piątek, 27 listopada 2020

Pragnienia - Ilona Gołębiewska

 


On to dobrze rokujący koszykarz, mistrz Polski z aspiracjami i możliwościami na znacznie więcej. Pochodzi z bogatej rodziny i cieszy się wielkim powodzeniem u płci pięknej. Wydaje się, że świat stoi przed nim otworem, ale jeszcze nie wie, że przyszłość ma dla niego niemiłą niespodziankę, obracającą jego plany wniwecz.  

Ona, skromna dziewczyna pracująca w firmie swego bogatego ojca. Studiuje nie to, co przyniosłoby jej radość, lecz to, co ma przynieść pieniądze. Toksyczna rodzina, toksyczny związek z Oskarem, asystentem taty, z którego nie potrafi się wyplątać.

Gdy drogi tej dwójki przypadkowo splatają się w barze, od razu zaczyna ich łączyć silna więź. Choć na pozór pochodzący z dwu różnych światów, lgną do siebie jak muchy do światła. Czy przewrotny los pozwoli rozkwitnąć ich uczuciu?

Od pierwszych stron miałam wrażenie stylizowania jej na amerykańskie romanse młodzieżowe, co zresztą bardzo dobrze się udało. Język powieści jest prosty, wręcz przezroczysty, a jego jedyną wadą jest powtarzalność niektórych kwestii, widoczna szczególnie w pierwszych rozdziałach - tu jednak winę ponosi nieudolna redakcja. Nie wypatrzono, że na kilku stronach, podczas dialogów prowadzonych przez główną bohaterkę padają niemalże identyczne słowa (nie ma przesłanek wskazujących na celowość tego zabiegu), kalki wypowiedzi, których trudno nie dostrzec ze względu na szybkość ich następowania po sobie. Nie jest to jednak wielkim problemem - nie ma bowiem żadnego wpływu na całą historię. Trzeba  przyznać, że początek jest najsłabszą częścią książki, co - niestety - może zrazić wielu czytelników, jeśli nie będą na to przygotowani. Sztampa jest tutaj najbardziej widoczna, do tego stopnia, że może powodować niechęć do dalszej lektury. Gdy jednak odbiorca przebrnie przez pierwszych kilka rozdziałów, zostanie przez historię porwany i nawet nie zorientuje się, kiedy dotarł do arcysłodkiego finału, którego rzecz jasna oczekiwał od pierwszych stron. 

Książka dedykowana jest raczej straszej młodzieży i młodym dorosłym lubujących się w romansach. Jest to lektura niezobowiązująca, dostarczająca rozrywki, guilty pleasure, dokładnie taka na jaką możemy sobie pozwolić jesienią - na pewno Was rozgrzeje. Powiela ona znane i utarte schematy romansów niczym dobrze znane melodie, ale to między innymi ich rozpoznanie wpływa na przyjemność płynącą z lektury. Trzeba być jednak gotowym na przewidywalność, ale czy to nie właśnie kluczowa cecha tego gatunku?

Dla osób lubiących romanse i słodkie zakończenia. 


środa, 25 listopada 2020

Małe sekrety - Jennifer Hillier

 

Co to była za książka!

Gdy sięgnęłam po Małe sekrety nie miałam wielkich oczekiwań - thriller zapowiadał się dobrze, ale po lekturze tak wielu książek z tego gatunku mało co może mnie jeszcze naprawdę zaskoczyć. Tymczasem sięgnęłam po książkę, przeczytałam kilka stron i... ze wzburzeniem rzuciłam ją w kąt. Wcale nie dlatego, że była tak zła - dlatego, że wydarzenie, które ją rozpoczyna - porwanie dziecka - tak mną wstrząsnęło, że nie byłam w stanie czytać dalej. To nie pierwsza taka sytuacja, o której czytałam, tutaj jednak została zarysowana tak niepokojąco i obrazowo, że cała niesprawiedliwość tego wydarzenia i emocje rodziców przelały się na mnie. Tak silnie, że musiałam od lektury odpocząć.

Gdy do niej wróciłam, okazało się, że to nie sprawa porwania będzie motywem przewodnim, lecz... zdrada.

Marin to kobieta sukcesu - jest właścicielką sieci doskonale prosperujących salonów fryzjerskich, a jej klientkami są znane osoby, budujące jej renomę. Żyje w szczęśliwym związku z mężem, z którym posiada synka Sebastiana, o którego długo się starali. 

Jej życie lega w gruzach, gdy na parę dni przed świętami jej czteroletni synek zostaje porwany na targu przez osobę przebraną za świętego Mikołaja i słuch po nim ginie. Nikt nic nie wie, nikt go nie widział, kamery nie rejestrują dokąd się oddalili. Życie zatrzymuje się, a śledztwo prowadzone przez FBI prowadzi donikąd. Mimo wielkiego nagłośnienia sprawy w mediach, nikt nie jest w stanie wskazać miejscu pobytu chłopca.

Marin postanawia wynająć prywatną detektyw, która mimo upływu czasu nie rezygnuje z poszukiwań. Mija szesnaście miesięcy, a po chłopcu wciąż nie ma śladu. Kobieta staje się cieniem dawnej siebie, kilkakrotnie podejmuje próbę samobójczą, jej małżeństwo zaczyna się rozpadać, zaś ona regularnie korzysta z konsultacji terapeuty. Czy może być gorzej? Może. 

Gdy pewnego dnia kontaktuje się z nią wynajęta detektyw, okazuje się, że trafiła ona na pewien ślad. Nie jest to jednak trop prowadzący do Sebastiana, lecz do Dereka, męża bohaterki. Okazuje się, że od sześciu miesięcy uwikłany jest on w romans z młodziutką, różowowłosą artystką. 

Niespodziewanie bohaterka po wielu miesiącach zaczyna czuć, że żyje, a całą swą nienawiść i frustrację przelewa na kochankę - McKenzie. 

Jej wściekłość prowadzi ją do decyzji dalekich od jej wizji moralności, decyzji, których nigdy by się po sobie nie spodziewała. Te zaś niepokojąco kierują ją do wydarzeń sprzed lat. Etyczne rozterki, przed którymi staje Marin, są konsekwencją działań mających na celu odzyskanie męża, jedynej cząstki rodziny, która jej pozostała. Niespodziewanie prowadzą ją one do miejsc i osób rzucających światło na sprawę zaginięcia małego Sebastiana, która znów staje w centrum wydarzeń. 

Książka Jennifer Hillier jest dość nierówna - po szalenie emocjonującym otwarciu napięcie bardzo spada w kolejnych rozdziałach, akcja zwalnia, mimo że - paradoksalnie - wiele się dzieje. Czytelnik ma czas na oddech, na poukładanie sobie wydarzeń w głowie, na połączenie wątków, dostrzeżenie niepokojących powiązań, by wreszcie pod koniec książki znów trafić w samo centrum splecionych wątków. I choć zdrowy rozsądek nakazuje iść spać, autorka tak porywa czytelnika, że nie w głowie mu odpoczynek. Za wszelką cenę trzeba bowiem lekturę dokończyć. Po przewróceniu ostatniej zaś kartki spać nie sposób, bowiem kotłujące się w głowie emocje nie odpuszczają.

Moja rada? Nie czytajcie w łóżku, bo nie pośpicie:)

Ale czytajcie, czytajcie, czytajcie - jeśli tylko szukacie mocnych wrażeń, tu na pewno je znajdziecie.

Hillier udało się świetnie zbudować napięcie - zaczęła od bomby, później rzucała tylko małe granaty, by na końcu dokonać prawdziwej eskalacji. Szalenie emocjonująca lektura! Musicie być jednak przygotowani na to, że jej esencję stanowi początek i finał.


środa, 18 listopada 2020

Pierwsza osoba liczby pojedynczej - Haruki Murakami


Pierwsza osoba liczby pojedynczej Harukiego Murakamiego, to kolejny już w jego dorobku zbiór opowiadań, liczący niewiele ponad 200 stron i 8 bogatych w treści historii.

Autor Przygody z owcą porywa nas do świata, w którym motywem splatającym wszystkie krótkie formy, motywem, który raz pojawia się en passant, innym zaś razem stanowi oś narracyjną, jest muzyka.

Pisarz przenosi nas do swoich lat studenckich, lat młodzieńczych, prowadzi za rękę podczas prezentacji dawnych dziewczyn i miłości, ale przede wszystkim daje wyraz swojej fantazji, kierując swe rozważania na nieco oniryczne i fantazyjne tory - bohaterem mojego ulubionego opowiadania jest małpa mówiąca ludzkim głosem (żeby tylko! Małpa pijąca piwo i posiadająca pewne nadludzkie zdolności, znana czytelnikom z opowiadania Małpa z Shinagawy), zaś w innym miejscu zmarły muzyk jazzowy, który raz pojawia się osobiście, by rozmówić się z autorem i zachwycić jego pomysłem na rozwój twórczej kariery Birda, raz zaś jest li bohaterem wyobrażeń narratora. Jakby tego było mało, autor w swym krótkim zbiorze opowiadań mieści jeszcze poezję - tak w poważnym, jak żartobliwym tonie, jedne utkane na wzór tanki, inne puszczone samopas, bez rymów, bez trzymania się ścisłych reguł. I taka jest cała ta książka - humor miesza się w niej z powagą, oniryzm z rzeczywistością, a z każdej strony płynie muzyka.

