sąsiadów. Tam ma nadzieję się wyciszyć i odpocząć, by z nową energią powrócić do porzuconej pracy.

Spokoju jednak nie odnajdzie. Gdy zapowiada się na wielką burzę, w jego głowie odzywa się głos zabraniający my wychodzenia z domu. Niepomny na ostrzeżenia mężczyzna wybiera się do znajomych, co kończy się dla niego tragicznie. Podczas drogi powrotnej uderza go piorun i tylko cudem bohaterowi udaje się przeżyć, na dodatek bez żadnych poważniejszych obrażeń. Po porażeniu nękają go jedynie ogromne bóle głowy niemające pochodzenia organicznego, które najczęściej kończą się przerażającymi wizjami, dotyczącymi ludzi z jego otoczenia – widzi brutalne śmierci, morderstwa, napady, prześladuje go grupa przestępców napadająca na jego najbliższych. Z  dnia na dzień problem się nasila, powodując u bohatera trudności z wydzieleniem granicy między jawą a snem. Nie pomagają nawet triki sugerowane przez przyjaciół. Peter czuje, że niebezpieczeństwo jest realne, a jego widzenia to nie jedynie senne koszmary, lecz nieuchronnie nadciągająca przyszłość.
Lekarze próżno szukają przyczyn. Okazuje się, że podłoże jego widzeń znajduje się nie tam, gdzie wszyscy szukają.

Mikel Santiago w założeniu chciał stworzyć powieść, której klimat miał przypominać klaustrofobiczne teksty Kinga. Podczas lektury w  mojej głowie wciąż kołatało się porównanie do Lśnienia, efekt zatem został w jakimś stopniu osiągnięty. Odludne miejsce, powoli opanowujące bohatera szaleństwo, przerażenie własnymi działaniami, zachowania mogące działać na zgubę bliskich, trudności w odróżnieniu jawy od rzeczywistości, wreszcie poczucie nieuchronnie zbliżającej się tragedii. W  jakimś stopniu autorowi udało się osiągnąć te linię skojarzeniową (w jakimś, bowiem wszystko odbywało się w warstwie  umysłowej, nie przełożyło się na emocje).

Santiago nie sili się na innowacyjność swojego konceptu czy próbę stworzenia opowieści dotąd nikomu nieznanej. Jego pióro wędruje raczej w stronę odtworzenia doskonale znanej melodii z kręgu pop – czytelnik ma uchwycić klimat, zachłysnąć się opowiedzianą historią i paradoksalnie – poczuć się bezpiecznie w świecie, który dobrze zna, a który mimo wszystko może go zaskoczyć. Budowanie nastroju to priorytet autora, któremu poświęcał uwagę od pierwszych chwil. Już początkowe rozdziały wprowadzić miały niepokój, narastający z  każdą kolejną przewracaną stronicą. Nawałnica i towarzyszące jej dźwięki, mieszkanie na odludnej plaży, niepokojące wizje bohatera, osamotnienie, balansowanie między jawą a sną, trudne do uchwycenia przejścia między nimi (nie tylko dla postaci, ale także dla czytelnika).

Choć brakowało mi emocji, które usilnie chciał wywołać autor, jego powieść czytałam z zaciekawieniem. Z zainteresowaniem śledziłam kolejne nawiązania do twórczości Kinga i z niepewnością oczekiwałam finału, który zapowiadany był niemalże od pierwszych zdań.


Jeśli macie ochotę na powieść autora sprawnie posługującego się piórem, konsekwentnie budującego nastrój, zapewniającego towarzyszący lekturze niepokój i niepewność – Santiago na pewno spełni Wasze oczekiwania. Dla fanów Kinga intertekstualna zabawa może być tym większa, a przyjemność płynąca z lektury pogłębiona. Zachęcam.

poniedziałek, 14 marca 2016

Chcę Cię usłyszeć – Diane Chamberlain



Diane Chamberlain nic nie traci na pomysłowości. Kolejna z jej powieści w równie dobry sposób co poprzednie bazuje na emocjach, kreśląc losy ludzi , których los nie szczędzi i z których drwi jak tylko może.

