Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nadzieja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nadzieja. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 sierpnia 2014

Jeżynowa zima – Sarah Jio


Tytuł: Jeżynowa zima
Autor: Sarah Jio
Wydawnictwo: Między Słowami
ISBN: 978-83-240-2588-6
Ilość stron: 320
Cena: 34,90zł
Data premiery: 22.09.2014r.

Sarah Jio podbiła mnie powieścią Dom na plaży, której lektura bardzo szybko wywołała u mnie czytelniczy efekt domina -  niemal natychmiast kupiłam Kameliowy ogród, przeczytałam Marcowe fiołki i niecierpliwie, jak uzależniona, oczekiwałam na Jeżynową zimę.
Urzekł mnie już sam tytuł, malowniczy zwrot, oznaczający falę opóźnionego ochłodzenia. Ona to odwiedziła miejsce akcji –  Seattle – pierwszy raz od śnieżycy w 1933r. Choć wydawać by się mogło, że artykuł, dotyczący warunków pogodowych, jakkolwiek nietypowych, nie może być niczym szczególnym, to właśnie on pozwoli się podnieść głównej bohaterce z tragedii, jaką była utrata jej nienarodzonego dziecka. Claire od czasu wypadku nie może sobie wybaczyć i wydaje jej się, że nie uzyskała przebaczenia także od męża, od którego z dnia na dzień coraz bardziej się oddala, pozwalając jego eksdziewczynie i znajomej z pracy – Cassandrze na pocieszanie go. Sama zajmuje się dziennikarskim śledztwem, które niespodziewanie – łącząc przeszłość z teraźniejszością – kieruje ją na ślad tajemnicy związanej z rodziną swojego męża. Kobieta stara się odkryć prawdę na temat uprowadzonego przed laty chłopczyka i rozpaczliwie poszukującej go matki, a przy okazji sama powoli podnosi się po swojej tragedii.

Autorka otrzymała ode mnie spory kredyt zaufania i chociaż żadna jej kolejna książka nie zachwyciła mnie tak jak Dom na plaży, każda z nich była dobrą lub bardzo dobrą powieścią, zdolną poruszyć serce niejednego czytelnika. Jio posiadała dar urzekania słowami, zgrabnego tkania ich taki sposób, by wspólnie tworzyły finezyjną i daleką od banału całość. Pisarka nie kokietuje, nie sili się na górnolotny styl, lecz sercem oddaje historie swoich postaci – historie, które mogły przydarzyć się każdemu, i w których z całą pewnością ktoś ujrzy siebie i swoje dramaty. Jestem głęboko przekonana, że Jeżynowa zima spotka się z uznaniem szczególnie tych czytelniczek, które są matkami i wiedzą jak wielką siłą jest więź łącząca z dzieckiem, a także tych, które kiedyś swoje dzieci utraciły – dla tych osób powieść ta może pełnić funkcję terapeutyczną i katartyczną.
Dla każdego bez wyjątku będzie zaś niezwykłą wędrówką śladami przeszłości, która upomina się o prawdę w teraźniejszości
Choć okładka sugeruje historię raczej pogodną, wlicza się ona raczej w cykl narracji słodko-gorzkich, które choć kończą się dobrze, wypełnione są bólem, utratą, rozpaczą i zazdrością. Jio to pisarka, u której wyczuwa się empatię, sprawiającą, że jej powieści, mimo pokładu nieszczęść, które często są w nie wpisane, cechuje wyjątkowa subtelność i zdolność do mówienia o tym, co niełatwe, w sposób, który nie doda czytelnikowi szczególnie zaangażowanemu w opisywane zdarzenia cierpień, lecz stanie się kojącym balsamem na jego rany, w miejsce rozpaczy wlewającym nadzieję.
Serdecznie polecam na te coraz chłodniejsze dni.

czwartek, 26 czerwca 2014

Sarah Jio – Dom na plaży


Tytuł: Dom na plaży
Autor: Sarah Jio
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 9788324025664
Ilość stron: 304
Cena: 34,90 zł
Premiera: 17 lipca 2014

Jestem zachwycona! Sarah Jio została przeze mnie zapamiętana jako autorka Marcowych fiołków, o których bardzo długo było głośno, a do których wciąż nie zdołałam dotrzeć. Odtąd – jej książki będę kupowała w ślepo, wierząc, że czytelnicy nie mogą się mylić i każda kolejna będzie przynosiła tak wiele emocji, jak Dom na plaży.
Słodko-gorzka historia miłości, o jakiej każdy z nas marzy. Niespodziewanej, namiętnej, zdolnej do poświęceń, romantycznej.

