Pokazywanie postów oznaczonych etykietą depresja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą depresja. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 sierpnia 2016

Rzeka podziemna - Tomasz Jastrun



Nieba prawie nie widać, czeluść chłodna i ciemna,Niech się sypią lawiny kamieni!I niech łączą się zbocza bezlitosnych wąwozów,Bo cóż drąży kształt przyszłych przestrzeniJak nie rzeka podziemna? [1]


Rzeka podziemna okazała się książką niezwykle mi bliską. Za sprawą wspólnoty doświadczeń z bohaterem, przeżyłam ją intensywniej, a towarzyszące mi podczas lektury zostały zwielokrotnione.
Szczera, prawdziwa i gorzka to lektura. Jako żywo opisująca życie człowieka mierzącego się z depresją, nerwicą hipochondryczną, inteligentnego i ze zbyt dużą świadomością siebie, by dać sobie pomóc. Wie, że choruje, ale nie daje się też oszukać, mimo że z rozpaczy sięga po najbardziej szalone formy radzenia sobie z depresją – na kilku psychoterapeutach poczynając, na przeganiaczach kończąc. Xanax jest tutaj wcinany jak pyszne landrynki, a na szczęście i radość nie ma miejsca, poza chwilami ułudy, kiedy postać myśli, że wszystko wróciło do normy.

By zapomnieć o bólu oddaje się uciechom cielesnym, do czasu jednak, gdy nie dopada go to, co nazywa męskim klimakterium, a co może być jedynie skutkiem przyjmowania niesłychanej ilości leków mających sprawić, że świat stanie się przestrzenią bezpieczną i na powrót kolorową.
Oprócz tego, że powieść ta jest krzykiem osoby chorej, jest także świadectwem trudnego współżycia z  takimi osobami – umierającymi kilka razy do roku, cierpiącymi katusze, co rusz wynajdującymi nowe choroby, których objawy realnie ich dotykają. Prawdziwa męka, z której wielu sobie drwi, i z której się podśmiechuje tutaj została obnażona i zdemaskowana.

Depresja bohatera zlewa się z czasami stanu wojennego, transformacji ustrojowej, Solidarności, które zdają się chorobę potęgować – raka duszy, jak określa ją Jastrun, doskonale oddając jej sedno. Podczas gdy świat pędzi, człowiek nie nadążą. Popada w konsumpcjonizm, zdobywa, kupuje więcej, by czuć się potrzebnym i na czasie. W imię pogoni za pieniądzem (czy raczej – za swoimi czasami) traci siebie, która to utrata, powodując wyrwę w duszy, zrzuca go z klifu wprost w ramiona bezlitosnej i wciąż niezrozumiałej choroby. Tam, gdzie brakuje mu wsparcia najbliższych, kumuluje się strach – o siebie, o swoje zdrowie, o zdrowie najbliższych. Strach paniczny, paraliżujący, którego ma świadomość, ale któremu nie potrafi zapobiec. Bohater doskonale wie, że jest chory, przerażają go własne nieprzystające do rzeczywistości reakcje, ale boi się tak bardzo, że nie potrafi ich powstrzymać.

Intensywna, kapitalna opowieść o takim stanie duszy, którego samemu nie sposób już zmienić, pokazana na tle codzienności, na tle społecznym i kreślona latami – wraz z bohaterem grzęźniemy w jego codzienności, z mozołem posuwając się naprzód, dokładnie tak, jak on brnie przez życie.

Ogromnie polecam – szczególnie ku zrozumieniu.



[1] Jacek Kaczmarski, Źródło

niedziela, 7 czerwca 2015

Jak możemy zostać uzdrowieni – Christoph Haselbarth, dr Peter Riechert


Współczesny świat toczy coraz więcej chorób. I, mimo że medycyna posuwa się do przodu, wciąż są przypadłości, na które nie ma ona lekarstwa, albo które mimo szybkiej lekarskiej interwencji mają skłonność do nawrotów.

Przyczyn może być wiele: zanieczyszczone środowisko, złe odżywanie, geny, wirusy, stres. Czy zdajemy sobie jednak sprawę z coraz mocniej nagłaśnianego powiązania chorób organizmu z  chorobami duszy i psychiki? O chorobach psychosomatycznych słyszał chyba każdy, nie wszyscy jednak biorą je na poważnie. A przecież psychika i ciało to jeden organizm, w którym niedomaganie jednej struktury, pociągnie za sobą zaburzenia w  drugiej. Jak inaczej wyjaśnimy wpływ stresu/lęku na rozwój wielu chorób? Albo jak wyjaśnić wpływ choroby ciała na częstsze występowanie depresji?

Choć nie zdajemy sobie z  tego sprawy, także kondycja duchowa wpływa na stan naszego organizmu. A tę, niestety, coraz bardziej i częściej się zaniedbuje.

Jak możemy zostać uzdrowieni. Uwolnienie drogą do uzdrowienia, to książka Christopha Haselbartha i dr. Petera Riechtera napisana w  oparciu o doświadczenia grupy chrześcijańskiej lekarzy, podejmująca wciąż kontrowersyjnych powiązań zdrowia fizycznego i duchowego. Nie jest ona publikacją opartą jedynie na chrześcijańskiej teologii, ale też na medycynie i konkretnych przypadkach chorobowych oraz ich późniejszej terapii, co z  góry wyklucza wszystkie ewentualne zarzuty mogące być jej stawiane.

Autorom książki bardzo zależy, by była ona odczytywana należycie i stanowiła źródło pomocy oraz wsparcia. Pożytek przyniesie ona jednak dopiero wtedy, gdy zastosujemy się do kilku oczywistych zadań ujętych przez twórców we wstępie.

O co jednak chodzi? Życie człowieka często zdominowane jest przez utrwalone postawy powodujące różne dolegliwości. W książce tej, autorzy (na podstawie wieloletnich badań) zapisali jakie, powodują konkretne konsekwencje zdrowotne i co zrobić, by się ich pozbyć. Choć dla wielu może brzmieć to nieprawdopodobnie, wystarczy odrobina wiary, by doświadczyć prawdziwej mocy tych działań. O części mogę opowiedzieć z własnego doświadczenia sprzed kilku lat (depresja, lęki i in.).
Autorzy gorąco zachęcają do porzucenia takich życiowych postaw jak gniew, chowanie urazy, lęk, brak samoakceptacji, samooskarżanie się, skłonność do agresji, stres, twardość serca i wiele, wiele innych.

Twórcy książki problemy poruszają całościowo, choć syntetycznie: nazywają chorobę, podają jej możliwe duchowe i psychiczne przyczyny, zarysowują przyczyny medyczne, a następnie projektują terapię: duchową i medyczną. Częstokroć wystarczy jedynie pierwsza z nich,  by zauważyć całkowite cofnięcie się choroby, wymaga to jednak wielkiego zaufania Bogu i odkrycia blokad na nas ciążących.

Brzmi jak magia? A nie powinno. To przykłady współczesnych uwolnień prowadzących do uzdrowień. Takie rzeczy dzieją się codziennie, na całym świecie. Nie każdy jednak ma świadomość takich możliwości. Koszty są żadne, a efekty powalające: pełnia zdrowia, dobre samopoczucie, pokój, szczęście.

Jeśli zatem macie w  sobie dość wiary – polecam. Działa. Macie moje słowo i słowo osób, których świadectwa umieszczone zostały na końcu jako przykład skuteczności tej duchowej terapii.



poniedziałek, 1 czerwca 2015

Pęknięte odbicie – Dawn Barker


Od jakiegoś czasu w dobieranych lekturach, niczym cień, snuje się za mną przepracowywany na wiele sposobów temat macierzyństwa.

Kolejno czytane książki zazębiają się, nakładają na siebie, tworząc wielopłaszczyznowe spojrzenie na gros traumatycznych możliwości towarzyszących ciąży i późniejszemu rodzicielstwu.
Tym razem, stałam się czytelniczką opowieści poruszającej trudny temat poporodowej psychozy, która nieleczona zdolna jest zniszczyć życie cudze i własne.

