sobota, 25 czerwca 2011

Wyznania księży alkoholików- Stanisław Zasada


Do tej pory nie skorzystałam z możliwości podzielenia się informacjami o sobie, toteż teraz, przy okazji tej recenzji, postawię na mini- wyznanie, bardzo znaczące przy książce, którą niedawno otrzymałam do recenzji, a  której premiera już 28 lipca.

Od trzech lat należę do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. W roku 2008  i 2009 podpisywałam przynależność jedynie na kolejny rok, ubiegłego lata jednak zdecydowałam się na członkostwo do końca życia. Na czym polega idea KWC i czemu służy?
Ruch ten zainicjowany został przez założyciela Ruchu Światło-Życie [do którego należę od 7 lat] ks. Franciszka Blachnickiego. W wielkim skrócie jest to ruch, którego członkowie podejmują całkowitą i dobrowolną abstynencję od alkoholu oraz modlitwę w intencji osoby uzależnionej.
Po dokładniejsze informacje zapraszam na stronę  KWC.
Dlaczego o tym wspominam? Powodów jest kilka. Dziś, wyjeżdżam na siedemnaście dni do Krakowa, a traf chciał, że po raz kolejny moim rekolekcyjnym opiekunem będzie ksiądz Wojciech Ignasiak, współzałożyciel Ośrodka Profilaktyczno- Szkoleniowego im. Ks. Franciszka Blachnickiego, wodzirej bezalkoholowych wesel, wielki propagator abstynencji i wieloletni kapelan WOLO i ZOL w Gorzycach.
Chciałoby się powiedzieć człowiek-orkiestra, o niespożytej energii i wielkim sercu, zwłaszcza dla osób uzależnionych od alkoholu.

A o alkoholu i o księżach właśnie, traktuje najnowsza publikacja Stanisława Zasady.
Kapłan, jako osoba na eksponowanym stanowisku, człowiek pomagający innym, przewodnik duchowy, według wielu powinien uchodzić za ideał. Wierni zapominają, że duchowny, to także człowiek i że tak jak wielu zmaga się z problemami, samotnością i chorobami.
A chorobą, często wynikającą właśnie z samotności jest alkoholizm. Chorobą wciąż uznawaną za kalectwo, za cechę osób z marginesu społecznego. We współczesnym świecie wciąż brak tolerancji, zrozumienia i wsparcia. Ludzie zamiast pomagać, krytykują, nakazują, co u osób cierpiących uzależnienie wywiera skutek odwrotny niż wyjście z nałogu. Poddani presji coraz bardziej zatapiają się w hektolitrach wódki.

Książka ta nie ma na celu ośmieszyć czy wytknąć pijaństwo wśród kapłanów. Jest wyważonym świadectwem ludzi cierpiących, ludzi borykających się z nałogiem. Ich dzielenie się własnym przeżywaniem uzależnienia ukazuje jedno – choroba może dosięgnąć każdego, bez względu na status społeczny i pełnioną funkcję. A zadaniem ludzi jest pomaganie osobom cierpiącym. Jak pomagać? Abstynencją. Abstynencją, która jest jedyną drogą dającą stuprocentową pewność na to, że nie wpadnie się w nałóg. Przykładem. W towarzystwie osób pijących, alkoholik będzie miał problem z odmówieniem napitku. Co innego, gdy wraz z nim odmówi ktoś jeszcze. Ktoś, kto będzie dla uzależnionego wielkim psychicznym i duchowym wsparciem.

Myślę, że ta książka to wielki krok naprzód w łamaniu tabu. Wyśmiewanie Kościoła idzie nam już perfekcyjnie, pora jednak przejrzeć na oczy i wziąć przykład z ludzi, którzy wystawieni na widok publiczny nie boją mówić się o swojej chorobie i swoją postawą zachęcają innych do leczenia. Kościół to nie zasady, lecz ludzie. To wspólnota grzeszników, którzy razem mają się wspierać na drodze do świętości. Razem przeciwdziałać pokusom na jakie są wystawieni.

Podziwiam księży, którzy odważyli się opowiedzieć swoje historie za wielki heroizm w przełamaniu swojego wstydu oraz poruszenie tematu wciąż wstrząsającego i kontrowersyjnego. Mam jednak wrażenie, że to nie kolejna książka napisana dla zysku. To książka dla świadectwa. Tylko tyle i aż tyle.
Gorąco polecam. 

5,5/6

Za możliwość przedpremierowego przeczytania i napisania recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.

_____________________
Moi drodzy,
Tak jak wspominałam, wyjeżdżam na siedemnaście długich dni, dlatego pozostawiam Was z dzisiejszymi recenzjami i przypominam o trwającym konkursie, którego wyniki ogłoszę po moim powrocie.


Morrigan- Piotr Olszówka


Jak zdążył zauważyć sam Piotr Olszówka na swoim blogu – do pokolenia najmłodszych autorów nie należy. Niezaprzeczalnie jest jednak debiutantem Wydawnictwa Comm, które wzięło go pod swoje skrzydła i tak jak pozostałych podopiecznych – otacza go wielką troską, dba o reklamę i interesuje się opublikowanymi recenzjami.
Czym zajmował się „POL” przed wydawaniem książek?  Debiutami pisarskimi w innych miejscach – między innymi na łamach miesięcznika „Science Fiction”, w którym opublikował opowiadanie Morrigan, dające inspirację do tytułu ksiązki autora i będące jednocześnie pierwszą z krótkich form składających się na tę publikację. Co więcej, Pan Piotr jest także twórcą komiksów oraz ilustratorem.

Do miłośniczek fantasy, co wielokrotnie podkreślałam, nie należę i nigdy nie należałam. Co jakiś czas jednak próbuję przeczytać coś należącego do tej kategorii, z nadzieją, że mnie zainteresuje. Mimo, że na skutek słabej znajomości gatunku nie potrafię odnieść ksiązki Pana Piotra do innych tekstów, mogę czysto subiektywnie przedstawić myśli towarzyszące mi podczas lektury.

Zacząć należy od tego, że Morrigan, to zbiór czterech opowiadań [choć właściwie trzy z nich to opowiadana w pełnym tego słowa znaczeniu, czwarte można zakwalifikować już do grona mini-powieści], dla których klamrę stanowi rozpoczęcie i zakończenie historią tytułowej ‘bohaterki’. Po krótce o czym każde z nich:

Morrigan. Opowiada historię samotnej czarownicy Alutki, ubolewającej nad faktem stereotypowego traktowania wiedźm jako złych. Uważa ona, że to tacy jak ona o wiele bardziej pomagają ludziom niż sławieni i chwaleni rycerze, których głównym celem jest zabijanie. Wraz z dawnym przyjacielem wyrusza więc Alutka na poszukiwanie Morrigan, której ma zamiar odebrać magię. Kto tak naprawdę jest jednak uosobieniem celtyckiej bogini wojny i zniszczenia?
Imię ojca. Jej bohaterem jest Rhoud-an wyruszający w drogę w ucieczce przed nakazanymi przez przybranego ojca wyborami. Odnajdziemy tutaj wiele szczegółowych, dobrych scen batalistycznych.
Róża i miecz. Bohaterką staje się Dobromiła, która udowadnia, że rycerz to nie zawsze mężczyzna. Postanawia ona odszukać swoją podopieczną, jednak niefortunnie zapętla się w aferę niosącą ze sobą nic innego jak przykre konsekwencje.
Jeszcze raz Morrigan. Najkrótszy z wszystkich tekstów, w którym Leo i Michał wracają z wojny. Podczas wędrówki zostają napadnięci, a na skutek tego wydarzenia jeden z nich ginie, a drugi postanawia odnaleźć zabójcę swojego przyjaciele i jak to zwykle bywa – dokonać zemsty.

