Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobieta. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 lipca 2015

Tully - Paullina Simons

Tully to opowieść o dojrzewaniu, przemianie pokaleczonej przez życie nastolatki w kobietę próbującą budować zdrowy dom i relacje oraz wreszcie przejąć kontrolę nad tym, co ją spotyka. Jest ona bohaterką dynamiczną, zmienia się, a mimo to wciąż nie udaje jej się przepracować skrytych głęboko w sercu traum i zranień, które stale ją paraliżują.

Początkowo – o dziwo – trudno się w lekturę wgryźć. Urywki z życia Tully zdają się niejasne, niepewnego znaczenia. Dopiero z biegiem czasu, po śmierci jej przyjaciółki, wszystkie puzzle zaczynają do siebie pasować, czyniąc obraz – głównie psychologiczny – pełnym. Simons tym razem bardziej niż na wątku obyczajowym i romansowym, który notabene rozwinięty jest mocno, skupiła się na portretowaniu głównej postaci i jej wyborów znaczonych poranioną psychiką. Toksycznych działań, zabawy uczuciami swoimi oraz innych, wynikających najpierw z przemocy, której zaznała w domu rodzinnym (psychicznej i fizycznej), opuszczenia przez ojca, który zamiast ją wybrał jej brata, molestowania seksualnego, później zaś z samobójstwa popełnionego przez przyjaciółkę, które Tully długo odbierała jak zdradę, z którym nie mogła sobie poradzić – wiele lat, wówczas gdy inni radzili sobie z  utratą, ona trwała w szoku, próbując znaleźć się na granicy śmierci, czego śladem są znaczone głębokimi bliznami nadgarstki. 

Jestem rozczarowana gorzkim, jak sądzę, zakończeniem. Kibicowałam bohaterce, mimo że swoim cierpieniem początkowo epatowała i usprawiedliwiała nim wszystko – także rozbuchaną seksualnie młodość, pragnęłam jej przemiany i długo wyczekiwanego spełnienia. A tutaj? Pozornie dobry finał, ale czytelnik mający przed oczami i w  pamięci całą historię Tully doskonale zdaje sobie sprawę, że jej ostateczna decyzja wcale nie jest trafiona, że bohaterka nie jest w stanie takiej podjąć, bowiem całkowicie spętana została przez  nieustanną niemożność bycia szczęśliwą: tak jakby całe życie musiała pokutować, by innym było dobrze, doskonale wiedząc przy tym, że taki model się nie sprawdza, bo swoje samopoczucie będzie przenosiła na bliskich, czyniąc ich życie – paradoksalnie – nieznośnym. 

Po lekturze czuję się rozdarta – najwidoczniej się starzeję, oczekując wciąż pozytywnych finałów: w  życiu chyba za dużo tych niedobrych, by mieć jeszcze siłę przeżywać literackie.  Mimo tego bolesnego zakończenia, książkę zapamiętam jako bardzo dobrą opowieść o kobiecie usiłującej zmagać się z życiem, które nie rozpieszcza. O sile miłości, namiętności, przyjaźni, ale też szeroko rozumianej zdradzie, niezdolności do działania i pragnieniu oszczędzenia cierpień bliskim.

Simons tworzyła kolejną wielowątkową, rewelacyjnie napisaną powieść, która choć trudna – sprawia wielką czytelniczą satysfakcję. Podczas lektury kibicuje się bohaterce, pragnie się jej szczęścia. Autorka ułatwia syntonię – wręcz namacalnie czuje się przed jak dramatycznym wyborem staje Tully, jak bardzo chciałaby mieć wszystko to, co dotąd, nie raniąc przy tym bliskich, jak rozpaczliwie pragnie szczęścia i jak trudno jest jej je osiągnąć. Współodczuwamy także z Jackiem i Robinem – dwoma mężczyznami życia Tully, którzy swoją miłością próbują ją uleczyć.

piątek, 12 września 2014

Czarne skrzydła – Sue Monk Kidd


Tytuł: Czarne skrzydła
Autor: Sue Monk Kidd
Wydawnictwo: Literackie
ISBN: 9788308053966
Premiera: 25 września 2014r.

Czarne skrzydła to – można tak rzec – sześcioaktowe wspomnienie działań sióstr Grimké, widziane oczami Sue Monk Kidd. Wypełnione zarówno faktami, jak i elementami stworzonymi na potrzeby powieści, które doskonale się splatają, tworząc powieść traktującą o losach niewolników i pierwszym próbom sprzeciwiania się sposobom obchodzenia się z nimi.
Sarah i Angelina, to córki sędziego Sądu Najwyższego Karoliny Południowej, plantatora, członka elity Charlestone. Pierwsza z nich od najmłodszych lat wykazywała pragnienia niezgodne z obowiązującymi zasadami – marzyła, by podobnie jak ojciec i bracia, zostać prawnikiem, na co miała wszelkie zadatki, poza płcią. Jej pragnienia rozkwitły wraz z otrzymaniem nietypowego prezentu na jedenaste urodziny – rodzice obdarowali ją czarnoskórą Hetty, której dziewczyna wcale nie chciała, czując, że człowieka nie można posiadać, że sprzeciwia się to wyższym prawom. Początkowo rodzina przyjmowała jej chcenia i poglądy dobrodusznie, traktowali je jako dobrą zabawę, z wiekiem jednak doprowadziły one do konfliktu Sary z ojcem, któremu nie sposób było zaradzić.
Sara potajemnie nauczyła swoją służącą czytać i pisać, co spotkało się z całkowitym niezrozumieniem i gniewem społeczności Charlestone. To był jednak dopiero początek jej rebelii.
Gdy narodziła się Nina, dorastająca dziewczyna bardzo chciała zostać jej matką chrzestną, na co rodzicielka cokolwiek niechętnie przystała. Po latach, to właśnie Sarę oskarżono o wichrzycielskie nastawienie Niny, która podobnie jak siostra, pragnęła znieść niewolnictwo, czemu dawała coraz silniejszy wyraz. Obie bohaterki, wspólnymi siłami zapoczątkowały bunt, którego skutki obserwujemy dzisiaj. Bunt, mający na celu zniesienie nierówności i dążenie do sprawiedliwości społecznej.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – raz z perspektywy Sary, innym razem z punktu widzenia Szelmy. Ich relacje w wielu miejscach się zazębiają i uzupełniają, rzucają także nowe światło na całą historię, prezentując spojrzenie córki plantatora oraz jej niewolnicy. Z relacji tych wyłaniają się kobiety o podobnych pragnieniach, lecz znajdujące się po przeciwnych stronach barykady. Tym, co łączy obie bohaterki, jest niezgodna na zastaną sytuację, bunt przeciwko niesprawiedliwości i pragnienie szerzenia zmian.

Mimo że jest to książka bez wątpienia niezwykle wartościowa i cenna, skłaniająca do wielu refleksji poświęconym nie tylko niewolnictwu, ruchom abolicjonistycznym, ale także dążeniom do równości kobiet i mężczyzn, miałam wrażenie, że jest ona zbyt uładzona, zbyt grzeczna. Owszem, niewolna jest od scen karania chłostą uciekinierów i nieposłusznych niewolników, miałam jednak wrażenie, że były to sceny ocenzurowane, że bohaterowie byli zbyt jednoznaczni, zbyt przewidywalni, że życie nie mogło tak wyglądać, że coś niezwykle istotnego zostało w niej pominięte. To wrażenie niepełności pozostało we mnie wraz z otwartym zakończeniem, które sugerować może co najmniej dwa różne finały – optymistyczny i zatrważający, a jego wybór pozostaje złożony w rękach czytelnika.  Ksiązka tę zatem przyjęłam rozumowo, niestety jednak nie udało mi się jej przeżyć, utożsamić z bohaterami i poczuć tę bliską więź, tak istotną dla literatury wysokiej próby. Momentami miałam wrażenie, że dla autorki ważniejsze od przekazania rzeczywistości niewolniczej, stało się zaprezentowanie dojrzewania trzech kobiet, pochodzących z zupełnie różnych światów, a które łączy jedno pragnienie. To właśnie przyjaźń, poświęcenie, miłość i chęć dochodzenia sprawiedliwości wyłania się z opowieści na plan pierwszy, daleko w tyle pozostawiając rozważania o bólu i cierpieniu, które stały się podwaliną wszelkich późniejszych dążeń.
Tym, co istotne dla odbioru całości, jest rozpoczęcie narracji od czasów dzieciństwa głównych bohaterek: dzięki temu mamy okazję obserwować jak nieskażony i przenikliwy jest umysł dziecka, jak podświadomie wyczuwa ono, że niewolnictwo to coś nienaturalnego, czemu należy się sprzeciwiać, a jak z wiekiem wtłaczane jest w umysł dorastającego człowieka przekonanie o tym, że  Murzyn to w 1/3 istota ludzka, zatem rzeczą naturalną jest, że nie jest równy białym, podobnie jak kwiaty czy zwierzęta, nie należy więc traktować go jakby był nam równy.