Świeżo upieczona mama, Anna, inaczej wyobrażała sobie pierwsze tygodnie z  dzieckiem. Mimo że wiedziała jakie kłopoty wiążą się z pierwszym miesiącem nowej sytuacji, nie spodziewała się, że tak bardzo ją przerosną. O dziecku marzyła od dawna: było wyczekane, wyśnione, upragnione.

Niestety, nikt z  jej bliskich nie zauważył (lub nie chciał, bo tak było wygodniej) jak źle Anna znosi czas po porodzie. Coraz smutniejsza, całkowicie rezygnująca ze snu, wyczerpana, nerwowa, stroniąca od kontaktów z bliskimi, wymagającymi zabawieniem tych, na których nie chciała w  tym momencie patrzeć.

Jej mąż, Tony, bardzo się martwi – mimo że Jack jest ich wyśnionym dzieckiem, jego pojawienie się zmieniło Annę nie do poznania. Mężczyzna składał jej zachowanie na karb wahania hormonów: kobieta raz płakała, by za chwilę uśmiechać się od ucha do ucha. Bohater sądził, że jak tylko jego żona przyzwyczai się do nowej sytuacji i trochę odpocznie, wszystko się ułoży.

Tymczasem jednak Anna i Jack znikają, a ich ślad prowadzi nad urwisko. Co stało się z  dzieckiem i jego mamą? Dlaczego bohaterka postanowiła udać się tak daleko od domu? Co nią kierowało?

Dawn Barker porusza niezwykle delikatny i trudny temat depresji i psychozy poporodowej, z  którą zmaga się coraz więcej kobiet, nierzadko niezrozumianych przez swoich partnerów, a w  konsekwencji także nieleczonych. Kreśli bohaterów, których trudno jednoznacznie ocenić, stawia pytania o to czy łatwiej wybaczyć komuś, kto działał pod wpływem choroby psychicznej, czy też w  całkowitej świadomości? Czy pewne czyny w  ogóle można wybaczyć? Kto ponosi odpowiedzialność za tragedie wynikające z  psychozy: chory czy ten, który choroby nie zauważył lub zignorował? Jak uporać się ze stratą ukochanego dziecka?

Barker nie raczy nas miłą i ciepłą opowieścią, do której chętnie się wraca. To raczej opowieść rozdzierająca, trudna, bolesna. Być może jednak – choć w  ferowaniu takich sądów byłabym ostrożna – ma ona działanie katartyczne dla osób, które zmagały się z podobną  tragedią.
Nie ulega wątpliwości, że autorka stworzyła opowieść poruszającą, o której niełatwo będzie zapomnieć, z  której sceny jeszcze długo będą nam stały przed oczami.


Mocna, niełatwa w odbiorze, ale warta spędzonych z nią godzin: wyczula bowiem na ludzie cierpienie, uczy empatii i konieczności myślenia dalekosiężnego. Pokazuje jak istotne dla kobiet po porodzie jest wsparcie partnera i jak wiele zależy od tego, by przez wszystkie trudności przechodzić wspólnie.

poniedziałek, 20 października 2014

Św. Hildegarda z Bingen. Leczenie chorób duszy- dr Wighard Strehlow


Tytuł: św. Hildegarda z Bingen. Leczenie chorób duszy.
Autor: Dr Wighard Strehlow
Wydawnictwo: Esprit
ISBN:978-83-63621-82-7
Ilość stron: 408
Cena: 34.90 zł

Św. Hildegarda z Bingen zasłynęła nie tylko jako doktor Kościoła katolickiego, kompozytorka i psychoterapeutka ale także – a może przede wszystkim – jako sławna uzdrowicielka, propagatorka metody holistycznej, według której ludzkie ciało i duszą są ze sobą połączone i wzajemnie na siebie wpływają – gdy choruje jedno, drugie również niedomaga i odwrotnie – leczenie chorób ciała, należy połączyć z uzdrawianiem duszy, której bolączki stanowią źródło późniejszych dolegliwości.
To dzięki jej radom tysiące ludzi na całym świecie ponownie cieszy się doskonałym zdrowiem – zarówno psychicznym jak i fizycznym – a także wyleczeniem z chorób według medycyny konwencjonalnej nieuleczalnych, jak nowotwory o różnej etiologii.
W poczet świętych wpisana ona została oficjalnie dopiero przez Benedykta XVI, który rozszerzył jej kult przez kanonizację równoważną (proces kanonizacyjny rozpoczął się w 1227 roku, ale nie został zamknięty) na cały Kościoł oraz mianował doktorem Kościoła, jako czwartą kobietę w historii.
Życiorys tej arcyciekawej świętej obfituje w wiele tajemnic i niespodziewanych wydarzeń, jednak to nie one są tematem ksiązki dra Wigharda Strehlowa.
Autor, wybitny badacz nauki św. Hildegardy, podczas swojej praktyki przystosował mądrości średniowiecznej mniszki do współczesnych realiów i ich najczęstszych chorób. Wiedzę Hildegardy ,wynikającą z objawień, wzbogacił o zalecenia medyczne i dietetyczne, tworząc pełnię wskazówek, dla osób zmagających się z takimi chorobami i zaburzeniami jak depresja nerwica, lęk, bezsenność, choroby żołądka, choroby reumatyczne, choroby śledziony, tarczycy i in.
Tym, co w publikacji tej podkreślane wielokrotnie jest zwrócenie uwagi na leczenie kompleksowe – poczynając od źródła, aż do efektu.
Hildegarda opisuje wnętrze naszej duszy pod postacią miasta, w którym trzydzieści bożych sił i pięć sił kierowniczych wykonują swoją pracę. Są to duchowe siły (czy też  mocne strony naszej duszy, cnoty), pozostające w sporze z trzydziestoma pięcioma kontrsiłami, pochodzącymi ze świata materialnego (wadami).
Dzięki książce tej zobaczymy jak nasze konkretne zachowania i skłonności, wpływają na funkcjonowanie naszego organizmu i jak często prowokujemy go do „samobójstwa”, czyli schorzeń autoagresyjnych. Zobaczymy też drugą stronę medalu: jak łatwo zapewnić sobie zdrowie i pogodę ducha.
Św. Hildegarda dzieli życie na pięć stacji: chlew, tłocznię do wina, jamę ze smokami i węzami, wejście na szczyt oraz złoty namiot,  za pomost między duszą i ciałem uznaje wegetatywny układ nerwowy.
Wszystkie mocne i słabe strony wraz ich psychofizycznymi odpowiednikami zebrane zostały w tabeli otwierającej rozważania (np. słaba strona: cynizm, mocna strona: tęsknota za życiem, umiejscowienie: kręg c7, narządy: tarczyca, śledziona, wpływ duchowych czynników ryzyka na organizm: choroby tarczycy, depresje, lęki, przewlekłe przeziębienia itd.)
Pomocny w walce z opisywanymi przez świętą chorobami ma być post, uniwersalny środek leczniczy dla duszy i ciała, do stosowania nawet przez całe życie, oparty na naturalnych metodach i produktach. Hildegarda podaje także przykłady terapii dla konkretnych dolegliwości, odsłaniając ich przyczynę.
Porady średniowiecznej świętej po dziś dzień cieszą się dużym powodzeniem, o czym poświadczyć mogą m.in. umieszczone z tyłu książki świadectwa. Choć w wielu czytelnikach książka ta może spotkać się ze sceptycznym odbiorem (np. jak praca na rzecz chorych może pomóc uporać się z atopowym zapaleniem skóry?) nie sposób przecenić jej wartości jako szerzycielki idei zdrowego stylu życia i dążenia do zharmonizowanej kondycji psychicznej.
Polecam – być może nawet Ci powątpiewający znajdą w niej coś dla siebie. Z całą pewnością jest dobrym rachunkiem sumienia i rozliczeniem się z samym sobą.


wtorek, 8 lipca 2014

Zdrada – Paulo Coehlo


Tytuł: Zdrada
Autor: Paulo Coelho
Wydawnictwo: Drzewo Babel
ISBN: 9788364488160
Ilość stron: 240
Cena: 37,90 zł