Cechą łączącą wszystkie opowiadania są zaskakujące zakończenia, czyli to co bardzo cenię i co często diametralnie zmienia moją opinię na temat publikacji. Piotr Olszówka w tej kwestii wykonał kawał dobrej roboty.
Z niecierpliwością czekam na więcej, bo po tym co dostałam w tymże debiucie, nie będę miała oporów przed sięgnięciem po kolejne części cyklu.
Zachęcam do lektury, znajdziecie tutaj raz po raz zmieniające się nastroje, tony kolejnych opowiadań, różne formalne i stylistyczne rozwiązania. Lekturze towarzyszyć będzie cała gama barwnych bohaterów, mniej lub bardziej sympatycznych, mniej lub bardziej kierujących się zasadami etyki. Wbrew pozorom, to lektura dla osób wymagających, lubujących się w łamaniu konwencji, mieszaniu różnego rodzaju spojrzenia na kultury.
Naprawdę dobry debiut.

4,5/6



Format: 125 x 195 mm
Oprawa: miękka
Objętość: 448 stron
Cena detaliczna: 34,90 zł

Arabska córka- Tanya Valko

Tanya Valko. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego ukrywająca się pod pseudonimem. Swoją wiedzę na temat opisywanych przez siebie krajów zdobyła będąc nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii oraz asystentką ambasadorów RP. Mieszka w Arabii Saudyjskiej. Choć jest autorką wielu książek, sławę przyniosła jej dopiero bestsellerowa Arabska żona, której kontynuacją jest najnowsza powieść Tanyi – Arabska Córka.  

Chciałoby się rzec  – znowu to samo. Jednak by odnieść się do samej fabuły, przypomnę o czym traktowała część pierwsza. Tytułową arabską żoną jest Dorota, która w szkole średniej poznaje Ahmeda i która zachodzi z nim w ciążę. Mimo złego nastawienia otoczenia do ich znajomości, Ahmed poślubia młodą dziewczynę. Razem wyjeżdżają do rodziny muzułmanina, gdzie pokazuje on swoją prawdziwą naturę. Dręczona Dorota po pewnym czasie przestaje wytrzymywać złe traktowanie.
Po wielu perypetiach i przedstawieniu obrazu stereotypowej arabskiej rodziny i sytuacji kobiet, docieramy do punktu, w którym swoją historię przedstawia córka Polki. – tu też zaczyna się Arabska Córka. Marysia [Miriam] w wieku sześciu lat zostaje oddzielona od matki. Przyczyną rozłąki jest ojciec – który pobitą matkę swoich dzieci wywozi w odludne miejsce, a pozostałych informuje o jej domniemanej śmierci. W spisku pomaga mu siostra.
Rozpoczyna się pełna dramatycznych rozstań i decyzji historia. Matka Ahmeda zabiera swoje wnuczki i ucieka do swojej drugiej córki. W międzyczasie Dorocie udaje się zbiec i podejmuje heroiczną próbę odzyskania córek, zwieńczoną jedynie połowicznym sukcesem.
Marysia rozpoczyna tułaczkę, znajduje przyjaźń i miłość, jednak jest narażona także na terror oraz zwolenników ortodoksyjnego islamu. Nie potrafi zaznać spokoju ani odzyskać matki…

Ksiązka pokazuje czytelnikowi tradycyjny obraz muzułmańskiej rodziny – rodziny stereotypowej, w której kobiety są poniżane, bite, często także mordowane, lecz w której znajduje się jednostka decydująca się na zmianę swojego losu i za wszelką cenę do niej dążąca. Niosąca nadzieję dla innych kobiet w podobnej sytuacji i uczulająca na tragiczne wydarzenia wciąż mające miejsce  w Arabii. Jest obrazem między innymi kultury ghańskiej, jemeńskiej, a także historią o miłości. Jest wreszcie kolejną pozycją otwierającą oczy – nam, kobietom europejskim. Nam, kobietom nie muszącym żyć w ciągłym strachu i bólu,  w przypadkach skrajnych mogących szukać pomocy w wielu miejscach, u wielu specjalistów.

Choć rynek przeżywa wysyp książek o tematyce kultury muzułmańskiej, warto po nie sięgać od czasu do czasu, by przypominać sobie, jak wielkie mamy szczęście żyjąc tu gdzie żyjemy i jak bardzo potrzeba pomocy ludziom żyjącym gdzie indziej.
Polecam do refleksji.


piątek, 24 czerwca 2011

Liczby Charona- Marek Krajewski


Przygodę z Markiem Krajewskim rozpoczęłam rok temu, kiedy to dotarło do mnie, że ktoś taki istnieje, ba! że jest znany, ceniony, a do tego tworzy bestsellerowe powieści kryminalne. Jako zdeklarowana miłośniczka tego typu literatury zaopatrzyłam się w całą serię z Eberhardem Mockiem w roli głównej i… rozczarowałam się.
Tak moi drodzy, właśnie tak. Uwielbiany przez Polaków pisarz w ogóle nie zrobił na mnie wrażenia. Fakt, jego książki są przemyślane, misternie skonstruowane, jednak żadna z nich mnie nie urzekła. Merytorycznie nie mogłam im niczego odmówić, zasługiwały na 4, i tak też zazwyczaj je oceniałam. Całą serię czytałam z lekkim znużeniem, średnio ciekawa zakończenia. Próbowałam cały czas, chciałam wszelkimi sposobami przekonać się do autora, jednak na nic zdawały się mój wysiłki. Do czasu.
Do czasu kiedy w zapowiedziach Wydawnictwa Znak ujrzałam Liczby Charona, będące kolejną z serii powieścią o Edwardzie Popielskim. Co teraz mogę powiedzieć? Wyłączając Erynie, której nie czytałam, najnowszy tekst jest według mnie najlepszą z dotychczasowych książek Pana Krajewskiego. Wciągający od pierwszych słów [już nawet nie stronic], intrygujący, fascynujący.
Choć Edward Popielski jest postacią wybitnie antypatyczną [wtrącenia  w postaci jego myśli zaświadczają o jego przemiłym charakterku], którą w prawdziwym życiu omijałabym szerokim łukiem, to na kartach powieści budził moje uznanie. Doskonale pasował do tła powieści,  jakim jest Lwów czasów powojennych.

Ksiązka przenosi nas do momentu, w którym komisarz po dyscyplinarnym zwolnieniu z pracy w policji, próbuje wiązać koniec z końcem udzielając korepetycji z matematyki i łaciny i pomieszkując z córką i siostrą. Jego sytuacja może ulec zmianie, gdy odwiedza go była uczennica Renata, proponując zajęcie się sprawą pewnego zaginięcia… Na dodatek we Lwowie zaczyna grasować morderca, a w jego ujęciu może pomóc jedynie znawca matematyki… Popielski otrzymuje od losu możliwość rehabilitacji w oczach przełożonych, a także szansę na nowe uczucie…

Czym autor zdobył moje serce? Choć matematyka mająca ogromne znaczenie dla treści zawsze należała do grona znienawidzonych przeze mnie przedmiotów, paradoksalnie jej zastosowanie w serialach typu Wzór czy właśnie najnowszej książce Pana Marka budzi we mnie wielkie zainteresowanie.  Połączenie jej z fascynującym językiem hebrajskim i wątkami religijnymi czy nawet sekciarskimi to mieszanka idealna. Do tego szczypta mitologii i literacka uczta gotowa. Krajewski zdobył mnie pomysłem na utwór i niezwykłą intrygą, której długo nie zapomnę i która każe mi nadrobić braki w lekturze Erynie.
Jedyną rzeczą, według mnie pozbawioną celowości i zbędną, w żadnej sposób nie wpływającą na akcję, jest quasi-rama jaką otoczona jest historia, a którą stanowi telewizyjny wywiad przeprowadzony w roku 1988 dla norweskiej telewizji. Jest to jedynak jedyne uchybienie, którego się dopatrzyłam, a które po pozytywnym zaskoczeniu lekturą nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
Co do wydania - okładka z hebrajskimi literami bardzo mi się podoba. Jednak papier na jakim wydano powieść jest fatalnej jakości. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron starałam się jak najrzadziej go dotykać, bo robi bardzo niemiłe wrażenie i zdziera naskórek. 