Gdy Laura była młoda, spędziła jedną noc z mężczyzną poznanym na imprezie, z którym to spłodziła córkę. Jako że dziewczyna nie chciała angażować właściwie obcego sobie chłopaka, szybko zaopiekował się nią dużo starszy mężczyzna, ofiarując jej rolę męża, a jej córce – ojca. Życie kobiety dla ludzi z zewnątrz wydawało się sielanką – miała ona wybitne osiągnięcia w dziedzinie astronomii, jej małżonek od lat pomagał bezdomnym i wysyłał do wydawnictw książkę im poświęconą, pokazując jak wielkim jest altruistą, a córeczka – Emma – wspaniale się rozwijała.

Wszystko zmieniło się niemalże z dnia na dzień, gdy jej ojciec umierając, poprosił ją, by zajęła się nieznajomą Sarą Tolley, kobietą cierpiącą na Alzheimera, a niewiele później jej mąż zabił się, pilnując córki, powodując jej traumę i uaktywniając mutyzm wybiórczy. Przed śmiercią bardzo negatywnie reagował na wieść o pragnieniu żony do spełnienia woli ojca, czego kobieta nie potrafiła zrozumieć i z  czym nie chciała się pogodzić. Wypełnienie woli zmarłego taty było dla niej priorytetowe.

Po tragicznych doświadczeniach Laura postanawia zwolnić tempo w pracy i ze zdwojoną energią zająć się córką, próbując nakłonić ją do ponownego mówienia. Nie poznaje dziewczynki, której dotąd buzia się nie zamykała, a która nie tylko przestała się odzywać, ale także zaczęła przejawiać strach w sytuacjach, w których dotąd nie było na niego miejsca. Za namową terapeutki kobieta postanawia odnaleźć biologicznego ojca Emmy i wprowadzić go w jej życie, by odbudować w głowie dziewczynki wizerunek mężczyzny dającego poczucie bezpieczeństwa.

Zarówno decyzja o włączeniu Dylana w  ich codzienność, jak i ta o zajmowaniu się starszą kobietą, przebywającą w ośrodku, wywróci życie Laury i jej córki do góry nogami. Okaże się, że nic z  tego, co dotąd obie o sobie sądziły nie jest prawdą, a rzeczywistość jest wiele bardziej skomplikowana niż można by przypuszczać.

Chamberlain po raz kolejny maluje świat pełen tajemnic; życia ludzi, w których nie brakuje miejsca na kłamstwa i bolesną przeszłość, ale które jednocześnie są przestrzenią miłości, wsparcia i wybaczenia.

Historia rodziny Laury jest jedynie punktem wyjścia do opowiedzenia historii mrożącej krew w żyłach; historii o szpitalach psychiatrycznych i stosowanych w nich niegdyś metodach eksperymentalnych, z lobotomią na czele; historii choroby i mechanizmach jej wypierania; dylematach moralnych, którymi targani byli ludzie początków XX wieku; dramatach i traumach, a także zdolności do podnoszenia się z każdej tragedii.

Obok depresji, jest tu zatem wielka miłość, a obok Alzheimera nieopisana czułość i troska. Chamberlain potrafi grać na emocjach, ma także talent do tego, by swych historii nie spłycać, lecz by – przeciwnie –  nadawać im głębi. Dzięki temu za każdym razem w  miejsce romansu czy taniej powiastki obyczajowej dostajemy wielopłaszczyznową historię, której nie sposób streścić w jednym akapicie. To scenariusze, które pisze życie – nieprzewidywalne, zaskakujące, każdego dnia przynoszące coś nowego nawet tym, którzy myślą, że wiodą żywot ustabilizowany.


Polecam ogromnie – proza autorki to zawsze strzał w dziesiątkę. Angażująca, podnosząca trudne kwestie, będąca pretekstem do refleksji o charakterze ogólnym.