Paulo Coelho za sprawą swojej najnowszej książki nieco mnie zaskoczył – to już nie te pisarstwo, którego cechą charakterystyczną były kotylionowe sentencje, girlandy aforystycznych sformułowań, wylewających się strumieniami z każdej stronicy i powracających w przeróżnych peryfrastycznych ujęciach niemalże w każdej kolejnej publikacji. To już nie „potajemnie sprzyjający naszemu pragnieniu wszechświat”, lecz wciąż Coelho wierny ukochanej przez siebie tematyce – miłości i poszukiwaniu szczęścia, z typowym lekko moralizatorskim tonem, filozoficznymi rozważaniami i głębokim przeświadczeniem o tym, że nasze samopoczucie zależy wyłącznie od nas samych. Zdrada bardziej niż poprzednie książki autora, zbliża się do powieści obyczajowej skupionej bardziej na psychice, niż dominującej dotąd magii, alegorii i religii. Owszem, te elementy nadal występują, ale w zdecydowanie mniejszym natężeniu.
Linda to trzydziestojednoletnia kobieta, w oczach bliskich mająca wszystko – kochającego i wyrozumiałego męża, ułożone dzieci, świetną pracę dziennikarki, mieszkanie w Szwajcarii, najbezpieczniejszym i najbardziej przewidywalnym państwie świata. A jednak pewnego dnia to przestaje jej wystarczać: bohaterka spotyka na swej drodze miłość z czasów liceum i czy to z chęci buntu przeciwko zrytualizowanej i mało zaskakującej codzienności, czy to przez zwykłe ludzkie pragnienie przeżycia ekscytującej przygody, postanawia ponownie się do niego zbliżyć. Nie jest to wcale trudne: Jakub jest znanym politykiem, którego na dniach czekają wybory, pojawia się zatem doskonała okazja, by uzasadnić częstsze niż wymagałaby tego kurtuazja spotkania. Każda kolejna rozmowa z byłą miłością, uświadamia Lindzie jak głęboko jest nieszczęśliwa w swoim aktualnym życiu. Obserwuje u siebie pierwsze objawy depresji: apatię, poczucie dojmującej pustki, mechaniczne wykonywanie codziennych czynności, brak radości, otępienie, nieprzemijający smutek i stres. Można powiedzieć, że na pierwszy rzut oka jej zachowanie to trochę irracjonalna próba szukania problemów tam gdzie ich nie ma, a jednak –  ilu znacie ludzi, których dopada podobny stan, mimo że osobom patrzącym z boku, wydaje się, że nie mają oni absolutnie żadnych powodów do narzekań? Problemem staje się nie to, co rzeczywiste, lecz to, co roi się w głowie. Coelho opowiada historię wielu współczesnych ludzi, których psychika została okaleczona i wystawiona na niszczycielskie działanie stresu i wyobrażeń oraz ambicji, którzy prędzej czy później (najczęściej wielokrotnie, to jak nigdy nie kończąca się opowieść) wpadają w sidła depresji i skutecznie ukrywają ją przed otoczeniem.
Spotkania z Jakubem działają na zatopioną w beznadziei Lindę oczyszczająco i uszczęsliwiająco. Kobieta ma wrażenie, że przeżywa swoiste katharsis, że budzące się w niej pożądanie i pragnienie rozbudzenia go w Jakubie, to wcale nie występek przeciwko jej zharmonizowanemu życiu, lecz koło ratunkowe, które pozwala jej ponownie czerpać radość z tego, co ma. Zdrada zostaje w książce tej usprawiedliwiona, przedstawiona jako coś, czego każdy z nas powinien doświadczyć, by docenić życie. Coś, co należy wybaczać i zrozumieć, by pokazać swą miłość. Tłumaczenie nieco mętne, adrenaliny, która ma być naszą terapią zastępczą, szukać bowiem możemy gdzie indziej, a czułość zazwyczaj odnajdziemy w domu, jeśli tylko odważymy się na szczerą rozmowę i jasne sprecyzowanie problemów. Rozumiem rozchwianą psychikę bohaterki, rozumiem jej cierpienie, jej depresję, wiem o czym mówi. Nie potrafię jednak przyjąć jej usprawiedliwień i absolutnej wyrozumiałości męża, który nie zniżył się nawet do chwili zazdrości, jedynie pod wpływem alkoholu przeżył chwilową słabość i wylewność, nie dość jednak dramatyczną, by mogła wydawać się realna. Mnie raczej by zaniepokoiła niż uspokoiła i utwierdziła w przekonaniu co do mojej słuszności trwania w związku.
I choć wydawać by się mogło, że książka ta to opowieść o zdradzie i towarzyszącym jej lękom oraz emocjom, w mojej opinii jest to historia o poszukiwaniu utraconego szczęścia, narracja o miłości zakurzonej, tak częstym problemie dzisiejszych par. W czasach, gdy niemalże każdy pośrednio czy bezpośrednio zmaga się z depresją, opowieść ta zyskuje na autentyczności. Gdyby nie wyszła ona spod pióra Coelho, zarzuciłabym jej brak silniejszych emocji, większego dramatyzmu, który zastąpiony został dociekaniami filozoficznymi i psychologicznymi. Jako jednak, że pisarz przyzwyczaił mnie do rytmu swojej narracji i wytykanie mu tego byłoby zupełnie zbędne, pozwolę sobie jedynie podkreślić jej walor, jako impulsu do rozważań nad własną kondycją psychiczną i własnym poczuciem bezsensu. Iluż młodych ludzi traci sens życia nie stojąc nawet  u jego progu – być może ta książka dla niektórych z nich stanie się okazją do odszukania tego, co utracili i szansą na ponowne zakochanie się w świecie. Oczywiście, Coelho proponuje czytelnikowi uproszczoną i mocno powierzchowną wersję świata, w której zarysowane problemy są jedynie cieniem tego, co dzieje się z ludźmi w stanie, który opisuje autor, myślę jednak, że biorąc na to poprawkę, wielu odbiorców słusznie ją doceni.
Nie jest to może najlepszy tekst w dorobku pisarza, a jednak ujmuje i zachęca do lektury niespiesznej, przede wszystkim dzięki rezygnacji ze sztafażu powtarzających się cytatów.

niedziela, 20 października 2013

Przez świty – Renata Winczewska


Tytuł: Przez świty
Autor: Renata Winczewska
Wydawnictwo: WFW
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-7805-613-3
Ilość stron: 90
Cena: 22 zł

W poezji Renaty Winczewskiej przeglądałam się jak w lustrze.
Przez świty to jej tomik debiutancki, jak się domyślam, gromadzący w sobie jej najbardziej reprezentatywne teksty, a jednak – widać w nich ogromny potencjał i wiele mądrości – życiowej, tej bardziej ode mnie oczekiwanej w liryce, niż często przesadnie eksponowana wiedza o gatunkach, metaforach i innych środkach niezbędnych do pisania w obrębie owego rodzaju literackiego. Woluminowi temu patronuje jednorodność tematyczna, którą bardzo prosto jest wychwycić i odczytać, a także – uznać jako własną.
Sądzę, że poetka ta, mimo młodego wieku, posiadła zdolność [albo jej zaczątek] pisania o pewnych doświadczeniach, które jednocześnie składają się na empirię wspólnotową, zwłaszcza wśród kobiet.
Większość tekstów zawartych w omawianym tomie poświęcona jest rozdzierającemu smutkowi, pustce i osamotnieniu – jak się domyślam pomiłosnej agonii, powolnemu staczaniu się w odmęty rozpaczy, depresji przedstawianej jako zamarznięte jezioro. Winczewska mocno się odsłania we własnych utworach, dokonuje swoistej wiwisekcji, introwertycznej kontroli tego, co dzieje się w jej duszy. Z niezwykłą precyzją i dokładnością nazywa stany znane ludziom borykającym się z otępiającą depresją – już nie chcę być/chcę nie być.[1] Sięga głęboko, świdrując własne wnętrze, ocierając się nawet o granice ekshibicjonizmu. Jej teksty są pełne niewyrażalnego bólu, kipią od emocji, palących ran, nieprzepracowanego cierpienia.
Znajdują się jednak elementy optymistyczne, niosące nadzieję na ponowne odnalezienie sensu i nadziei. Nie jest to bowiem wolumin jedynie depresyjny – to raczej swoiste wołanie o pomoc, o ukojenie lęków i obecność.


