Pokazywanie postów oznaczonych etykietą choroba. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą choroba. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 czerwca 2016

Rok magicznego myślenia - Joan Didion

W trudnych chwilach –  uczono mnie od dzieciństwa –  czytaj, dowiedz się więcej, opracuj problem, poszukaj w literaturze. Informacja oznacza kontrolę. [1]




Rok magicznego myślenia to jeden z moich większych zawodów ostatnich miesięcy. Tak spory, że z napisaniem czegokolwiek musiałam odczekać dwa miesiące (sic!), by negatywne emocje się ulotniły, a pozostał jedynie względny obiektywizm.

Urzekła mnie okładka. Tak, wiem – nie ocenia się. Nie wstydzę się jednak tego, że piękna oprawa przyciąga mnie w pierwszej kolejności. Jestem wzrokowcem i daję się uwodzić. Czasem trafiam, czasem nie.

Rok magicznego myślenia opowiada historię kobiety, która nagle straciła męża i mniej więcej w  tym samym czasie dotknęła ją niespodziewana i ciężka choroba córki.

Mimo trudnych doświadczeń, postanawia się nie załamywać i myśleć pozytywnie. Na kartach tej książki, będącej jej swoistą quasi-biografią, pokazuje jak przeżywała żałobę, jak samotnie radziła sobie z opieką nad córką i niepewnością towarzyszącą jej każdego dnia. Proces decathexis został tutaj omówiony dosyć szczegółowo – autorka nie broni się przed nazywaniem rzeczy po imieniu, przed odsłanianiem swoich uczuć i cierpienia.

Joan Didion wiele miejsca poświęca (co nieuniknione i całkowicie naturalne) rozważaniom nad nieuchronnością śmierci, zmiennością losu, jego nieprzewidywalnością i niemożnością uchronienia najbliższych przed największymi dramatami. Pokazuje także, że tak naprawdę świat nie daje nam czasu na przepracowanie traum – ledwie zmarł jej mąż, a już musiała opiekować się córką będącą w śpiączce (choć w  rzeczywistości kolejność wydarzeń była nieco inna – najpierw zachorowało ich dziecko, później mężczyzna zmarł, a następnie kobieta już sama musiała doglądać córki w szpitalu, decydując kiedy poinformować ją o odejściu jej taty). Musiała znaleźć w sobie siłę, wyprzeć cierpienie, a żałobę przenieść na dalszy plan. 

Tak naprawdę książka ta mogłaby stanowić przewodnik po życiu szczęśliwym, na przekór przeciwnościom losu. Mogłaby, gdyby za absolutnie konieczną treścią, stał równie dobry warsztat.
 Niestety tak nie jest. Czytając Rok magicznego myślenia, wynudziłam się niemożebnie. Doceniam podjęty trud podzielenia się swoim doświadczeniem, jednak zrobione to zostało tak nieumiejętnie, że na dłużej nie zostało ze mną żadne zdanie z książki, żaden wers, żadne słowo. 

Odniosłam wrażenie, że w  książce jest więcej filozofowania niż zapisu prawdziwych emocji i procesu ich porządkowania. I choć jest to opowieść o wielkim ludzkim dramacie, tego dramatu tak naprawdę się nie odczuwa. Nie potrafiłam współodczuwać tragedii autorki, choć empatię mam rozwiniętą ponadprzeciętnie.



Szkoda.



[1] Joan Didion, Rok magicznego myślenia, Kraków 2016, s. 57-58.

czwartek, 2 lipca 2015

Sekret O’Brienów – Lisa Genova


Joe O’Brien to czterdziestotrzyletni bostoński policjant. Jego życie wydaje się ustabilizowane – od lat ma tę samą kochającą żonę, cudowną, dorosłą już czwórkę dzieci, stabilną pracę i szacunek wśród bliskich oraz znajomych. Na ten ostatni zasłużył sobie przez lata, będąc dla innych uosobieniem dobra, opanowania i sprawiedliwości. Jego żona, Rosie, coraz częściej zauważa jednak, że mąż zachowuje się inaczej – ma napady niekontrolowanego gniewu, coraz trudniej mu się skoncentrować, ciałem rządzą niezauważane przez niego dziwne drgawki. Początkowo kobieta podejrzewa go o nadmierne spożycie alkoholu – wszak Joe całe życie żył w przeświadczeniu, że jego matka zmarła jako alkoholiczka, a predyspozycje do łatwego uzależniania się przekazywane są w genach stąd i o skojarzenia nietrudno.