Co w opowieściach Murakamiego jest prawdą, a co wyobrażeniem? Co jawą, a co snem? Czy dziewczyna o brzydkiej twarzy istniała naprawdę? Kim jest tajemnicza kobieta z płytą The Beatles i czy Małpa faktycznie robiła autorowi masaż? To czytelnik musi ocenić, co jest tutaj rzeczywistością, a co zmyśleniem lub metaforą. Czy ma to jednak jakiekolwiek znaczenie? Jak pisze twórca

 Nie do wiary, prawda?

Ale lepiej uwierz, Czytelniku, bo naprawdę tak było.


I ja mu wierzę. 

Pozostawiam Was z dźwiękami muzyki, która zbiorowi opowiadań patronuje i szczerze zachęcam do lektury. Sama się zachwyciłam i na pewno wrócę do innych książek japońskiego pisarza. 






Małe sekrety - Jennifer Hillier / ZAPOWIEDŹ

 


Porywa, wprawia w osłupienie i pozbawia tchu! Intrygująca fabuła, stopniowo narastające napięcie, szokujące odkrycia oraz bohaterowie skrywający brudne sekrety. Jennifer Hillier, wschodząca gwiazda thrillera w duchu domestic noir, stworzyła powieść, która zaskakuje, wstrząsa i wciąga bez reszty. „Małe sekrety” to jeden z najlepszych psychologicznych suspensów, jakie będziemy mieli okazję przeczytać w tym roku. Premiera książki już 12 listopada.


240 sekund. Tyle wystarczyło, by idealne życie rodziny Machado przemieniło się w koszmar. Marin ma wszystko, o czym marzy kobieta w jej wieku. Szczęśliwe małżeństwo, sieć świetnie prosperujących salonów fryzjerskich obsługujących celebrytki znane z pierwszych stron gazet oraz ukochanego synka, o którego długo się z mężem starali. Nic więc dziwnego, że gdy pewnego dnia czteroletni Sebastian zostaje uprowadzony z centrum handlowego, świat Marin i Dereka momentalnie się rozpada. 


Półtora roku później FBI z powodu braku postępów w śledztwie zamyka dochodzenie. Pogrążona w rozpaczy matka, wierząc, że jej synek nadal żyje, robi wszystko, by odzyskać dziecko. W tym celu wynajmuje prywatną detektyw, która odkrywa szokujące fakty. Marin będzie musiała stawić czoło przerażającej prawdzie o swoim mężu. Rodzina jest dla niej najważniejsza, więc za wszelką cenę musi ją chronić. Aby to zrobić, nie cofnie się przed niczym. Choćby miała zabić. 


„Małe sekrety” to wciągający thriller psychologiczny, którego fabuła tylko pozornie osnuta jest wokół dramatu matki porwanego dziecka. Wraz z rozwojem akcji do głosu zaczynają dochodzić małżeńskie kłamstwa, tajemnice oraz intrygi, a powieść Jennifer Hillier staje się pełnoprawnym przedstawicielem nurtu domestic noir, który w ostatnich latach zyskuje coraz większą popularność. Hillier stroni od przemocy i rozlewu krwi, koncentrując się na wnikliwym ukazaniu psychiki bohaterów dotkniętych tragedią. Zbierająca rewelacyjne recenzje książka kanadyjskiej pisarki prowokuje do postawienia sobie pytania, jak daleko może się posunąć zdradzona kobieta i zrozpaczona matka, której odebrano dziecko. „Małe sekrety” zachwycą fanów thrillerów psychologicznych w stylu powieści B.A. Paris, Clare Mackintosh, Ruth Ware czy Kathryn Croft. 



Rekomendacje zagranicznych autorów i mediów

„Małe sekrety dosłownie nokautują czytelnika. Tę książkę nie tylko się czyta, nią się oddycha” – Mary Kubica, autorka „Kobiety znikąd”

„Szokująca, pokręcona, genialna. Idealna powieść dla fanów thrillerów Shari Lapeny, Liz Nugent i Gillian Flynn. Doskonała” – Will Dean, autor „Martwej ciszy”

„Jedna z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek czytałam!” – Liv Constantine, autorka „Zostać panią Parrish”

„Małe sekrety to powieść, która ma wszystko, czego potrzebuje dobry thriller: złożone postaci, pulsujące napięcie i oszałamiające zakończenie. Jennifer Hillier jest jedną z moich ulubionych pisarek, a to jak dotychczas jej najlepsza książka” – Riley Sager, autor powieści „Ocalałe”

„Mocny, zniewalający thriller” – Alafair Burke, pisarka kryminałów, autorka książki „Dziewczyna, która zniknęła”

„Mroczna i olśniewająca. Gratka dla fanów kryminałów” – Mark Edwards, autor thrillera „The Retreat”

„Znakomity... po prostu fantastyczny thriller” – Alex Lake, autor powieści „After Anna”

„Jennifer Hillier to wschodząca gwiazda światowego thrillera” – Laura Lippman, autorka „Coraz głębiej”

„Wspaniała powieść – szalenie niepokojąca i emocjonująca jak diabli” – Jo Spain, autorka thriller psychologicznego „Wyznanie”

„Powieści inspirowane Zaginioną dziewczyną skupiają się zwykle na sztuce narracyjnej. Małe sekrety wyróżniają się na ich tle mistrzowsko skonstruowaną intrygą fabularną, którą wzbogaca rozwinięta warstwa emocjonalna. Ekranizacja jest tylko kwestią czasu” – The Sunday Times

„Zachwycająco pokręcony thriller dla fanów Zaginionej dziewczyny oraz powieści Ty” – Kirkus Reviews

„Ta książka powinna się znaleźć na szczycie waszej listy must-read” – Suspense Magazine

„Psychologiczne napięcie na najwyższym poziomie oraz wnikliwy portret pogrążonej w rozpaczy, zdesperowanej kobiety” – Providence Journal


„Piekielnie dobrze skonstruowany thriller psychologiczny poruszający problem pożądania, obsesji, chciwości i zdrady. Hillier jest pisarką, której twórczość trzeba uważnie śledzić” – Publishers Weekly


Jennifer Hillier – urodziła się i dorastała w Kanadzie, ale przez osiem lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, w Seattle. To właśnie tam rozgrywa się akcja jej książek. Obecnie z mężem i synem mieszka w okolicach Toronto. Jej ulubionym pisarzem jest Stephen King. Hillier jest członkinią organizacji zrzeszających autorów kryminałów: Mystery Writers of America, International Thriller Writers oraz Crime Writers of Canada.


Tytuł: „Małe sekrety”

Autorka: Jennifer Hillier

Premiera: 12.11.2020

Tłumacz: Katarzyna Bieńkowska

Cena: 44,90 zł

Liczba stron: 448

Wydawnictwo MUZA SA





czwartek, 12 listopada 2020

Nas dwoje - Holly Miller

 

Dawno nie płakałam na książce. I choć niemalże od początku wiadomo było, jak ta historia się zakończy (to właśnie było jej sedno) to i tak rozbiła mnie na milion kawałków. Historia niesamowitej miłości, niesamowitej relacji. Mimo tragedii głównych bohaterów człowiek czyta i życzy sobie, by mieć poczucie, że jego też ktoś tak kocha, jak Joel kochał Callie, a Callie Joego. ⁣

Joel to mężczyzna, który przysiągł sobie, że nigdy się nie zakocha. Nie z przekory, lecz z powodu swojej nietypowej przypadłości - bohater odkąd pamięta, ma prorocze sny o bliskich sobie osobach. Czasem dobre, częściej złe - tak, jak w przypadku mamy, której śmierć na raka przewidział na długo przed tym, zanim diagnozę postawili lekarze. Mężczyzna boi się, że jego miłość może zesłać na kogoś nieszczęście. Jak jednak chronić się przed uczuciem, gdy na drodze staje Callie - dziewczyna, przy której serce zaczyna mu bić szybciej, i która zdaje się przymykać oko na jego dziwactwa, a nawet upatrywać w nich jego wyjątkowości. Choć bohaterka nie wie, z czym mierzy się Joel, akceptuje go w pełni.

Ich spotkania w kawiarni, w której pracuje dziewczyna, stają się coraz częstsze, a gdy okazuje się, że los styka ich w jeszcze jednym miejscu, są już niemalże pewni, że przeznaczenie pcha ich sobie w ramiona. Callie jest gotowa na to uczucie, Joel zasłania się złożoną sobie obietnicą.

Nie potrafi jednak oprzeć się rodzącej się miłości. 

Miłości, która jednak przynosi to, czego oczekiwał - sen zwiastujący finał ich historii. Finał, który przysłania mu wszystko inne....