Anne to młoda kobieta, która na dniach ma zostać żoną Gerarda. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane już  w dzieciństwie. Ich rodziny przyjaźniły się od zawsze, a młody mężczyzna był człowiekiem zamożnym i wymarzonym partnerem dla wielu dziewczyn, toteż bohaterka nie wahała się ani chwili z przyjęciem jego oświadczyn. Kochała go jak brata, a jako, że nie znała innych uczuć, uważała, że to wystarczy. Ziarno niepewności zasiała w niej jednak przyjaciółka Kitty oraz opiekunka – Maxine. W dniu odbywającego się przyjęcia zaręczynowego, Anne decyduje się na wyjazd wraz z Kitty na wyspy Pacyfiku, gdzie służyć będą żołnierzom umiejętnościami zdobytymi w szkole pielęgniarskiej.
Wyjazd jedynie pogłębia jej wątpliwości w stosunku do związku z Gerardem, a poznanie Westry’ego ostatecznie przypieczętowuje jej obiekcje. Dziewczyna zakochuje się, poznając w końcu co to namiętność i troska o drugiego, wynikająca z miłości nie do okiełznania. Młodzi odnajdują przy brzegu Pacyfiku chatkę, którą postanawiają odremontować. Gdy w niej dojrzewa ich miłość, dowiadują się o ciążącej na niej klątwie, sięgającej pamięcią czasy Paula Gauguina, który niegdyś w niej zamieszkiwał i tworzył. Choć Anne przejmuje się zasłyszaną opowieścią, Westry zdaje się ją ignorować. Do czasu, gdy nad miejscem stacjonowania ich obozu zaczynają zbierać się ciemne chmury: para staje się świadkiem morderstwa, które wyjaśnione ma zostać dopiero po wielu latach, niosąc sprawiedliwość i przełamując klątwę.

Wciąż jestem tak rozemocjonowana, że  nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, zdolnych nazwać to to, co dzieje się ze mną na parę chwil po lekturze. Wzruszająca, ściskająca za serce, oszałamiająca.
Wyraziści bohaterowie, kontrastująca ze sobą wojna i przepiękny krajobraz wysp Bora-Bora, karmazyn krwi i biel hibiskusów, dobro i zło. Wyspa, która odmienia, wojna, która niszczy i buduje. Przyjaźń i zazdrość. Klątwa i wiara. Tęsknota i nadzieja. Tak wiele w książce tej połączeń zbudowanych na opozycji, tak wiele wątków, które splatają się ze sobą, tworząc niezwykle emocjonującą opowieść o miłości, rodzącej się w cieniu wojny, w oddaleniu od zobowiązań pozostawionych w domu rodzinnym. Podczas lektury nic nie było w stanie mnie od niej oderwać – żadne obowiązki, żadne plany, żadne zadania do wykonania. Jio całkowicie mnie uwiodła, zakręciła wokół palca i dosłownie przykleiła do snutej przez siebie narracji. Nie było takiej mocy, która mogłaby mnie od tej ksiązki oderwać. Ostatnie kilkadziesiąt stron śledziłam gorączkowo – kartki przewracałam z zawrotną szybkością, mój wzrok obłąkańczo przesuwał się po kolejnych słowach, połowę z nich pomijając, bo nie byłam w stanie doczekać się zakończenia, choć gdzieś w głębi serca je przeczuwałam. Pal sześć! Byłam go pewna, a mimo to z niecierpliwością i lękiem brnęłam przez ostatnie stronice, targana identycznymi emocjami, co bohaterowie: tęsknotą, nadzieją, ale też obawą przed rozczarowaniem. Niewyobrażalny ładunek emocjonalny. I choć moja buzująca od wciąż żywego napięcia opinia, może skłaniać Was do odczytania jej, jako tekstu o kolejnym romansidle jakich wiele – nie dajcie się zwieść. To rewelacyjna historia miłości ulokowana w rzeczywistości ciągłego zagrożenia, w realiach wojennych, podejmująca en passant wiele wątków o cięższej materii, takich jak macierzyństwo i konieczność oddania dziecka obcym ludziom, przemoc i okrucieństwo dowódców, morderstwa, zdrady, depresja poporodowa, podążanie za wyborami rodziców,  nieszczęśliwe, bo zaaranżowane związki. Wiele w niej tajemnic, a i sposób narracji urzeka – przywodzi na myśl Miłość w czasach zarazy, równie cierpliwą i wierną. Żałuję jedynie, że autorka nie zdecydowała się na rozbudowanie niektórych wątków – z całą pewnością byłoby to dla książki korzystne i wartościowe.
Myślę, że dobrze znacie stan kaca książkowego – uważajcie zatem na tę książkę – ona go gwarantuje. I jeśli jeszcze nie znacie Jio – nie wahajcie się ani chwili – pędźcie do księgarni i kupcie wszystko, co tylko jest. Warto!
Chyba nie muszę wspominać jak bardzo chciałabym się znaleźć na Bora-Bora?