Polecam zarówno miłośnikom gatunku, jak i czytelnikom szukającym nowości i kilku spędzonych w napięciu godzin.


Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.


Tytuł: Liczby Charona
 Autor: Krajewski Marek
Wydawca: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Numer wydania: I
Data premiery: 2011-05-18
Język wydania: polski
Język oryginału: polski

5/6



Arabska Pieśń - Leila Aboulela


Ostatnimi czasy, zwłaszcza po przeczytaniu książki Kwiat Pustyni, mój wzrok i uwagę przyciągają pozycje zawierające w tytule lub opisie słowo „arabski”.  Kultura ta, choć wciąż odległa, staje się dla mnie coraz bliższą. Interesuje mnie wszystko co jej dotyczy, bo nie lubię stać w miejscu i często wyruszam na poszukiwanie tego, co jeszcze dla mnie obce. A przyznajmy szczerze – jakakolwiek  byłaby ilość książek, filmów i innych publikacji na temat krajów muzułmańskich – nigdy nie będziemy o nich wiedzieć wystarczająco dużo. Tak samo sprawa ma się z pozostałymi kulturami. Mimo to, warto horyzonty poszerzać i szukać, drążyć, interesować się.
Dlatego też z wielką radością przyjęłam do recenzji książkę Arabska pieśń. Zwłaszcza, że nie była to kolejna publikacja o dręczonych kobietach – tych jest już dużo, a takich opisujących życie codzienne, relacjach rodzinnych i wyborach przed jakimi stawać muszą mieszkańcy krajów arabskich – niestety wciąż brakuje.

Autorka, Leila Aboulela, miała możliwość ukończenia studiów ekonomicznych a Chartumie i późniejszego zamieszkania w Aberdeen – szkockim mieście, w którym powstała większość jej tekstów.

Nakreśliła ona bogaty portret wpływowej, muzułmańskiej rodziny, dręczonej konfliktem pomiędzy dwoma żonami bohatera – młodą nowoczesną Egipcjanką Nabilah i starszą, trzymającą się tradycji Sudanką Wahibą. Problem starcia starego z nowym jest zauważalny w krajach arabskich po dziś dzień. Tam gdzie tradycja spotyka się z postępowością musi, prędzej czy później dojść do spięcia i walki o dominację jednego z dwu różnych, odległych od siebie sposobów życia i postrzegania świata. Leila Aboulela zabiera swoich czytelników w centrum takiego konfliktu dostarczając wielu emocji i wzruszeń. Zazdrość, miłość, próba charakterów, walka o szczęście – to tylko niektóre rzeczy, których doświadczą bohaterowie na kartach tej powieści, a które wraz  z nimi współodczuwać będzie czytelnik.

To powieść nie tylko dla osób interesujących się krajami arabskimi – to lektura dla wszystkich. Nie kreśli jedynie obrazu społeczności arabskiej, lecz staje się przepiękną i wciągającą historią o miłości i walce z własnymi uprzedzeniami. Uczy poświęcenia, wzrusza i zostaje w pamięci na długo. Wrażenia potęguje przepiękne tło jakimi stają się tereny Egiptu i Sudanu, a także bogaty język jakim posługuje się autorka.


Więcej informacji o autorce znajdziecie na stronie www.leila-aboulela.com  na którą serdecznie zapraszam!



czwartek, 23 czerwca 2011

Podmorska wyspa- Isabel Allende




Po raz kolejny okazałam się być ignorantką. Myślałam, że literatura to kategoria, w której to doświadczenie mi nie grozi, jak się jednak okazuje moje przypuszczenia były błędne.
Dlaczego? Otóż do tej pory nie miałam pojęcia o istnieniu chilijskiej pisarki Isabel Allende, która – nie zawaham się użyć tego sformułowania – tworzy literaturę na najwyższym poziomie. Przez moje ręce przechodzi wiele książek, lepszych lub gorszych, jednak zawsze z ubolewaniem stwierdzam, że zdecydowanie zbyt mało czasu poświęcam lekturze powieści z najwyższej półki. Na szczęście tym razem, po raz kolejny dzięki uprzejmości Wydawnictwa, miałam okazję nadrobić swoje zaniedbanie i poświęcić kilka obfitujących w doznania godzin na zapoznanie się z pisarstwem Allende.

Tańcz, tańcz, Zarité,
bo niewolnik, który tańczy,
jest wolny... dopóki tańczy[1]

Autorka, zabiera czytelnika w niezwykłą podróż. Podróż do osiemnastowiecznej koloni francuskiej Saint-Domingue [dzisiejsze Haiti], kiedy to na porządku dziennym stało niewolnictwo, a Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela dopiero miała wejść w życie. Wybuch Rewolucji Francuskiej dał szansę niewolnikom, który ujrzeli w niej możliwość wzniecenia buntu i walki w imię swojej przyszłej wolności i godności.

Bunt taki dotknął także Valmoraina i jego plantację trzciny cukrowej. Dzięki pomocy swojej niewolnicy i matki dziecka – Zarité oraz jej kochanka udaje mu się zbiec i uniknąć śmierci.
Ale od początku. Książka podzielona jest na dwie części- pierwsza z nich toczy się na Saint-Domingue, gdzie Zarité, zdrobniale nazywana Tété, jako mała dziewczynka trafia do niewoli,  druga z kolei w Luizjanie.
Początkowa partia opisuje czasy, kiedy to bohaterka za dnia służy psychicznie chorej żonie plantatora, a pod osłoną nocy zaspokaja jego nigdy niegasnące potrzeby.
Druga, rozpoczyna się w momencie zamieszkania zbiegłych Valmoraina i Tété z dziećmi w Nowym Orleanie.

Podmorska wyspa to nie tylko historia niewolnictwa przeniesiona na karty powieści. To nie tylko historia represji jakim poddawane były osoby o ciemnym kolorze skóry. To także, a może należałoby powiedzieć: przede wszystkim historia kobiety doświadczonej przez niesprawiedliwość, bezwzględność, surowość i cierpienie. Tété jednak nawet pośród ciężkich doświadczeń jakimi obdarowało ją życie potrafi znaleźć szczęście i spełnienie, a także zdobyć wolność.
Autorka kreśli bogaty portret psychologiczny bohaterki, który świetnie uzupełniony jest dzięki prowadzeniu podwójnej narracji: narrator wszechwiedzący opisuje wydarzenia, które przeplecione są fragmentami wyjętymi z umysłu Zarité.

Podmorska wyspa przesycona jest pamiętającymi odległe czasy wierzeniami. Występuje w niej wiele określeń pochodzących z języków plemiennych, które dokładnie zrozumiemy dzięki rzetelnemu słowniczkowi zamieszczonemu z tyłu książki.