Kilka z nich szczególnie zapadło mi w pamięć. Więcej – poczułam, że znam te słowa, że gdzieś już je widziałam, że ktoś dawno temu wyrył je w mojej głowie, a teraz mam jedynie okazję je rekonstruować i rewidować. Déjà vu.

Tomik ten to speculum (nie)mojego życia, odbijające je dokładnie takim jakim było i jest – bez zniekształceń, zakłóceń, nierówności. Bolesna lektura, jednak bardzo katartyczna. Bez zbędnych słów, nachalnego patosu i buńczuczności. Choć teksty zebrane w tomiku spisane są ręką młodej kobiety, jej doświadczenia będą bliskie nie tylko wchodzącym w dojrzałość nastolatkom – Winczewskiej udało się uchwycić uczucia wielu, znajdujących się niekoniecznie w podobnej sytuacji, a analogicznie ją odbierającej.



[1] Wysoko 2 [w:] Przez świty, Renata Winczewska, Warszawa 2013, s.62.

wtorek, 8 października 2013

Gdy życie ogarnia ciemność. Odnaleźć nadzieję w czasie depresji – Richard Winter


Tytuł: Gdy życie ogarnia ciemność.
Autor:
Richard Winter
Wydawnictwo: WAM
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 978-83-7767-849-7
Ilość stron: 348
Cena: 49 zł


Depresja nie jest dla mnie zjawiskiem nieznanym. Empiryczne doświadczenie jej czyni mnie krytyczną wobec wszelkich publikacji na jej temat.
Mając świadomość tego, jak wielkie niesie ze sobą konsekwencje na całe dalsze życie osoby nią dotkniętej i jak diametralnie zmienia wszystko – bez względu na to czy tego chcemy, czy nie – od sposobu patrzenia na wiele spraw, przez reagowanie na inne, aż do nieuniknionej powagi wypisanej na twarzy wszystkich tych, którzy jej doświadczyli, nawet jeśli zostali wyleczeni – często sięgam po ksiązki jej poświęcone z dużą dozą sceptycyzmu.
Lektura jest dla mnie działaniem prewencyjnym, ale też przygotowawczym – na wszelki wypadek.
Mam za sobą bogaty bagaż doświadczeń, nie tylko samego sposobu przezywania i radzenia sobie z depresją, ale też świadomość reakcji innych na wieść o chorobie i ich związane ręce – bez względu na to ile się naczytają, ile obejrzą, ile się dowiedzą. Depresja wciąż pozostaje chorobą, którą przeżywa się w absolutnym osamotnieniu. Mimo wszystko ogromnie się cieszę, że powstaje tak wiele książek jej poświęconych: od czysto medycznych, naukowych, poprzez świadectwa osób wyleczonych, dzienniki chorób, aż do poradników, dość śmiesznych, typu „jak się nie dać”. Mierzi mnie mylenie depresji z jesiennymi zmianami nastroju, stawianie na równi tej klinicznej z tą sezonową i wciąż zżymam się na nadużywanie tego słowa, szarżowanie nim w zupełnie niepotrzebnych sytuacjach, przez co choroba ta wciąż często jawi się jako swoisty kaprys i chwilowe niedomaganie, a nie ciężka przypadłość, właściwie nie do pokonania bez specjalistycznej pomocy.
Richard Winter w swojej książce Gdy życie ogarnia ciemność. Odnaleźć nadzieję w czasie depresji pochyla się nad opisywaną przez siebie chorobą z należytym szacunkiem i pokorą. Dzieli się z czytelnikami swoją wiedzą i doświadczeniem, pragnąc w ten sposób pokazać jak powszechne jest opisywane przez niego zjawisko i jak wiele cech wspólnych łączy poszczególne przypadki.
Winter zaproponował czytelnikowi następujący układ swojej publikacji: dokonał radykalnego podziału na dwie zasadnicze części, z których pierwsza poświęcona jest szczegółowemu omówieniu źródeł smutku i choroby, natomiast druga sposobom radzenia sobie z nią.
Bardzo ważne dla autora jest pochylanie się nad problematyką depresji w świetle rozważań biblijnych. Autor szuka rozwiązań, przyczyn i podobnych wydarzeń w Piśmie Świętym, chcąc udowodnić odbiorcy [potencjalnej osobie chorej], że ze swoimi doświadczeniami nie jest sama, bowiem już setki lat temu zostały one opisane w Biblii.
W swojej książce szuka on metod radzenia sobie z lękiem, obawą, strachem; przedstawia świętych ze skłonnościami samobójczymi; wskazuje na gniew jako ważny i często pomijany czynnik uniemożliwiający wyleczenie się [lub odwrotnie: będący skutkiem choroby]; proponuje sposoby na zwiększenie odporności i wreszcie sugeruje konkretną drogę do wyleczenia.
Taki sposób zaprezentowania kwestii choroby może okazać się niezwykle ważny dla osób wierzących, które depresję często traktują jako grzech – wszak mamy się radować. Winter uzasadnia kiedy i dlaczego nie jest ona wykroczeniem, a także zastanawia się czy siły zła mają swój udział w depresji i jak należy sobie z tym radzić.

Myślę, że to doskonała lektura na jesień, gdy ryzyko zachorowalności wzrasta, a część objawów nasila się. Nie tylko dla chorych, ale także dla osób pomagającym im: przyjaciół, rodzin i psychoterapeutów.  Oczywiście, w żaden sposób lektura tej publikacji nie zastąpi wizyty u specjalisty, może być jednak przyczynkiem do tego, by na pewne aspekty swojego położenia popatrzeć z innej perspektywy.
Mając w pamięci pozostałe teksty [także skłaniające się ku rewizjom chrześcijańskim] poświęcone depresji, nie uznaję książki tej za przełomową i odkrywczą To raczej kolejny głos w słusznej sprawie, na pewno niewyróżniający się, ani nie niosący ze sobą żadnych nowatorskich propozycji praktyk. O wiele bardziej polecam krótszą i w moim oczach pożyteczniejszą publikację, a mianowicie – Depresja a życie duchowe. Niemniej jednak dla zainteresowanych tematem i dość porządnym jego opracowaniem – polecam również tekst Wintera – zdecydowanie bardziej jednak jego część pierwszą, moim zdaniem lepszą.


poniedziałek, 16 września 2013

Bezdomna – Katarzyna Michalak


Tytuł: Bezdomna
Autor: Katarzyna Michalak
Wydawnictwo: Znak
Udostępnienie: Sztukater
ISBN: 9788324024025
Ilość stron: 256


Bezdomność, to pojęcie, które można rozpatrywać w różnych aspektach.  Pierwsze skojarzenie, przychodzące większości ludzi na myśl, to pozbawienie stałego miejsca zamieszkania – z opinią tą zgodziliby się socjologowie. Nieco inaczej, obszerniej kwestia ta przedstawia się w ujęciu psychologicznym: tutaj bowiem bezdomność to nie tyle, brak stałego lokum, ile stan psychiczny spowodowany tą sytuacją, powiązany z brakiem podstawowych środków niezbędnych do życia, a także trwałe wykorzenionej osoby ze środowiska, w jakim dotychczas  żyła, rozpad więzi i akceptacja nowej roli pełnionej w społeczeństwie.
Bezdomność trwała może powodować trwały uszczerbek na zdrowiu psychicznym, a także zdegradować człowieka tak silnie, że nie będzie już  wstanie funkcjonować społecznie, wyrzucony poza margines.
Wydaje się, że Katarzyna Michalak, w swojej nowej powieści, pochyla się nad oboma znaczeniami, budując fabułę pozwalającą na dostrzeżenie wielowymiarowości pojęcia bezdomności. Wszystko to, w swoim stylu, stara się ubrać w powieść przejmującą, ale też – niosącą nadzieję: jeśli już nie dla bohaterów, to dla potencjalnych czytelników.