Bardzo wartościowe jest wykorzystanie w powieści postaci istniejących naprawdę, lecz przepuszczonych przez filtr wyobraźni autorskiej – przyznaję, że przed lekturą Czarnych skrzydeł nazwisko Grimké było mi całkowicie obce, a dzięki jego wykorzystaniu, pamięć o tych niezwykłych siostrach ożyła – i to się ceni. W umysłach ludzi na nowo zagości pierwsza sufrażystka amerykańska, kobieta z krwi i kości, o jasno określonych poglądach i przekonaniach, skłonna do najwyższych poświęceń, być żyć w zgodzie z własnym sumieniem, nawet jeśli oznacza to wyrzeczenie się dobrobytu i świetlanej przyszłości.
Przede wszystkim jednak, po lekturze tej książki czytelnik doceni wolność – dosłowną, jak i w wymiarze metaforycznym oraz duchowym.
Nie przerażajcie się jednak – mimo ciężkości materiału, opowieść tę czyta się niezwykle płynnie, jej styl daleki jest od toporności niektórych tekstów poświęconych podobnej tematyce. Zachęcam zatem gorąco, dajcie się przenieść do XIX- wiecznej Ameryki i porwać ogromnej sile charakteru głównych postaci. Nie pożałujecie.


czwartek, 8 maja 2014

Lato bez mężczyzn – Siri Hustvedt


Tytuł: Lato bez mężczyzn
Autor: Siri Hustvedt
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 9788379435180
Ilość stron: 208
Cena: 29,90zł

Lato bez mężczyzn zupełnie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się książki lekkiej i układnej (wszak autorka jako żona Paula Austera chyba by się o taką nie pokusiła), a jednak znalazłam w niej elementy, które zdołały mnie zadziwić. Nie jest to bowiem sielska opowieść o letniej ucieczce od męskości, jak sugerowałby tytuł, lecz historia definiowania siebie i prawdziwe studium kobiecości.
Siri Hustvedt en passant, wypełniając luki fabularne, wtłaczając w umysł bohaterki pewne rozważania, rozmyśla nad tym jakie przemiany zachodziły w postrzeganiu kobiecości, w sposobach pisania i mówienia o niej, próbuje zdefiniować się przez pryzmat małżeństwa, rodzicielstwa, zawodu, pasji. Pokazuje świat, w którym kobiety odzyskują powieść dla świata, snują historie, wskazuje czym jest książka i jakie relacje łączą ją z czytelnikiem.
Nie bez znaczenia jest osadzenie narracji wokół szeroko pojmowanej literatury. Główna bohaterka zaraz po tym, jak mąż postanawia zrobić sobie od niej przerwę i porzucić ją dla młodszej kobiety, parę chwil po załamaniu nerwowym i spędzeniu wydłużającego się w jej świadomości czasu w szpitalu na ponownym masochistycznym rozpamiętywaniu całej historii, wyjeżdża, by zmagać się ze swoją nową sytuacją w innym środowisku. Wraca więc do rodzinnego miasteczka, by tam z nauczycielki akademickiej przeobrazić się w przewodniczkę młodych dziewczyn, dla których organizuje letnie warsztaty poezji. Obok nich uczestniczy także w spotkaniach miejscowego Klubu Książki, a jednak jej refleksje wychodzą daleko poza ramy literatury. Bohaterka analizując swoje dotychczasowe życie rozpoznaje, że prawda sięga dalej niż litery na zadrukowanych stronach. Mia Fredrickson podejmuje próbę odbudowania swojej złamanej osobowości w lokalnej przestrzeni, której życie coraz mocniej ją angażuje. Analizując bowiem historie napotkanych ludzi, coraz wyraźniej widzi odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości, dostrzega to, co jeszcze do niedawna było zakryte, budzi się do życia.
Powieść Hustvedt pełna jest liryzmu, który oswaja i porządkuje świat zburzony. Piękny styl, niespieszność i refleksyjność pozwalają na odnalezienie w powieści tej odpowiedzi na własne nawoływania i lęki. Autorka przedziera się przez rzeczywistość determinowaną przez nienawiść, zazdrość, zdrady, niepewność, brak wiary w siebie, okrucieństwo, szaleństwo i na końcu tej bolesnej drogi odnajduje spokój i wyciszenie, usypia własne demony, z którymi dotąd walczyła zatwardziale.
Tym, co wyróżnia tę powieść jest jej momentami eseistyczny charakter. Miejscami przybiera ona formę rozprawy na temat różnić między kobietami a mężczyznami naświetlanej z wielu perspektyw: biologicznej, seksualnej, psychicznej, charakterologicznej. Autorka powołuje się na wiele tekstów naukowych i tekstów kultury, które pomagają dookreślić miejsca zaciemnione, prezentują całą paletę poglądów, zarysowującą się do wielu pokoleń i sugerującą niezmiennie, że kobiety są płcią słabszą, co pisarka stara się obalić.
Na kolejnych stronicach czytelnik spotka się z wieloma znanymi nazwiskami, między innymi Freudem, Kirkegaardem, Poundem, Plath, Austen. Oni będą niejako przewodnikami na często wyboistej drodze do samopoznania. Tym, co dla książki tej charakterystyczne są bezpośrednie zwroty do czytelnika, traktowanego jednostkowo, indywidualnie. Autorka docenia jego wierność, szczerość, wytrwałość, co rusz wyjaśniając mu pewne sytuacje i odpowiadając na zdumienia.

Lato bez mężczyzn, to powieść wyjątkowa, choć momentami trudna i „sucha”, naukowa niczym traktat, pozbawiona warstwy emocjonalnej. Stanowi ona bardziej studium niż pasjonującą narrację, uznającą za podstawę kalejdoskopowe wydarzania, nadające jej rozpędu. U Hustvedt liczy się człowiek i jego umysł, budujący świat. Choć lektura to krótka, to jednak znacząca.

czwartek, 13 marca 2014

Harjunpää i dręczyciel kobiet - Matti Yrjänä Joensuu


Tytuł:  Harjunpää i dręczyciel kobiet
Autor: Matti Yrjänä Joensuu
Wydawnictwo: Kojro
ISBN: 9788392823537
Ilość stron: 194
Cena: 37,80 zł


Książka ta stanowi jedną z pierwszych opowieści z cyklu o śledczym Wydziału Kryminalnego  Harjunpää, którego akcja ulokowana została w Helsinkach. Tam też od pewnego czasu grasuje mężczyzna napadający na kobiety, który z każdym kolejnym atakiem staje się coraz odważniejszy i coraz bardziej nieobliczalny.
Mimo braków w kadrze, sprawą zajmuje się Timo, bardzo przejęty losem ofiar, których z dnia na dzień przybywa.
Niestety, część ta posiada o wiele więcej wad niż zalet, rzucających się w oczy zwłaszcza po lekturze poprzedniczki.
Tym, co należałoby wytknąć  w pierwszej kolejności jest zmarnowanie szans związanych z miejscem wydarzeń – mimo że Finlandia jest krajem nader specyficznym, o niepowtarzalnym klimacie tak często wykorzystywanym przy konstruowaniu kryminałów, autor zdaje się zupełnie z niego nie korzystać – gdyby lokalizacja nie została sprecyzowana, moglibyśmy właściwie umiejscowić akcję w dowolnym miejscu na kuli ziemskiej – nic bowiem nie sugeruje wyjątkowości scenerii. Tło jest mdłe i nijakie, w żaden sposób nie wpływa na klimat powieści, tak często ciężki i mający spory potencjał do tego, by doskonale korespondował z opisywanymi wydarzeniami, o wcale nielekkiej materii.
Minusem jest także kreacja bohaterów – mimo że Timo był mi znany z późniejszej części (a jako pierwszej wydanej w Polsce), miałam nieustające wrażenie, że czytam o kimś zupełnie innym. Z śledczego o wielkim talencie, stał się nagle postacią bezbarwną, rozmemłaną, toczoną dziwnymi, niewyjaśnionymi skojarzeniami, kłębiącymi się w jego głowie. Oczywiście należałoby tutaj zmienić perspektywę i spojrzeć na tę ewolucję zgodnie z chronologią - gdybym czytała książki w kolejności ich powstawania, zmiana byłaby korzystna i niezwykle dynamiczna, ukazałaby człowieka, który realnie przechodzi transformację na oczach czytelnika, dojrzewa, nabiera doświadczenia - gdy jednak w mojej świadomości powstał już konkretny jego obraz, obraz śledczego ukształtowanego, trudno było mi się przestawić na jego 'wcześniejszą wersję'.
Gdyby nie partnerka ówczesnego Harjunpää, sprawa byłaby właściwie przegrana [trudno się zresztą dziwić, gdy policja ma do dyspozycji dwu pracowników, mających zająć się wszystkim naraz, z rewelacyjnymi rezultatami (oczywiście)].