Źródło zdjęcia


PS Dziś w Znaku promocja 3za2. Może akurat się skusicie?:)

piątek, 28 marca 2014

Mitch Albom – Miej trochę wiary


Tytuł: Miej trochę wiary
Autor: Mitch Albom
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-7943-575-3
Ilość stron: 9788379435753
Cena: 256

Od książek Alboma zawsze oczekuję wiele – pokrzepienia, wstęgi mądrych słów, aforystycznych girland, pnących się od pierwszej do ostatniej stronicy.
Tym razem jednak – mimo mojej wielkiej chęci zaangażowania się w lekturę, na przekór ważkości tematu i prostoty przekazu – narracja utraciła dla mnie wewnętrzną moc, nie potrafiła skupić mnie na sobie i tym samym gdzieś po drodze straciła mnie jako czytelnika zaabsorbowanego.

Historia opisywana przez Alboma zdarzyła się naprawdę i dzięki temu ze zdwojoną siłą niesie nadzieję na istnienie dobra w człowieku, którego poszukiwań nigdy nie powinniśmy zaniechać. Opowieść otwiera proste, a jednocześnie przejmujące pytanie: Napiszesz dla mnie mowę pogrzebową?, wychodzące z ust podeszłego w wieku rabina – mężczyzny od lat oddanego Bogu i swojej wspólnocie, charakteryzującego się wielkim duchem i niespotykaną dobrocią, z której utkał całe swoje życie i dużym stopniu życie innych.
Autor książki wychowany został w wierze, jednak gdzieś na drodze dorastania całkowicie się jej wyzbył – wtedy właśnie ponownie natknął się na Alberta, który po jednym z prowadzonych przez pisarza wykładów wypowiedział tę niezwykłą prośbę, na którą Albom przystał, zastrzegając, że aby mógł się podjąć jej realizacji, musi poznać rabina nie tylko od strony zawodowej, ale przede wszystkim – osobistej. Wtedy nawet nie przypuszczał, że zadanie, którego się podejmuje pomimo całej swej niecodzienności, nie dość, że przeciągnie się na osiem lat, to jeszcze całkowicie przewartościuje jego dotychczasowe życie i zmusi do zaktualizowania poglądów.
Oprócz kolejnych inspirujących godzin spędzanych z Albertem, Mitch poznaje także Henry’ego – pastora o burzliwej przeszłości, która zaświadcza o tym jak wielkie rzeczy potrafi z ludzkim życiem zrobić Bóg, ale też – niestety – wyjaskrawia człowieczą tendencję do oceniania drugiego przez pryzmat tego co minione, bez baczenia na to, jakim ktoś jest aktualnie. Albom podkreśla skłonność do zapatrywania się w odległe czasy, niebrania pod uwagę możliwości całkowitej przemiany i odrodzenia człowieka.
Przede wszystkim jednak, mocą swojego słowa i doświadczenia zachęca do odnajdywania w drugim człowieku piękna i dobra, a także pomagania bez względu na dzielące nas różnice: obyczajowe, społeczne, religijne czy etniczne. To historia ponad podziałami, rzecz o poszukiwaniu Mistrza, słowo o nadziei, radości (z) życia, wierze, miłości i mądrości, patrzącej daleko w przyszłość, bez tracenia z oczu teraźniejszości, w której główny bohater za sprawą powierzonego mu zadania zaczyna bardziej doceniać to, co ma.

Choć tekst ów czyta się bardzo dobrze, przede wszystkim ze względu na jego uniwersalny i ogólny charakter, daleko mu do innych utworów autora, których moc angażowania czytelnika była ogromna. Z całą pewnością jednak jest to opowieść, mogąca wzruszać i poruszać, a także uczyć wrażliwości. Historia wartościowa i warta poświęconego jej czasu - miejcie trochę wiary, a Wasza codzienność zmieni się nie do poznania. 


poniedziałek, 17 lutego 2014

Czwartki w parku – Hilary Boyd


Tytuł: Czwartki w parku
Autor: Hilary Boyd
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308052754
Ilość stron: 400
Cena: 34,90 zł

Miłość nic sobie nie robi z wieku i czasu: przychodzi i odchodzi kiedy tylko chce. Do jednego serca puka gdy te dopiero zaczyna dojrzewać, do innego gdy targane jest już niepokojami dorosłości, a nieraz również i wieku średniego. Zakochują się młodzi, dojrzali i starzy – ci ostatni przekreślając tym samym starość, która nie istnieje dla osób kochających i kochanych.