Kinga, to młoda kobieta, która boleśnie doświadczona przez życie znajduje się w sytuacji skrajnej: od jakiegoś czasu prowadzi egzystencję bezdomnej, którą teraz – nękana wyrzutami sumienia i resztkami psychozy poporodowej – pragnie zakończyć łykając odpowiednią ilość tabletek i popijając je alkoholem. Na swój ostatni dzień wybrała sobie Wigilię Bożego Narodzenia. Gdy wydawałoby się, że bohaterka zrobiła już wszystko co trzeba: po spożyciu śmiertelnej dawki zamknęła się w blokowym śmietniku, dzieje się coś niesłychanego. Najpierw przytula się do niej kot przybłęda, sprawiający wrażenie pragnącego pomóc cierpiącej kobiecie, a następnie Kingę znajduje mieszkanka budynku, na terenie którego ta się znajduje.
Jak na ironię jest to Aśka, była kochanka jej męża, która jej nie zna, a jednak chcąc uczynić dobry gest, zaprasza do siebie na wieczerzę wigilijną, nieświadomie ratując tym samym kobiecie życie.
To spotkanie, stanie się początkiem drogi, na której Kinga i Joanna będą budowały podwaliny przyjaźni. Asia, okaże się dziennikarką, widzącą w historii znalezionej przez siebie bezdomnej temat godny pierwszych stron gazet i najwyższej nagrody. Skrupulatne będzie więc nagrywała każde słowo, wypowiadane przez Kingę, by móc wykorzystać je w przejmującym artykule. Nie wie jeszcze, o jakich cierpieniach usłyszy i jak bardzo zmieni to ją, jej światopogląd i podejście do własnego życia i zawodu. Nie ma również świadomości, jak bestialsko można pozbawić kogoś domu – dosłownie i w przenośni; nie wie, ile zła może wywołać źle wykorzystane słowo.

Powieść Michalak, to książka, która ma ostrzegać i uwrażliwiać na problemy związane zarówno z depresją jak i psychozą poporodową. Ma otwierać oczy i uświadamiać konsekwencje tych groźnych chorób, stawać się świadectwem ludzkiej tragedii i obrazem objawów, których nie można lekceważyć, wraz z opisem skutków zaniedbania.
To historia przejmująca i oburzająca – bezlitosnością ludzi, ich obojętnością, ograniczeniem myślenia, tragicznym zaniedbaniem matek, które nie radzą sobie ze swoją sytuacją, zaślepieniem i pobłażliwością bliskich.
Jeśli książka ta trafi w odpowiednie ręce, to rzeczywiście może – tak jak pragnęła tego autorka – być pomocą i ratunkiem dla wielu osób zmagających się z sytuacją podobną opisanej. Dla mnie jest kolejnym impulsem do tego, by nie oceniać ludzi bez poznania ich historii, bez empatycznego wejrzenia w ich życiowe opowieści, bez poznania przyczyn, motywacji, a także przesłanką do tego, by nie bagatelizować problemów psychicznych, tak często niesłusznie zbywanych milczeniem lub kąśliwymi uwagami.



środa, 8 maja 2013

Single – Meredith Goldstein


Tytuł: Single
Autor: Meredith Goldstein
Wydawnictwo: M
ISBN: 9788375955569
Ilość stron: 240



Zaskakująco mocno podobała mi się ta książka! Lekka obyczajówka, to dokładnie to czego było mi trzeba. Z lekturą zwlekałam niesłychanie, bo i okładka jakoś mnie nie zachęcała, i opis wskazywał na coś trywialnego i mocno schematycznego.
I właściwie niewiele się pomyliłam – jest banalnie, jest przewidywalnie, ale przy tym wszystkim, paradoksalnie jest ciekawie! 

Przedmiotem opowieści są perypetie grupy trzydziestolatków, których kiedyś, w czasach college’u łączyła przyjaźń, a którzy dziś spotykają się na weselu jednej z koleżanek.
Większość z nich ma już poukładane życie osobiste i zawodowe, część jednak wciąż wiedzie życie singli (wcale nie z wyboru) lub sparowanych, lecz nieszczęśliwych.
Bee, podczas próby rozlokowania gości przy stole, ma nie lada problem, gdy dochodzi do grupy osób, które na przyjęcie postanowiły przyjść bez partnerów. Większość z nich się zna i posadzenie ich koło siebie nie stanowiłoby problemu, dwie osoby są jednak dla reszty całkowicie obce i Beth nie do końca wie, jak ułożą się między nimi relacje. Nie chce nikogo skrzywdzić – ani sadzać byłych kochanków koło siebie, ani za daleko. Każda wersja rozmieszczenia wydaje się nietrafiona. Ostatecznie, jej decyzja poniesie za sobą niespodziewane konsekwencje…

Teoria, według której wesela, to czas, w którym najwięcej singli znajduje swoje drugie połówki nie wydaje się być bezzasadna. Podobnie sytuacja ma się z dawnymi partnerami – przyjęcia to dobry czas, by ich olśnić, nawiązać ponowny kontakt, wzbudzić zazdrość, rozmówić się.
Na przyjęciu Bee, będzie między innymi Hannah – szefowa castingów w Nowym Jorku, ubiegająca się o możliwość zaangażowania Natalie Portman. Kobieta już jakiś czas temu rozstała się ze swoim ukochanym, jednak złamane serce jeszcze nie zostało uleczone. Gdy dowiaduje się, że Tom pojawi się na weselu z nową partnerką jest zdruzgotana, choć początkowo nie daje tego po sobie poznać. W swojej głowie układa scenariusze ich ponownego spotkania, w których dominuje wersja o ich wielkim zejściu się. Jej towarzyszem na weselu ma być Rob – dawny przyjaciel, który nie kwapi się do przyjazdu. Konfrontacja ze starymi znajomymi, podobnie jak opuszczenie domu, wydaje się ponad jego siły.
Na przyjęciu zjawi się także Vicky – kobieta, będąca dekoratorką sieci sklepów spożywczych, borykająca się z głęboką depresją, wszędzie wożąca ze sobą lampę przeciwdepresyjną, mającą zagwarantować jej w miarę dobre samopoczucie.
Wesele zgromadzi prawdziwą plejadę osobistości, charakterów i emocji, a konfrontacje do jakich dojdzie okażą się katartyczne i, mimo że nieoczekiwane – konieczne.

Język powieści, co w obyczajówkach jest wręcz pożądane, jest bardzo przejrzysty. Dialogi proste, stylizowane na naturalne. Lekka tematyka i prostota wykonania, sprawia, że książkę czyta się właściwie jednym tchem, a jej lektura sprawia prawdziwą przyjemność i radość. Nie jest to literatura najwyższych lotów, lecz jako pozycja, mająca przynieść rozrywkę na jedno popołudnie sprawdzi się doskonale. To książka z serii tych, które przynoszą pożądane odprężenie, poprzez ukazanie życia takim, jakim jest – ze wszystkimi skomplikowanymi relacjami i konsekwencjami jakie niosą ze sobą nasze, często nieprzemyślane decyzje.

Polecam!

niedziela, 24 marca 2013

Intryga małżeńska - Jeffrey Eugenides


Tytuł: Intryga małżeńska
Autor: Jeffrey Eugenides
ISBN: 9788324021208
Wydawnictwo: Znak
Cena: 39,90zł
Ilość stron: 496



Nie jestem przekonana czy uda mi się znaleźć odpowiednie słowa, by wyrazić to, co kłębi się w mej głowie po lekturze tej nieprawdopodobnie dobrej powieści.