Mimo że książka ta jest stosunkowo krótka, miałam wrażenie, że akcja niemożliwie się ślimaczy, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem: część, którą czytałam poprzednio (a która powstała 13 lat po Dręczycielu kobiet) charakteryzowała się wartkością, stopniowaniem napięcia, ciągłymi zmianami, zwrotami, które tutaj także sporadycznie występowały, nie miały jednak takiej siły oddziaływania, jakiej mogłabym oczekiwać, mając w pamięci emocje towarzyszące lekturze poprzedniej.
Prawdopodobnie wielki wpływ na sposób konstruowania fabuły miały też czasy, w których książka powstawała - wolne od dzisiejszego pospiechu i dążności do silnie zintensyfikowanych emocji, odzwierciedlane były w metodzie narracyjnej.
Zastanawiające jest to (i ciekawe!), jak pisarz uznany dziś za jednego z najlepszych fińskich twórców kryminałów, mógł kiedyś popełnić taką ramotkę, jaką w moim odczuciu niestety jest ta powieść. Nic w niej nie zaskakuje, jest raczej typowym, schematycznym, wręcz rażąco monotonnym (choć poprawnym) kryminałem, który możemy przeczytać, ale przy którym raczej większych emocji nie doświadczymy. Porównując Kapłana zła i Dręczyciela kobiet, wyraźnie zauważymy jak bardzo poprawił się warsztat autora i jak silnie jego powieści ewoluowały, przechodząc od klasycznego kryminału do powieści kryminalnej z silnie zaakcentowanym wątkiem społeczno-obyczajowym.

Dla mnie książka ta stanowi wielkie rozczarowanie, przezroczystą opowieść, pełniącą funkcję poprzedniczki historii o wiele bardziej znaczącej, o bogato zarysowanym tle społecznym, zaangażowanej w problemy współczesnego świata, przemocy i in. Tutaj tego nie ma – jeśli autor miał zamiar podkreślić niemoc fińskiej policji, niestety nie do końca dobrze ją zaakcentował.
Jestem jednak głęboko przekonana, że był to jedynie chwilowy spadek formy i autor w kolejnych częściach zachwyci tak samo mocnym akcentem, jaki zapamiętałam z Kapłana zła.  Nie ukrywam, że mimo tej wpadki, Harjunpää wciąż jest mi to postać bliska, o której chętnie poczytam, mając również nadzieję na kolejną ekranizację.

Jeśli ktoś ocenia książki po okładce, może go także zainteresować, że tym razem wydawnictwo zrezygnowało z twardej oprawy.

środa, 26 lutego 2014

Tajemnica szkoły dla panien – Joanna Szwechłowicz


Tytuł: Tajemnica szkoły dla panien
Autor: Joanna Szwechłowicz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788378396918
Ilość stron: 344
Cena: 32 zł


Kryminały retro spisane chociażby wprawną ręką Marka Krajewskiego zawsze budzą moje uznanie i wielką fascynację.

Nowe nazwisko – Joanna Szwechłowicz – zupełnie nie zwróciłoby mojej uwagi, gdyby nie stylizowana na retro okładka oraz opis, podkreślający charakter tekstu.

Pod względem językowym nie można książce tej niczego zarzucić – dobrze oddaje mowę lat 20-tych XX wieku, sprawnie posługuje się popularnymi podówczas frazami, jak odchodzące już dziś do lamusa „Bogiem a prawdą”. Autorce udało się zbudować klimat opisywanych lat nie tylko dzięki precyzyjnemu oddaniu warstwy lingwistycznej, ale też dzięki bogato i wiarygodnie zarysowanym realiom społeczno-obyczajowym.
Oto w Mańkowicach 1922 roku, w szkole dla dziewcząt, wiesza się jedna z uczennic. Sprawa ma zostać wyciszona, po to, by „nie zrobić większych szkód”. Choć wydarzeniu towarzyszy niemały skandal, wszystko wskazuje na to, że śledztwo uda się zamknąć bardzo szybko. Okazuje się to jednak niemożliwe, gdy niewiele później odnalezione zostają kolejne zwłoki, wyraźnie powiązane z pierwszą śmiercią.  Śledztwo prowadzi podkomisarz Hieronim Ratajczak, któremu nie w smak jest zajmowanie się tak poważną sprawą – daleki jest on bowiem od znanych z innych kryminałów detektywem: nie posiada owego instynktu łowcy, tak ważnego podczas prowadzenia dochodzenia w sprawie wyższej rangi niż kradzież cukru.

Sprawa śmierci Marianny jest dla niego tym trudniejsza, że wszystko wskazuje na zamieszanie w nią największych miejscowych osobistości: dyrektora szpitala, dyrektora gimnazjum męskiego, a także większości wpływowych kobiet, mających wielki dar obserwacji i subiektywnego wyciągania wniosków.

Mimo oddania klimatu miasteczka, mającego wielkie aspiracje a niewielkie możliwości rozwoju, powieść tę czyta się z mieszanymi uczuciami. Charakterystyczna postać podkomisarza raczej nie fascynuje, jego śledztwo nie nadaje się do filmów akcji i choć wydarzenia nabierają tempa, to tak naprawdę wcale nie jest ono odczuwalne. Niestety – spora część to przestoje i dłużyzny, w których dominantę stanowią: opis miejskich konszachtów i wpływów, a także próby ominięcia głównego toru śledztwa i wyjścia z niego obronną ręką, bez konieczności wskazywania na winnych.

Choć książka ta jawnie flirtuje z kryminałem retro, daleko jej do wybitnych tekstów tego gatunku: jest to raczej próba wkomponowania się, wprawka literacka, która – choć ma potencjał – nie wykorzystuje go w pełni budując napięcie, lecz skupiając się raczej na wątkach humorystycznych czy właśnie: społeczno-obyczajowych, zakreślając drobnomieszczański świat, nic sobie nie robiąc z czytelników, którzy z napięciem oczekują czegoś, co można by dalej nazwać „wartką akcją”.
Zamiast wciągającej sprawy morderstwa jest doskonale zarysowana mentalność ludzi okresu międzywojnia, ich uprzedzeń, lęków i obaw, a także – co niezmiernie ważne – opis silnych postaci kobiecych, które nie dość, że istnieją w miasteczku, to jeszcze całkowicie nim rządzą, sterując decyzjami mężów i kochanków. Szwechłowicz podkreśla swoim tekstem zmieniającą się w owym okresie rolę kobiet, które nie dość, że otrzymały prawo do głosowania, to jeszcze coraz odważniej zaczęły mówić o swoich pragnieniach i aspiracjach – w uczennicach szkoły zarysowane zostało przyszłe, silne pokolenie kobiet.  Książką tą zatem szczególnie zainteresować mogą się osoby zaintrygowane obyczajowością na krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości.
To nie zbrodnia jest tu najważniejsza – i nie wiadomo czy minus to, czy plus. A rozwiązanie – cóż, najprostsze jest najlepsze. Szkoda, że komplikując – nikt nie bierze go pod uwagę.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Alex – Pierre Lemaitre


Tytuł: Alex
Autor: Pierre Lemaitre
Wydawnictwo: MUZA
ISBN: 9788377583388
Ilość stron: 352
Cena: 34,99 zł