Po badaniach neurologicznych okazuje się, że diagnoza jest znacznie gorsza – to pląsawica Huntingtona przekazywana genetycznie zaburza jego funkcjonowanie. Najgorsza dla Joego była nie sama wieść o obciążeniu genetycznym, ale przede wszystkim świadomość, że jego dzieci mają 50% szans na odziedziczenie wadliwego genu. Ich los może potwierdzić jedynie badanie krwi, na które niełatwo się zdecydować. Bohaterowie staną w obliczu wyzwania: żyć ze świadomością prawdy jakakolwiek by nie była czy zadręczać się wątpliwościami, skazując na śmierć już za życia.

Opowieść Lisy Genovy to nie tylko historia choroby i opis coraz trudniejszej codzienności osoby się z  nią zmagającej, ale przede wszystkim opowieść o rodzinie, która próbuje mierzyć się z tak okrutną diagnozą i mimo wątpliwości i świadomości braku leków – walczyć. Z  miłością, cierpliwością, serdecznością, godnością. 

Choć tematyka jest trudna, sama książka nie należy do przytłaczających. Wielki wpływ na jej wydźwięk mają relacje rodzinne głównych bohaterów, którzy mimo niewątpliwych trudności próbują iść przez życie z podniesionym czołem: humorem, radością, celebracją chwili.

To już druga książka poświęcona pląsawicy Huntingtona, którą czytam w krótkim odstępie czasu – dobrze, bo każda z nich pokazuje zupełnie inny sposób jej przeżywania i radzenia sobie z  jej konsekwencjami. Cieszę się, że o chorobach neurologicznych się nie milczy, lecz pisze, uświadamiając i uwrażliwiając czytelników, którzy z  pewnością nie na każdą osobę chwiejącą się na nogach będą odtąd patrzeć przez pryzmat „alkoholika”.

Ważna, warta poznania książka. Moje pierwsze spotkanie z prozą Genovy, zapewne nie ostatnie.




Polecam również inną książkę poświęconą tematyce pląsawicy Huntingtona - Ostatnie pięć dni Julii Lawson Timmer.

piątek, 5 czerwca 2015

Halina Poświatowska – Jestem Julią, Elementarz dla szczęśliwych i nieszczęśliwych kochanków




Halina Poświatowska, jej poezja, była moją wielką fascynacją czasów gimnazjum i liceum. Mam nawet wrażenie, że co druga nastolatka w  tym wieku przeżywa podobne olśnienie, które z czasem przechodzi w  sympatię pozostającą już na całe życie.
Poświatowska, wraz z  Marią Pawlikowską-Jasnorzewską świecą triumfy w sercach dorastających i dojrzałych kobiet, przeżywających pierwsze miłości, zakochania, zauroczenia, rozstania, odrzucenia. Choć zmarła młodo i ciężko chorowała na serce, Poświatowska znała je jak nigdy inny – jego stany opisywać potrafiła z  niepowtarzalną trafnością, stając się symbolem poezji miłosnej.

Wiersze, w  których oprócz miłości przebijał się motyw vanitas, przemijalności, odchodzenia, umierania najczęściej skonfrontowanego z siłą uczucia, to odpowiedź na odwieczny dialog Erosa i Tanatosa, wynikający po części z  ciągłego niemalże przebywania poetki w szpitalach i sanatoriach.

Będąc świadoma kruchości życia, z łatwością potrafiła cieszyć się nim w  dwójnasób – żyjąc i tworząc. Jednocześnie ubolewała nad jej nieuchronnością, buntowała się przeciwko słabościom ciała. Poświatowska to przede wszystkim poetka kobiet – pisząca o nich, dla nich. Przez całą swoją drogę twórczą stworzyła swoiste poetyckie studium kobiecej natury, będące po dziś dzień inspiracją.
Twórczyni pokolenia „Współczesności” znana jest wielu – mimo że jej droga do rozpoznawalności nie była naznaczona hołdem dla jej wielkiego talentu. Jej odkrywca, jak pisał już po jej śmierci, wypromował ją… z  litości, nie uznając jej poezji za wysokoartystyczną.

Miarą twórców nie jest jednak uznanie krytyków, lecz coraz częściej – publiczności. A to Poświatowska miała i długo mieć będzie, stając się wyrazicielką myśli i uczuć wielu zakochanych.
Zmarła w  wieku 32 lat, a w tym roku obchodzilibyśmy jej 80 urodziny.
Z  tej okazji Wydawnictwo Literackie pozwala cieszyć się jej poezją na nowo – w  dwu tomach.
Oba za hołdują miłości, z  tym że Elementarz dla szczęśliwych i nieszczęśliwych kochanków, podejmuje także tematykę inną, odleglejszą, jest bardziej rozbudowany (część utworów się powtarza).