Madeleine, Leonard i Mitchell właśnie kończą studia, stając przed czasem trudnych decyzji dotyczących przyszłego życia. Ich sytuacja wydaje się być tym silniej skomplikowana, że połączyło ich coś w rodzaju nierozerwalnej relacji. Mitchell od zawsze kocha Madeleine, która zdaje się widzieć w nim jedynie dobrego przyjaciela. Ona zaś pokochała Leonarda – geniusza cierpiącego na zaburzenia afektywne dwubiegunowe.
Chwile wzmożonej aktywności i pobudzenia umysłowego, przeplatają się u niego z wydłużonym czasem depresji i stagnacji. Wskutek choroby plany Leonarda ulegają zmianie, a wizja świetlanej przyszłości coraz częściej wydaje się jedynie mrzonką.
Mitchell z kolei, to młody mężczyzna pasjonujący się religiami, który postanawia wyruszyć w podróż po Europie, USA i Indiach, by odnaleźć siebie i określić swoje miejsce w świecie.
To od Madeleine zależy, jak potoczą się losy tej trójki – młodych ludzi z marzeniami i perspektywami; całkowicie rożnych, a jednak w jakiś sposób połączonych czytanymi przez siebie lekturami i niekończącymi się rozmowami.
Źródło
Intryga małżeńska, to wciągająca i doskonale skonstruowana opowieść, w której zapach książek i głośno cytowane słowa teoretyków i klasyków literatury mieszają się z wykrzyczanymi w złości i przypływie kąśliwej złośliwości epitetami. Historia miłości i dojrzewania do niej, bogata analiza psychologiczna człowieka borykającego się z kliniczną depresją, a także ludzi, którzy mu towarzyszą, wędrówka przez religijny miszmasz świata – to tylko próbka tego, co znajdziecie w tej wielopłaszczyznowej opowieści, którą czyta się z nieporównywalną do niczego zachłannością.


Jeffrey Eugenides wykonał kawał dobrej roboty, tworząc perełkę literacką o ogromnej sile. Intryga małżeńska to historia rozpalająca wyobraźnię i utwierdzająca w przekonaniu, że współcześni powieściopisarze mają jeszcze wiele do powiedzenia. To opowieść o szukaniu samego siebie, opieraniu życia na ideałach i niespełnionych marzeniach, wreszcie – o dorastaniu do wzięcia życia we własne ręce, której narracja jest niewymuszona i wzbija się wysoko ponad przeciętność. Autor w nieprzyzwoicie dobry sposób operuje dramaturgią i gra na ludzkich emocjach, wykorzystując przy tym wszelkie możliwości jakie daje analiza psychologiczna. Ponadto wciąga czytelnika w korowód postaci i wydarzeń, a nierzadko i pikantnych szczegółów. U Eugenidesa połączenie wątków Matki Teresy i scen łóżkowych w żaden sposób nie powoduje dysonansu. Wręcz przeciwnie – wskazuje na różnorodność i barwność postaci, a także na ich ciągłe poszukiwania i trwanie w drodze do samopoznania i odnalezienia własnego miejsca w świecie.
Pisarz posłużył się słowem w sposób tak przemyślany, że mimo zachowania narracji trzecioosobowej wykreował świat, w którym mamy do czynienia z intymnymi ludzkimi spowiedziami, gdzie bohaterowie obnażają swoje myśli i uczucia, otwierając się przed czytelnikiem i wskazując na to, co najsilniej ich dotyka.
Przy tym wszystkim nad powieścią tą unosi się duch semiotyki w ujęciu Barthesa, Derridy, Eco – wisienka na torcie dla wszystkich filologów – oraz duch literatury. To książka, na którą składają się inne książki, obfitująca w nazwiska i tytuły, stanowiące dla oczytanych doskonały odautorski prezent. W kontekście tytułu i całej tradycji intryg małżeńskich, Eugenides wyrywa się pewnym schematom. Cała książka przypomina uwspółcześnioną wersję tradycyjnych, znanych z wiktoriańskich powieści zachowań i zabiegów towarzyszących marriage plot, jednak zakończenie jest formą buntu – przekreśleniem znanego i wyjściem w nieznane, skądinąd zagraniem doskonale pomyślanym. Ciekawostką jest, że powieść ta zawiera elementy autobiograficzne.
Intryga małżeńska jest dopieszczona pod każdym względem. Wspaniała, pozostawiająca w czytelniku pewną dozę niezaspokojenia, przez co jeszcze silniej uzależnia i sprawia, że myśli się o niej na długo po skończonej lekturze.  Znakomita!

Mole książkowe, KONIECZNIE czytajcie Eugenidesa! Absolutny majstersztyk!


___
Zapraszam do zaglądania na polski oficjalny fanpage autora: klik.

sobota, 27 października 2012

Złudzenia, nerwice i sonaty - Sylwia Zientek

Powieść Sylwii Zientek, to kolejna realizacja coraz popularniejszej dziś literatury, mającej skłonić do szukania prawdy o sobie w przeszłości, relacjach z najbliższymi, gdzie z całą pewnością znajdą się odpowiedzi na pytania o zachowania charakterystyczne, mające podłoże nerwowe. Proza silnie łącząca się z psychologią, budująca fabułę wokół kompleksu Elektry, powielania schematów i zachowań pokoleń wcześniejszych. Zientek skonstruowała swoją powieść na zasadzie bardzo podobnej: oto kobieta w kwiecie wieku zaczyna rozliczać siebie, swoją przeszłość i teraźniejszość. Od lat cierpi na nerwicę, przejawiającą się w zakupoholizmie mającym uciszyć sumienie, uspokoić skołatane nerwy i wytworzyć ułudę poczucia zadowolenia i spełnienia. Każdy wieczór kończy się tak samo – lampką czerwonego wina wypijanego w samotności. Wydaje się wspaniale? Być może, ale problem zaczyna się wtedy, gdy obsesyjne kupowanie rzeczy niepotrzebnych oraz nadmierna skłonność do alkoholu, zamiast nieść ze sobą oczekiwane ukojenie, powoduje jedynie rosnącą frustrację i poczucie osamotnienia. Przedsionek depresji stoi otworem, a wokół nie ma nikogo, kto mógłby podać nam dłoń i wyciągnąć z odmętów życia na marginesie zainteresowania. Andżelika źródeł swojego permanentnego poczucia niespełnienia; na przekór wydawałoby się idealnemu życiu, które z perspektywy osób trzecich, wydaje się być sielanką; szuka w życiu swojej matki – Krystyny. Ona, podobnie jak teraz główna bohaterka, popadła kiedyś w szpony konsumpcjonizmu, próbując pozbyć się dotkliwego i przejmującego poczucia nieobecności męża. Kupowała, kupowała, kupowała. Przebłyski szczęścia były rzadkie i powodowały jedynie dotkliwsze powroty do „normalnego” poczucia nieszczęścia. Nerwice natręctw, złudzenia, że ciągle czegoś im brakuje, że wciąż są nie dość dobre, nie dość bogate, nie dość wykwintne, że nie wspięły się jeszcze na wyżyny i wciąż daleko im do high life’u, spowodowały u obu kobiet poczucie bezsensu istnienia. Weltschmerz w wersji XXI-wiecznej i kobiecej. Obie panie reprezentują model typowego konsumpcjonistę naszych czasów: wiecznie niezadowolonego z siebie, swojego życia i ze swoich najbliższych; przelewającego swoje frustracje do wewnątrz siebie, starającego szukać się niedoskonałości w sobie, tym samym unieszczęśliwiając wszystkich wokół. Książka Zientek skłania do zastanowienia się nad tym, czy aby nie należymy do grona osób ślepo podążających za nowościami; czy nie zbliżamy się niebezpiecznej granicy zakupoholizmu, mającego wynagrodzić nam rzekome życiowe niepowodzenia i czy nie przenosimy swoich frustracji na osoby przebywające z nami na co dzień: czy nie okazujemy komuś bliskiemu pogardy, bo nie spełnia naszych oczekiwań, czy nie ranimy siebie i innych swoim ostentacyjnym niezadowoleniem ze wszystkiego. Nie każdą rzecz uzasadnić można bowiem przeszłością najbliższych, wiele jednak zachowań nieświadomie przenosi się na kolejne pokolenia, budując przyszłość osób nigdy nie dość zadowolonych z życia, dalekich od afirmacji świata, bliższych unieszczęśliwiającego hedonizmu niż codziennej radości z tego, że się jest. Złudzenia, nerwice i sonaty, to nie jest ksiązka budująca napięcie – to ogromny ładunek smutku, gorzkiej refleksji nad kondycją współczesnego człowieka, to próba psychologicznego podejścia do problemów dzisiejszego świata i unaocznienia tego, co w codziennym biegu często pomijamy lub zbywamy wymownym milczeniem. Nie poprawi Wam humoru, ale być może otworzy oczy na problem.