Jeanie Lawson zbliża się właśnie do sześćdziesiątki, jednak wcale nie czuje się staro. Prowadzi sklep ze zdrową żywnością, spełnia się i odnajduje wiele radości z dni spędzanych z wnuczką, Ellie. Niestety, w oczach bliskich jest już panią w starszym wieku, która powinna zachowywać się stosownie do swojego wieku: zrezygnować z pracy zawodowej, przenieść się do domku na wieść i tam spędzić spokojną starość.
Nikt jednak nie bierze pod uwagę jej własnych pragnień, które znacznie odbiegają od narzucanych jej ról.
Gdy dziesięć lat wcześniej jej mąż, George, bez słowa wyjaśnienia wyszedł z ich wspólnej sypialni, by już nigdy do niej nie wrócić, w Jeannie doszło do rozłamu. Stopniowo przyzwyczajała się do samotniczego, aktywnego życia, w którym mąż pełnił jedynie apodyktycznego kontrolera, szczególnie od momentu przejścia na emeryturę.
Bohaterka zgadzała się na wszystko, do czego zmuszali ją bliscy, za nic sobie mający jej zdanie. Rezygnowała z własnego szczęścia, przyzwyczajona do bylejakości i miałkości życia. W oczach innych jej małżeństwo uchodziło za idealne, była to jednak gra pozorów, która ukrywała prawdziwą martwotę związku, istniejącego już tylko formalnie.

Wszystko zmieniło się, gdy pewnego czwartkowego popołudnia poznała w parku dojrzałego mężczyznę, z którym mimo początkowych oporów połączyła ja wielka zażyłość. Obcy sobie ludzie zaczęli się sobie zwierzać, opowiadać najtrudniejsze i najgłębiej skrywane sekty, obdarzyli się zaufaniem, jakie żadne z nich od dawna nie doświadczyło.
Ray dawał jej poczucie bezpieczeństwa, wysłuchiwał jej i szanował jej zdanie, nie nazywał jej, jak większość „staruszką”, lecz podobnie jak ona chciał jeszcze czerpać z życia garściami, wcale nie przystając na społeczne konwenanse i próby wtłoczenia go w rolę dziadka bez praw do marzeń.
Oboje byli zranieni, dlatego do swojej znajomości podchodzili z wielką ostrożnością, co jednak wcale nie sprawiało, że uczucie słabło.
Każde czwartkowe popołudnie spędzane wraz z wnukami w parku, było dla nich czasem szczególnie upodobanym w ciągu całego tygodnia. Z czasem przenieśli swoją znajomość także i w inne miejsca…

Jeśli kiedykolwiek wydawało Wam się, że dojrzali ludzie, którzy nagle się zakochują są śmieszni lub niepoważni – nigdy chyba nie byliście prawdziwie zakochani i nie wiecie, jak nieokiełznana to siła.
Kto powiedział, że ludzie sześćdziesięcioletni nie mają już prawa kochać, mają jedynie tkwić w nieszczęśliwych związkach i realizować oczekiwania społeczne?
Czwartki w parku, to książka, która udowadnia, że miłość możliwa jest w każdym wieku i przeżywa się ją niemalże tak samo – metryki nie mają znaczenia dla uczuć, ważni są ludzie oraz ich pragnienia szczęścia i wzajemności.
Hilary Boyd stworzyła ciepłą powieść o uczuciu przekraczającym granice wieku. Zarysowała bohaterów dojrzałych, stłamszonych przez trudne relacje, rezygnujących z siebie dla innych i dla świętego spokoju, którzy w obliczu niespodziewanego uczucia przemieniają się w pełnych życia, gotowych na zmiany ludzi.  Ich czwartków w parku życzę każdemu – bez względu na wiek!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Drugi dziennik – Jerzy Pilch


Tytuł: Drugi dziennik
Autor: Jerzy Pilch
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 978-83-08-05282-2
Ilość stron: 282
Cena: 39,90 zł