Klimat powieści jest niezwykły i niezapomniany. Dzięki niemu nauka historii już nigdy nie wyda się taka straszna. Bowiem historia to jedna z cech, które tę pozycję wyróżniają – jest przedstawiona szczerze, nieraz brutalnie, jednak zachęcająco na tyle, że czuję potrzebę dalszego sięgania po książki traktujące o niewolnictwie i sytuacji na ziemiach francuskich osiemnastego wieku. Powieść wymagająca, jednak warta każdej poświęconej jej minuty.
Do tego okładka! Przepiękna, przyciągająca wzrok. Zanim przeczytałam opis, czułam, że w książce posiadającej taką obwolutę znajdę niesamowite wnętrze i głębię. Nie pomyliłam się. Do Allende będę wracać. Wam, nie znającym jeszcze pisarki, gorąco polecam nawiązanie z nią i jej książkami bliższej zażyłości.


Słowa miłości są nieme. Bardziej przejrzyste niż woda.

5/6


 Za  możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Muza SA.



tłum. Joanna Ostrowska, Grzegorz Ostrowski
ISBN 978-83-7495-971-1
format: 133 x 205 mm
oprawa: twarda
stron: 528
wydanie: maj 2011


[1]  Isabel Allende, Podmorska Wyspa, Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2011, s. 9.

środa, 22 czerwca 2011

Pan Tadeusz. Historia prawdziwa- Bartosz Wiśniewski


Gdy na stronie księgarni Wydawnictwa Novae Res zauważyłam książkę Pan Tadeusz. Historia prawdziwa wzbudziła ona moje szczere zainteresowanie. Jeszcze bardziej wzmogło się one, gdy opis zasugerował pewne formalne powiązania z XIII księgą przypisywaną autorstwu Aleksandra Fredry, a osiągnęło apogeum po przeczytaniu pochlebnej recenzji zaświadczającej o wielkiej humorystyce tej małej książeczki.

Jak zastrzega sam autor, jego książka nie jest próbą ośmieszenia Adama Mickiewicza czy jego dzieła, lecz satyrą. Czy dobrą – oceni czytelnik.

Przeczytałam, oceniłam. W moim odczuciu nie jest. Choć tekst cechuje synkretyzm gatunkowy, to do polskiej epopei mu daleko. Autor odbiega od mickiewiczowskiego trzynastozgłoskowca, stylem zmierzając bardziej ku przypisywanej Fredrze księdze, która jednak to metrum zachowywała. Choć ilość XII ksiąg została zachowana, ich objętość uległa dramatycznemu zmniejszeniu. Historia Tadeusza i Zosi została skondensowana do około 150 stron.  Autor zrezygnował z patosu na rzecz żartobliwego i prześmiewczego tonu. Zmianę tę sugerować może już sama dość karykaturalna i komiksowa okładka.

Bartosz Wiśniewski podjął próbę odświeżenia i kontynuacji pomysłu Fredry. Zachował liczne opisy przyrody, jednak zrezygnował z inwokacji, narratora zbiorowego, retardacji, a nawet ważnej roli wydarzenia historycznego. Skupił się raczej na życiu seksualnym bohaterów.
O ile jednak było to zachowanie stosowne, choć nadal dość ryzykowne dla poważanego komediopisarza Fredry [zwłaszcza, że przecież jego księga była księgą upamiętniającą noc poślubną, więc wątki erotyczne były jak najbardziej uzasadnione], o tyle początkującego autora odwaga chyba poniosła.  Tekst nie jest żartobliwy, jego komiczność kończy się po 5 stronach, kiedy to namnożenie wulgaryzmów staje się niesmaczna, a tekst wyuzdany i perwersyjny. Mnogość słownictwa potocznego oraz naturalistycznych opisów sprawia, że przestaje to być satyra, a zaczyna jawić się jako kpina i bardzo nieudana próba bycia kolejnym Fredrą. Autor stosuje wiele zdrobnień, które wskazują na lekceważenie pewnych zjawisk przez autora [patrz: wojenka, bitewka, polowanie na wiewiórkę (a nie jak w oryginale na niedźwiedzia) – s.8]. Umniejsza on i minimalizuje to, co dla Mickiewicza było ważne. Język stylizowany jest na dawny, jednak zawiera wiele wtrąceń współczesnych. Jakby autor nie mógł się zdecydować na jeden z nich. Niekonsekwencja objawia się z resztą nie tylko tutaj. Rymy są bardzo niedokładne, trywialne, częstochowskie. Bacząc na gatunek jaki reprezentuje książka jest to uzasadnione i ma swój urok, jednak w równej mierze może świadczyć o nieudolności i niedokładności autora, co o pewnej formie nowatorstwa. Nie wiadomo czym tak naprawdę jest.

Ksiązka do mnie nie przemówiła. Momentami czułam się, jakby trafiło mi do rąk tanie pisemko pornograficzne rodem z dziewiętnastego wieku, bowiem płytka erotyka, to jedyne co liczy się dla bohaterów. Telimena budziła we mnie skojarzenia z kurtyzaną, jedyna różnica polegała na jej „darmowości”.

Myślę, że autor wykazał się sporą odwagą, bo podejrzewam, że właśnie rzucił się krytykom na  pożarcie. Uważam, że aby „zadzierać” z Mickiewiczem, trzeba być cenionym, znaczącym artystą. W innym wypadku tego typu satyra może zostać źle odebrana. Jak na debiut, to jest to sprawa kontrowersyjna, choć mogąca przynieść upragnioną popularność. Choć się nie uśmiałam, o książce i autorze będę pamiętała, chociażby po to, by odradzać jej lekturę znajomym. Chwytliwy tytuł to nie wszystko, a jak widać i sam seks, nie zawsze działa. Jestem ciekawa czy doczekamy się innych publikacji Pana Wiśniewskiego i co tym razem zaprezentuje. Życzę mu powodzenia, jednak radzę pisać coś innego, zachowując umiar i wyważenie. Bo czy porównanie Polski do łona starej kobiety jest taktowne?
Książka powinna nieść ze sobą jakąkolwiek wartość, chociażby czysto rozrywkową. Tutaj tego nie znalazłam. Być może nie jestem odbiorcą idealnym i czytelnikiem, do którego ta pozycja była przeznaczona, zwłaszcza, że jak pisałam na wstępie – spotkałam się z opiniami pozytywnymi, jednak skoro już ją przeczytałam mogę rzec jedno – zaspokoiłam ciekawość. I tyle. Dwóję wręczam za odwagę, okładkę i heroiczną próbę podjętą przez autora.  W żadnej mierze nie za treść.


2/6  

 Za możliwość zaspokojenia ciekawości i zrecenzowania książki, serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

wtorek, 21 czerwca 2011

Lecz zabije rzeka białego człowieka- Patrcik Besson

Problem państw afrykańskich staje się bliski coraz szerszemu gronu osób. Zainteresowanie tą częścią świata drastycznie wzrasta, a co za tym idzie – powstaje wiele publikacji jej poświęconych. Nie zawsze są to książki podróżnicze, wspomnienia związane z wyprawami w tę część świata. Coraz częściej, Afryka staje się przedmiotem tekstów typu dokument-fiction. Tak też jest w wypadku książki Patricka Bessona, wydanej nakładem oficyny Noir sur Blanc – Lecz zabije rzeka białego człowieka.

Fabuła, choć wydawać by się mogła nieskomplikowana, okazuje się być wielowątkową mozaiką. Powieść rozpoczyna się, gdy na pokładzie samolotu Paryż – Brazzaville, główny bohater – Christophe, rozpoznaje pięćdziesięcioośmioletnią Blandine de Kergalec – eksoficer francuskich służb specjalnych. Jako pasjonat szpiegostwa, mężczyzna rozpoczyna obserwację rozpoznanej przez siebie kobiety. Nie przypuszcza, że stanie się to przyczyną jego wplątania  się w pasjonujący, jednak dramatyczny splot wydarzeń. 