Drugi wymieniony tom został pomyślany jako tematycznie podzielony. Znajdą się w nim rozdziały zatytułowane fragmentami wierszy, będącymi zapowiedzią tego, co będzie dalej. Mamy zatem między innymi Zawołaj mnie po imieniu, Mam ręce stopy usta i całą tę resztę, Na drzewo mówię: drzewo, Kolory mówią, Cała – w  tobie, Lubię pisać wiersze, Gdzie jesteś, przyjacielu, Na krawędzi mijania, Tak się ładnie odchodzi, Pytania naiwne, dręczące.


Polecam tę poezję ogromnie – szczególnie paniom, szczególnie zakochanym lub tym, które jeszcze pamiętają jak to było lub chciałyby sobie przypomnieć – Poświatowska wyraziła niewyrażalne dla wielu. 

piątek, 15 maja 2015

Życie na pełnej petardzie – ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka



Ks. Jan Kaczkowski to postać nietuzinkowa – zapewne nie raz mieliście okazję go oglądać czy to w  telewizji, czy to w  Internecie (szczególnie strona Rak’N’Rolla). Ja sama kilkakrotnie mu się przyglądałam, po to, by teraz zainteresować się kolejną z  jego książek, wywiadem-rzeką przeprowadzonym przez Piotra Żyłkę, pod rzucającym się w  oczy tytułem – Życie na pełnej petardzie.

Kaczkowski mówi o sobie, że jest onkocelebrytą – a więc postacią znaną z tego, że ma raka (u niego ‘celebryta’ kojarzy się także z  celebracją Mszy Św., nie jest to zatem określenie jednoznaczne). I owszem – ma. Najpierw zmagał się z  nowotworem nerki, później zaś zdiagnozowano u niego IV stopień glejaka wielopostaciowego.

 Mimo tak trudnych doświadczeń w tak młodym wieku i właściwie na przekór wyrokowi śmierci (choć prognozowany przez lekarzy czas przeżycia dawno już przekroczył) ks. Jan ma w sobie ogromne pokłady optymizmu. Nie poddał się zwątpieniu, nie pozwolił lękowi przejąć kontroli nad swoim życiem. Wciąż prężnie działa jako duszpasterz puckiego hospicjum, które sam powołał do istnienia i wspiera przebywające w  nim osoby.

Z  Żyłką rozmawiał o wszystkim: od dzieciństwa naznaczonego chorobą oczu, przez dojrzewanie, bunt, późniejsze odnalezienie powołania i odrzucenie przez jezuitów, a wreszcie seminarium, święcenia i drogę kapłańską. O Kościele mówi z  dystansem i odwagą, mając pełną świadomość jego wad, ale też w  duchu posłuszeństwa i pokory. Z  jego wypowiedzi płynie wielka mądrość – nieważne czy mówi o papieżu, czy swojej chorobie, widać, że posiadł wielkie doświadczenie i obdarzony został darem wymowy. To piękne świadectwo bogatego życia, które poznało co to wytykanie palcami z powodu różnienia się od innych, to opowieść o konieczności zanurzenia w kulturze, uczenia się dyskutowania o niej, wyrażania swojej opinii, poszerzania słownictwa, by nie cofnąć się do epoki kamienia łupanego, to kurs głoszenia dobrych i złych kazań, to lekcja pokory, modlitwy o cud, to wreszcie debata o bioetyce: eutanazji, aborcji i wielu innych zagadnieniach, które wciąż bolą i prowokują społeczeństwo do agresywnej wymiany zdań (czy raczej: narzucania własnego stanowiska). To także historia miłości do Eucharystii, o tym, że cierpienie fizyczne ma zerową wartość etyczną. Wiele w niej humoru, nieraz gorzkiego (np. gdy mówi o katolicyzmie kucanym, niezwykle przykrym widoku).


Inspirująca, mądra, ważna rozmowa, do której chętnie będę wracała, gdy nadmiernie skupię się na swoich porażkach i urojonym lęku. Gorąco polecam! Trzeba nam tak budujących rozmów, bez względu na poglądy czy wyznanie – to świadectwo życia człowieka, którego naśladować warto.