Nas dwoje to historia łamiąca serce. Bohaterowie zarysowani zostali tak realistycznie, że z łatwością wchodzimy w ich skórę, intensywniej przeżywając zarówno to co dobre, jak i to co złe. Wyjątkowości lekturze dodaje fakt, że znamy finał, odkąd tylko bohater zobaczył go w snach. I czekamy na niego - z  szybko bijącym sercem i coraz większym strachem. 

Jeśli zdecydujesz się na lekturę, podczas finału miej przy sobie chusteczki i kogoś bliskiego - po otarciu łez koniecznie będziesz chciał(a) się do kogoś przytulić.⁣
Poruszająca, rozgrywająca, jednocześnie piękna i przeraźliwie smutna. Jestem porażona.⁣ Miller udało się stworzyć prawdziwy wyciskacz łez, po lekturze którego człowiek czuje jednocześnie ogromną pustkę i smutek, jak i wdzięczność.

Zazdroszczę każdemu, kto lekturę ma jeszcze przed sobą. 



sobota, 31 października 2020

Morderców tropimy w czwartki - Richard Osman

 


Czworo seniorów, Joyce, Ron, Elizabeth i Ibrahim, w ramach rozrywki co czwartek spotka się, by główkować nad nierozwiązanymi sprawami kryminalnymi z przeszłości. Ich przenikliwość i dociekliwość, pozwalają im na wyjaśnianie tajemnic, których wcześniej nikt nie potrafił rozwikłać. Ich spotkania wchodzą jednak na wyższy poziom, gdy tuż pod ich nosem dokonana zostaje zbrodnia. Pensjonariusze Coopers Chase, luksusowego ośrodka dla seniorów, postanawiają rozwiązać sprawę na własną rękę, a dzięki swej detektywistycznej żyłce, pomóc ująć mordercę. Prawdziwa zbrodnia i prawdziwe poszukiwania ekscytują ich i pobudzają do śledczej pracy. 

Morderców tropimy w czwartki przypomina nieco przygody Jane Marple na większą skalę i z większym sztafażem humoru. Mimo jednak, że zwana komedią kryminalną, mnie śmiechu dostarczyła znacznie mniej niż mogłabym się spodziewać. Więcej było (u)śmiechu i zadumy. Odnoszę wrażenie, że autor zdecydowanie bardziej skupił się na budowaniu kryminalnej intrygi, gdzieniegdzie wplatając komizm inicjowany przede wszystkim przez seniorów, niż na tworzeniu pełnoprawnej komedii. Nie jest to jednak zarzut, bowiem podczas lektury bawiłam się świetnie. Postaci domorosłych detektywów szalenie mi się podobały, budziły bowiem ogromną sympatię, a ich zagrywki godne były niejednego wytrawnego śledczego, choć – tak sądzę – nie uszłyby na sucho nikomu poza sympatycznymi seniorami właśnie, którzy wiele swych na wpół legalnych zagrywek mogą tłumaczyć starczą demencją. Mamy zatem nieudolnych policjantów i niezwykle rozgarniętych staruszków, którzy prowadzą organy ścigania na właściwy trop, nieoficjalnie wymieniając się informacjami, wcześniej zdobyte z sobie tylko znanych źródeł. Przy tym wszystkim Richard Osman oferuje nam sporo okazji do refleksji nad starością, co pozostaje dodatkowym atutem książki. 

Poza seniorami mamy tutaj wątek Polaka, podejrzanego (nie)księdza, bogatych deweloperów, dawnych przyjaciół trudniących się niezbyt legalnymi interesami i wiele innych.

Podoba mi się zarówno zamysł, jak i realizacja. Książka bawi, inspiruje do główkowania i daje masę rozrywki. Wszystko to zaś wcale nie w asyście mroku i tajemniczości, lecz swojskości, rzekłabym, że nawet ciepła. Na jesienne wieczory – idealna. Polecam serdecznie. 





czwartek, 3 września 2020

Komar. Najokrutniejszy zabójca na świecie - Timothy C. Winegard

 



Po kilku ostatnich lekturach mogę śmiało powiedzieć, że Wydawnictwo Mova jest moim osobistym odkryciem. Kto z Was jeszcze go nie zna, koniecznie musi nadrobić. Szczególnie polecam pozycje z zakresu literatury faktu - świetne!

Tymczasem...  bzzzz! bzzzz! bzzzzz! Czy komuś z Was udało się przeżyć wakacje bez jednego ukąszenia komara? Ręka do góry jeśli ktoś zna patent na ucieczkę przed tymi krwiożerczymi bestiami :)

Mówią, że wrogów należy poznać, stąd polecam Wam gorąco publikację Komar. Najokrutniejszy zabójca na świecie. Ten niepozorny owad doczekał się niemalże sześciuset stronicowego opracowania, którego podjął się Timothy C. Winegard. W nim też autor analizuje "karierę" tego, który potrafił zadecydować o przebiegu bitew, a nawet wojen; tego, który niesie śmierć, za sprawą chorób jakie szerzy; tego, który choć mały - odcisnął ogromne piętno na historii. 

Twórca śledzi losy świata w cieniu komarów - od Aten, poprzez imperium rzymskie, Amerykę, aż po czasy II wojny światowej i dziś dzień. Nawet nie podejrzewacie, jak kolosalny wpływ na świat, jaki znamy, miał ten niewielki, lecz uciążliwy owad. Czy ktokolwiek z Was, widząc komarzycę łapczywie spijającą Waszą krew, zastanawiał się bowiem, ile osób pozbawił życia ten, którego ukąszenie u Was powoduje "tylko" uporczywy świąd? Uwierzycie, jeśli powiem, że to około 52 miliardy?! Sama nie dowierzam. 

A to tylko jedna ciekawostka spośród setek zamieszczonych w tej książce. Odtąd inaczej spoglądam na każdego komara, który niestrudzenie bzyczy mi nad głową, który nie poddaje się tak łatwo i który zdaje się wrogiem nieśmiertelnym. Publikację tę czyta się zachłannie, tak jak nienasycenie komar spija krew. Niesamowite jest poznawanie historii od takiej strony - do głowy nie przyszłoby mi dotąd, jak ogromny wpływ może mieć owad na losy świata. Jeśli wydaje Wam się, że 560 stron poświęconych takiemu tematowi to lekka przesada - proponuję przeczytać jeden rozdział. Już wówczas przekonacie się, jak rozwijająca jest to lektura, jak poszerza horyzonty i jak porządkuje "gdzieś tam, kiedyś tam" zasłyszaną wiedzę. Czekam na odsłony poświęcone innym owadom - nie ukrywam, że lektura ta może być treningiem pokory.

Fascynująca, wciągająca, zaskakująca. Do zaczytania.


środa, 2 września 2020

Matki. Niezwykła historia macierzyństwa - Sarah Knott



Od paru tygodni mogę nazywać się Mamą. Zanim to się stało, do nowej roli zaczęłam przygotowywać się teoretycznie - czytałam mnóstwo książek poświęconych macierzyństwu - zarówno reportaży, jak i powieści czy poradników. Temat ten jednak nigdy nie będzie wyczerpany - każda Mama, to nowa historia do opowiedzenia. 

Kapitalnie w te moje lekturowe wybory wpisała się książka spod szyldu Wydawnictwa Mova - Matki. Niezwykła historia macierzyństwa

Czyta się ją bardzo dobrze, choć spodziewałam się nieco innej formy. Cóż tam jednak moje oczekiwania, kiedy dostałam tak rewelacyjny tekst. Mamy tu do czynienia z przeglądem doświadczeń, słownictwa i poglądów dotyczących macierzyństwa wraz z kluczowymi dla niego momentami na przestrzeni wieków. Bardzo na czasie, szalenie zajmująco. Sarah Knott opowiada w sposób przypominający nieco publikacje popularnonaukowe, wplatając w narrację wstawki dotyczące własnych doświadczeń, a mi ten styl bardzo odpowiada. Zderzając przeszłość z teraźniejszością, pokazuje jak wielkie zmiany zaszły w myśleniu o macierzyństwie, jak ogromna metamorfoza zaszła w pojmowaniu tego, co przecież tak bardzo naturalne, a jednocześnie tak niejednoznaczne i niedefiniowalne. Mówi też, że macierzyństwo to tak naprawdę czasownik - bo właśnie powtarzalność wykonywanych czynności je naznacza. Podoba mi się ta konstatacja.⁣ 

Knott podczas pisania wykonała sporą pracę bibliograficzną - spis tekstów, do których się odwołuje, ciągnie się przez 50 stron. To zaś jest dla mnie świadectwem zaangażowania i rzetelności, które się tu po prostu czuje. 

Choć publikacja ta jest szalenie zajmująca, żal było czytać mi ją na jeden raz - wolałam ją sobie dozować, pochłaniać kolejne ciekawostki i historie, które uporządkowane zostały linearnie - od poczęcia, przez poród, aż do połogu i tego, co daleko za nim. Na całość składają się doświadczenia własne autorki, jak również wspomnienia, listy, wycinki, pamiętniki innych matek, pochodzące czasem sprzed wielu lat i obrazujące, jak wiele zmieniło się w pojmowaniu macierzyństwa, jak ogromny postęp społeczny został poczyniony. Niektóre historie były dla mnie aż nie do uwierzenia - łapałam się za głowę, czasem zaś chichotałam pod nosem, a ile razy wybałuszałam oczy czy komentowałam "co?! co?! CO?!"- nie zliczę. 