Wielką zaletą książki jest fakt narracji prowadzonej z różnych perspektyw. Każdy rozdział staje się częścią wielogłosowo opowiedzianej historii. Zmiana punktu widzenia sprawia, że czytelnik ma możliwość poznania różnych opinii na temat kontynentu, a także doświadczyć odmienności charakterów i sposobu myślenia bohaterów.

Z tekstu dowiemy się o wydarzeniach mających miejsce na Czarnym Lądzie – między innymi ludobójstwie w Rwandzie. Wszystko to połączone jest szpiegowską intrygą, która wraz z wartką akcją nie pozwala oderwać się od lektury.
Na walory estetyczne powieści wpływają również niezwykle plastyczne i sugestywne opisy stolicy Konga. Autor zestawia dzielnice bogate z biednymi, ukazując kontrast i niesamowitą przepaść między tymi dwoma światami.

Lektura jest doskonałym źródłem faktograficznym, momentami jednak ciężko określić, w którym miejscu z rzeczywistością zaczyna stykać się fikcja. Mimo to jest to kawał dobrej literatury, z którą koniecznie trzeba się zapoznać. W wiarygodność Bensona wątpić nie należy, bowiem inspiracją do napisania książki stała się odbyta przez niego podróż na Kongres Pisarzy przeciw Apartheidowi w Brazzaville. Tak więc podstawy autor ma rzetelne, co widać w wydanej przez niego powieści. Polecam. 

 Za możliwość zrecenzowania książki uprzejmie dziękuję Wydawnictwu Noir sur Blanc.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Wirus Ebola w Helsinkach- Taavi Soininvaara


Od dłuższego czasu moją głowę zaprzątały książki ciężkie. Jako odskoczni trzeba mi było więc czegoś katartycznego, co terapią wstrząsową przywróciłoby mi chęć do czytania dla relaksu. Przykro pisać od jak dawna na moją uwagę czekał na półce Wirus Ebola w Helsinkach, jestem jednak zdania, że nie ma przypadków i to właśnie teraz był najlepszy czas na lekturę pisarskiego debiutu Taavi Soininvaary. Dobra powieść sensacyjna, to coś co przywraca mi chęć do życia, oczyszcza i poprzez morze emocji pozytywnie nastraja i przygotowuje na inne czytelnicze doznania. Na jej miano zdecydowanie zasługuje powieść fińskiego pisarza.

Akcja utworu skupia się wokół tytułowego wirusa Ebola-Helsinki, który w połączeniu ze szczepionką można wykorzystać jako niebezpieczną broń biologiczną. Przypadek sprawia, że wirusologowi Arto Ratamiemu, udaje się wynaleźć pożądane lekarstwo. O sprawie dowiaduje się generał Raimo Siren, którego kariera wisi na włosku na skutek spowodowanego przez niego wypadku oraz do pułkownika rosyjskiego wywiadu wojskowego. Rozpoczyna się pełna emocji gra z czasem, przepełniona fałszywymi oskarżeniami, próbą przejęcia próbówek z zarażoną krwią oraz formuły szczepionki, a także walka o życie. Akcja rozwija się z rozdziału na rozdział, nie pozwalając czytelnikowi na chwilę wytchnienia.

Choć do lektury podchodziłam nieufnie, mając na uwadze znaczenie dla historii broni biologicznej, której znajomość jest mi całkowicie obca i która nie budzi mojego szczególnego zainteresowania, moje obawy okazały się nieuzasadnione. Taavi Soininvara wykreował świat, od którego nie sposób uciec, który przenika życie czytelnika i każdą jego myśl.
Lekturę pochłonęłam błyskawicznie. Autor dostarczył mi niezapomnianych przeżyć, a sam tekst stał się zasłużonym odpoczynkiem. Bynajmniej nie intelektualnym!

Książka z powodzeniem mogłaby posłużyć jako podstawa do napisania dobrego scenariusza do filmu sensacyjnego, a akcja tocząca się w Finlandii, a nie jak to zwykle w tego typu produkcjach bywa –  w Nowym Jorku – mogłaby pozytywnie wpłynąć na walory filmu. Jednak to już tylko moje rozważania, nigdzie nie doszukałam się informacji o ewentualnych próbach przeniesienia powieści na ekrany kin.
Na chwilę obecną lekturę polecam fanom powieści sensacyjnych, szpiegowskich, thrillerów, a także zwolenników dużej dozy emocji. Nie odkładajcie tej książki na później! 

5/6



niedziela, 19 czerwca 2011

Ostateczne rozliczenie- Rex Stout


Rex Stout to amerykański pisarz powieści detektywistycznych, z których niestety jedynie kilka zostało przetłumaczonych na język polski. Być może to jest powodem, dla którego autor był mi do tej pory nieznany. Do przeczytania Ostatecznego rozliczenia skłoniła mnie [o, zgrozo] okładka. Cenię Wydawnictwo Dolnośląskie, zwłaszcza za wydawane przez nich kryminały, głównie Agathę Christie, więc postanowiłam zaryzykować i sięgnąć także i po Stouta.
Bohaterami jego kryminałów są genialny, choć otyły detektyw Nero Wolfe, który nie rusza się z domu by rozwiązać powierzone mu sprawy oraz Archie Goodwin- będący jednocześnie narratorem powieści.

W Ostatecznym rozliczeniu poznajemy AltheęVail- byłą aktorkę proszącą Nera o niespodziewaną rzecz. Jej mąż został porwany, a wyznaczony okup wynosi pół miliona dolarów. Kobieta proponuje Wolfowi układ, mający zapewnić mu spory zysk, jednak wymagający nagięcia własnych zasad- detektyw zmuszony będzie między innymi do opuszczenia zacisza własnego mieszkania.
Szybko okazuje się, że w sprawę zamieszana jest także sekretarka, mąż oraz prawnik Althei, a sytuacja dodatkowo komplikuje się po zamordowaniu dwójki z nich…
Nero Wolfe stanie przed nie lada wyzwaniem. By doprowadzić śledztwo do końca i nie stracić pieniędzy będzie musiał wykazać się wielkim sprytem i przenikliwością.

Muszę przyznać, że jestem troszkę rozczarowana. Co prawda nie spodziewałam się wspaniałego kryminału; uznałam, że skoro autor jest tak mało znany, to może nie jest to li jedynie kwestia małej ilości wydanych w Polsce książek, lecz także ich wartości merytorycznej, jednak liczyłam na ciut więcej emocji.
Od początku byłam pewna rozwiązania, mogłam jedynie z uwagą śledzić w jaki sposób do niego dojdzie. O ile w powieściach obyczajowych jestem w stanie to znieść, kryminał powoduje wzrost moich oczekiwań i brak tolerancji dla przewidywalności. Rex Stout stworzył typowy duet detektywów- Archiego polubiłam, Nero nie wzbudził mojej sympatii, wydał mi się zbyt obcesowy i pewny siebie. Sama sprawa ciekawa, z potencjałem, jednak zbanalizowana do bólu. Właściwie mogłam odłożyć książkę po 50 stronach i być pewna tego, co znajdę na ostatniej karcie. Nie powiem jednak, by czytanie było katorgą. Przystępny język spowodował, że lektura była naprawdę przyjemna. Raz rozpoczętą ukończyłam za jednym czytelniczym posiedzeniem.
Była jednak jedynie czczą rozrywką, niczym więcej. Nie dostałam od autora możliwości poruszenia szarymi komórkami i podjęcia własnej próby odtworzenia wydarzeń.
Dla bezmyślnego czytelnika będzie idealna, dla ciut bardziej wymagającego, może okazać się przeciętna.
Końcową ocenę podwyższam za potencjał historii, język i ładne wydanie.