poniedziałek, 23 marca 2015

Niech Ci się spełnią marzenia – Barbara O’Neal



Barbara O’Neal jest amerykańską pisarką cieszącą się bardzo dużą popularnością w Polsce. Czytelniczki obwarowują jej powieści określeniami krzepiące, podnoszące na duchu, dające nadzieję, pogodne, optymistyczne, ciepłe. I choć mam za sobą lekturę dopiero pierwszej z  nich, słowa te mogę potwierdzić. W  przypadku Niech ci się spełnią marzenia autorka oprócz talentów pisarskich wykorzystała swoją wiedzę i umiejętności gastronomiczne – jednym z  głównych bohaterów tej książki jest bowiem jedzenie. W powieści tej stykają się cztery blogerki kulinarne – każda z  nich na innym życiowym zakręcie, w  innym wieku, z  innym bagażem doświadczeń, a nawet z  innymi przyzwyczajeniami żywieniowymi. Jedna z  nich, Lavender, zaprasza pozostałe panie na swoją farmę, by wspólnie mogły obchodzić jej 85-te urodziny. Będzie to pierwsze spotkanie kobiet, które dotąd przyjaźniły się jedynie internetowo i jak łatwo się domyślić – międzypokoleniowo.

Lavender od lat prowadzi farmę lawendy, która zapiera dech w piersiach – widoki są oszałamiające, co można było wyczytać z samego opisu. O’Neal pisze tak barwnie, że nie dość, że oczami wyobraźni widziałam kolejne odcienie tej cudownej rośliny, to jeszcze czułam jej obezwładniający zapach, czuję go nawet teraz, pisząc te słowa. Bohaterka ma świadomość swojego wieku, coraz częściej też odwiedzają ją duchy, w  tym duch bliskiej przyjaciółki, informując, że jej czas na ziemi powoli dochodzi końca. Lavender musi więc koniecznie znaleźć kogoś, kto godnie zastąpi ją na farmie, zanim jej pazerni krewni sprzedają cały majątek, zaprzepaszczając lata jej ciężkiej pracy i pasji. Swoją następczynię widzi w  jednej z wirtualnie poznanych przyjaciółek.

Ginny jest Królową Ciast – mimo że jej blog przyniósł jej ogromną sławę, odkąd jej znajomi i bliscy się o nim dowiedzieli traktowali ją z  pobłażaniem, a nierzadko zdarzało się, że brutalnie z  niej tkwili, sugerując, że swoją „zabawą” ośmiesza całą społeczność Kansas. Ginny z  brakiem wsparcia spotyka się także ze strony męża, który od lat nie chce z  nią sypiać. Zakompleksiona kobieta jedyną pociechę znajduje w  blogowaniu. Po zaproszeniu Lavender pierwszy raz w życiu opuszcza rodzinne strony, by stawić czoła przygodzie i udowodnić sobie, że sama może walczyć o szczęście.

Valerie próbuje przepracować żałobę. Jej dwie córki i mąż zginęli w  katastrofie lotniczej, zostawiając ją z  jedną córką. Obie nie potrafią pogodzić się z bolesną stratą, tracąc jednocześnie między sobą porozumienie.
Ruby to najmłodsza z  czwórki przyjaciółek – ma niewiele ponad dwadzieścia lal, ale i tak już bardzo wiele przeszła. Los mocno ją poturbował – w  dzieciństwie chorowała na białaczkę i widziała śmierć wielu młodziutkich koleżanek z  oddziału. Sama po wyczerpującym leczeniu cudem przeżyła.  Od tamtej pory ojciec dba o nią jak tylko może, bojąc się, że znów będzie mógł ją uttracić. Dziewczyna sześć lat była w  związku z  Liamem. Gdy się rozstali, okazało się, ż Ruby jest w ciąży. Jest to dla niej prawdziwy cud – lata chemioterapii miały bowiem uczynić ją bezpłodną. Teraz dziewczyna postawiona w  niespodziewanej sytuacji musi poukładać swoje życie na nowo. Tym bardziej, że Liam planuje ślub z  inną i nie wie, że zostanie ojcem.
Wszystkie cztery kobiety przybywają na farmę, gdzie mają na nowo przyjrzeć się samym sobie, wyciszyć się i postanowić do robić dalej ze swoim życiem. Dla każdej z nich wyprawa ta będzie odmianą i wyjściem poza to co znane.
O’Neal stworzyła swoistą powieść drogi, przeplataną z romansem, powieścią obyczajową, okraszoną przepisami, wyimkami z  korespondencji mailowej: to wielka mieszanka gatunkowa, która stawia sobie za cel jedno: pokazać, że kobiety mogą same o sobie decydować, jeśli tylko uda im się wyjść poza stereotyp i gorset ról, w które same od lat się przyodziewały. To opowieść o wyzwoleniu, szukaniu wolności, miłości i sensu.
Autorka czerpiąc z  samego życia utkała opowieść krzepiącą i podnoszącą na duchu. Jej bohaterki uczą się wybaczania, dzielą się swoją życiową mądrością i zadają kłam przekonaniom, jakoby starsi nie mogli uczyć się od młodych – tu nie liczy się wiek, lecz doświadczenie i ogromną mądrość wynikła z  cierpienia i jego przepracowywania.
Ciepła historia, którą szczególnie polecić mogę tym z  Wam, które znajdują się właśnie na życiowym zakręcie i nie mają dość odwagi, by zrobić krok w  kierunku innym niż dotychczasowy. Doda Wam odwagi!