O tym, że Jerzy Pilch jest moim polskim pisarzem numer 1, nikogo przekonywać nie muszę.
O tym, że na każdą kolejną jego książkę czekam z utęsknieniem – również. Jednak od czasu, gdy wydał on pierwszy tom swoich diarystycznych zapisków, z większą intensywnością śledzę jego losy – nie, nie dlatego, że mam pragnienie natychmiastowego dowiedzenia się jak sobie radzi z sytuacją chorobową, w której się znalazł, nie dlatego, że mam chroniczną potrzebę wkraczania w czyjeś życie. Dlatego jednak, że o ile dziennik pierwszy jedynie symptomatycznie wspominał o dolegliwości, z którą zmaga się Pilch, o ile był on jedynie sygnałem, wypowiedzią międzywierszową, próbą prześlizgnięcia się przez temat bez konieczności nazywania pewnych zjawisk, bez prób usprawiedliwiania się z przykrej koincydencji objawów chorobowych i typów bohaterów-alkoholików w jego książkach z podobnymi reakcjami organizmu się zmagającymi, o tyle drugi tom jest już jawnym wyznaniem, jest już dziennikiem choroby, powtarzając za Pilchem, w sensie ścisłym.
W nim też to ujawnia się parkinsonik, będący „kronikarzem własnego zaniku”, unaoczniają się neurologiczne zmagania człowieka, którego głównym narzędziem pracy był i jest mózg, tak często teraz wymykający się spod kontroli. Świadomy i o wiele bardziej wyczuwalny dziennik czasu choroby, w którym ta wysuwa się na plan pierwszy, jako czynnik organizujący życie i sprawiający, że zmienił się stosunek Pilcha do świata i życia w ogóle (pozostał Bóg i sport!).
Wiele uwagi poświęca autor rozważaniom o nałogach i człowieczych próbach tłumaczenia się z własnej nieudolności. Ciekawe to refleksje, zastanawiające i jakże trafne. Błyskotliwość i przenikliwość autora tekstu Pod mocnym aniołem, a także niezwykła celność i precyzyjność w nazywaniu omawianych zjawisk zawsze budzi mój największy podziw.
Nie jest Pilch, mimo – jak sądzę – świadomości swoich talentów, napuszonym celebrytą, lecz człowiekiem zdolnym dojrzeć swoją własną ewolucję w obliczu choroby. Widzi, jak bardzo zmienił się jego sposób myślenia, jak przewartościowało się życie, ustaliły priorytety. Ujawnia swoje lęki – wspomina, że boi się utraty polszyczny, jedynego języka jakim się porozumiewa, boi się utraty zachwytu nad literaturą i możności wyrażania go. Wie, że jego przypadłość to nie tylko trzęsące się ręce, w których tak silnie widzą niektórzy efekt ciągłego pisania o alkoholikach (jak sądzą – pisania autobiograficznego). Dziennik z minionego, ciężkiego roku, to już nie zapiski o charakterze społecznym, lecz intymne wyznanie, w którym Pilch wielokrotnie zaznacza swoją obecność i podejmuje walkę z nową rzeczywistością, w której, jak konstatuje, może przyjąć dwie postawy: rezygnacji i obrazy na cały świat lub widzenia dobra w sytuacji, zdawałoby się, bezsensownej. Wybiera opcję drugą, trudniejszą.

Często przywołuje Pilch fragmenty innych dzieł traktujących (nieraz zdawkowo, ale percepcja w obliczu pewnych doświadczeń zostaje na nie jednoznacznie sfokusowana, a domowa biblioteka przez to samoistnie ustala swój profil) o chorobie, przemijalności, nałogach, umieraniu – tym wszystkim, na czym i on zdecydowanie więcej się zastanawia. Choć dziennik ów z całą pewnością pełni dla jego autora funkcję terapeutyczną, jest próbą oswojenia się z nową rzeczywistością chorobową, próbą przepracowania tego doświadczenia, wspomina on jednak, że „rzemiosło nie ocala”. W jego pojmowaniu „choroba po prostu nie lubi, jak się o niej pisze”. Dlatego to robi, dlatego konfesyjnie zwierza się z każdego kolejnego kłopotu z niej wynikającego.

Obok tematu wiodącego, na równych prawach, pojawiają się w dzienniku refleksje o charakterze uniwersalnym – zamyślenia nad literaturą, procesem tworzenia, sytuacją dzisiejszych debiutantów-ignorantów, dialogu między kolejnymi tekstami kultury.

Jak to u Pilcha – mimo gorzkiego i przytłaczającego tematu choroby, na którą wciąż nie wynaleziono lekarstwa, jest dużo prób oswojenia jej ironią, zabawą słowem, a nawet – o bogowie! – kokieterią.