3,5/6

Za możliwość zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu oraz portalowi Sztukater.

Wydawnictwo: Dolnośląskie
Oprawa: miękka
Wprowadzono: 22-04-11
ISBN: 978-83-245-9024-7
Stron: 168
Wymiary: 195x125

sobota, 18 czerwca 2011

W poszukiwaniu króla - David C. Downing

Przy okazji recenzowania innej książki wydanej nakładem Wydawnictwa eSPe, wspominałam, że jest to jedna z tych oficyn, którą bardzo cenię, jako dystrybutora książek katolickich. Tym większa była moja radość i tym większe zdziwienie, gdy dostałam do recenzji W poszukiwaniu króla. Zastanawiałam się co takiego skłoniło wydawców do wzięcia jej pod swoje skrzydła.

Opis mnie zafascynował – książka traktuje o przygodzie w poszukiwaniu starożytnej relikwii jaką jest Włócznia Przeznaczenia, w której odnalezieniu ma pomóc interpretacja onirycznych marzeń Laury. Bohaterkę nęka powtarzające się zespolenie pięciu snów, w których odczytaniu pomoże nie kto inny jak Charles Williams – znamienita osobistość należąca wraz z C.S. Lewisem, J.R.R. Tolkienem i H.Dysonem do grupy Inklingów. Kim było to zgrupowanie ukrywające się pod tajemniczo brzmiącą nazwą?  W latach 30-tych i 40-tych była to nieformalna grupa intelektualistów oksfordzkich spotykająca się w pubach. Dyskutowali oni m.in. o wspólnych zainteresowaniach jakimi były legendy arturiańskie, a także prezentowali rozdziały książek, które właśnie tworzyli. Tym też sposobem pierwszymi „słuchaczami” Władcy Pierścieni stali się współtowarzysze i przyjaciele Tolkiena.

Gdzie w tym wszystkim chrześcijaństwo? Gdy na drodze Inklingów staje Tom i Laura [a może poprawniej byłoby powiedzieć: gdy na drodze Toma i Laury stają Inklingowie], rozpoczynają się pełne pasji rozmowy i poszukiwania źródeł mitu o umierającym Bogu, dyskusji o apateizmie, narodzinach wiary, sensie wojny, literaturze, a nade wszystko o odwiecznych poszukiwaniach mitycznych przedmiotów. Za przykład posłużył tutaj Święty Graal. Niestety, od kilku lat motyw ten konotuje dość kiepską w moim odczuciu powieść Dana Browna, jaką jest Kod Leonarda da Vinci. U Downinga jednak znajdziemy dobre rozwinięcie tematu, biorące za podstawę chrześcijaństwo. U Browna plan był zupełnie inny i opierał się na zburzeniu chrześcijańskich fundamentów wiary. W mojej głowie spotkały się więc sposoby interpretacji leżące na dwóch odległych biegunach i muszę przyznać, że to Downing, a nie cieszący się sporą [a czy zasłużoną?] popularnością Brown zdobył moje poparcie i uznanie. Ksiązka autora znacznie lepszych Aniołów i demonów była dla mnie irytująca i odpychająca, natomiast tekst Downinga stał się intrygującym i porywającym zaproszeniem do przygody w poszukiwaniu skarbów – historycznych i intelektualnych. Przygody, która z każdą przewracaną stronicą nabierała tempa…
Legendy celtyckie, jak i samo plemię Celtów od lat budzi we mnie wielkie zainteresowanie. Stąd też ksiązka ta stała się dla mnie dodatkową przyjemnością. Dzięki autorowi mogłam przenieść się na tereny niegdyś zamieszkiwane przez interesujące mnie ludy, podążać ich historią i wraz z bohaterami powieści dokonać odkrycia brzemiennego w skutki.

Ważnymi wartościami promowanymi przez autora są przyjaźń oraz wiara. Tekst obfituje w ciekawostki, będące sporą gratką dla fanów Inklingów, między innymi fakty z prywatnego życia Lewisa i Tolkiena, „zaplecze” ich znajomości. Do tego tło jakim jest II wojna światowa, rzuca zupełnie inne światło na historię króla Artura.

Lektura obowiązkowa dla fanów legend arturiańskich, poszukiwaczy przygód, miłośników Tolkiena, Lewisa, Williamsa. Dla pozostałych – również. Gwarantuję, że zostawia po sobie niezapomniane wrażenie.



5/6

Ksiązkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa eSPe.

Autor David C. Downing
Oprawa miękka
Ilość stron 272
Format 140x200
ISBN 978-83-7482-415-6
Rok wydania 011

KONKURS

Moi drodzy! Po raz kolejny mam do rozdania książki:) Tym razem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Kwiaty Orientu oraz portalu Sztukater, do Waszych rąk trafią dwa egzemplarze książki Zaopiekuj się moją mamą.
Zasady przystąpienia do konkursu są bardzo proste.
Wystarczy na adres shczooreczek@interia.pl wysłać odpowiedź na pytanie:

Kim jest dla Ciebie mama?

Na maile z dopiskiem "konkurs" czekam do 11 lipca, wyniki ogłoszę w ciągu kilku następnych dni. Wśród nadesłanych zgłoszeń wylosuję dwie osoby, w których ręce trafi najnowsza książka Wydawnictwa Kwiaty Orientu.
Wśród pozostałych zgłoszeń rozlosuję dwie nagrody pocieszenia, w postaci filmów dvd- Za wszelką cenę :)
Zapraszam do zabawy!
Osoby posiadające bloga proszę o poinformowanie o konkursie na swojej stronie;)






wtorek, 14 czerwca 2011

Miłość zwyciąża wszystko- z Józefem Witko OFM rozmawia Grzegorz Sokołowski

Jako, że bardzo miło wspominam książkę autorstwa Grzegorza Sokołowskiego Listy w niebieskich kopertach, z wielką chęcią  sięgnęłam po inną pozycję znajdującą się w katalogu Wydawnictwa Esprit, będącą opatrzoną jego nazwiskiem. Co prawda tym razem autor daje się poznać jako dziennikarz przeprowadzający wywiad z ojcem Józefem Witko OFM, a nie jako twórca literatury, jednak przyjemność płynąca z czytania wywiadu-rzeki była nie mniejsza.

Franciszkanin, z którym Pan Grzegorz dyskutował, to osoba powszechnie znana, autor kilku książek, uczestnik ruchu charyzmatycznego, kaznodzieja.
Ich dialog poruszał kwestie różnorakie, wszystkie jednak oscylowały wokół powołania ojca Józefa, jego postrzegania wiary oraz ruchu, do którego należy i związanych z nim mszami o uzdrowienie. Cechą łączącą wszystkie zagadnienia było jedno- miłość, która jest w stanie zwyciężyć wszystko.
Książka niesie ze sobą odpowiedzi na wiele pytań dotyczących wiary, porusza tematy trudne, próbuje wyjaśnić sens istnienia niektórych czynników w życiu człowieka i pomaga pogodzić się z pewnymi zjawiskami.
Znajdziemy w niej między innymi rozmowę o charyzmatach, przeżywaniu Mszy Świętej. Dowiemy się czym różnią się dwa bardzo często mylone pojęcia: uzdrowienie i uleczenie. Osoby nie żyjące w związkach sakramentalnych dowiedzą się w jaki sposób mogą przeżywać swoją wiarę i jak otwierać się na Boga, a ludzie cierpiący po stracie kogoś bliskiego znajdą receptę na radzenie sobie z nigdy nie ukojonym bólem.