wtorek, 10 marca 2015

Podstępna żmija, czyli endometrioza – Marzena Grzybowska





Tytuł: Podstępna żmija, czyli endometrioza
Autor: Marzena Grzybowska
Wydawnictwo: Psychoskok
ISBN: 9788379002177
Ilość stron: 100







Endometrioza, to trudna do zdiagnozowania choroba, która coraz częściej dotyka kobiety – i to coraz młodsze. Walka z  nią jest nierówna, bowiem gdy tylko jedno ognisko uda się powstrzymać, zazwyczaj pojawiają się kolejne. Mimo że nie jest śmiertelna, wiąże się z dużym dyskomfortem i bólem.  I choć mamy XXI wiek o tej przypadłości słyszy się wciąż niewiele, a leki, mające załagodzić jej przebieg wciąż są drogie, choć już nie tak horrendalnie jak kiedyś.
Bohaterka tej krótkiej opowieści – Róża – to kobieta, którą możemy podziwiać. Będąc matką i żoną dowiedziała się o swojej chorobie i gdy tylko pierwszy szok minął, zdecydowała się na walkę – dla siebie i dla swoich najbliższych. Historia przedstawia pokrótce przebieg jej diagnozowania i leczenia: farmakologicznego i operacyjnego. Narratorka kilkakrotnie podejmuje się próby odpowiedzi na to co jest w życiu jedną z  cenniejszych wartości, których nie dostrzegamy, dopóki nie grozi nam jej utrata: rodziny. Bohaterka noweli co rusz podkreśla, że liczą się dla niej głównie bliscy i to dla nich (oraz siebie – rzecz jasna!) decyduje się na rozwijanie swoich pasji, które następnie przekuwa w pracę zarobkową.
Ta krótka opowiastka to nie tylko opisywanie stanu chorobowego, lecz także zapis walki o swoje szczęście, którą endometrioza rozpoczęła i przyspieszyła. Róża wie, że jej przypadłość może znów uderzyć w  każdej chwili, dlatego czerpie z  życia pełnymi garściami, decydując się na robienie tego, na co kiedyś brakowało jej odwagi, a co daje jej pełnię szczęścia. Nie skupia się na dobrach doczesnych, lecz na rozwijaniu siebie.
Historię tę czyta się z  żywym zainteresowaniem i radością – o tak! – że mimo przeciwności losu wciąż są ludzie, którzy niestrudzenie walczą, pokazując, że źródło cierpienia tak naprawdę tkwi w  nas samych, bo przecież los nie szczędzi nikogo, a to jedynie od nas zależy jak będzie reagować na kolejne wydarzenia i trudności, z którymi przyjdzie nam się mocować: czy poddamy się zwątpieniu i depresji, czy też przekujemy zło w  dobro.

Wydaje mi się, że książka ta w  dużej mierze miała funkcję autoterapeutyczną, a jej napisanie było rozliczeniem się z  chorobą – jeśli przy okazji będzie mogła pomóc innym, na pewno będzie to jej kolejny plus, a jednak w szczególności miała pomóc samej autorce zamknąć w  słowach to, co tak boleśnie ją doświadczyło. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że za maską Róży kryje się sama Marzena Grzybowska, pisząca o swoim trudnym doświadczeniu nawracającej choroby.
Biorąc pod uwagę cel napisania tej nowelki, nie skupiam się nadmiernie na wartościowaniu czynników, które poddaję ocenie przy innej literaturze. Choć powiastka ta ubrana jest w  formę nowelki, pisanej w  trzeciej osobie, równie dobrze mogłaby przyjąć postać dziennika choroby, którym poniekąd jest.  Czytelnik może śledzić kolejne jej etapy, bez konieczności wdawania się w  szczegóły zbyt intymne, a jednak dopuszczony został na tyle blisko, by śledzić spustoszenie jakie sieje ona w  organizmie i psychice chorej kobiety, borykającej się nie tylko z ciężarem swojej przypadłości, ale też z kondycją dzisiejszej medycyny, służby zdrowia, a nade wszystko z własnymi myślami, które pisały najczarniejsze scenariusze.