Jak zawsze – czytałam z prawdziwą przyjemnością. Muszę nawet powiedzieć, że większa to była uciecha nawet niż lektura pierwszego tomu jego dzienników.
Cenię Pilcha-diarystę i Pilcha-felietonistę, lubię podglądać jego myśli, śledzić tok myślenia – bardziej nawet niż przy lekturze fikcji. W pisaniu ad hoc jest on mistrzem, a jego inteligencja tak bardzo powala mnie na łopatki, że nie tylko – jak to Pilcha (bardzo Pana, Panie Jerzy przepraszam) obklejam karteczkami tak, że ciężko znaleźć wolne miejsce, ale też śmieję się w głos, budząc tym samym zdziwienie, a nieraz i konsternację towarzyszy podróży komunikacją miejską.
Bawi mnie, rozbraja trafnością spostrzeżeń, nierzadko zmusza do refleksji, poddaje w wątpliwość to w co śmiałam wierzyć, nadbudowuje sensy tam, gdzie ich nie widziałam, uczula na ohydy językowe, a wszystko to robi w sensie ścisłym.

Polecam ogromnie!

niedziela, 20 października 2013

Przez świty – Renata Winczewska


Tytuł: Przez świty
Autor: Renata Winczewska
Wydawnictwo: WFW
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-7805-613-3
Ilość stron: 90
Cena: 22 zł

W poezji Renaty Winczewskiej przeglądałam się jak w lustrze.
Przez świty to jej tomik debiutancki, jak się domyślam, gromadzący w sobie jej najbardziej reprezentatywne teksty, a jednak – widać w nich ogromny potencjał i wiele mądrości – życiowej, tej bardziej ode mnie oczekiwanej w liryce, niż często przesadnie eksponowana wiedza o gatunkach, metaforach i innych środkach niezbędnych do pisania w obrębie owego rodzaju literackiego. Woluminowi temu patronuje jednorodność tematyczna, którą bardzo prosto jest wychwycić i odczytać, a także – uznać jako własną.
Sądzę, że poetka ta, mimo młodego wieku, posiadła zdolność [albo jej zaczątek] pisania o pewnych doświadczeniach, które jednocześnie składają się na empirię wspólnotową, zwłaszcza wśród kobiet.
Większość tekstów zawartych w omawianym tomie poświęcona jest rozdzierającemu smutkowi, pustce i osamotnieniu – jak się domyślam pomiłosnej agonii, powolnemu staczaniu się w odmęty rozpaczy, depresji przedstawianej jako zamarznięte jezioro. Winczewska mocno się odsłania we własnych utworach, dokonuje swoistej wiwisekcji, introwertycznej kontroli tego, co dzieje się w jej duszy. Z niezwykłą precyzją i dokładnością nazywa stany znane ludziom borykającym się z otępiającą depresją – już nie chcę być/chcę nie być.[1] Sięga głęboko, świdrując własne wnętrze, ocierając się nawet o granice ekshibicjonizmu. Jej teksty są pełne niewyrażalnego bólu, kipią od emocji, palących ran, nieprzepracowanego cierpienia.
Znajdują się jednak elementy optymistyczne, niosące nadzieję na ponowne odnalezienie sensu i nadziei. Nie jest to bowiem wolumin jedynie depresyjny – to raczej swoiste wołanie o pomoc, o ukojenie lęków i obecność.


Kilka z nich szczególnie zapadło mi w pamięć. Więcej – poczułam, że znam te słowa, że gdzieś już je widziałam, że ktoś dawno temu wyrył je w mojej głowie, a teraz mam jedynie okazję je rekonstruować i rewidować. Déjà vu.

Tomik ten to speculum (nie)mojego życia, odbijające je dokładnie takim jakim było i jest – bez zniekształceń, zakłóceń, nierówności. Bolesna lektura, jednak bardzo katartyczna. Bez zbędnych słów, nachalnego patosu i buńczuczności. Choć teksty zebrane w tomiku spisane są ręką młodej kobiety, jej doświadczenia będą bliskie nie tylko wchodzącym w dojrzałość nastolatkom – Winczewskiej udało się uchwycić uczucia wielu, znajdujących się niekoniecznie w podobnej sytuacji, a analogicznie ją odbierającej.