Dla nas najważniejsza jest nie prawda, lecz sprawiedliwość, czyż nie?[1]
Alex Prévost, to piękna, ponętna i wzbudzająca ogromne zainteresowanie mężczyzn kobieta. Niestety, uwagę jednego z nich zwróciła aż nadto: on to porywa ją i zamyka w klatce podwieszanej u sufitu, przypominającej tzw. dziewice, pamiętające czasy Ludwika XI i jego narzędzia tortur – klatce, w której nie można ani usiąść, ani się położyć.
Przez wiele dni nikt nie zgłasza jej zaginięcia, a jedynym śladem zdarzenia staje się relacja świadka, który niewiele potrafi jednak do sprawy wnieść, mając w pamięci jedynie szczegóły o małym znaczeniu. Choć Alex zdaje sobie sprawę ze swojego położenia, nie chce pogodzić się z myślą o śmierci w taki sposób. To właśnie to przeświadczenie daje jej nieludzką wręcz siłę do walki o przetrwanie, na przekór założeniom kata, którego jedynym zamierzeniem jest patrzenie na nią „jak zdycha”.
Choć obraz ofiary zarysowany jest nadzwyczaj szczegółowo, czytelnik zastanawia się czy aby na pewno należy jej jednak współczuć? Czy emocje wywołane obserwowaniem jej upodlenia i egzystowania na granicy ludzkiej wytrzymałości oraz całkowitej dehumanizacji są słuszne? Choć wątpliwości pojawiają się dopiero po uwolnieniu się Alex z klatki jeszcze przed przybyciem policji, uderzają swą siłą i mocą oddziaływania. Dlaczego ofiara nie zgłosiła się na najbliższy posterunek?
"Dziewica" wynaleziona przez Ludwika XI .

Jej sprawę prowadzi inspektor Camille Verhoeven, mężczyzna, który jakiś czas wcześniej w wyniku porwania stracił ciężarną żonę. Wydaje się, że do sprawy tej podchodzi nadzwyczaj emocjonalnie, ale też… instrumentalnie, traktując ją jako katartyczną przeprawę, mającą pozwolić mu na uporanie się z dręczącymi go demonami przeszłości.
Przed inspektorem zadanie niebywale trudne, Alex bowiem niewiele ma wspólnego z jego zmarłą żoną. Jest brutalna, inteligentna i niewątpliwie żądną zemsty. Inspektor jednak nie ma w zwyczaju się poddawać, toteż mocując się z napotkanymi trudnościami, małymi krokami posuwa się do przodu, po to, by sprawiedliwości stało się zadość. Dwoistość jego motywacji jest tak samo zastanawiająca, jak niejednoznaczność motywacji poszukiwanej przez niego kobiety.

Autor bawi się czytelnikiem, miesza, z ofiary robi kata, z kata ofiarę motywowaną traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa i wczesnego dorastania. Komplikuje relacje, które od początku zostały mocno zarysowane, po to, by stopniowo ulec rozmyciu. Wyzwala pytania o sens etykietowania, każe zastanowić się nad tym czy każde morderstwo można jednoznacznie uznać za niedopuszczalne, nawet jeśli jest efektem wieloletniego cierpienia.
Lemaitre skutecznie utrzymuje napięcie od pierwszej do ostatniej strony, szpikując szczególnie pierwsze kilkadziesiąt stron opisami niezwykle brutalnymi, ocierającymi się o turpistyczne sposoby przedstawiania ofiar. Pokazuje ciało zbrutalizowane, skatowane, wskazuje na człowieka upodlonego, pozbawionego godności i wstydu, znajdującego się na granicy wytrzymałości. Powoduje w czytelniku silne współczucie dla przetrzymywanej ofiary, której kibicuje i z którą walczy, po to tylko, by kilkanaście stron dalej przedstawić porwaną jako kobietę bez zahamowań, pozbawioną skrupułów, za to z pamięcią słonia i z bardzo dobrze przygotowanym planem zemsty, który dojrzewał w niej jako odpowiedź na cierpienia doznawane w młodości, będący odpowiedzią na zbezczeszczone niegdyś ciało.
Choć blurb dał mi złudzenie sięgania po książkę, stanowiącą historię walki o przetrwanie, tak naprawdę jest to opowieść o zemście, dojrzewającej przez lata. O kobiecie, która z podziwu godną precyzją zaaranżowała spotkania, kończące się zawsze tak samo brutalnie.
Misternie konstruuje intrygę, ewokując sprzeczne uczucia po odłożeniu lektury: czy sprawiedliwości stało się zadość? Kto tak naprawdę był największą ofiarą? Czy każda z kolejnych ofiar nie była też po części katem, otrzymującym poniewczasie sprawiedliwą karę?

Odpowiedzi na te pytania, ale przede wszystkim niezwykłą podróż śladami ludzkiej pamięci odnajdziemy w tym piekielnie dobrym thrillerze, który, jak sądzę, rzeczywiście chciałby sfilmować Hitchcock, gdyby tylko miał taką możliwość.


[1] Alex, Pierre Lemaitre, Warszawa 2013, s.349.

wtorek, 10 grudnia 2013

Szmaragdowa tablica – Carla Montero


Tytuł: Szmaragdowa tablica
Autor: Carla Montero
Wydawnictwo: Rebis
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 9788375109993
Ilość stron: 672
Cena: 39,90 zł
Choć Polska poznała Carlę Montero za sprawą jej drugiej powieści – Szmaragdowej tablicy – ja zapragnęłam śledzić jej pisarski fenomen linearnie, poczynając od debiutanckiej Wiedeńskiej gry, która pozwoliła mi docenić talent autorki już w pierwszej lekturze, a następnie zwracając się ku bestsellerowej i szeroko komentowanej drugiej książce pisarki.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że oto na naszych oczach rozwija się talent niebyły: sceną literacką zaczyna władać czarodziejka słowa, będąca w mocy przekonać do siebie – poprzez język właśnie – najbardziej zatwardziałych i opornych na literaturę. Jej teksty, w których różne dziedziny sztuki korespondują ze sobą, i w której spotykają się jednostki silne z jednostkami słabymi, to prawdziwy przegląd rzeczywistości opisywanych czasów.
Montero maluje inne światy, światy, w których każdy chciałby się choć na chwilę znaleźć, by nie tylko smakować litery na języku, ale także przechadzać się tymi samymi, co bohaterowie ulicami, niejako krocząc ich śladem.



Akcja toczy się dwutorowo, a tym co ją spaja jest wątek tajemniczego renesansowego obrazu – Astrologa.
Powieściopisarka wrzuca swoich bohaterów (i nas) w rzeczywistość początku XXI wieku do Madrytu.

Ana, to kobieta wiodąca bardzo spokojne życie. Przechadzając się po pięknym Madrycie jeszcze nie wie, że to co dotąd uchodziło za nudę – przewidywalność, pewna rytualność codzienności – już za chwilę stanie się luksusem nie do przecenienia. Gdy kobieta czyta tajemniczy list z czasów drugiej wojny światowej, dotyczący wspomnianego już obrazu, zmienia się dla niej wszystko. Za namową męża wyrusza ona bowiem na poszukiwanie zagadkowego dzieła, wyrywając się tym samym ze sztywnego gorsetu rutyny i wkradając we wciągające osobiste śledztwo.

Równolegle do prowadzenia historii Any, Montero zabiera nas do Paryża czasów niemieckiej okupacji. Tam też dowiadujemy się, że ów Astrolog, to jedno z największych pragnień Hitlera, który twierdzi, że dzieło to skrywa w sobie niepojętą moc, uzdalniającą do władania całym światem. Nie dziwi więc, że stara się za wszelką cenę zgłębić tajemnicę i posiąść obraz, mający być kluczem do sukcesu na międzynarodowej arenie politycznej. Poszukiwania rozpoczynają się od pewnej francuskiej Żydówki.

Choć każda z historii, to dwa zupełnie różne światy, dopiero w zestawieniu tworzą niezwykły klimat tajemniczości, wzajemnie się uzupełniając, tłumacząc i na siebie oddziałując.

Powiedzieć, że tę książkę dobrze się czyta, to nic nie powiedzieć: ją się zawłaszcza, nią się zachłystuje, wertuje w pośpiechu, chcąc natychmiast wiedzieć, co czeka nas dalej. Podobnie jak w debiutanckiej powieści, Montero portretuje bohaterów nietuzinkowych, charakternych, bogato wyposaża ich w historie, które później, niczym najlepszy malarz – zlewa ze sobą, łączy odcienie, tworząc obraz, stanowiący prawdziwe arcydzieło.
Wikłanie wątków opanowała powieściopisarka tak dalece, że potrafią one ewokować emocje, utrzymujące się niemalże przez całą książkę na równie wysokim poziomie – napięcie jest w niej wyczuwalne na odległość.