Inne książki z serii Kobiety to czytają na blogu:

Książki Diane Chamberlain na blogu:

niedziela, 13 marca 2016

Niy ma gańba gŏdać po ślōnsku (Komisorz Hanusik i Sznupok – Marcin Melon)



Komisorz Hanusik i Sznupok to kolejna część przygód tytułowego komisarza wychodząca spod pióra Marcina Melona, dziennikarza, nauczyciela, Ślązaka. Po raz pierwszy jednak, publikacja otwiera się na szerszą publiczność.

Dotąd pisana była w gwarze śląskiej, stąd jej lekturze mogli oddawać się jedynie ci, którzy swobodnie się nią posługiwali. Chcąc, nie chcąc, zawężało to grono czytelnicze i sprawiało, że wątki Górnego Śląska tak kapitalnie w tę prozę wplecione, mogły pozostać odbierane jedynie przez tych, którzy w  miejscu tym żyją i dodatkowo żyją odmianą języka, tak często już przez młodsze pokolenia zapominaną.

Tym razem autor skusił się na wersję niejako dwujęzyczną. Jest i po polsku i po naszymu. Dostrzegam w tym wiele plusów.

Po pierwsze: ten, kto zaciekawiony jest losem Śląska i kryminałem pisanym w ślōnskij gŏdce, a nie operuje nią wcale, bądź nie posługuje się nią na tyle sprawnie, by w pełni zrozumieć intrygę zawartą w powieści, bez obaw może po książkę sięgnąć, mając po jednej stronie zapis w wersji oryginalnej, po drugiej zaś wersję spisaną literacką, poprawną polszczyzną.

Po drugie, jest to kapitalna sprawa dla tych, którzy chcieliby gwarę sobie przyswoić, przypomnieć, a nie mają wokół siebie już nikogo, kto mógłby im ją przekazać i jego działania wspomóc. Taki czytelnik na bieżąco może korzystać z oryginału i tłumaczenia, sprawnie i w naturalny sposób przyswajając kolejne słówka i sformułowania.

Po trzecie, nawet Ci, u kerych w domach sie gŏdało, coraz częściej zauważają zubożenie gwary i powolne wypieranie jej przez polszczyznę lub co gorsza – slangi i naleciałości z innych kultur. Dla tych książka ta może stać się kapitalną formą ożywienia gwary i bitwą o jej nieprzemijalność.

Po czwarte, to kapitalna rozrywka. Wiele kwestii wypowiedzianych w gwarze skrzy się żartem, zaś przetłumaczone na polszczyznę ogólną tracą swoją humorystyczność. Siłą rzeczy gwara literacka nie jest, zaś klasycznie pisana powieść, zachowana w języku polskim zupełnie inaczej będzie słowem operowała. Stąd wersja śląska jest zabawna i prosta, polska – dłuższa i wyposażona we wszelkie możliwe i konieczne środki literackie. Dzięki umieszczeniu w książce obu, możecie na bieżąco śledzić niuanse.

Jest jeden minus takiego postawienia sprawy - same historie są zdecydowanie krótsze niż dotychczas.

Jeśli idzie zaś o wartość merytoryczną. Komisorz Hanusik i Sznupok to zbiór trzech opowiadań, w których pojawia się nowa postać – tytułowy Sznupok (kapitalna gra słowem!*). Każda z krótkich form zawartych w tomie stanowi odrębną całość, stąd książka może być czytana dowolnie – jak komu wygodnie, jak kto lubi, jak co kogo zainteresuje.

Pierwsze opowiadanie, Grzychy ôd naszych fatrōw (Grzechy naszych ojców) skupia się wokół zabójstwa pewnej kobiety, a śledztwo prowadzi prosto do kluczowych dla pewnych kręgów nazwisk Śląska – Musioła, Pluty i Sojki.