Być może na mój odbiór wpływa obecna perspektywa i wspólnota doświadczeń, jednak zdecydowanie mogę książkę tę polecić każdemu. To rzetelna, kompletna podróż meandrami macierzyństwa, które zmienia się na naszych oczach - przecież dziś jest ono zgoła inne niż jeszcze 20 lat temu. Pomyślcie zatem jak mogło wyglądać 100 lat temu i jak wówczas ludzie dowiadywali się, że spodziewają się dziecka, jak społeczeństwo traktowało matki i z czego owe zachowania wynikały.

Bardzo, bardzo polecam! Taką literaturę faktu chce się czytać!


czwartek, 18 czerwca 2020

Krótka wymiana ognia - Zyta Rudzka



Książka-zawód. 
Z jakiegoś powodu (nazwijcie to instynktem albo też naiwną wiarą w wiarygodność przyznawanych nagród literackich) wiązałam z nią ogromne nadzieje.
Jak nietrudno się domyślić - płonne.

Językowo nie mam jej nic do zarzucenia - tak naprawdę ta książka jest językiem, to opowieść o języku. Niestety, to że wysuwa się on na pierwszy plan, jest całkowicie nieprzezroczysty, w wielu miejscach rodzi poczucie chaosu - czytelnik gubi wątek, pogrążając się w śledzeniu słowa. Warstwa językowa jest zatem jednocześnie największym atutem Krótkiej wymiany ognia, jak również jej największym mankamentem (choć to raczej niezbyt trafione słowo, trudno jednak znaleźć lepsze).

Czego dotyczy narracja? Do Romy Dąbrowskiej, starszej poetyki, podchodzi na przystanku młody mężczyzna z prośbą o ogień. To spotkanie - krótkie jak mgnienie oka - stało się dla niej znamienne. Oto bowiem uświadomiła sobie - ze swoistym zaskoczeniem - że jej życie erotyczne należy do przeszłości. Ta konkluzja prowadzi ją - a nas wraz za narratorką - szlakiem jej minionych miłości, miłostek, romansów, erotycznych przygód. Kobieta odkrywa swoje życiowe role, szuka siebie jako córki, matki, żony, ale też pisarki - goni niejako za zagubioną tożsamością. To zaś wpisuje się we współczesny obraz kobiety (i szerzej - człowieka) zatraconego, zdeterminowanego przez wszechobecne pragnienie młodości, które czyni osoby starsze niewidzialnymi. Młodość jest czymś, czego pragniemy najbardziej, co jednak przemija niespodziewanie. 


Jak dla mnie Krótka wymiana ognia jest przegadaną wydmuszką, która właściwie do niczego nie prowadzi, nie prowokuje żadnych refleksji, a jest jedynie prozą skoncentrowaną na języku, która - nie wiedzieć czemu - doceniona została przez krytyków i nagrodzona. Cóż, jak widać, nie dojrzałam:)

środa, 3 czerwca 2020

Doktor Dolittle i jego zwierzaki - Hugh Lofting (audiobook, czyta Edyta Jungowska)


Kto mnie zna i uważnie czyta mój blog, ten już się pewnie zorientował, że z audiobookami mi nie po drodze. Nie lubimy się jakoś szczególnie, a ja nie mam w sobie szczególnej woli zmiany, tym bardziej, że czytam w każdych okolicznościach.

Jest jednak pewien wyjątek, który robię od kilku lat, właściwie od czasów mojej pracy w księgarni, gdzie panował zwyczaj puszczania audiobooków i słuchowisk. Spędzanie całych dni w towarzystwie czytanych książek pokazało mi jedno - na "dorosłe" książki jestem odporna, audiobookom dla dzieci ulegam. Jedno zaś wydawnictwo upodobałam sobie najbardziej, a mowa tu oczywiście o Wydawnictwie Jung-off-ska. Fenomenalne realizacje Pippi czy moich ukochanych Mani czy Ani albo Dzieci z Bullerbyn czy 35 maja utwierdzają mnie w przekonaniu, że dobrze przeczytana książka może mieć niesamowitą moc oddziaływania.

Głosy Edyty Jungowskiej i Piotra Fronczewskiego doskonale oddają klimaty słuchanych historii, pozwalając zatracić się w historiach, w których wyobraźnia nie ma limitów...

Najnowszy audiobook to Doktor Dolittle i jego zwierzaki w przekładzie Michała Kłobukowskiego (klasa!), czytany przez Edytę Jungowską. Najlepszą recenzją dla tegoż powinno. być jedno - jakoś nigdy nie było mi po drodze z tą historią. Choć żywo interesuję się zwierzętami i namiętnie czytam i czytałam książki o ich relacjach z ludźmi, do tej jednej autorstwa Hugh Loftinga jakoś nigdy mnie nie ciągnęło. Gdy jednak zobaczyłam ów tytuł w zapowiedziach Wydawnictwa Jung-off-ska ,wiedziałam, że oto nadszedł mój czas. Włączyłam płytę i... przepadłam. Słuchałam jak zaczarowana, za nic mając wszystko, co dzieje się wokół mnie. Jungowska zaczarowała mnie swoim głosem, sprawiając, że po stu latach od wydania pierwszej części przygód Doktora Dolittle' w końcu było mi dane je poznać!

Najsłynniejszy lekarz zwierząt zawładnął moją wyobraźnią, po raz kolejny przypominając, jak to zawsze chciałam mówić językiem zwierząt, rozumieć je dosłownie, a nie tylko domyślać się, co mogą czuć i przeżywać. Od urodzenia otoczona jestem zwierzętami, od zawsze też widzę, jak cudownie się one różnią. Królik to nie tylko królik. Królik może być obrażalską damą, uwielbiającym pieszczoty miśkiem albo indywidualistą o błękitnej krwi. Świnka morska może się śmiertelnie obrazić, a papużka dogryzać. Każde zwierzę ma swój charakter, swoje upodobania, zwyczaje, lęki i fantastycznie uczy człowieka empatii. 

Poza przeżywaniem przygód wraz z Doktorem Johnem, to właśnie ta nauka płynie z książki tej najszerszym strumieniem.  I pewnie, że można się pośmiać przy plombowaniu zęba koniowi, ale czyż to właśnie poza warstwą humorystyczną nie jest kopalnia współodczuwania? Tylko Dolittle mógłby chcieć ratować chore małpy w Afryce bez względu na przeciwności losu, bo tylko on naprawdę je rozumie. Czy chodzi jednak jedynie o język jako narzędzie komunikacji? Nie sądzę.


Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by ktokolwiek kto sięgnie po tan audiobook, mógłby nie zostać oczarowany. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by dziecko, które wejdzie ten świat,  nie wyszedł z niego bogatszy - o wrażliwość na potrzeby zwierząt, na ich krzywdę, bogatszy w miłość do czworonogów, ubogacony świadomością tego, jak podobne są one do nas, ludzi i jak niesamowite mogą mieć osobowości. Wreszcie nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek był w stanie nie rozkochać się w audiobookach Wydawnictwa Jung-off-ska i nie chcieć więcej. I więcej. I więcej. I jeszcze więcej. Uzależniająca narracja, do której chce się wracać


Gorąco polecam!


Fragment na zachętę:



środa, 13 maja 2020

Skrzywiona litera - Tom Franklin



Skrzywiona litera Franklina najpierw bardzo długo czekała na lekturę, później drugie tyle na moment, w której o niej napiszę. 
Z tak długiej perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jest to kryminał przeciętny, który - choć do przeczytania na raz - równie szybko odpłynie z Waszej pamięci.

Do lektury skusiła mnie opinia Dennisa Lehane'a, autora, którego wczesną prozę szalenie cenię i do której wracam z przyjemnością. Jako że rzadko można znaleźć jego nazwisko przy blurbach, uznałam, że nie nazywa Franklina "genialnym" przez czystą sympatię.

Niestety, ja owego geniuszu zdobywcy Złotego Sztyletu chyba należycie nie doceniłam. Książkę tę porównywano do Zabić drozda, którego lektura właśnie za mną, a który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wniosek nasuwa się jeden: po raz kolejny wydawca poszedł o krok za daleko z porównaniami. Owszem, widoczne jest podobieństwo wątków i postaci, jednak realizacja daleka jest od brawurowej powieści Harper Lee - nie wyobrażam sobie, by można je było postawić na tej samej półce. 

Ad rem.

Małe, ciche miasteczko Amos - takie, jakie często zobaczyć możecie w wielu amerykańskich filmach. Porządku pilnuje w nim Silas Jones, który - mówiąc szczerze - roboty nie ma za dużo. Ostatnia afera miała miejsce dwadzieścia lat wcześniej, lecz jak to bywa w takich mieścinach - to, co wstrząsnęło ludźmi wówczas, pamiętają oni do dziś. Wtedy zaś skandal obił się szerokim echem, oto bowiem nastoletnia dziewczyna zaginęła po randce z Larrym Ott, nota bene, jednym z dawnych przyjaciół Silasa. Choć oficjalnie Larry nigdy nie został uznany za winnego, miejska społeczność dokonała samosądu, wykluczając go ze swojej społeczności i zdecydowanie opowiadając się za jego winą. 