Szmaragdowa tablica stanowi prawdziwy gatunkowy koktajl: nie jest li historią poszukiwania obrazu, ale też opowieścią wyposażoną w wątek miłosny – i wcale nie banalny. Choć brzmi to trywialnie i sztampowo, książka ta daleka jest od pospolitości. Ona zaskakuje, ona czaruje, ona mami, ona pozwala na zagubienie, na tracenie śladów – nic nie jest w niej pewne.

I to właśnie ten brak pewności, brak standardowego szablonu, na którym zbudowana została cała konstrukcja fabularna, stanowi o sile tej powieści, którą – a jakżeby mogło być inaczej – polecam ogromnie!


_____________
Recenzja Wiedeńskiej gry:

http://shczooreczek.blogspot.com/2013/11/wiedenska-gra-carla-montero.html
 

sobota, 30 listopada 2013

Wiedeńska gra – Carla Montero


Tytuł: Wiedeńska gra
Autor:Carla Montero
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788378184713
Ilość stron: 372
Cena: 34,90 zł


Carla Montero debiutowała powieścią Wiedeńska gra. Stała się ona bestsellerem na całym świecie, stającym się preludium do jej pisarskiej kariery.
W Polsce jako pierwsza ukazała się jej druga, równie kasowa powieść – Szmaragdowa tablica, zdobywając serca czytelników swoją zawiłością i sposobem wikłania wątków.


Wiedeńska gra przenosi nas w czasy cesarskie. To w nich rozegrają się wydarzenia, mające brzemienne skutki dla historii.
Oto w Hiszpanii, w roku 1913, Isabel Alsasu – młoda kobieta – przeżywa zwielokrotniony dramat: wpierw traci rodziców, po to, by zanim zdąży przepracować traumę, zostać porzuconą przez narzeczonego na krótko przed ślubem. Bez perspektyw, zasilająca grono zubożałej szlachty, jedyną nadzieję upatruje w ciotce – księżnej związanej z dworem Franciszka Józefa, która to bez zbędnej opieszałości zdecydowała się pomóc młodziutkiej Hiszpance w potrzebie. Otoczyła ją pomocą materialną, wprowadziła w swoje towarzystwo i zapewniła wszystko to, co pozwoliłoby jej na nowo uporządkować swoje poturbowane życie.
Podróż Isabel do Austro-Węgier nie obyła się jednak bez wydarzeń niepokojących – została zaatakowana przez napastnika, pragnącego ograbić ją z torebki. Jak się okazało, wydarzenie to nie miało znamion przypadkowości. Docierając do Wiednia, kobieta stanie na linii napięć, które potęgować w niej będą wrażenie nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Docierając do miejsca dotąd uznawanego za spokojne, tak naprawdę trafia w serce niepokoju – Wiedeń czuje na plecach oddech zbliżającej się wojny, której jak się zdaje – nie można już uniknąć, a jedynie odroczyć. Zapobiec jej próbują dyplomaci, w kuluarach planujący ożenki, mające zapewnić międzynarodowy pokój i nieagresję. Równocześnie jednak, pewna niebezpieczna i bardzo wpływowa sekta – oddająca hołd Kali-Kamie, dokłada wszelkich starań, by nie dość, że wojnę wywołać, to wznieść ją na wyższy poziom. W ich zasięgu jest bowiem broń, o jakiej nie śnili dotąd nawet najwięksi chemicy i fizycy.
Przez stronice tej książki przewijają się postaci autentyczne: obok wspominanego Franciszka Józefa, są to Maria Skłodowska-Curie, Ernest Rutherford, Hans Geiger, Niels Bohr i in.

Mimo wielu prób nadania powieści znamion realności, głównym motywem nad nią panującym jest teatr. Każdy z bohaterów bowiem, przybiera maski, pozorując na kogoś zupełnie innego, niż jest w rzeczywistości. Hiszpanka i otaczający ją mężczyźni, raz po raz, poddający się jej urokowi, to zmyślni aktorzy, odgrywającą z góry przeznaczoną dla nich rolę. Budzące się namiętności powodują nieprzewidziane konflikty i emocje, rozbudzając w postaciach nieznane im dotąd pokłady emocji. Wszyscy, z pasją i zaangażowaniem realizują swoje plany, jednocześnie wikłając się gąszcz niebezpiecznych relacji, nie zawsze rozumiejąc i odczytując je jednakowo.
Montero zachwyciła mnie swoją zdolnością kreowania świata szpiegowskiego, zdominowanego przez mężczyzn, w który z największą prostotą wdziera się egzotyczna kobieta, zdolna pokrzyżować plany nawet najbardziej wpływowych i nieprzejednanych dotąd polityków, dyplomatów i służb wywiadowczych.  
Choć powieść ta nie zawsze należy do najłatwiejszych, czyta się ją z rosnącym zainteresowaniem i szacunkiem nie tylko dla pomysłu, ale przede wszystkim jego realizacji.
Wiedeń przedwojenny, siatka szpiegowska, wejście w centrum działalności sekciarskiej, próby dyplomatycznego uniknięcia zbrojeń, wybuch namiętności – każdy z tych elementów nadaje powieści kolorytu i tworzy jej niebagatelny klimat. Zanurzona w rzeczywistości pozornego pokoju, bałam się kończyć tę powieść – delektowałam się nią przez wiele dni, raz po raz zachwycając elementami świata przedstawionego. Forma książki również poświadcza o jej wyjątkowości – tworzy ją seria naprzemiennych listów – raz pisanych ręką Isabel do ukochanego, innym zaś razem spisanych przez Karla – jednego z mężczyzn, których Hiszpanka uwiodła. Ich relacje uzupełniają się, a sposób referowania zastanej rzeczywistości jest zgoła odmienny, podkreślając różnice między mężczyznami a kobietami – w sposobie działania, myślenia i obserwowania zdarzeń. Całość jest tym bardziej interesująca, że oboje streszczają wydarzenia tej samej osobie – Larsowi.
Doskonała lektura!

piątek, 11 października 2013

Nie mów nic, kocham Cię – Mhairi McFarlane


Tytuł: Nie mów nic, kocham Cię
Autor: Mhairi McFarlane
Wydawnictwo: Pascal
ISBN:
9788376422169
Ilość stron: 464
Cena: 39,90 zł


Nad tym czy istnieje przyjaźń między mężczyzną a kobietą, ludzie głowią się od lat.
Ich myśli zaprzątają teorie dotyczące tego, jak dwójka ludzi, dzieląca się ze sobą najintymniejszymi myślami i przeżyciami może pozostać spleciona jedynie niewidzialną nicią przyjaźni, pozbawioną jakiegokolwiek zabarwienia miłosnego. Nieliczni twierdzą, że taka relacja jest możliwa, jednak nawet Ci w większości przyznają, że u podstaw takiego związku zawsze leży uczucie chociażby jednej ze stron – najczęściej niespełnione i tłumione lub wypowiedziane, lecz wciąż nieodwzajemnione. Wiele takich znajomych par decyduje się na dalszą relację, która często potrafi przetrwać największe burze: wymaga jednak wiele samozaparcia i pewnie wiele nieuniknionego bólu, chociażby na początku, kiedy to miłość wciąż nie została przekuta w przyjaźń. W innych wypadkach zaczyna się od przyjaźni, która przez lata przeradza się w intensywne uczucie, do którego żadna ze stron nie chce się przyznać w obawie przed utratą relacji w ich oczach cenniejszej, jaką jest przyjaźń.

Podobnie rzecz miała się z bohaterami powieści Mhairi McFarlane. Rachel i Bena połączyły studia. To na nich stworzyli zespół dwójki nierozłącznych ludzi, zawsze stawających w swojej obronie. Ona, z niepokojem o jego przyszłość obserwowała jego kolejne krótkotrwałe związki ze szkolnymi pięknościami, on cieszył się, że ona ma Rhysa. Gdy pewnego dnia Rachel rozstaje się z chłopakiem, między nią a Benem dochodzi do sytuacji, której żadne z nich nie oczekiwało. Niestety, oboje nie potrafili uwierzyć w to, co się zdarzyło i na skutek swoich błędnych przekonań zniknęli sobie z oczu na dziesięć długich lat.
Ona w tym czasie zdążyła wrócić do Rhysa, zaręczyć się z nim, planować ślub i zerwać ten trzynastoletni już związek, on z kolei studiował prawo, ożenił się i teraz wrócił do Manchesteru.