Drugi tekst, Pōn cynku (Władca cynku) wzbudziło mój największy entuzjazm opowiada bowiem losy Karola Goduli, które to na wielki ekran chciała przenieść ekipa prosto z  Hollywood, zmieniając co nieco w i tak niebywale filmowym i bogatym w tajemnice życiorysie śląskiego Władcy Cynku. Podczas nagrywania kolejnych ujęć, dochodzi do zaginięcia odtwórcy głównej roli. Jego poszukiwania prowadzą wprost na ślad dawno zaginionego skarbu, którego legenda od lat obiega Górny Śląsk.

Postać Goduli silnie wiąże się z moim miastem, stąd przyjemność płynąca z lektury była zwielokrotniona. Jest to także opowiadanie, w którym wiele kwestii (ze względu na pochodzenie bohaterów) wypowiadana jest po angielsku.

Heksa z Rojcy (Wiedźma z Rojcy) to moim zdaniem opowiadanie, w którym pierwsze skrzypce grają czary, magia i gusła. Oto jedna z bohaterek przepowiada przyszłość, widząc wydarzenia mogące zaniepokoić organy  ścigania. Akcja toczy się między innymi na Chebziu, ale także w siedzibie Sejmu Śląskiego w Katowicach. To jedyny z tekstów zawartych w tym tomie, który tak silnie wychyla się w kierunku śląskich wierzeń.

W książce mnoży się od topograficznych perełek. Na jej kartach obok wspomnianych już miejsc pojawia się m.in. Cafe Kattowitz, jak i bliższa mi (choć niewymieniona z nazwy, ze źródła wiem jednak, że mam rację) Księgarnia Bookszpan. Nie ukrywam, że uwielbiam (nie jestem w tym jak sądzę odosobniona) czytać o tym, co znane. A takiej rozrywki dostarczył mi właśnie Melon i najnowszy tom przygód komisarza Hanusika.

Jeśli obawiacie się czy książka może Was zaciekawić, bo losy Śląska nie były Wam dotąd bliskie, potraktujcie ją jako ciekawostkę i krok w kierunku promocji regionu. Obiecuję, że się nie zawiedziecie i będziecie chcieli więcej. 


* http://gryfnie.com/slownik-slaski/sznupac/

sobota, 12 marca 2016

Wyjątkowy rok – Thomas Montasser



Książki autotematyczne: o samych sobie, bibliotekach, księgarniach, procesie twórczym są niesamowitym wabikiem. Nie było chyba jeszcze takiej, na którą nie dałabym się skusić, nawet jeśli warstwa kolorystyczna (a ta ma duży wpływ na mój komfort czytania) nie do końca by mi odpowiadała. Podobnie było w przypadku niewielkiej publikacji Thomasa Montassera, dziennikarza i pracownika uniwersyteckiego.

Książeczka ta jest dla mnie paradoksalna – kiepska i w miarę dobra jednocześnie, oczywiście pod różnymi względami.

Jeśli chodzi o pomysł na fabułę, jest to oczywiście odgrzewany kotlet. Oto Valerie przejmuje opiekę nad księgarnią swojej zaginionej ciotki i mimo że dotąd nie była z powieściami za pan brat, odkrywa ich wielki urok, dostrzegając tym samym jak niepewnym był jej związek z mężczyzną. Zamiast sklepik zlikwidować, jak było to pierwotnie jej zamierzeniem, spędza w nim coraz więcej czasu. Pewnego dnia znajduje dość dziwną książkę – niedokończoną, wybrakowaną. Ma wrażenie, że jest to śmieć, gdy tymczasem do księgarni wpada klient, dla którego ma ona wyraźnie wielkie znaczenie.

Topos tajemniczej księgi zmieniającej życie jest wszystkim doskonale znany. Zapowiada przyjemną, nieraz wciągającą lekturę, obfitującą w wielość wątków i tajemnic.