Po latach ów chwiejny spokój Amos zostaje zaburzony, Larry bowiem zostaje zaatakowany, kolejna dziewczyna ginie, a na domiar złego lokalny handlarz narkotyków zostaje zamordowany. Jak to mówią - nieszczęścia chodzą parami. Tutaj zaś, poza wzmiankowanymi przypadkami unosi się jeszcze jedno - tajemnica łącząca dwu mężczyzn - białego i czarnego. Jak się pewnie domyślacie, to ona ma związek między innymi z niedawnymi wydarzeniami.

Choć pomysł na fabułę nosi znamiona historii, która powinna się podobać, mogłaby wciągać, to jednak toporny język kompletnie nie pozwala się w niej zatracić. Pytanie jest jedno: czy to efekt fatalnego tłumaczenia, czy nieporadności językowej oryginału? Nie mam zamiaru tego sprawdzać, bowiem tak umęczona podczas lektury dobrze rokującego kryminału nie byłam już dawno. Dość powiedzieć, że leżakował on u mnie rok zanim po niego sięgnęłam i drugi rok, zanim byłam w stanie zmusić się do napisania o nim czegokolwiek.

Siermiężny styl, kanciasty język - tego nie uratuje nawet najznakomitszy pomysł. I mimo że można by znaleźć w niej plusy, jak na przykład ukazanie tego, jak rasizm może wpłynąć na losy jednostki, jak ostracyzm społeczny może naznaczyć człowieka, jak melancholijni i mroczny może być świat (co potęgowane jest tu przez nagromadzenie odpowiednich środków językowych), to jednak moim zdaniem nie jest w stanie uratować tejże historii. A szkoda. 

Jestem na nie.


niedziela, 3 maja 2020

Przemowy niezapomniane - Shaun Usher



Shaun Usher dał się poznać jako autor bestsellerowych dwu tomów Listów niezapomnianych, będących świadectwem odchodzącej powoli w zapomnienie epistolografii.
Dziś mam dla Was kolejną jego publikację, stanowiącą zbiór przemów, które zmieniły świat. Tom wzbogacony został o liczne fotografie i kilka przedruków, podkreślających autentyczność zgromadzonych tu wypowiedzi. Te zaś są warte uwagi każdego.

Tom zbiera w sobie zarówno przemowy najsłynniejsze, te, które cytowane są po dziś dzień, te, które zmieniły bieg historii, odmieniły myślenie wielu, jak i te znane nieco mniej - a może już po prostu powoli zapominane. Dzięki wielkiej pracy Ushera dziś możemy znaleźć je w jednym miejscu i za sprawą lektury nie tylko ocalić od zapomnienia, ale też tchnąć w nie nowe życie.

Na ponad 400 stronach spotkają się ze sobą Virginia Woolf, Sokrates, Kermit Żaba i Nelson Mandela - sami widzicie, jak wyjątkowa to mieszanka mówców, poglądów i czasów w jakich żyli. Całość stanowi nie tylko bogactwo treści, ale też świadectwo historii. Gdzie indziej Victor Hugo stanie koło Meghan Markle, a Ursula le Guin obok Marii Skłodowskiej-Curie czy Nicka Cave'a?

Śledzenie wypowiedzi tak różnych postaci to prawdziwa uczta. Wspaniałe jest to, że z tą książką nie trzeba się nigdzie spieszyć - ona wciąż będzie tak samo aktualna i tak samo gotowa przekazać nam ponadczasową naukę. Nie musimy, ba! nie powinniśmy czytać jej na raz, to lektura zapewniająca refleksję, którą należy dozować i trawić, a nie zachłannie połykać. Z całą pewnością jest to publikacja dla smakoszy, dla wybrednych i lubujących się w tekstach, które zapadają w pamięć i w nas pracują. 

Liczę, że brak niektórych przemówień, które nasuwają się same, jest jedynie zapowiedzią tomu kolejnego... :)

Polecam tę inspirującą lekturę. 





sobota, 2 maja 2020

Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku - Mikołaj Marcela



Przedziwne i niespodziewane czasy nastały dla polskiej edukacji. Tym lepszy to moment, by sięgnąć po książkę Mikołaja Marceli, który niezwykle celnie diagnozuje szkolnictwo i proponuje zmiany, które warto wprowadzić, by edukacja miała sens, a nie była jedynie sztuką dla sztuki.

Jako nauczyciel (co prawda młody i niedoświadczony, ale jednak) przyglądam się omawianym zagadnieniom od środka, nie jako rodzic, lecz jako część systemu.
Odkąd zaczęłam pracę, najważniejsze było dla mnie dobro uczniów, które często przedkładałam nad własne wygody, rezygnując z czasu dla siebie po to tylko, by uatrakcyjnić lekcje i zrobić coś dobrego dla młodych ludzi, którzy z różnymi historiami trafiają w mury szkoły.

Na swojej drodze spotkałam wielu zapaleńców, którzy podobnie spalają się w swojej pracy i robią wszystko, by - jak chce tego Marcela - edukacja miała sens. Z tego powodu w kilku miejscach książki nie spodobało mi się generalizowanie (np. nikogo nie obchodzi, czy dzieci rozumieją to, czego się uczą - nieprawda! Mnie obchodzi), które parę rozdziałów później zostaje niejako przekreślone poprzez przytaczanie przykładów nauczycieli zaangażowanych. Uważam, że choć intencje były słuszne, jest ono krzywdzące i deprymujące dla tych, którzy właśnie poza schemat wychodzą.  Marcela pyta w pewnym momencie ile razy ktoś w szkole lub na studiach zapytał nas jak się czujemy albo jak się mamy. OK, nie pamiętam, żeby mnie ktoś o coś pytał, ale czasy były inne, a pewne rzeczy można zweryfikować bez pytania.
Ja zaś nie wyobrażam sobie dnia w szkole, by uczniów o ich samopoczucie nie zapytać i na tej podstawie nie budować lekcji. Ale wcale nie musiałabym pytać, bo na twarzach młodych ludzi naprawdę niemalże wszystko jest wymalowane. Dlaczego więc to robię? By dać im poczucie, że mi na nich zależy. Wiem, że o to właśnie Marceli chodzi, ale mówienie, że nikt nigdy tego nie robi, jest naprawdę krzywdzące, bo sama znam mnóstwo osób (a w Internecie znajdziecie ich jeszcze więcej), która na tym buduje relację z uczniami. 

Rzecz jasna, nie jest moją intencją wybielanie rzeczywistości, bo nauczyciel też człowiek i jak wszędzie - spotkamy różne temperamenty, osobowości i wizje nauczania. Lepsze i gorsze.  Najczęściej zależy to od perspektywy oceniającego. I co tu dużo kryć - wielu rzeczy po prostu nie da się przeskoczyć, bo nad człowiekiem są jeszcze zasady, które można nagiąć tylko do pewnego momentu.  Sama spotkałam na swej drodze wiele osób, które ewidentnie nie miały serca do nauczania, ale wierzę, że ze wszystkiego można wyciągnąć dobro i takie spotkania teś były mi potrzebne. 


Nie myślcie, że ta książka mi się nie podoba - szalenie mi się podoba, bo pokazuje dokładnie to, w co sama wierzę. Że edukacja jest łatwiejsza, gdy wejdzie się w relację, że wyniki egzaminów nie świadczą o wartości człowieka, że oceny to tylko wypadkowa wiedzy, kondycji i nierzadko szczęścia, że współczesny nauczyciel musi dostosować się do współczesnego ucznia. 
Zarówno rodzice, jak i nauczyciele znajdą tu wiele cennych porad i wskazówek, które są naprawdę wielkim prezentem autora dla czytelników. Przyczepiłam się do kilu zdań, bo mam inne obserwacje, ale nie oznacza to, że neguję wartość całej publikacji, bo ta jest ogromna!

Jeśli edukacja Waszego dziecka leży Wam na sercu, sięgnijcie po tę książkę. Nie pożałujecie, a na pewno spojrzycie na swoje dziecko inaczej, dając mu należyte wsparcie i zrozumienie.


piątek, 1 maja 2020

Mroczna baśń. Potęga magii - Liz Braswell



Wraz z kinową premierą nowej wersji Aladyna, w księgarniach pojawił się kolejny tom z cyklu Mroczna baśń, tym razem opisujący losy właśnie owego złodziejaszka. Co by się stało, gdyby tytułowy bohater nie zdobył czarodziejskiej lampy, lecz wpadłaby ona w niepowołane ręce? Jak wyglądał by świat Agrabahu?

Zapraszam do wejścia w ów mroczny świat, w którym nic nie jest takie, jakim go pamiętamy. No może za wyjątkiem władzy - zyskuje ona jednak zupełnie inne oblicze...