Oboje stają na rozdrożu, a ich spotkanie po latach stanie się przyczyną ciągu wydarzeń, które musiały mieć miejsce, bez względu na okoliczności.
Trzydziestolatkowi stają oko w oko z niespełnioną miłością sprzed lat, niepewni własnych słów i zachowań.

McFarlane stworzyła ciepłą opowieść o uczuciu zdolnym przetrwać lata. Swoim bohaterom dała drugą szansę na odnowienie bliskiej relacji, pokazując tym samym jak wiele jest w stanie przetrwać prawdziwie silna więź. 
Stawia Rachel i Bena w sytuacji, w której oboje muszą zadać sobie pytanie czy przyjaźń z wielką, niespełnioną miłością jest w ogóle możliwa. Zwłaszcza, że każde z nich znajduje się na etapie, gdy poszukuje ciepła i bliskości drugiej osoby, które łatwo pomylić z prawdziwym uczuciem.

Z książką tą miałam pewien problem: początkowe kilkadziesiąt stron dłużyło mi się w nieskończoność, przez ich przeciętność – po wielu zachwytach innych czytelników, oczekiwałam czegoś powalającego na kolana, podczas gdy otrzymałam zwykłą opowieść, niezapowiadającą żadnych przełomowych wydarzeń. Szybko jednak okazało się, że autorka potrafi sobie owinąć czytelnika wokół palca: w mojej głowie kotłowały się setki myśli, próbowałam rozgryźć głównych bohaterów, zrozumieć ich motywacje, wyobrazić sobie jak potoczą się ich losy, z kim się zwiążą, jakie będzie to miało konsekwencje dla dalszych wydarzeń.
Wprowadzenie do opowieści wątku ich relacji zawodowych było bardzo dobrym posunięciem, bowiem fragmenty traktujące o pracy pozwalały na chwilę odpoczynku od intensywnej chemii wyraźnie łączącej Rachel i Bena. Ostatnie kilkadziesiąt stron trzymało mnie w napięciu. Chociaż już wtedy wiedziałam jak to wszystko się skończy, było mi żal straconych szans i złudzeń.
Współcierpiałam z bohaterami, stawiałam się na ich miejscu, wielokrotnie próbowałam szukać własnego rozwiązania sytuacji.
Książki McFarlane nie można nazwać cukierkowatą ani uroczą. Jest zabawna, romantyczna, jest ciepła, przywraca wiarę w siłę prawdziwej miłości i przyjaźni, a jednocześnie kipi od jakiegoś niewypowiedzianego smutku, bada spóźnione relacje, pokazuje jakie konsekwencje niesie brak odwagi i wiary w siebie oraz przyszłość.
To swoisty chick-lit, ale w wersji mniej słodkiej niż znane mi do tej pory – szczegółów nie zdradzę, by nie psuć zabawy kolejnym czytelnikom.
Zapraszam do lektury. Zwłaszcza jeśli stoicie właśnie na rozdrożu.


PS Okładka jest piękna!

czwartek, 1 sierpnia 2013

Książkowy rarytas - Kalendarzyk niemałżeński


Tytuł: Kalendarzyk niemałżeński
Autor: Dorota Wellman, Paulina Młynarska
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2399-8
Ilość stron: 304
Cena: 34,90 zł


Już dawno o żadnej książce nie marzyłam tak jak o tej. Do jej kupna przymierzałam się niemalże od dnia premiery, ciągle wypatrując jakiejś promocji czy też lepszej okazji. Po wielokrotnym głaskaniu okładki we wszystkich miejscach ją oferujących – wczoraj nie wytrzymałam. Dość było czekania na lepszy czas, dość podkręcania temperatury pragnienia bycia właścicielką tejże właśnie książki.
I muszę przyznać – już dawno zakup żadnej publikacji nie sprawił mi takiej radości! Nie pamiętam, kiedy ostatnio wychodziłam ze sklepu z takim uśmiechem na ustach, celebrując tę podniosłą chwilę. Coraz częściej po kupieniu książki towarzyszy mi dojmujące poczucie winy, że przecież tyle innych w domu czeka na lekturę, że wcale jej nie chciałam, że to był tylko kaprys, impuls. Nie lubię tego uczucia, dlatego też to, które za sprawą Kalendarzyka… pielęgnowałam w sobie już od dawna, było tym intensywniejsze i bardziej katartyczne – potrzebowałam takiego orzeźwienia. Zdałam sobie sprawę jak bardzo za nim tęsknię i chyba to, bardziej niż wiele innych czynników, pokazało mi co muszę zmienić, a co próbuję z mizernym skutkiem zrobić od wielu miesięcy. Mogłabym (i zrobię to!) w tym momencie zacytować jeden z moich ulubionych wyimków o czytaniu i towarzyszących mu gestach:

Delektowała się chwilę i przeglądała książkę. Bardziej ją gładziła niż czytała  Zobaczyła moje zdziwienie. - Najpierw trzeba książkę przytulić, oswoić. Wszystko do czego się zbliżamy, musi nabrać do nas zaufania. [Jan Grzegorczyk – Puszczyk]

To był moment! Jak ja tęskniłam za takim właśnie pragnieniem lektury, niezmąconym przez dziesiątki zalegających na półkach egzemplarzy do recenzji, po które choć chcę – to także muszę sięgnąć, co już w jakiś sposób odziera lekturę z tej dawki radości, z tego nieokiełznanego pragnienia zajrzenia pod okładkę. I oto jest. Dorota Wellman, którą bardzo cenię i Paulina Młynarska – dwie kobiety, które „zrobiły mi dzień”.

Obie Panie w swojej książce postawiły na formę epistolograficzną. Stworzyły książkę, będącą zapisem ich wspólnej korespondencji – na tematy ważne, aktualne, niewygodne. Będzie o dzieciach, będzie o seksie, będzie o perfekcji, będzie o aborcji, zdradach, pogoni za pięknem, feminizmie i próbie zatrzymania czasu. To taki koktajl, wynikający ze spotkania się dwu kobiet, dwu światów, niosących ze sobą różne doświadczenia, którymi pragną się ze sobą dzielić. Autorki dyskutują, sprzeczają się, onieśmielają swoją szczerością, ale też poglądami, których potrafią bronić. Jak to w przyjaźni – nie zawsze się zgadzamy, ale zawsze potrafimy rozmawiać i argumentować.
Podczas lektury czułam się dokładnie tak, jakbym znalazła się na babskim wieczorze – przy dobrej herbacie, pod kocykiem, przy kominku. Siedziałam obok Wellman i Młynarskiej, by z zapartym tchem śledzić ich rozmowy, a czasem także do nich się włączać, dzieląc własnymi przemyśleniami. To iście kobieca książka, napisana przez kobiety dla kobiet. Mądra, błyskotliwa, czasem zabawna, czasem refleksyjna. Kobiety odnajdą w nich siebie, a mężczyźni – którym również lekturę stanowczo doradzam – lepiej poznają i zrozumieją swoje partnerki.
Jedyną wadą tej książki jest to, że jest… za krótka! Chciałoby się jeszcze, jeszcze i jeszcze, a tu czeka nas rozczarowanie w postaci ostatniej stronicy… Liczę na ciąg dalszy!:)

D O S K O N A Ł A !!!

piątek, 26 lipca 2013

Jill Shalvis - Szczęściara


Tytuł: Szczęściara
Autor: Jill Shalvis
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
ISBN: 9788378395331
Cena:
36 zł
Ilość stron: 416


Serii Jill Shalvis o losach mieszkańców miasteczka Lucky Harbor do tej pory nie znałam – jedynie nazwisko autorki obiło mi się kilkakrotnie o uszy, nie powodując większego pragnienia poznania tejże.
Sięgając po Szczęściarę nie spodziewałam się tak dobrej powieści. Owszem, czytadło, romans, ale za to jaki! Choć to wyświechtany frazes, naprawdę nie mogłam się od niej oderwać, z każdym rozdziałem coraz intensywniej zatracając się w lekturze i pozostając obojętną na wszelkie bodźce zewnętrzne. Co tam sen, co tam jedzenie, co tam sprzątanie -  na kilka godzin o wiele ważniejsze stały się dla mnie losy Malloty– grzecznej pielęgniarki i Tya – weterana, byłego komandosa SEAL, który nie potrafi się zaangażować.