Nie tym razem. Odnoszę wrażenie, że Wyjątkowy rok to jedynie szkic powieści, która dopiero miała powstać. Mnoży się w niej od urwanych wątków, kwestia tajemniczej powieści, będącej skądinąd punktem wyjścia do większej historii, jest przemilczana niemalże przez cały tekst, jej motyw pojawia się sporadycznie, wprawiając czytelnika w konfuzję. Właściwie nie ma tutaj akcji, a to co wydawało się problemem wiodącym, zostało potraktowane po macoszemu.

Dobre jest jedynie (wciąż jednak jedynie dobre, nie świetne) odtworzenie klimatu starej księgarni – zapach papieru, starannie dobrany asortyment, specyficzna, choć nieliczna klientela. Pojawiają się cytaty do zapisania, każdorazowo dotyczące istoty literatury, przyjemności płynącej z czytania – za te można być autorowi wdzięcznym, choć nie są one odkrywcze, stanowią raczej znane komunały, ubrane w nieco inny zestaw słów.

Z przykrością muszę przyznać, że po raz kolejny dałam się nabrać chwytającemu mnie za serce wątkowi, który nie został dobrze wykorzystany. A właściwie – nie został spożytkowany. Bo wykorzystany został zmyślnie – pewnie niejedna osoba nadzieje się na książkę tak jak ja, licząc na emocje, otrzymując rozczarowanie. Gwarantując autorowi, mimo wszystko, fałszywą i zupełnie niezasłużoną poczytność.


Rzadko to mówię, ale… nie polecam. Nie odnajduję żadnego grona czytelników, dla którego książka ta mogłaby być atrakcyjna – fani tajemnic się zawiodą, miłośnicy prozy autotematycznej będą rozczarowani, zwolennicy długich ksiąg będą musieli obejść się smakiem. 

czwartek, 3 marca 2016

Judasz – Tosca Lee



Za każdym człowiekiem kryją się wielkie dramaty i żadna historia nie jest jedynie tym, co o niej wiemy.

Judasz. Zdrajca Jezusa. Człowiek, który swą przyjaźń wycenił na 30 srebrników. Tyle o nim wiemy, tak o nim myślimy, tak go postrzegamy.

Jego osobie poświęcano już wiele tekstów kultury – filmów, powieści, prób rekonstrukcji biografii. W większości z nich powtarza się informacja o tym, jakoby Judasz był najbliższym uczniem Jezusa, tym, którego najmocniej on umiłował, ten, którego jako jedynego nazywał „przyjacielem”. Tym, który zawiódł najbardziej.

Czy aby na pewno?

Życie Judasza opisywanego przez Toscę Lee, szczególnie zaś jego dzieciństwo, naznaczone było tragedią. Wraz z rodziną tułał się z miejsca na miejsce, by uniknąć krwawej zemsty Rzymian, widział swojego ojca ukrzyżowanego i makabrycznie powykrzywianego na krzyżu, stracił brata pojmanego przez wrogów, był niemym świadkiem tego, jak jego matka prostytuowała się, by zapewnić mu wyżywienie i ciepłe łóżko w gorączce. Jego codzienność okupiona była niewyobrażalnym bólem i naznaczona otchłanią rozpaczy.

Gdy na swej drodze spotkał Jana, a później także i Jezusa, jego życie się odmieniło. Mężczyzna na powrót widział w nim cel, a w miejsce desperacji pojawiła się nadzieja. Chrystus był dla niego kimś więcej niż nauczycielem – był szansą na wyzwolenie się spod jarzma Rzymian. Dziś wielu zapomina (bądź nie wie, bo i skąd) jak bardzo oddanym uczniem był Iskariota. Zrezygnował z wszystkiego, podobnie jak inni Apostołowie, jednak to w nim większość widziała tego najświętszego, idealnego wyznawcę.