Na skutek bardzo niefortunnego splotu wydarzeń, rękę po tron wyciąga Dżafar - zaufany, a przy tym zadufany doradca dotychczasowego sułtana. Omamiony żądzą władzy zdobywa w końcu to, na czym najbardziej mu zależy, a losy Agrabahu ulegają drastycznej przemianie.
Początkowo lud jest bardzo zadowolony, bo pieniądze wręcz leją się z nieba, zapewniając wszystkim dobrobyt i szczęście, a jemu samemu przychylność ludu. Każda magia ma jednak swoją cenę, a życie w takim dostatku szybko może zacząć prowadzić do zamieszek... z nudów. Dżafar powołuje więc specjalną straż pilnującą bezwzględnego porządku i wierności zasadom, sam zaś skupia się na próbach złamania praw magii - jego pragnieniem jest zdobycie władzy nad miłością i śmiercią, które jako jedyne wciąż mu się wymykają...

Jaka będzie w tym wszystkim rola Aladyna i księżniczki Dżasminy? Nie mogę zdradzić Wam szczegółów, by nie odebrać Wam przyjemności czytania, ale uprzedzę, że nie będzie to pokojowa wyprawa...:)

Mroczna baśń jest już dla mnie symbolem dobrze zainwestowanego czasu dla każdego z fanów Disneya. Jako osoba, która wyrosła na bajkach, czerpię niewysłowioną przyjemność z odkrywania innych wersji, nie tak słodkich i uroczych jak te, które znam z dzieciństwa. Nie raz i nie dwa pytałam siebie "co by było gdyby", a dzięki retellingom Braswell mam szansę skonfrontować swoje wyobrażenia z jej imaginacją. Doświadczenie to daje niesamowitą satysfakcję i jeśli jeszcze nie znacie tego cyklu, to koniecznie musicie nadrobić braki.

Do tej pory na blogu opowiadałam Wam o książkach: Świat obok świata (retelling Małej Syrenki) i Dawno, dawno temu we śnie (Śpiąca Królewna). Polecam każdą:)



czwartek, 30 kwietnia 2020

Widziałem pięknego dzięcioła - Michał Skibiński





Kolejny dzień, kolejna książka Wydawnictwa Dwie Siostry, kolejna publikacja wojenna.

Rok 1939. Ośmioletni Michał otrzymuje wakacyjne zadanie domowe - codziennie ma zapisywać w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie jedno zdanie. Wypowiedzenie, które byłoby śladem jego doświadczeń i przeżyć, a dodatkowo treningiem pisania, który był warunkiem jego przejścia do drugiej klasy. Zeszyt, który miał być tylko formą ćwiczenia, stał się świadectwem historycznym. Tym ważniejszym, że dziecięcym, nieskażonym, niewinnym.

Wraz z bohaterem śledzimy jego wędrówki nad jezioro, wizyty w kościele, spacery po lesie, czas spędzony z rodzicami i babcią, obserwacje przyrody, oczekiwania na dworcu i wiele innych przyziemnych, niespiesznie wykonywanych czynności.


My - z perspektywy czasowej, z perspektywy ludzi przyszłości - wiemy, co czeka nas na końcu tej wędrówki. Chłopiec jeszcze nie.

Widuje jakieś przelatujące samoloty, jednak tym co istotniejsze są wakacyjne zabawy, zjedzone lody, wygrane mecze i spotkane osoby.

I wreszcie - jak grom z jasnego nieba - obok zdań upamiętniających te okruchy codzienności, pojawia się to jedno. Najważniejsze. Zmieniające wszystko. Rozpoczęła się wojna.

Od tej chwili nie ma już niewinnych zabaw, jest za to chowanie się przed samolotami - a przecież niedawno można było je podziwiać! - jest przyjazd cioci i wujka - ale nie ma on nic wspólnego z wizytą towarzyską - jest rzucanie bomb - ale już nie w grze, lecz realnie, tuż obok domu - słychać strzały - ale to nie fajerwerki, lecz armaty.

To właśnie to zderzenie normalności z czasami wojny - nagłymi, nieoczekiwanymi - stanowi moc tej książki. Kolorystyka ilustracji oddaje tę zmianę - od pięknej, soczystej zieleni i błękitu do szarości, ciemności i mroku. 

Książka poraża od samego początku, bo wiemy, czym się skończy. Mamy tylko nadzieję, że nie pojawią się tragiczniejsze wspomnienia, że dziecko choć trochę będzie mogło pozostać dzieckiem. Czy jednak widok bomb spadających tuż koło nas nie sprawia, że dojrzewamy natychmiast, że inicjacja przychodzi automatycznie, bez pytań, bez ostrzeżenia?

To kolejna książka, która właśnie dlatego, że utkana z prawdy, porusza niesamowicie. To nie literacka próba opowiedzenia o tym, co minione, lecz starannie wydane wspomnienia tego, co naprawdę miało miejsce. Językiem dziecka, oczami dziecka, które dopiero uczy się pisać - krótko, lakonicznie, jak bomba, jak wystrzał. Był dzięcioł i spacery, jest pożoga. 

Polecam. Kapitalne wyjście do rozmów o czasach wojny. 

środa, 29 kwietnia 2020

Mama zawsze wraca - Agata Tuszyńska, Iwona Chmielewska


Literatura wojenna zawsze robi piorunujące wrażenie, a obraz wojny widziany oczyma dziecka poraża ze zwielokrotnioną siłą.

Agata Tuszyńska, czarodziejka języka, wraz z Iwoną Chmielewską, czarodziejką obrazu, oddają w ręce czytelnika książkę tak kruchą, jak krucha może być dusza dziecka poranionego niezrozumiałym doświadczeniem wojny.

Zosia Zajczyk to mała dziewczynka, która po tym, jak z wszystkich bliskich osób została jej tylko mama, musi ukrywać się w jednej z piwnic warszawskiego getta. Mama zostawia ją tam z lalką, zapasami jedzenia, wyobraźnią i dyspozycjami, sama zaś wychodzi, by pomagać innym. Mała bohaterka czeka, bo wie, że mama zawsze wraca, ma też świadomość, że na zewnątrz jest bardzo niebezpiecznie, choć jej percepcja wojny z całą pewnością jest dla nas niepojęta. Dziewczynka niesiona wyobraźnią i prezentami mamy - baziami, listkami, gałązkami - daleka jest od rozpaczy. Wszędzie widzi piękno, przyroda ją zachwyca. 



To nie kolejna książka opisująca wojenne traumy, lecz literacki przykład dziecięcej ufności i bezgranicznej miłości do Mamy - tej, której słowo jest święte, tej, która nigdy nie zawodzi, wreszcie tej, która robi to, co robić należy. Relacja ta widziana oczami dziecka, dziś już starszej Pani mieszkającej w Izraelu, to świadectwo niezwykle wzruszające. Choć książeczka ta jest właściwie broszurką, mała ilość słów przelewa się na ogrom treści. Lakoniczność wypowiedzi - tak typowa dla czasów wojny - ta charakterystyczna poetyka ściśniętego gardła widoczna jest także tutaj - w opowieści nie-dziecka, które wciąż językiem dziecka operuje. Charakterystyczna kreska Chmielewskiej pasuje doskonale - oddaje mrok wojny i światło miłości przedzierające się przez wszelkie możliwe szczeliny. Jest coś poetyckiego - zarówno w tekście, jak i w ilustracjach, co potęguje wrażenie metafory. To książka niby o wojnie, ale bardziej o miłości. Niby o czasach nienawiści, ale jakby intensywniej o wierze w człowieka. Niby o śmierci, a jednak o odrodzeniu.


Poruszająca, refleksyjna i piękna. Tak po prostu. Zniewala swoją prostotą.




wtorek, 28 kwietnia 2020

Przez - Zośka Papużanka


Przez to literatura, w której trzeba się rozsmakować. Zośka Papużanka robi językiem i formą coś takiego, że momentami (no dobrze, stale) miałam wrażenie nurzania się w strumieniu świadomości bohatera.

Oto mężczyzna, który pięć lat temu rozstał się ze swoją żoną, postanawia na jakiś czas wprowadzić się do wynajętego mieszkania naprzeciwko bloku, który wspólnie zamieszkiwali, po to tylko, by ukradkiem, dzień po dniu, fotografować  kobietę. Po co? Tego do końca nie wiemy.

Być może chce do niej wrócić, być może udowodnić sobie, że decyzja o odejściu była słuszna, a być może to jego sposób na radzenie sobie z rozstaniem, które mimo upływu lat wciąż nie daje mu spokoju. Pewne jest jedno: do misji przygotował się (w swojej opinii) bardzo dobrze. Odpowiedni sprzęt i staranne pilnowanie tego, by nikt nie dostrzegł (a więc brak wychodzenia z domu, jedzenie tylko z dostawą pod drzwi, unikanie kontaktów z sąsiadami i in.) miały zapewnić mu anonimowość. Czy to jednak możliwe? Czy jego zachowanie nie zakrawa na zabawę w stalkera? Czy nie można uznać go za prześladowcę, a być może osobę chorobą psychicznie, wykazującą objawy obsesji? Kto bowiem, będąc przy zdrowych zmysłach, po takim czasie od rozstania tak pieczołowicie planuje podglądanie niegdyś bliskiej mu osoby? Czemu miałoby to służyć?