[1] Wysoko 2 [w:] Przez świty, Renata Winczewska, Warszawa 2013, s.62.

niedziela, 21 lipca 2013

Wielkie nadzieje – Charles Dickens


Tytuł: Wielkie nadzieje
Autor: Charles Dickens
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788378395423
Ilość stron: 560
Cena: 36 zł



Mam wrażenie, że z klasyką tak to już jest, że lubimy ją odkładać na bliżej nieokreślone później. Leży na półce, kurzy się, podczas gdy my sięgamy po lektury lekkie i często pozbawione większej wartości literackiej. Sytuacja zmienia się, gdy na ekrany kin ma wejść adaptacja – wtedy czujemy się zobowiązani do jak najszybszego sięgnięcia po oryginał. Upatruję w tym jedną z najlepszych cech kina – paradoksalne prowokowanie do lektury. 
Nie inaczej sytuacja wygląda w moim przypadku – Wielkie nadzieje miałam w czytelniczych planach od bardzo dawna, ale dopiero wznowienie tej książki przy okazji zbliżającej się premiery kinowej, wymusiło na mnie przyspieszenie jej lektury.
Warto było – dla takiego bogatego słownictwa, wyjątkowego stylu i wspaniałej atmosfery jaką można spotkać tylko w klasyce.

Rzecz dzieje się w dziewiętnastowiecznej Anglii. Pip, wychowywany przez kowala Joego i jego siostrę, będąc dzieckiem pomógł zbiegłemu galernikowi, który później i tak został schwytany. Obaj jednak na trwale wyrywają się w swoich pamięciach, naznaczając piętnem swe życia.
Pip, dorastając przejął zainteresowania i zdolności swojego opiekuna. W pocie czoła, z wielką zawziętością oddawał się pracy w kuźni, gdzie pod czujnym okiem niewykształconego Joego zdobywał fach. Jego życie zmieniło się, gdy został wybrany, jako osoba mająca zabawiać ekscentryczną, a przy tym niezwykle bogatą miss Havisham, dla której czas zatrzymał się wiele lat temu. W jej posiadłości poznaje piękną, ale zimną Estellę – jej wychowankę, szkoloną na łamaczkę męskich serc, pozbawioną uczuciowości i współczucia. Młoda dziewczyna igrała z Pipem, widząc jak wielkie robi na nim wrażenie. Ten wiedząc, że ze względu na pozycję społeczną nie ma szans na przekonanie do siebie swej ukochanej, poddawał się tym torturom.
Pewnego dnia, został zawiadomiony, że przekazany mu został spory majątek, na skutek czego dorastający chłopak z dnia na dzień diametralnie zmienił swoje życie – z kowala stał się panem, który w szybkim czasie zaczął wstydzić się swojego pochodzenia. Jedynym warunkiem otrzymania obiecanych pieniędzy było nieujawnienie nazwiska protektora, w którym przez lata Pip upatrywał miss Havisham, pragnącej, by losy jego i Estelli zostały złączone.

Książkę tę charakteryzuje niezwykle plastyczny i barwny język. Dialogi przeprowadzane między bohaterami, wprowadzają w klimat i zwyczaje epoki, a pozycja społeczna, za którą trzeba zapłacić wysoką cenę przywodzi na myśl inne wybitne dzieła klasyków.
Wielkie Nadzieje, to piękna historia niespełnionej miłości, niespełnionych nadziei, zawiedzionych ambicji. O czym tak naprawdę jest ta powieść? To uniwersalna historia o oddaniu, bezinteresownej przyjaźni, spłacaniu własnych długów, honorze, miłości, odrzuceniu, biedzie, bogactwie i długo by tak jeszcze wymieniać. Skrzy się życiowymi dramatami, które mimo upływającego czasu nie przemijają. Mimo powagi poruszanych wątków, powieść ta posiada wiele elementów humorystycznych, wprowadzanych najczęściej przez osobę samego narratora, który często rozbraja swoją niewiedzą, naiwnością i dobrodusznością. Takie książki czytać po prostu warto! Polecam.

czwartek, 20 grudnia 2012

Bóg nigdy nie mruga :)


Tytuł: Bóg nigdy nie mruga. 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu
Autor: Regina Brett
ISBN: 978-83-61428-35-0
Wydawnictwo: Insignis
Udostępnienie: Sztukater
Ilość stron: 320
Cena:
31,99