wtorek, 18 września 2012

Spektrum – Krystian Głuszko

Tytuł: Spektrum
Autor: Krystian Głuszko
ISBN: 978-83-933290-5-2
Liczba stron: 124
Wydawnictwo: Dobra Literatura
Rok wydania: 2012

Wystarczająco w życiu naczytałam się o depresji, zaburzeniach emocjonalnych, psychicznych i nerwowych różnych ludzi. Choroby człowieczej duszy i umysłu przestały stanowić dla mnie temat tabu i jakąkolwiek tajemnicę już dawno temu.
Zmuszona przez doświadczenie sięgałam zarówno po literaturę fachową opisującą dokładnie jakie przemiany chemiczne zachodzą w mózgu osoby chorej, ale także po świadectwa osób cierpiących, będących w ciężkiej depresji i nie potrafiących, mimo usilnych prób wydostać się z koszmaru. Takich, którzy nie mieli w sobie dość siły, by próbować, również doskonale przestudiowałam. Miałam w rękach poradniki dla osób, które zetknęły się z ludźmi chorymi, miałam zbiór tekstów, których wobec takich ludzi nie wolno stosować, a w opozycji do całej tej teorii miałam własne doświadczenie choroby i bolesną świadomość reakcji niektórych ludzi na mój stan.
Teraz, gdy po czasie wracam do książek, które za temat obierają sobie trudną rzeczywistość depresji oraz schorzeń często jej towarzyszących, takich jak schizofrenia czy padaczka, moje spojrzenie na wiele spraw jest już inne.
Kiedyś – czytałam z zapartym tchem, widząc jak wiele swoich zachowań mogę odnaleźć w tekście, skrupulatnie notowałam wszelkie przydatne informacje, mając nadzieję, że gdzieś pomiędzy wierszami znajdę pomoc.
Dziś – mój stosunek do lektur tego typu znacznie się zmienił. Choć wciąż czytam z przejęciem, współczuję osobom, które muszą przechodzić przez ten koszmar i łączę się z nimi mentalnie – jest mi czytać coraz ciężej. Odczuwam zmęczenie materiału i choć bardzo chcę poznać te wszystkie historie choroby – nie potrafię tego zrobić z należytą uwagą. Samo czytanie i świadomość, że w żaden sposób nie mogę danej osobie pomóc, obezwładnia mnie i pozbawia tchu. Nie chcę już tylko biernie śledzić czyjeś losy, TAKA pomoc nie jest mi potrzebna, teraz chciałabym zamienić się miejscami i podzielić swoim doświadczeniem, wskazać komuś jakiś kierunek. Cały czas mam wrażenie, że w tym temacie niewiele więcej można powiedzieć – owszem, przyczyny choroby są różne, zależne od człowieka i jego historii życia, jednak sam przebieg, w 99% jest niemalże identyczny. Wbrew pozorom nie tak bardzo się różnimy. Ma to swoje plusy, ma też minusy.

Gdy więc sięgałam po książkę Krystiana Głuszki, który na jej kartach postanowił podzielić się przejmującą historią swojej choroby, kontrowersyjnymi metodami leczenia, oburzającymi opiniami i decyzjami wielu lekarzy – mimo wszystko nie spodziewałam się dowiedzieć niczego więcej ponad to, co już zdołałam poznać. A jednak jego relacja w jakiś sposób odstępuje od poznanych dotychczas. Bardziej niż na szczegółowym opisie wewnętrznych przeżyć, autor pokazuje blaski i cienie swoich zmagań z chorobą, skutki zażywania leków i coraz to dziwniejszych terapii, ale też swoją drogę do odnalezienia nadziei w Bogu. Głuszko pokazuje świat ludzi dotkniętych schizofrenią, nawrotami depresji, wykluczeniem społecznym, o którym wielu nawet nie śniło, zaprasza czytelnika w sam środek historii o złu, które działo się nie w zamierzchłych czasach, lecz w XXI wieku, wieku oświeconym, wieku nauki i postępu. Jak więc możemy wytłumaczyć zabiegi jakim był poddawany? Jak zrozumieć ogrom niezawinionego cierpienia, które niczym małe kamyczki co rusz do ogrodu jego nieszczęścia dodawali kolejni ludzie?
Spektrum, to zapis wyzwolonych emocji autora, który  dzieląc się swoją historią, postanawia obnażyć uczucia najgłębsze, skrywane do tej pory przed wszystkimi.
To wejście w świat osoby, która przez długi czas nie potrafiła odnaleźć siebie, a dla której nadzieją stało się nic innego, jak tylko Miłość.

Jeśli nie boicie się uwolnionych emocji, nie boicie się pokładów cierpienia, smutku, nieraz zniechęcenia, oburzenia i złości, ale też budzącego się współczucia i niejednokrotnie rodzącej się złości – sięgnijcie, otwórzcie oczy na to, co dzieje się wokół Was. Na każdym kroku.

wtorek, 12 kwietnia 2011

"Szukając Noel" Richard Paul Evans

Kiedy przed świętami Bożego Narodzenia zobaczyłam na sklepowych półkach Stokrotki śniegu wiedziałam, że muszę je mieć. Po lekturze pomyślałam, że Richard Paul Evans może być dla mnie autorem, po którego powinnam sięgać w chwilach zwątpienia, melancholii i który naprawdę może zafascynować.
Stokrotkami zostałam urzeczona, postanowiłam więc sięgnąć po najnowszą książkę- Szukając Noel. Choć to dopiero moje drugie spotkanie z pisarstwem Evansa, w oczy rzuca się jego wyraźne zamiłowanie do tematyki świąt Bożego Narodzenia, do kojarzonej z nimi nadziei, atmosfery przebaczenia i miłości.

W książce tej poznajemy Marka. Chłopak traci matkę, dziewczynę, zawala studia, traci wiarę w siebie i w swoje możliwości. Na domiar złego w wybuchu złości ojczym wyrzuca go z domu. Mark wpada w depresję, postanawia skończyć ze swoim życiem.
Jednak zrządzeniem losu psuje mu się samochód i próbując znaleźć w okolicy telefon chłopak poznaje Macy. Dziewczyna, podobnie jak on, wiele w życiu przeszła, straciła matkę, odebrano ją ojcu, rozdzielono z siostrą i umieszczono w rodzinie adopcyjnej, która stosowała wobec niej przemoc.
Po spotkaniu z Markiem postanawia zmienić swoje życie i odnaleźć młodszą siostrę, Noel.

Pomysł na fabułę wydaje mi się dobry. Gorzej już z jego realizacją. Czułam się jak bohaterowie bajki, w której niezmiennie dobro zwycięża ze złem, w której mimo pozornych przeciwności losu bohaterowie wciąż i wciąż spotykają niewyobrażalnie, wręcz sztucznie dobrych ludzi, którzy chętnie pomagają i są życzliwi. Zbyt łatwo i zbyt szybko wszystko się układa.
Przewidywalność aż boli, razi naiwnością.
W związku z tym książka momentami wzrusza, momentami irytuje tak mocno, że miałam ochotę rzucić ją w kąt.

Jednak nie rzucałam. Wyobrażanie o tak idealnym świecie, jest przecież tym, czego szukamy. Każdy z nas chciałby żyć w kraju, w którym istnieje tylko dobro, w którym zło przy odrobinie dobrej woli człowieka samo się naprawia, w którym urazy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chciałabym, żeby w Polsce proces adopcyjny był tak samo prosty, jak ten przedstawiony w utworze.
Ta idylliczność i idealność może wzbudzać nadzieję, może wzruszać, zachęcać do zmian, z drugiej jednak strony, to właśnie przez nią książka bardzo traci na autentyczności. Mimetyczną z pewnością bym jej nie nazwała, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że balansuje na krawędzi z baśnią albo nawet, że właśnie baśń to gatunek jaki reprezentuje.
Gdyby rozpatrywać ją w tej kategorii- broni się idealnie. Czyta się przyjemnie, język jest prosty, czasem pojawi się jakaś warta zapamiętania sentencja, wygrywa dobro.