Proza Papużanki wyczulona jest na szczegół. Drobiazgowość opisów jest uderzająca, autorka krok po kroku prowadzi nas śladem czynności wykonywanych przez jej bohatera, potęgując wrażenie tego, jakoby to nie on był podglądaczem (sic!), lecz my. Ów voyeryzm osiąga tu drugie dno, nie do końca wiadomo już kto kogo i dlaczego monitoruje, kto za kim podąża i jaka tak naprawdę jest jego motywacja.

Papużanka pisze tak, że nie sposób nie wsiąknąć - jej pisarstwo uzależnia, pochłania czytelnika i nie chce wypuścić z rąk. Mimo jednak że pozornie tematyka wydawać się może błaha - ot, opowiastka o obsesyjnym mężu, który podgląda byłą żonę, nie takie rzeczy się słyszało - czytać trzeba uważnie, inaczej ów strumień myśli może stać się dla nas bełkotem, niezrozumiałym opisywaniem czynności pozbawionych sensu. Tutaj zaś sens ma wszystko, nie wolno nam go jednak swym rozproszeniem utracić.

Językowo bezbłędna. Do polecania i zaczytania.


poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Pokaż mi swoją bibliotekę - Aleksandra Rybka


Jeżeli jest coś, co kocham bardziej niż niż książki, to z pewnością są to książki o... książkach.

Czytanie ich wiąże się jednak ze sporym ryzykiem - kupując tę jedną, podświadomie godzisz się na zakup kolejnych.
Nie ma bowiem rozdziału, który nie kusiłby kolejnymi propozycjami czytelniczymi, które - chcąc, nie chcąc - musisz mieć.

Metody czytania takich publikacji są różne - dla odważnych - zaraz po wypłacie, by móc spożytkować ją na zakup wszystkich wypisanych tytułów, dla sprytnych - przed wypłatą. by nie było cię na nie stać i zapał zdążył ostygnąć. dając przemówić rozumowi;)

Na własnej skórze przetestowałam wszystkie dostępne metody, jednak żadna nie uchroniła mnie przed kompulsywnymi zakupami. Z bardzo prostego powodu: po prostu kocham książki, a im więcej czytam, tym więcej czytać muszę. Człowiek głodny nie zastanawia się, tylko je. Człowiek czytający nie zastanawia się, tylko czyta. No i rzecz jasna - kupuje, a jakże. 

Czymże jednak jest książka Aleksandry Rybki, winna tej przydługiej przemowie?
To zbiór rozmów z szesnastoma pisarzami, dziennikarzami, językoznawcami i felietonistami, którzy pozwolili czytelnikowi zajrzeć do swoich biblioteczek. Pokazali swoje książkowe kurioza, podzielili się zwyczajami związanymi z czytaniem, oczyścili z poczucia winy ze względu na własne nieprzeczytane książki, podsunęli dziesiątki tytułów, po które warto sięgnąć (uff! Tym razem większość już znałam!) i oddali się wspomnieniom związanym z książką i jej miejscem w ich życiu. 

Każdy czytelnik ma swoje grzeszki, a możliwość zajrzenia na regały znanych osób pozwala nie tylko znaleźć pokrewną biblioteczną duszę, ale też zrozumieć, że nas - czytelników - łączy wiele podobnych dylematów, ale też radości.
Autorka w większości zadawała swoim rozmówcom te same pytania, rysując przed odbiorcą całe spektrum typów czytelników. Okazuje się, że w jednej kwestii każdy może mieć zupełnie inne zdanie, dodatkowo podkreślając piękno i różnorodność płynącą z chłonięcia książek.

Kapitalna to książka, cudowne wejrzenie w czytelniczy, prywatny świat Sylwii Chutnik, Jacka Dehnela, Jerzego Bralczyka, Anny Dziewit-Meller, Krzysztofa Vargi czy Agaty Tuszyńskiej. 

Bardzo, bardzo Wam ją polecam! Znajdź wśród przedstawionych bibliotek bliźniaczkę swojej i daj znać, do którego rozmówcy jest Ci najbliżej.

PS Nie ponoszę żadnej odpowiedzialności za ukryte koszty związane z lekturą książki Rybki ;)



środa, 15 kwietnia 2020

Testamenty - Margaret Atwood




Testamenty, to długo wyczekiwana kontynuacja Opowieści podręcznej - książki, która przez lata zyskała sobie niezliczoną rzeszę fanów, spotęgowaną po premierze serialu o tym samym tytule.

Margaret Atwood  po ponad trzydziestu latach od pierwszego wydania (1986) postanawia wrócić do świata Gileadu, by pokazać czytelnikowi, co działo się po piętnastu latach od wydarzeń, o których mógł czytać. Jak zmienił się opresyjny świat po zniknięciu Małej Nicole i ucieczce Podręcznej? Czy Republika wciąż rządzi się takimi samymi (nie)prawami? 

Gilead zdaje się mieć coraz gorzej - wiele potencjalnych Podręcznych odczuwa wstręt do zamążpójścia (u części wynika to z traumatycznych doświadczeń z wykorzystującymi je mężczyznami), obecne Podręczne i Żony coraz częściej umierają, rodzi się coraz więcej Niedzieci, a wszyscy wokół knują i spiskują.

W tym wszystkim wciąż działa wywiad, który niestrudzenie pozyskuje i przekazuje informacje, narażając się na niebezpieczeństwo.

W samym centrum wydarzeń nieustannie znajduje się surowa Ciotka Lidia, której pozycja zdaje się nienaruszalna, a także Agnes - młodziutka kandydatka na Podręczną oraz Daisy - nastolatka mieszkająca w Kanadzie, z dala od Gileadu, nieświadoma tego, jak wiele ją z nim łączy. Wszystkie kobiety połączy wspólna historia, od której zależeć będą dalsze losy Republiki. 

Kapitalnym - w mojej opinii - posunięciem, było oddanie głosu Ciotce Lidii (Holograf z Ardua Hall), której relacji wysłuchujemy oraz dwu świadków, z których jednym był nie kto inny, jak Mała Nicole. To narracja, będąca jednocześnie wyznaniem, nadaje całości mocy, pokazując, jak zepsuty od środka był Gilead, jakimi rządził się prawami, jak istotna była w nim manipulacja i wynikająca z umiejętnego jej stosowania władza i wiedza. 

Pisarka za Testamenty zdobyła Nagrodę Bookera, co z całą pewnością jest nagrodą zasłużoną, sądzę jednak, że dla autorki ważniejsze będą słowa wiernych czytelników, którzy latami czekali na odpowiedzi na swoje pytania,  a teraz dostają je na tacy. 

Polecam. Nie wstrząsa już tak jak Opowieść..., jednak wiele uzupełnia i naświetla, ukazując opresyjny świat Gileadu niejako z drugiej strony, od zarodka. Czyta się wyśmienicie. 



wtorek, 14 kwietnia 2020

Kobieta w wielkim mieście - Katarzyna Olubińska



Od czasu lektury książki Bóg w wielkim mieście Katarzyna Olubińska ma u mnie miejsce szczególne. Przed jej wydaniem nie wiedziałam, kim jest jej autorka, bowiem telewizja naprawdę rzadko ma u mnie okazję wybrzmieć. Po jej przeczytaniu jednak, a później po spotkaniu autorskim, wiedziałam, że jest to Kobieta, jaką chciałoby się spotykać codziennie, osoba, której chce się słuchać - bije od niej taki blask i ciepło, że stojąc obok niej, ma się poczucie, jakby stał za nią Bóg. Ma się poczucie, ma się tę pewność, że to człowiek wiary - prawdziwej, głębokiej - i człowiek modlitwy, bo tylko one tak człowieka przemieniają. Spotkałam w swoim życiu tylko kilka takich osób i o każdej z nich wiem, że ich blask jest skutkiem ubocznym - jak lubię to nazywać - pokoju pochodzącego od Boga.

Po co o tym wszystkim piszę? Gdy dowiedziałam się o nowej książce Olubińskiej, nie mogłam przejść obok tej wiadomości bez ekscytacji. Miałam świadomość, że będzie to kolejne spotkanie z Autorką, która zaprosi mnie do życia znanych osób - tym razem wyłącznie Kobiet - które swą siłą, dobrocią i wiarą będą świadczyć. Często są to osoby, których nie podejrzewałabym o takie historie życia. Piękne, zadbane, eleganckie, z klasą - a w tym wszystkim kiedyś często poranione i dzięki sile czerpanej nierzadko z wiary - odrodzone. Uwielbiam te wywiady - każdy kolejny daje mi złudzenie siedzenia obok, wsłuchiwania się w intymne rozmowy gdzieś z boku, z ukrycia, mając jednak świadomość, że to nie forma podsłuchiwania, lecz wysłuchiwania tego, co ktoś chce powiedzieć, czym pragnie się podzielić. Cudowne, subtelne fotografie Toli Martyny Piotrowskiej nadają całości niesamowitej lekkości i... kobiecości. 