Są takie książki, których wystarczy zakosztować raz, by wiedzieć, że staną się one jednymi z ważniejszych publikacji w naszym życiu. Tak było w przypadku moim i woluminu Reginy Brett.
Przechadzając się wśród księgarnianych półek łatwo zauważyć tę jedną pozycję. Książka mająca błękitną, a przy tym niezwykle oszczędną okładkę. Subtelne, łagodne kolory, brak krzykliwości, wyróżniający się tytuł – Bóg nigdy nie mruga.
Dowód na to, że skromność wydania może przynieść niemierzalne korzyści. Rzadko zdarza się, by jakakolwiek książka, znajdująca się wśród setek innych, tak bardzo mnie przyciągała. Odczytuję to jako odpowiedź na postawione niedawno przeze mnie pytanie „czy to my znajdujemy naszą książkę życia, czy to ona znajduje nas?”.
Usiadłam w księgarni. Zajrzałam pod okładkę. Zaczytałam się i już, już wiedziałam, że tę książkę muszę mieć. Bezwzględnie. Bo została napisana właśnie dla mnie. Dla mnie znajdującej się na takim, a nie innym etapie.
Podtytuł 50 lekcji na trudniejsze chwile w życiu powiedział mi wszystko. Ta publikacja znalazła mnie wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowałam. I przypuszczam, że dla wielu tym odpowiednim momentem na jej przeczytane jest właśnie chwila obecna. Trudniejsza, wyraźnie uboższa w optymizm. Brett wychodzi tym wołaniom naprzeciw.
I wie co robi. Jej życie bowiem nie należało do najłatwiejszych. Zachorowała na raka piersi. Mogła poddać się rozpaczy, ale tego nie zrobiła. Dopiero choroba pozwoliła jej na pełnowymiarowe docenienia czasu danego jej na ziemi z wszelkimi jego aspektami.
Autorka poprzez 50 krótkich opowieści nazwanych lekcjami, będących przeplatanką jej własnych przeżyć oraz doświadczeń jej znajomych oraz ludzi, których spotkała na swojej drodze uczy jak żyć i czerpać z tego radość. Brett posiłkując się Księgą Psalmów, przywołując ważne dla siebie sentencje, tytuły książek i filmów, wypowiedzi znajomych afirmuje życie. Ksiązka ta może być czytana zarówno jako całościowa opowieść, świadectwo życia, może jednak również być odczytywana na wyrywki.
Jako, że życie to sinusoida trudniejszych i łatwiejszych chwil – wędrówkę po książce umożliwią wymowne tytuły rozdziałów, które same w sobie stanowią sentencjonalne podsumowanie każdego z felietonów i mogą być wystarczającym kopniakiem do zmian, np. Bóg nigdy nie daje nam więcej, niż potrafimy udźwignąć [lekcja 10],
Płacz w towarzystwie przynosi większą ulgę niż płacz w samotności [lekcja 7],
Nie porównuj swojego życia z życiem innym. Nie masz pojęcia co przyniósł im los [lekcja 13],
Nieważne jak się czujesz: wstań, ubierz się i przyjdź, gdzie trzeba [lekcja 46].

Ważne, że publikacja Brett nie jest książką jednorazowego użytku – można do niej wracać po wielokroć, czytając ten jej wycinek, który w danej chwili jest nam najbardziej potrzebny. Mój egzemplarz został całkowicie oblepiony fiszkami, które wskazują na najważniejsze dla mnie cytaty, najważniejsze urywki, najmocniejsze uderzenia zachęcające do natychmiastowych zmian myślenia i zachowania.
Jeśli zastanawiacie się czy Bóg nigdy nie mruga, to kolejna książka stanowiąca masową produkcję pseudomądrości, mająca znaleźć naiwnego kupca, to ze spokojem możecie odetchnąć – gwarantuję, że nie jest. Dla mnie, to przede wszystkim prawdziwa i rozbrajająco szczera opowieść o walce z chorobą oraz trudach codzienności, która w z miejsca pozwala zmienić sposób patrzenia na świat, włączyć tryb „żyję w pełni, a nie na pół gwizdka”, to wreszcie doskonała lekcja życia wypełnionego miłością, życia odważnego, życia o jakim marzymy, a zawsze brakowało nam odwagi, by o nie zawalczyć.
Wspaniała lektura, z którą nie chce się rozstawać, której nie chce się kończyć, którą się delektuje, by niczego nie uronić. Doskonała, jeśli chcemy się wyleczyć z pośpiechu, zagonienia, będąca prawdziwym oddechem i obfitą dawką nadziei.
Idealna u progu Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Dla każdego, kto na poważnie traktuje myśl o zmianie swojego życia.
Dochód z jej sprzedaży wspiera Fundację Ewy Błaszczyk Akogo?

http://bognigdyniemruga.bloog.pl/?ticaid=6fb91
http://www.reginabrett.com/

Poniżej jedna z lekcji, czytana przez Ewę Błaszczyk. Na zachętę;)