Łączy ich jedno – poczucie winy za przeszłość i jej konsekwencje, którym nie potrafili zapobiec. Ty stracił swoją załogę oraz przyjaciół w katastrofie lotniczej, którą przeżył tylko on; Mallroy utraciła siostrę po przedawkowaniu przez nią narkotyków.
Oboje nie potrafią uporać się z żalem i wyrzutami sumienia, które próbują maskować na zupełnie różne sposoby.

Ty ląduje w Lucky Harbor, by odzyskać pełnię sprawności i móc powrócić do pracy. Pewnej nocy ulega jednak wypadkowi, a wówczas pomocy udziela mu Mallroy. Umawiają się wówczas, że mężczyzna stanie się jej towarzyszem podczas aukcji dobroczynnej. Ta decyzja zmieni życie obojga, nadając im zupełnie nowy bieg i uwalniając uczucia, o jakie się nie podejrzewają. A miasteczko – cóż – to ten typ, gdzie każdy wie wszystko o każdym, a w dobie Facebooka nikt nie jest bezpiecznyJ
Brzmi błaho, znajomo, sztampowo – a jednak, Shalvis tak zmyślnie konstruuje fabułę, by ani na chwilę nie dać czytelnikowi odczuć, że wałkował tę historię setki razy, w najróżniejszych wydaniach. Ta książka urzeka i oczarowuje – pięknem opowiedzianej historii, poczuciem, że wypełnia ona jakąś pustkę i toruje drogę wielkim emocjom, nie zawsze tym dobrym. Romans, który oczyszcza, kotłuje się do wrażeń, daje pole do popisu wyobraźni. Shalvis udało się zderzyć ze sobą dwa różne światy: szorstkość z delikatnością; powściągliwość z otwartością; niezdolność do odczuwania z pełnym zaangażowaniem. To idealna mieszanka, która z miejsca zaskarbi Waszą sympatię i sprawi, że jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to natychmiast zapragniecie poznać losy pozostałych mieszkańców miasteczka, sięgając po inne części serii.

Opowiedziana z lekkością, prostotą, wypełniona dylematami codzienności – taka właśnie jest i taka pragnie być proza Shalvis.
Dla mnie – rewelacja! Idealna książka, w idealnym czasie.

czwartek, 20 czerwca 2013

Kieszonkowy atlas kobiet – Sylwia Chutnik


Tytuł: Kieszonkowy atlas kobiet
Autor: Sylwia Chutnik
Wydawnictwo: Świat Książki
ISBN: 978-83-273-0247-2
Ilość stron: 192




W Kieszonkowym atlasie kobiet Chutnik bierze pod lupę cztery polskie kobiety zamieszkujące mieszkania przy ulicy Opaczewskiej – nieporadne, nieradzące sobie z własnym życiem, z głową pełną marzeń, które niestety zamiast prowadzić bohaterki do ich spełnienia – kierują je prosto do obłędu. Łączy je nie tylko życiowa niezaradność, ale też imię – są to Marie (i Marian - Paniopan), kobiety przeciętne, niezauważane, a jeżeli już  - to obrażane i szykanowane.

Książka ta prezentuje życie kobiet na marginesie – ich codzienność, przeciętność, zdeterminowanie przez przeszłość rodziców, uwięzienie w biedzie, starających się poradzić sobie z tragedią, która ich dotknęła, a której one często nie zauważają.

Chutnik znam, jako osobę, która niezwykle celnie charakteryzuje ludzi, z nieprawdopodobną wnikliwością obserwuje rzeczywistość i na jej podstawie konstruuje fabuły swoich książek.
Jej książki kipią ironią, ukrytą gdzieś pomiędzy językiem stylizowanym na potoczny, targowym, z licznymi wulgaryzmami a gorzką analizą zastanego świata. Chutnik zabiera czytelnika na warszawski bazar, na blokowiska, nie traci rezonu, gdy składa wizytę w poczekalni. Wszystkie kobiety przewijające się na kartach tej powieści promieniują smutkiem. Autorka przedstawia świat, w którym miejsce kobiety jest na bazarze albo przy garach,  a naukę o życiu pobiera się z opiniotwórczego „Bravo Girl”. Świat, w którym nie ma już świętości. Chutnik dystansuje się od tego, co uznawane za sacrum, za nienaruszalne. Miłość? Jedynie w Brazylii lub Ameryce, a i tam jedynie w telenowelach. Chutnik naddaje specjalnego znaczenia czynnościom dla opisywanych kobiet fundamentalnych – jak czyszczenie kibla.
Nie umykają jej tematy szeroko dziś dyskutowane – gdzieś przewijają się urywki zdań o aborcji, gdzieś, ktoś traci dziecko, dramat przerwanej ciąży odbija się na psychice, która ze stratą się nie godzi i trwa w przekonaniu, że dziecko – córeczka – urodziło się całe i zdrowe i teraz należy je wychować, porzucając bolesne myśli o samobójstwie.
Świat Chutnik to nasz świat przestrzeni marginalnych, a mimo to wciąż towarzyszyło mi przekonanie, że to rzeczywistość poprzewracanych wartości, zniszczona, antyestetyczna, zaniedbana, wcale nie moja.
Kolejkowa rzeczywistość dobija celnością spostrzeżeń, a jednocześnie przeraża. Wstrząsa prawdziwością i wyjaskrawieniem poglądów wielu ludzi.
Chutnik wytyka traktowanie ludzi starszych bez szacunku, bez empatii, ze zniecierpliwieniem, brakiem wyrozumiałości. Prezentuje horror naszych czasów, jakim stał się brak poszanowania dla kogokolwiek i czegokolwiek
W pewnym momencie autorka dokonuje także rozliczenia z wojną – wskazuje, że młodzi nie mają przeżycia pokoleniowego, dlatego z taką pasją pragną wysłuchiwać historii dla starszych traumatycznych, nieprzepracowanych – a dla nich – fascynujących. Wytyka różnicę celów, realiów, priorytetów, a także wskazuje na różnice między przeżywaniem starości w Polsce i w innych miejscach na świecie. To książka ironiczna, dobitna, sygnalizująca wiele problemów i bolączek współczesnego świata, dzisiejszych kobiet.
Szkoda tylko, że nie znalazło się w książce tej miejsce dla ani jednej kobiety silnej, mądrej, zaradnej – przecież wciąż jest takich wiele, nawet w środowisku zmarginalizowanym, kobiet, którym udaje się wyjść na prosto dzięki ogromnej sile, kobiet, które potrafią uwolnić się od przeszłości.

niedziela, 12 maja 2013

Fabio Volo – Pierwsze światła poranka


Tytuł: Pierwsze światła poranka
Autor: Fabio Volo
Wydawnictwo: MUZA SA
ISBN: 978-83-7758-314-2
Cena: 24,99
Ilość stron: 208


Gdy nasze życie przestaje nas satysfakcjonować zazwyczaj mamy do wyboru dwie drogi: podjąć decyzję o radykalnych zmianach i wprowadzić je w czyn lub też przyzwyczaić się do trwania w poczuciu nieszczęścia i ułudy normalności.
Podobnie rzecz ma się, gdy dostrzegamy, że związek, w którym trwamy od wielu lat daleki jest od ideału, a z partnerem już dawno przestało łączyć nas coś więcej niż relacja serdecznej braterskiej zażyłości.
Wielu ludzi decyduje się na rozwiązanie najwygodniejsze: brak zmian i udawanie, że wszystko jest w porządku, podczas gdy w głębi serca cierpią i czują, jak życie przecieka im między palcami, niosąc jedynie frustrację, żal, rozgoryczenie i tęsknotę za lepszym, które nigdy nie nadejdzie.
Gdy w związek Eleny wdarła się rutyna, dwudziestodziewięcioletnia kobieta – menadżer agencji reklamowej w Mediolanie – zauważyła, że od początku skazany był on na porażkę. Mimo wielu sukcesów odnoszonych na polu zawodowym, wciąż czuła się niedoceniana. Mąż wolał snuć monologi o własnych problemach w pracy, podczas gdy jej sprawy bagatelizował i umniejszał. Koledzy z biura doszukiwali się w jej awansie podtekstu seksualnego, nie dowierzając w jej talent i ciężką pracę. Rozczarowania spotykały ją na każdym kroku. Do czasu, gdy na jednej z biznesowych konferencji, poznała mężczyznę, który nie mógł spuścić z niej wzroku… Od tej pory, w jej dotychczas poukładane życie, wdarła się spontaniczność i nieprzewidywalność. Pasja, pożądanie i namiętność wybuchły z niekontrolowaną siłą, wyzwalając wszystkie tłumione dotąd pragnienia, nadając jej życiu smaku i pikanterii. Elena zaczyna żyć pełnią życia, zamienia się w kobietę wyzwoloną, pewną siebie i swoich dążeń. Daleko jej do znanej z przewidywalności i poukładania kobiety, którą była do tej pory. Dzięki swej metamorfozie zaskakuje wszystkich, a najbardziej samą siebie – poznaje swoją głęboko tłumioną wersję, robiącą kolosalne wrażenie na całym otoczeniu.
Czy płomienny romans, jest jednak w stanie na stałe odmienić życie bohaterki?