Autorka kreśli apokryficzną biografię Judasza, opisując zarówno czasy jego heroicznej wręcz wierności i lojalności wobec Jezusa, jak i okres powolnie rodzącego się zwątpienia w  sercu człowieka, który dla swojego nauczyciela wyrzekł się wszystkiego. Pokazuje jak mógł wyglądać moment zdrady i czy tak naprawdę docelowo miał być momentem wydania, czy też ratunku – Mistrza i pozostałych uczniów. Lee poddaje też w wątpliwość poglądy głoszące, że sąd nad Jezusem złamał niemalże wszystkie panujące wówczas prawa – pokazuje, że wina, o której popełnienie został oskarżony, rządziła się zupełnie innymi zasadami niż wszystko inne, stąd oburzające z dzisiejszej perspektywy potraktowanie Jezusa.

Na równi z historią Judasza, opowiedziana jest tutaj historia nauczania Jezusa. Autorka portretuje momenty powołania kolejnych apostołów, pokazuje kluczowe dla ziemskiej działalności Chrystusa chwile, kreśli życie u boku oczekiwanego Mesjasza – jego radości i trudności. Ukazuje jak kłopotliwe stawało się z biegiem czasu i jak wycieńczające dla Syna Bożego przebywanie wśród ludzi bez przerwy – każdy pragnął dobrego słowa, uzdrowienia, odpuszczenia grzechów, a ten chciał im to wszystko dać, często nie znajdując chwili ani prywatności na swoje własne potrzeby.


Uwielbiam współczesne powieści apokryficzne, drążące psychikę opisywanych osób. Rzucają one nowe światło na to, co wydawało się dotąd oczywiste, prowokują do zamyśleń i aktywnego życia wiarą. Grono moich ulubionych twórców parających się takimi tekstami zasila od dziś Tosca Lee (obok m.in. Jana Dobraczyńskiego czy E.E. Schmitta), bowiem Judasz to bardzo dobrze opowiedziana historia mężczyzny targanego wielkimi wątpliwościami, do końca pragnącego uratować najbliższe mu osoby. Osoby mądrej, doskonale znającej Prawo i próbującej je obejść, by nikomu nie stała się krzywda, nawet wtedy, gdy wszystko wydawało się już przesądzone. To opowieść o Judaszu, jakiego nie znacie i Bogu jakiego dobrze już poznaliście

Bo życie człowieka to coś znacznie więcej niż to, co widoczne gołym okiem. Bo za każdym człowiek stoi niewyobrażalne dla innych cierpienie, skrywane głęboko na dnie serca.





Jeśli macie ochotę na książkę - po zakupie macie szansę na wygranie czytnika KindleWięcej na www.swietywojciech.pl 

środa, 2 marca 2016

Raven - Sylvain Reynard



Sylvain Reynard to jeden z najbardziej tajemniczych autorów (autorek, duetów?). Utrzymuje kontakt z czytelnikami jedynie za pośrednictwem swojej strony internetowej, nadając twórczości rys tajemniczości. Nie przeszkadza to jednak jego tekstom wspinać się na listy bestsellerów, a raczej – jak przypuszczam – jedynie tę wędrówkę przyspiesza.

Wielu z Was zrezygnuje pewnie z lektury jeszcze zanim porządnie się zastanowi. Wampiry źle się już dziś bowiem kojarzą – motyw wyeksploatowany okrutnie i to niekoniecznie przez wszystkich dobrze. Był czas gdy sklepowe półki mieniły się od wykwitów wampiropodobnych, niszczących tradycję gatunku, na wiele lat skazując książki o tychże na kpiące uśmieszki – Stoker odszedł w niebyt, pozostała Meyer i mniej lub bardziej udane kopie jej twórczości. Tym z Was jednak, którzy nie do końca przejedliście się tematyką – zachęcam do lektury. Oto bowiem pojawia się coś, co może wspomóc walkę wampirów o dobre imię.