Choć wydawać by się mogło, że to kolejna z serii książka mówiąca o tym samym, nie brak w niej indywidualizmu. Ojciec Józef na wiele pytań odpowiadał w sposób, który zaburzył całym moim dotychczasowym rozumowaniem, zachwiał niektórymi poglądami. Przyznaję jednak, że nie do końca się z nim zgadzam i nie czuję się przekonana. Jakie to tematy? Przede wszystkim problematyka „życiem przeszłością” zamiast teraźniejszością, duże przywiązanie do tego co minione kosztem tego co obecne oraz tak często używane przez ludzi cierpiących zdanie o cierpieniu jako karze za grzechy. Odkąd pamiętam wpajano mi obraz Boga miłosiernego, wybaczającego, natomiast z rozmowa z Ojcem Józefem ukazuje zupełnie inne spojrzenie na tę kwestię.[1]
Z tematów nowych, z którymi do tej porze w literaturze się nie spotkałam, a które, przyznaję, nurtują wciąż i wciąż jest m.in. pogląd na życie w niebie i relacje międzyludzkie- czy w Wiecznej Szczęśliwości rodzinne relacje zostaną zachowane? Na jakich zasadach?
Czy zastanawiałeś się kiedyś, Drogi Czytelniku, w jaki sposób można kontaktować się ze zmarłymi? Nie? Koniecznie sięgnij po tę książkę!

Jej zaletą jest również wiele odsyłaczy do innych książek, w których znajdziemy rozwinięcie poruszanego tematu. Całość jest dość przyzwoitym, choć niezwykle powierzchownym i krótkim ujęciem ważnych dla katolika kwestii. Jak na swój gatunek- wywiad- te dwie cechy jednak znajdują swoje uzasadnienie. Polecam.

3,5/6
 
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Esprit.


[1] Grzegorz Sokołowski, Miłość zwycięża wszystko, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2011, s.61.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

LITERACKI DEBIUT ROKU




Wydawnictwo Novae Res organizuje konkurs pt. „Literacki Debiut Roku”, który inicjowany jest w celu promowania polskich debiutantów w zakresie literatury pięknej. Głównym celem konkursu jest wyłonienie w danym roku kalendarzowym najlepszej powieści, która nie była dotychczas nigdzie publikowana w wersji drukowanej.
Literacki Debiut Roku ma być inicjatywą, dzięki której odnajdziemy i wypromujemy utalentowanych rodzimych debiutantów, których twórczość ma za zadanie odświeżyć polski rynek literacki” – mówi Wojciech Gustowski, redaktor naczelny Wydawnictwa Novae Res.
Konkurs składać się będzie z trzech części. Pierwsza z nich obejmować będzie zbiórkę zgłoszeń konkursowych oraz ich wstępną weryfikację przez Komisję Opiniującą, która wyłoni pięć utworów nominowanych do nagrody. W drugiej części walory literackie nominowanych przez Komisję Opiniującą utworów oceniać  będzie Kapituła Konkursu, w której skład wchodzą:
Prof. dr hab. Jolanta Maćkiewicz
Dr Anna Ryłko-Kurpiewska
Prof. dr hab. Michał Błażejewski
Red. nacz. mgr Wojciech Gustowski
Red. mgr Krzysztof Szymański 
Trzeci etap konkursu stanowi wyłonienie przez Kapitułę Konkursu trzech laureatów, którzy zajmą kolejno I, II i III miejsce w konkursie.
Na laureatów konkursu czekają bardzo atrakcyjne nagrody:
I miejsce – tytuł „Literacki Debiut Roku”, statuetka, laptop, eleganckie pióro, opublikowanie zwycięskiego utworu  drukiem, jego dystrybucja oraz promocja przez Wydawnictwo Novae Res.
II miejsce – dyplom, elektroniczny czytnik książek, eleganckie pióro, zestaw 10 egzemplarzy książek.
III miejsce – dyplom, eleganckie pióro, zestaw 10 egzemplarzy książek.
Konkurs ma mieć charakter cykliczny i ustanawiany być co roku. Konkretne terminy będą podawane do publicznej wiadomości z odpowiednim wyprzedzeniem. Obecna edycja trwać będzie od 15 czerwca 2011 roku do 31 stycznia 2012 roku. Nadsyłanie zgłoszeń upływa dnia 31 października.
W obliczu spadku czytelnictwa w Polsce, przy ogromnym potencjale, jaki drzemie w polskich autorach, postanowiliśmy dać im szansę zaistnienia na rynku literackim. Mamy nadzieje, że konkurs spełni swoje zadanie i zbierze jak największą liczbę zgłoszeń polskiej prozy współczesnej. Zachęcamy wszystkich, którzy wierzą w swój talent do przystąpienia do konkursu „Literacki Debiut Roku” – mówi Wojciech Gustowski.
Zgłoszenia do konkursu dokonuje autor powieści lub osoba przez niego upoważniona, przesyłając do dnia 31 pażdziernika 2011 jej wersję elektroniczną (zapisaną w formacie doc lub rtf na płycie CD lub DVD), na adres:

Wydawnictwo Novae Res
al. Zwycięstwa 96/98
81-451 Gdynia
z dopiskiem: Literacki Debiut Roku

Wysłanie zgłoszenia do konkursu oznacza akceptację regulaminu.

Informacji związanych z konkursem udziela sekretariat wydawnictwa Novae Res pod adresem ldr@novaeres.pl.
Oficjalna strona konkursu: www.literackidebiutroku.pl

Zapraszam rownież na spotkanie autorskie z Agnieszką Lingas-Łoniewską:



wtorek, 7 czerwca 2011

Na północ od Capri- Penelope Green


Włochy to wymarzona sceneria zarówno do akcji filmów, jak i współczesnych książek. Wielu autorów tworzy fikcję literacką osadzoną w słonecznej Italii, wielu również opowiada o swoich własnych doświadczeniach płynących z podróży bądź życia w tym kraju. Tak też jest z Penelope Green, autorką śródziemnomorskiej trylogii o włoskiej przygodzie, która na dobre zmieniła życie pisarki pochodzącej z Sydney. 
Przyznaję, że o ile o książkach Pani Green słyszałam, o tyle nie miałam okazji się z nimi zapoznać. Fakt ten jednak nie przeszkodził mi w doskonałym odbiorze ostatniego tomu- Na północ od Capri.

Autorka zabiera czytelnika w podróż swojego życia. Gdy wraz z Alfonsem przenosi się na Procidę, od razu zakochuje się w wyspie oddalonej od turystów i wielkich rozrywek. Poznaje kulturę Włoch, obyczaje panujące w tym malowniczym miejscu, powoli zdobywa zaufanie mieszkańców, a co za tym idzie- nowe przyjaźnie. Uczy się kulinarnej sztuki, która okazuje się być cechą łączącą ją z zamkniętą, wyspiarską społecznością. Penelope świetnie odnajduje się w nowej sytuacji, powoli przestaje być „obcą”, a zaczyna czuć się i być  traktowana jak rodowita mieszkanka Italii.