Opracowanie graficzne Magdy Grabowskiej-Wacławek to miód na moje serce - tak estetyczne, że aż zapiera dech.

Wszystko to - wywiady, fotografie, szata graficzna - tworzy harmonijną całość, książkę, po którą powinna sięgnąć każda kobieta. 

Olubińska zaprosiła do rozmowy osiem wyjątkowych osób - Agnieszkę Amaro, Annę Dec, Bovską, Joannę Jędrzejczyk, Annę Karwan, Paulinę Krupińską-Karpiel, Magdalenę Lamparską i Martę Żmudę Trzebiatowską. 

Opowieści wszystkich Pań układają się w koronkową historię o pogoni za marzeniami, doświadczeniu miłości, niełatwych relacji, ale też o wierze, kobiecej sile i codzienności, w której można odnaleźć piękno - właśnie teraz to tak ważne doświadczenie. Wywiady przeplatane są zapiskami autorki, która także dzieli się swoimi doświadczeniami, uzupełniając historie swoich bohaterek. Bardzo trudno zdecydować mi, który wywiad wywarł na mnie największe wrażenie, odczytuję je raczej jako całość, jako witraż kobiecości, do którego każda z postaci dołożyła swoje kolorowe szkiełko.

Choć Kobieta... nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia jak Bóg w wielkim mieście, dała mi wiele motywacji i stała się inspiracją do tego, by nigdy się nie poddawać. Bez względu na wszystko.
I tę myśl odbieram jako prezent po lekturze - jakże cenny i jakże ulotny.

Życzę, aby i dla Was książka ta stała się podarunkiem.




poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Oto człowiek - Adam Szustak OP


Wielki Post i przeżywanie Wielkiego Tygodnia nabrało w tym roku znaczenia dodatkowego, symbolicznego. 

Śledzenie krzyżowej drogi Chrystusa, który w swym cierpieniu - jak każdy człowiek - był osamotniony, nabrało w 2020 roku sensu nadplanowego. Wszyscy ludzie dotknięci pandemią i jej konsekwencjami oderwani zostali - mniej lub bardziej - od swojego dotychczasowego życia i w znakomitej większości znaleźli się w przestrzeni, która u współczesnych często budzi dyskomfort - u siebie.

Z ciszą, z towarzystwem najbliższych, z którymi być może od dawna prawdziwie nie rozmawialiśmy, z którymi jedynie się mijaliśmy i co najgorsze - w towarzystwie samego siebie i swoich myśli.
Sytuacja wymusza na nas zajrzenie w głąb siebie, przyjrzenie się swojej duszy (często pokiereszowanej), swoim potrzebom, prawdziwym pragnieniom i bolączkom. Autorefleksja jest niejako wpisana w ten niespodziewanie nam dany czas, który w zależności od położenia można nazwać błogosławieństwem lub przekleństwem.

Z całą pewnością jednak jest to czas, gdy w końcu mamy czas (sic!). 

I warto poświęcić go na lekturę - nie byle jaką, miałką i błahą, lecz ubogacającą i rozwijającą.

Taka jest między innymi książka Oto człowiek Adama Szustaka. Wznowienie to robi na mnie wielkie wrażenie, gdyż na jego okładce znajduje się mój ulubiony wizerunek Chrystusa - ten, który bez względu na okoliczności każe się zatrzymać i spojrzeć na swoje życie przez uchwycone na nim cierpienie i... spokój.  Ecce homo Alberta Chmielowskiego ma w sobie wielką moc, która doskonale koresponduje nie tylko z tytułem książki Szustaka, ale również z jego treścią. Oto bowiem dominikanin zabiera czytelnika w drogę krzyżową prosto z Jerozolimy, śladami Jezusa, jego męki i ukrzyżowania. Rozważania ojca skłaniają do zastanowienia - nad doświadczeniami Chrystusa, ale także (a może - przede wszystkim) nad sobą. Fotografie miejsc, do których odnosi się Szustak potęgują wrażenie relokacji. Odbiorca nie tylko czyta o Jerozolimie, lecz dzięki słowu i obrazom faktycznie w niej jest, podążając za Jezusem. Obrazy znane z Pisma Świętego uzupełniane są o to, co dziś można zobaczyć w Jerozolimie. To książka, którą winno się traktować jak rekolekcje i czytać po rozdziale jednego dnia, po to, by zawarte w niej myśli zdołały w nas wybrzmieć i wykonać pracę. Szustak pisze prosto, przystępnie, językiem, który wszyscy tak dobrze znamy z jego filmików na YouTube, metodą, która trafi nawet do najprostszego człowieka, ujmując go jednocześnie mądrością tkwiącą w owej prostolinijności.

Choć Wielki Post właśnie za nami, okres zadumy wciąż trwa, warto więc kontynuować rozważania. Oparcie się na tej książce z całą pewnością wyposaży Was w nieco inne spojrzenie na znane stacje, bowiem część z nich wcale nie przynależy do klasycznych stacji drogi krzyżowej.

Polecam. Ku namysłowi.


poniedziałek, 2 marca 2020

Nic o mnie nie wiesz - E. G. Scott



Ostatnimi czasy nie po drodze mi z thrillerami i kryminałami, więc jak tylko po jakiś sięgnę, wynika to z faktycznie dobrze rokującego opisu i mojej wiary w szósty zmysł w kwestii doboru lektur z tego gatunku.

W przypadku książki Nic o mnie nie wiesz oba sprawdziły się doskonale.

Oto opowieść o małżeństwie z wieloletnim stażem, w którym coś zaczyna zgrzytać. Ona, uzależniona od opiatów, zostaje zwolniona z pracy, którą to wiadomość skrzętnie ukrywa przed mężem; on zaś stresy związane z upadkiem firmy odreagowuje w ramionach sąsiadki. Szybko okazuje się, że ich romans wcale nie jest dziełem przypadku, a kochanka to tak naprawdę zdolna do wszystkiego kobieta, której życie opiera się na kłamstwach i manipulacjach. W szale zazdrości zdolna zaś jest do wszystkiego...

Niewinny, zdawałoby się, romans, przeradza się dla Paula i jego żony w prawdziwy koszmar - odrzucona kochanka zaczyna prześladować bohaterów; zaś Rebecca, obawiając się, że jej małżonek prowadzi drugie życie i chce ją porzucić, obmyśla w tym samym czasie swój własny plan zemsty na niewiernym mężczyźnie.

Dla bohaterów zaczyna się gra, w której nikt wie, kto jeszcze jest uczestnikiem wydarzeń. Każdy planuje swój ruch, nie mając świadomości, że tuż obok ktoś inny chce pokrzyżować mu szyki. Obsesja i zazdrość stają się siłami napędowymi wydarzeń, które nabierają takiego rozpędu, że nie sposób ich już zatrzymać. Maszyna zemsty raz puszczona w ruch, nie spocznie, póki nie osiągnie celu. 

Akcja pędzi na łeb, na szyję, a bohaterowie plączą się we własnych kłamstwach, zacieśniając linę na swoim karku. Od początku wiadomo, że ta historia nie znajdzie dobrego finału...

Nic o mnie nie wiesz to wciągający thriller psychologiczny, w którym staniemy się świadkami tego, jak łatwo dać się ponieść emocjom i na ich fali zniszczyć całe swoje życie. Poranieni, przeżywający trudne chwile bohaterowie widzą wokół siebie tylko to, co złe, sami reagując nienawiścią na zastaną rzeczywistość i potęgując swoje cierpienie. Ich zachowania determinowane są w dużej mierze wyobrażeniami i przypuszczeniami, nie zaś faktami. Jak wiemy jednak, to emocje rządzą światem i nie inaczej jest w ich przypadku...


Jedyne do czego mogę się przyczepić, to zakończenie - biorąc pod uwagę gabaryty całości i to jak rozciągnięta została historia, rozpisanie finału na tak niewielu stronach jest dla mnie niezrozumiałe. Czytelnik, który wcześniej wciągnięty został w losy bohaterów, zżył się z nimi i - albo tak jak ja, spodziewał się rozwiązania, albo nie - chciałby je otrzymać w podobnej formie, jak resztę. Tutaj zaś mamy do czynienia nie tyle z finałem, ile z jego streszczeniem, potraktowanym bardzo po macoszemu.

Jest to jednak moja jedyna uwaga do całości - resztę czytało mi się bardzo dobrze, choć nie ukrywam, że początkowe rozdziały wymagają cierpliwości - nie do razu czytelnik zorientuje się, kto jest kim i o kim właśnie opowiadają autorzy, kryjący się pod pseudonimem E.G.Scott. Wytrwałość zostaje jednak nagrodzona, a odbiorca, który lektury nie porzuci, lecz się w nią wgryzie, wkrótce znajdzie się w samym centrum kosmicznie zwichrowanej i skomplikowanej opowieści o ludzkich relacjach, namiętnościach i emocjach, które - jak się okazuje - mogą być silniejszą bronią, niż cokolwiek innego.

Polecam.