Raven, to poruszająca się o lasce dziewczyna, która nad własne bezpieczeństwo, przedkłada troskę o innych. Na co dzień zajmuje się ona renowacją obrazów we florenckiej galerii Uffizi. Jej tradycją jest odbywająca się po pracy rozmowa z bezdomnym Angelo. Gdy pewnego wieczoru, podczas powrotu z imprezy, staje się świadkiem brutalnego napadu na tegoż, nie waha się, by spieszyć mu z pomocą. Jej decyzja pociąga za sobą wściekłość napastników, co może skończyć się dla niej tragicznie. I tak faktycznie by było, gdyby z pomocą nie pospieszył jej tajemniczy wybawca.

Po zajściu dziewczyna budzi się z  kompletną luką w pamięci. Okazuje się, że w  pracy nie było jej ponad tydzień, a jej zniknięcie zbiegło się z kradzieżą cennych dzieł Boticellego z galerii. Siłą rzeczy dziewczyna stała się jedną z głównych podejrzanych w śledztwie, tym bardziej, że po powrocie wygląda jak zupełnie nowy człowiek – nie kuleje, jest o wiele szczuplejsza i piękniejsza. Okazuje się, że bohaterka uwikłała się w znacznie poważniejszą sprawę, a pomocą może jej służyć jedynie tajemniczy wybawca, William.

Podobało mi się pochodzenie mężczyzny i jego znajomości. Wtręty o obrazach Boticellego, o Dantem, Machiavellim, Stokerze dodawały lekturze smaczku i uczyniły z niej – miast płytkiej powieści wampirycznej – ciekawą przygodę intertekstualną. Interesujące było ludzkie życie Williama i czasy, w których żył, które uczyniły z niego erudytę i znawcę Pisma Świętego biegle posługującego się łaciną oraz specjalistę od najwybitniejszych dzieł sztuki. Chwała autorowi również za to, że jego książka nie epatuje seksem i rozbuchanym erotyzmem. Owszem, ten w przypadku sagi o wampirach jest nieunikniony, bo stanowi element natury tychże, jednak autor pokazał jak można smacznie i mądrze zaprezentować rzeczywistość często skupiającą się właśnie na scenach łóżkowych, które stanową dominantę kompozycyjną. U Reydana na szczęście jest to jedynie element poboczny, nieprzyćmiewający głównej osi fabularnej, stanowiący nieunikniony i niezbędny dodatek, czyniący z  opowieści miłosną grę.

Niczego nie można odmówić także językowi. Powieść napisana jest tak, by wciągnąć. Nie ma w niej zbędnych opisów spowalniających akcję, sceneria zmienia się co rusz, podobnie jak emocje i doznania głównych bohaterów. Jest nad czym się zastanowić, jest czemu się przyjrzeć, jest się czym pobawić.

Mądra powieść o wampirach? Macie ją przed sobą. Reynard rozpoczął serię będącą opowieścią o tym, co z  pozoru niemożliwe – uczuciu rodzącym się pomiędzy kaleką dziewczyną a niezdolnym do kochania i empatii Księciem Florencji. Ich spotkanie zmienia losy całego miasta, mieszając świat ludzi z przestrzenią ich koszmarów, a czytelnikom dostarczając wielu emocji.


Zapraszam do lektury. Premiera już 16 marca.

Nowości na półce - luty

Biorąc pod uwagę brak miejsca na półkach, długość lutego i zasobność portfela - byłam bardzo niegrzeczna:)


Części zwyczajowo już nie widać (pożyczone, e-booki), znakomita większość jest jednak dostępna, by cieszyć Wasze i moje oczy (u mnie przy okazji wzbudza poczucie winy:P). Usprawiedliwia mnie jedynie to, że sporo pochodzi z wymiany. No i te promocje.... :)

A oto co przybyło:

Zawsze nie ma nigdy [recenzja], Chcę Cię usłyszeć (e-book), Gorące krzesła, Moje pierwsze samobójstwo, Moja złota rybka zombie. T.1 Przybij płetwę na dzień dobry [recenzja], Zakochaj się we mnie [recenzja], Zakazane ciało, Sekrety urody Koreanek [recenzja], Podróże z  owocem granatu, Czerwony rycerz, Skrzydła ognia. Smocze proroctwo, Sekrety francuskiej kuchareczki, Krocząc w ciemności [recenzja], Rzymski poranek, Kawalerka [recenzja], Felek i Tola i porywacze [recenzja 04.03], Ofiara bez twarzy, Shantaram, Literat, Książka do przeżycia [recenzja], Krótka książka o miłości [recenzja], Jesteś za daleko [recenzja], Sedinum, Dziewczyna z portretu, Zachcianki, Rzeźnik,
Przebiegum życiae, Słowo o słowie, Cyfrowa twierdza, Ewangelia według Lokiego, Bezduszna, Gorączka chwili, Magonia, Rachunek, Lekcje z pingwinem, Judasz [recenzja 03.03], Duchy Dollangangerów, Wybrańcy, Sprawa Niny Frank, Audrey Hepburn w  domu [recenzja], Przyszywany dziadek.


Mniam! Pozostaje odwieczny dylemat: co czytać najpierw?!

wtorek, 1 marca 2016

Audrey w domu – Luca Dotti


Jeśli myśleliście, że znacie Audrey Hepburn – jesteście w błędzie, o czym dobitnie przekonuje jej syn, Luca Dotti, w niezwykłej książce, Audrey w domu.

Publikacja swą wyjątkowość zawdzięcza nie tylko autorowi, który we wspomnieniach o swojej mamie portretuje jej żywy obraz, ale także dołączonym do tekstu fotografiom, przepisom i prywatnym historiom, dotąd nieujawnianym.

Z  książki wyłania się wizerunek nie gwiazdy, lecz zwyczajnej, zatroskanej o dom i rodzinę kobiety, zafiksowanej na punkcje spaghetti, mającej słabość do czekolady (uwierzylibyście?!), uwielbiającej gotować, opiekować się ogrodem i za najważniejszy punkt swojego życia uznającej troskę o innych. Przy tym wszystkim aktorka cieszyła się ze swoich ról, nie stawiała ich jednak na piedestale – swojemu synowi nigdy nie dała odczuć, że pojawiające się w domu osobistości różnią się czymkolwiek od zwyczajnych, szarych ludzi. Wszystkich traktowała jednakowo, jeśli kogoś darzyła sympatią, to nie miało dla niej znaczenia kim był z zawodu – rozpoznawalnym aktorem czy przeciętnym cukiernikiem.

Dotti wielokrotnie podkreśla jak wielkie pięto odcisnęła na życiu Hepburn wojna – to jej wspomnienie kazało jej je afirmować i cieszyć się każdym jego aspektem, to ona stała się jedną z przyczyn do dzielenia się radością z innymi. Jednocześnie ugruntowała ona w kobiecie postawę otwartości na innych i chęci niesienia im pomocy – jako że wiedziała, co znaczy cierpieć głód, chętnie włączała się w  akcje mające na celu uświadamianie jak z nim walczyć.

Pięknie wydana publikacja, którą czyta się z niezwykłą płynnością, bo historia życia Hepburn tak smacznie splata się w  niej z przepisami, że nie sposób się od niej oderwać. Mówią, że apetyt rośnie w  miarę jedzenia – to prawda.

Czytając, ma się ochotę na więcej i więcej. Poświęcając uwagę recepturom, ślinka cieknie, a domowa książka kucharska wypełnia się coraz szczelniej przepisami na to, co tak chętnie gotowała Hepburn dla swoich bliskich.

Pyszna pod każdym względem – ni to biografia, ni książka kucharska, ni to wspomnienia – wszystkiego w niej w sam raz!

Polecam – nie tylko tym, którzy czekają na nią z utęsknieniem, ale także i tym, którzy dotąd niespecjalnie interesowali się życiem Hepburn i znali ją jedynie z czarno-białych fotografii i filmów. Objawi Wam się, jako ktoś niesamowicie fascynujący i „swój” – bez pompatyczności, bez puszenia się, za to ze wrośnięciem w codzienność.

Premiera jutro, 02.03.2016r.