Dzięki autorce na nowo zachwyciła mnie kultura Włoch, nabożność ich mieszkańców z jaką traktują przygotowanie posiłków, a także to jak ważne jest spożywanie ich w dużym gronie, celebrowanie zarówno jedzenia, jak i towarzystwa w jakim mogą oddawać się tej przyjemności.  Włosi wydali mi się bardzo rodzinni, choć początkowo nieufni, niezwykle dbający o kontakty między sąsiadami i przyjaciółmi. Pokochałam ten kraj i jego mieszkańców. Wielką nieostrożnością  z mojej strony było oddanie się lekturze z pustym żołądkiem, który dzięki sugestywnym opisom wielu potraw, często dawał znać o swoim istnieniu.  Podejrzewam jednak, że nawet świeżo po sytym obiedzie, na myśl o karczochach czy innych delicjach ślinka sama ciekłaby mi do ust.
Green swoim pisarstwem pobudza apetyt i wszystkie zmysły, ze zmysłem smaku na czele. Książka wzbogacona jest przepisami na niektóre z wymienionych potraw, staje się zarówno  publikacją podróżniczą, opowieścią o życiu, przyjaźni i miłości, jak i mini poradnikiem kucharskim. Doskonała na każdą okazję.
Urzeka zarówno okładką, jak i treścią. Budzi chęć do szukania własnego miejsca na ziemi, do podróżowania, zwiedzania świata. Mnie na nowo rozkochała we Włoszech, sprawiła, że gdyby nie obowiązki, bez zastanowienia wsiadłabym w samolot i udała się na Procidę, oddychała jej powietrzem, podziwiała błękit morza, podkradała cytrusy z drzew, przesiadywała w restauracjach i zajadała się miejscowymi przysmakami bez zwracania uwagi na kalorie. To idealny przedsmak zbliżających się wakacji, zaproszenie do odpoczynku i relaksu, a nade wszystko- zaproszenie do smakowania i cieszenia się życiem.

4,5/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

nowości na Sztukaterii;)

Na Sztukaterii szykują się wielkie zmiany;) Zachęcam do śledzenia profilu na serwisie youtube.
Poniżej załączam filmik promujący najbliższe wydarzenia...:)


Dodatkowo zwiastun ksiązki Wydawnictwa Kwiaty Orientu, objętej patronatem Sztukaterii:


sobota, 4 czerwca 2011

Carole Matthews- Z tobą lub bez ciebie


W przerwie między egzaminami potrzebowałam lektury odprężającej i poprawiającej humor. Ku mojemu zadowoleniu na półce od jakiegoś czasu cierpliwie czekała już najnowsza powieść Carole Matthews, autorki takich bestsellerów jak Klub miłośniczek czekolady czy Dieta miłośniczek czekolady.  

Okładkowy opis zapowiadał kolejną tendencyjną opowiastkę- on ją zdradza z chodzącą seksbombą, ona postanawia diametralnie zmienić swoje życie i na skutek tego poznaje wymarzonego, wolnego mężczyznę. W tym samym czasie on rozstaje się z kochanką i wszystko czego pragnie to powrót do swojej byłej ukochanej. Niestety, ona jest już zakochana w kimś innym i musi dokonać bardzo ważnego wyboru, ważącego na całym jej dalszym życiu.  Historia jakich wiele. Historia jaką prawdopodobnie większość czytelniczek mogłaby potraktować jako swoją, bo przecież wiele z nas przeżywa podobne perypetie. Co innego, że prawdopodobnie żadna z nas nie wybiera się po zawodzie miłosnym na trekking w Himalaje, gdzie czeka już miłość naszego życia.  A Lyssa, główna bohaterka powieści Z tobą lub bez ciebie- owszem. Po wielu nieudanych próbach zapłodnienia in vitro i rozstaniu z Jakem, postanawia wyruszyć w świat, by udowodnić sobie i innym, jak wiele jest warta. Nie spodziewa się jednak, że w miejscu całkowicie odciętym od „cywilizacji” do jakiej przywykła spotka Deana- przystojnego przewodnika, z którym od razu połączy ją nić sympatii.

Mimo, że historia jest stara jak świat, przewidywalna do bólu, to jednak towarzyszenie Lyssie w jej mozolnym wydreptywaniu drogi do szczęścia i szukaniu swojego miejsca na ziemi było dla mnie doznaniem niezwykle podnoszącym na duchu i pokrzepiającym. Często uśmiechałam się do własnych myśli i nieustannie kibicowałam bohaterce. Zagłębianie się w treść książki było dla mnie niezwykłym wytchnieniem od trosk.
Autorka przekazuje czytelniczkom ważną lekcję, lekcję tego jak walczyć o siebie i swoje szczęście.
Dzięki temu, że narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw- Lyssy i Jake’a możemy poznać myśli i uczucia obojga bohaterów, możemy śledzić ironię losu, tak widoczną w ich życiu.
Matthews pod maską humoru ukrywa ważne tematy, takie jak problem bezpłodności, aborcji,  zapłodnienia in vitro, zdrady, konsumpcjonizmu. Uczy sztuki wybaczania, pokazuje co jest w  życiu naprawdę ważne i jak drastycznie jedno wydarzenie może zmienić ludzkie priorytety. Wszystko to doprawione jest szczyptą kultury Nepalu.
Książka sprawdzi się zarówno w pogodne wieczory, jak i chłodne dni. Optymistyczna, niosąca nadzieję rozgrzewająca serce. Jeśli potrzebujecie chwili wytchnienia, to pozycja dla Was.
Polecam!
5/6

Za możliwość zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Remi.:)

czwartek, 2 czerwca 2011

WYNIKI KONKURSU



Niezwykle trudno spośród wszystkich zgłoszeń było wybrać to jedno zwycięskie, jednak ostatecznie książkę Pisarz, który nienawidził kobiet otrzymuje Miqa. Serdecznie gratuluję!

Ze zwyciężczynią skontaktowałam się już mailowo, poniżej prezentuję jej wypowiedź:
"
Nazwali go "Szczypawicą" ponieważ każda jego ofiara miała na ciele ślady uszczypań tak widoczne, że nie chcieli nawet wiedzieć jakie katusze musiała przechodzić podczas ich zadawania...
Ciężko im było cokolwiek powiedzieć na temat "Szczypawicy"...
Na ofiary wybierał sobie tylko starsze kobiety, co było dosyć zastanawiające i na pewno było związane z czymś, co przeżył w przeszłości... prawdopodobnie mogło mieć to związek z jego matką.
Jego ofiary miały tak zmaltretowane ciała, że aż strach było na nie patrzeć patologom sądowym...
W ciągu miesiąca zabił 30 osób... wynika z tego, że codziennie zabijał jedną kobietę.
A potem wszystko ucichło.
Szczypawica" to Janek. Janek, który ma 32 lata, mieszka sam, odkąd zabił swoją matkę. Jakież to banalne, myślał sam od początku. Przecież mógł to zrobić tyle lat wcześniej... Zanim doszłoby do tej tragedii... zanim pozwoliłby jej zniszczyć się jako człowieka. A teraz to on, musiał płacić najwyższą karę, za to, co ona zrobiła jemu. Jej już nie było, miała święty spokój. Pewnie nawet było jej to na rękę, nawet nie krzyczała. Zresztą powiedziała mu, że jest mu wdzięczna, że ją uwalnia. Ale on nie chciał jej uwolnić. Chciał jej zadać karę i cierpienie za ten ból, który ona sprowadziła na jego ciało. Nienawidził jej całym sercem. Wszystko poszło tak gładko. Zakopał ją w swoim ogródku, nocą. Nikt go nie widział. Ale potem wszystko zaczęło się komplikować. Kiedy tylko opuszczał dom by wyjść do sklepu, na pocztę, czy zapłacić rachunki widział ją. Wiedział, że to nie ona, że to inne kobiety, bo przecież matka nie żyje... jednak nie zaznawał spokoju, dopóki nie zabił kobiety, którą brał za swoją matkę. Zabił 30. I wtedy wszystko się uspokoiło. To tak jakby cofnął się do 30 roku swojego życia... do tego felernego dnia, kiedy TO się wydarzyło, kiedy ona - jego matka, TO zrobiła...

 ___________________

Wszystkim dziękuję za udział w konkursie i zapraszam na kolejne zabawy;)