Ja jednak, mając w pamięci Stokrotki w śniegu, w których dobro również wygrywało, jednak musiało się wysilić ciut bardziej, w których prostota również była pomysłem na powieść, jednak miała znamiona oryginalności- ocenę obniżam.Chyba nie muszę wspominać, że okładkowe nawiązanie do Schmitta ma się nijak do treści.

Komu polecam? Osobom, które cenią baśniowość, które cenią książki, w których dobro zwycięża, które chcą chwili wzruszeń, które jako odskoczni od zła na świecie, potrzebują literackiego substytutu idylli.

3,5/6

Oprawa twarda
Wydanie: pierwsze
ISBN: 978-83-240-1616-7
Opracowanie graficzne: Monika Klimowska , Anna Pol
Rok wydania: 2011
Format: 123x174
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Znak literanova
Cena detaliczna: 32,90 zł

środa, 23 marca 2011

"Ciemna strona małżeństwa" Adam Ross

Zastanawialiście się kiedyś jak wiele książek zostało do tej pory wydanych na świecie? Jak wiele tematów poruszonych i to za każdym razem z zupełnie nowej perspektywy? Zastanawialiście się kiedyś czy nastąpi taki okres kiedy pomysły się wyczerpią? Kiedy nie będzie można dodać już nic więcej?

W literaturze współczesnej coraz rzadziej, mimo usilnych starań autorów, można spotkać tematykę nową, świeżą. Właściwie jest to chyba niemożliwe. Jednak zawsze fascynowało mnie jak to możliwe, że na temat miłości powstała niezliczona ilość historii, a żadna się nie powiela. Każda niesie za sobą coś innego.
Jednak o wielkie zaskoczenia w tej materii trudno.
A mimo to…

Zdarzają się debiuty pisarskie, które zapadają głęboko w pamięć, które poruszają całym naszym dotychczasowym światem. Na rynku czytelniczym pojawiają się jednostki, które chcą przekazać coś nowego, które swoim spojrzeniem na świat, wyobraźnią i warsztatem pisarskim porywają czytelnika w prawdziwą, niezapomnianą podróż w nieznane.
Takim autorem stał się w moim odczuciu Adam Ross.

„Ciemna strona małżeństwa” to jego literacki debiut. Tytuł zdecydowanie chwytliwy, przywodzący na myśl szeroką gamę skojarzeń.  
Przyznam szczerze, że prawdziwe zauroczenie przeżyłam jednak po obejrzeniu oryginalnej wersji książki.[klik] Zarówno magnetyzującej okładki, jak  tytułu, który jest może mniej absorbujący niż polski przekład, jednak po lekturze książki  zdecydowanie bardziej zastanawiający i skłaniający do rozmyślań nad tym czy chodzi o oczywistego, występującego w tekście Pana Ziarenko, czy o wielką metaforę, grę z czytelnikiem.

A grę Ross prowadzi od samego początku.

„Ciemna strona małżeństwa” to próba dogłębnej analizy korelacji związku małżeńskiego z morderstwem. Autor prowokuje do rozmyślań nad tym czy każde małżeństwo, prędzej czy później  musi kończyć się chociażby wirtualnym, rozgrywającym się w umyśle aktem morderstwa, czy każdy związek prędzej czy później skazany jest na wypalenie, na niszczenie siebie nawzajem.
Bohaterami powieści są David Pepin, kochający swoją żonę od pierwszego z nią spotkania, jednak obsesyjnie myślący o jej śmierci. Jest on twórcą gier komputerowych, jednak postanawia napisać książkę, w której rozważa różne wersje śmierci małżonki. Staje się to jego ucieczką od problemów w związku.
Pewnego dnia Alice zostaje znaleziona martwa, a David staje się głównym podejrzanym.
Śledztwo prowadzą Hastroll oraz Sheppard- oboje doświadczeni przez małżeńskie życie, małżeńskie kłopoty, obsesje swoich żon i małe codzienne wojny.
Ich śledztwo nieuchronnie prowadzi do poznania treści książki Davida oraz do Mobiusa- płatnego zabójcy.

Powieść tę bardzo ciężko zaklasyfikować do jednego gatunku. Jest to synkretyczne zestawienie kryminału, powieści psychologicznej, powieści sensacyjnej, analizy policyjnej, głęboko poruszającej powieści o miłości.
Autor dotka wielu ludzkich dramatów-  chorych relacji z drugim człowiekiem, wielokrotnych poronień, problemów z akceptacją samego siebie, otyłością.
Opisy stają się momentami naturalistyczne, piękny język przerywany rynsztokowym słownictwem, jednak całość robi wrażenie piorunujące.
Autor posiada bardzo dobrze wykształcony warsztat pisarski, każde słowo wydaje się być dokładnie przemyślane, wyważone. W tej książce nic nie jest przypadkowe.
Może stać się ona kompendium wiedzy o Hitchcocku, o jego warsztacie pracy oraz o jego poglądach na małżeństwo. Bowiem paradoksalnie David i Alice poznali się na projekcji jego filmów..

Zastanawiający jest wielokrotnie powtarzający się w tekście motyw Wenus z Milo, ale jego znaczenie pozostawiam rozważaniom każdego czytelnika…:)

Nie znajduję innego słowa na opisanie tej książki niż przejmująca.
Przejmująca, zajmująca, fascynująca i niepokojąca.
Objawił się prawdziwy talent. Z niecierpliwością czekam na następne powieści.


Premiera książki miała miejsce dzisiaj;) Jeśli szuakcie czegoś niebanalnego i naprawdę dobrego- ta książka jest zdecydowanie warta swojej ceny i tego, by znaleźć, swoje miejsce na Waszych półkach!

 Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sonia Draga

piątek, 11 marca 2011

"Fantastyczne samobójstwo zbiorowe" Arto Paasilinna

Nareszcie nadeszło moje wyczekiwane drugie spotkanie z Arto Paasilinną. Tym razem sięgnęłam po jego „Fantastyczne samobójstwo zbiorowe”.

Już sam tytuł wydał mi się frapujący, a moja chęć czytania wzmogła się po zapoznaniu się z opisem na okładce.
Powieść ta zaczyna się w momencie gdy Onni Rellonen oraz pułkownik Hermanni Kemppainen wiedzeni chęcią popełnienia samobójstwa, zrządzeniem losu znaleźli się w tym samym czasie, w tej samej szopie.
Po dłuższej dyskusji postanawiają oni odroczyć swoją śmierć, a miast niej powołać do życia grupę Anonimowych Śmiertelników zrzeszającą osoby chcące raz na zawsze pożegnać się ze swoim życiem. Dają ogłoszenie do gazety, na które odpowiada ponad sześćset osób, urządzają seminarium, na którym ustalają dalszy sposób działania grupy. Rozpoczynają podróż po śmierć, wspólnie ustalają, która metoda samobójstwa będzie najlepsza i najbardziej spektakularna. Jednak najpierw odbywają wojaże po Europie, chcąc jak najpełniej przeżyć ostatnie dni swojego ziemskiego życia.

Powieść ta jest pełna humoru oraz nadziei. Raz po raz wywoływała na mej twarzy uśmiech. Mimo, że przedstawia losy osób okrutnie potraktowanych przez życie, niesie ze sobą wiele pogody, ciepła i radości. Wskazuje jak wiele zależy od naszego otoczenia oraz nastawienia. Ukazuje podróż po prawdziwe szczęście, podróż po wyzwolenie.

Absurdalność niektórych scen i pomysłów wywoływała u mnie lawiny śmiechu. Postaci i ich niejednokrotnie osobliwe pomysły składają się na wyjątkowość tej książki.
Co prawda, zakończenie jest dość przewidywalne, jednak prawdziwą przyjemnością było dla mnie dobrnięcie do niego, przekonanie się, co jeszcze czeka bohaterów przed ich ostateczną decyzją.
Choć wydawać by się mogło, że książka o samobójcach stanie się nudną, moralizatorską prozą, wyszczególniającą portrety psychologiczne postaci oraz analizująca ich kondycję nic takiego nie ma u Paasilliny miejsca. Autor oszczędza nam nudnych wywodów, a zamiast tego serwuje całkiem nowe, świeże spojrzenie na kwestię osób pozbawionych chęci do życia.
Warto się  z nią zapoznać;)

4,5/6