Fabio Volo we Włoszech robi prawdziwą furorę. Jego kolejne książki roznoszą się jak świeże bułeczki, z miejsca stając się bestsellerami. Na mnie niestety tym razem wrażenia nie zrobił.
Mimo że próbował powieść w jakiś sposób uczynić ciekawszą, poprzez przeplatanie narracji prowadzonej z perspektywy teraźniejszości z listami pełniącymi funkcje wejrzenia retrospektywnego, nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Opowieść o przeszłości, snuta jest przez  kobietę w sposób obdarty z emocji, wręcz chłodny, a jednocześnie z niezwykłą dbałością o detale. Drobiazgowo opisywane kolejne czynności wykonywane przez kochanka, czynią narrację mechaniczną i wymuszoną. Momentami miałam wrażenie, że czytam instrukcję obsługi, a nie opowieść o gorącym romansie. Opisy scen łóżkowych również dalekie są od chociażby przykuwających uwagę: nawet scena trójkąta nie wywołała we mnie żadnych emocji, a jedynie sprowokowała uczucie senności. Pisanie o pełnej pasji przygodzie dwójki kochanków językiem nudnym i statycznym, to horrendalne nieporozumienie, które właściwie powieść tę dyskwalifikuje.
Mimo kilku momentów, mogących wzruszyć czy poruszyć, na tle całości wypadają one niezwykle blado i – niestety – nie ratują powieści Volo. Szkoda, bo po książce Jeszcze jeden dzień liczyłam na coś utrzymanego w podobnej poetyce – lekkiego, co nie znaczy – nużącego.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Nocne życie – Dennis Lehane


Tytuł: Nocne życie
Autor: Dennis Lehane
Data wydania: 16.04.2013 - premiera!
ISBN: 978-83-7839-494-5
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Cena: 39 zł
Ilość stron: 504




Lehane namieszał w moim czytelniczym życiu dobre kilka lat temu, kiedy to po raz pierwszy zetknęłam się z jego kryminalną serią o detektywach Kenzie i Gennaro. Historia te dwójki zaabsorbowała mnie na tyle, by po długim czasie powiedzieć, że stanowi ona cykl moich ulubionych książek, a sam autor króluje w piątce pisarzy, których najbardziej cenię.
Z tego też powodu – każdą jego powieść mogę polecać w ciemno – nie tylko fanom gatunku, jaki reprezentuje, bowiem od dłuższego czasu nie mówi się o nim jedynie w kategoriach mistrza swojej profesji, lecz także mistrza powieści w ogóle.
Dennis Lehane
Obdarzony niezwykłym zmysłem obserwacji, darem konstruowania fabuł niebanalnych, wciągających i przyspieszających  bicie serca – Lehane od lat króluje. Od mniej więcej dwu lat, jego popularność, ku mojej wielkiej radości, wzrosła także i w Polsce. Wszystko za sprawą Wyspy tajemnic, na której podstawie nakręcono film o tym samym tytule z Leonardem DiCaprio w roli głównej.

Nocne życie, to jego dziesiąta książka (nie wliczając opowiadania Przed Gwen), ukazująca się na naszym rynku. W sposób bardzo luźny jest ona powiązana z Miastem Niepokoju – w obu powieściach występuje Danny
Coughlin, jednak w najnowszej jest one jedynie postacią epizodyczną, gdyż rola pierwszoplanowa przypadła jego bratu, Joemu.
 
Ad rem. Lehane po raz kolejny postanawia przyjrzeć się światu z czasów prohibicji. Swoim głównym bohaterem czyni Joego – syna znanego i poważanego kapitana policji – mężczyznę, który uważa się za wyjętego spoza prawa. Boston z początku lat 20-tych, to dla niego czas, w którym łatwo można się wzbogacić, jeśli tylko nawiąże się odpowiednie kontakty i posiądzie się zdolność rozpoznawania w ludziach wrogów i przyjaciół.
Prohibicja spowodowała w Bostonie masowy wysyp nielegalnych, podziemnych spelunek i gorzelni. Ich właściciele byli najczęściej gangsterami związanymi z prostytutkami lub też policjantami, którzy jedynie sprawiają wrażenie stróży prawa, bowiem bardzo łatwo dają się przekupić. Joe, widząc, co może przynieść mu prawdziwie pieniądze, wdał się w konszachty z największymi i najniebezpieczniejszymi gangsterami w mieście. Będąc na ich usługi, wiele stracił w oczach ojca. W swoim własnym mniemaniu stał się jednak kimś wartościowym – osobą żyjącą na marginesie społeczeństwa, osobą której życiem rządziła noc. Niestety, jego brawura zaprowadziła go prosto za kratki, gdzie spędził dwa lata, po raz kolejny organizując swoje życie na szemranych interesach z najgroźniejszymi współwięźniami.
Pobyt w tym miejscu stał się dla niego jednak przepustką do prawdziwego bogactwa. Pieniądze ułatwiły mu wejście we właściwe relacje z właściwymi ludźmi. I choć wiedział, że nad jego życiem ciąży bezustanne widmo przedwczesnej śmierci – miał to za nic. Żył  chwilą, czerpiąc z niej co najlepsze: kochał, oddychał pełną piersią, cierpiał, zdradzał, okłamywał, buntował się, budował swoje imperium. Jego spektakularne życie pozwoliło mu piąć po szczeblach gangsterskiej organizacji, szybko doprowadzając go na szczyt. Joe z Bostonu trafił na słoneczną i upalną Kubę, gdzie jego życie ani na chwilę nie zwolniło tempa, a on stał się najważniejszą jednostką, od której zależało życie i status większości mieszkańców.
Nawet tam, w pogoń za nim udały się jednak widma przeszłości, na nowo rozdrapując stare rany i uświadamiając wszelkie błędy młodości.
Nocne życie, to fascynująca opowieść, w której nie ma miejsca na nudę. Gdy na karku czujesz oddech wroga, a u oku masz ludzi, którzy w każdej chwili mogą cię zdradzić oraz przyjaciół gotowych ponieść śmierć w imię słusznej sprawy – nie ma czasu na odpoczynek. Bezwzględność i brutalność to dwa słowa przyświecające tej powieści. Mrok jakim spowite jest życie bohaterów nie jest jedynie przenośnią – jest faktem.
Lehane po raz kolejny wykazał się swoją skrupulatnością i dbałością o najdrobniejsze szczegóły: wiernie oddał rzeczywistość czasów prohibicji, zbudował bogate portrety swoich postaci. To powieść wielowymiarowa – nie jest sporą dawką taniej sensacji, w której trup ściele się gęsto (choć trzeba przyznać – ściele się wyjątkowo gęsto). Jest opowieścią o ludzkich namiętnościach, żądzach, pragnieniach – zemsty, miłości, szacunku, bogactwa.
To historia ukazująca prawdziwe oblicze człowieka, szczególnie te najciemniejsze. Odziera ludzkość z wszelkiego fałszu, ukazując drzemiące w nim demony.
To powieść, która wywołuje niepohamowany głód kolejnych tekstów autora.
Przeczytajcie ją koniecznie! Specyficzny humor Lehane’a przemówi do każdego, a doskonale poprowadzona fabuła zagwarantuje Wam godziny doskonale spędzonego czasu. Twórca ów nie boi się eksperymentować z tradycjami gatunku, nie boi się wprowadzać innowacji, naginać pewnych ram i schematów.
Zapamiętajcie to nazwisko – jest gwarantem powieści na najwyższym poziomie i pewnością, że nie odpadniecie z nudów. Daleko książkom Lehane’a do wtórności – patronuje im niepowtarzalność i odejście od czarno-białych rozwiązań. To odpowiedź na zapotrzebowania czytelnika związane z niezwykłą przygodą – prawdopodobnie na o wiele dłużej niż czas potrzebny na przeczytanie jednej powieści. Lehane uzależnia i każe do swoich książek wracać wielokrotnie.  
Dajcie się uwieść!