Kiedy przed świętami Bożego Narodzenia zobaczyłam na sklepowych półkach Stokrotki śniegu wiedziałam, że muszę je mieć. Po lekturze pomyślałam, że Richard Paul Evans może być dla mnie autorem, po którego powinnam sięgać w chwilach zwątpienia, melancholii i który naprawdę może zafascynować.
Stokrotkami zostałam urzeczona, postanowiłam więc sięgnąć po najnowszą książkę- Szukając Noel. Choć to dopiero moje drugie spotkanie z pisarstwem Evansa, w oczy rzuca się jego wyraźne zamiłowanie do tematyki świąt Bożego Narodzenia, do kojarzonej z nimi nadziei, atmosfery przebaczenia i miłości.
W książce tej poznajemy Marka. Chłopak traci matkę, dziewczynę, zawala studia, traci wiarę w siebie i w swoje możliwości. Na domiar złego w wybuchu złości ojczym wyrzuca go z domu. Mark wpada w depresję, postanawia skończyć ze swoim życiem.
Jednak zrządzeniem losu psuje mu się samochód i próbując znaleźć w okolicy telefon chłopak poznaje Macy. Dziewczyna, podobnie jak on, wiele w życiu przeszła, straciła matkę, odebrano ją ojcu, rozdzielono z siostrą i umieszczono w rodzinie adopcyjnej, która stosowała wobec niej przemoc.
Po spotkaniu z Markiem postanawia zmienić swoje życie i odnaleźć młodszą siostrę, Noel.
Pomysł na fabułę wydaje mi się dobry. Gorzej już z jego realizacją. Czułam się jak bohaterowie bajki, w której niezmiennie dobro zwycięża ze złem, w której mimo pozornych przeciwności losu bohaterowie wciąż i wciąż spotykają niewyobrażalnie, wręcz sztucznie dobrych ludzi, którzy chętnie pomagają i są życzliwi. Zbyt łatwo i zbyt szybko wszystko się układa.
Przewidywalność aż boli, razi naiwnością.
W związku z tym książka momentami wzrusza, momentami irytuje tak mocno, że miałam ochotę rzucić ją w kąt.
Jednak nie rzucałam. Wyobrażanie o tak idealnym świecie, jest przecież tym, czego szukamy. Każdy z nas chciałby żyć w kraju, w którym istnieje tylko dobro, w którym zło przy odrobinie dobrej woli człowieka samo się naprawia, w którym urazy znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Chciałabym, żeby w Polsce proces adopcyjny był tak samo prosty, jak ten przedstawiony w utworze.
Ta idylliczność i idealność może wzbudzać nadzieję, może wzruszać, zachęcać do zmian, z drugiej jednak strony, to właśnie przez nią książka bardzo traci na autentyczności. Mimetyczną z pewnością bym jej nie nazwała, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że balansuje na krawędzi z baśnią albo nawet, że właśnie baśń to gatunek jaki reprezentuje.
Gdyby rozpatrywać ją w tej kategorii- broni się idealnie. Czyta się przyjemnie, język jest prosty, czasem pojawi się jakaś warta zapamiętania sentencja, wygrywa dobro.
Ja jednak, mając w pamięci Stokrotki w śniegu, w których dobro również wygrywało, jednak musiało się wysilić ciut bardziej, w których prostota również była pomysłem na powieść, jednak miała znamiona oryginalności- ocenę obniżam.Chyba nie muszę wspominać, że okładkowe nawiązanie do Schmitta ma się nijak do treści.
Komu polecam? Osobom, które cenią baśniowość, które cenią książki, w których dobro zwycięża, które chcą chwili wzruszeń, które jako odskoczni od zła na świecie, potrzebują literackiego substytutu idylli.
3,5/6
Oprawa twarda
Wydanie: pierwsze
ISBN: 978-83-240-1616-7
Opracowanie graficzne: Monika Klimowska , Anna Pol
Wydanie: pierwsze
ISBN: 978-83-240-1616-7
Opracowanie graficzne: Monika Klimowska , Anna Pol
Rok wydania: 2011
Format: 123x174
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Znak literanova
Cena detaliczna: 32,90 zł
Format: 123x174
Ilość stron: 320
Wydawnictwo: Znak literanova
Cena detaliczna: 32,90 zł
No cóż, może kiedyś :).
OdpowiedzUsuńCzaję się na tę książkę od jakiegoś czasu i w końcu będę musiała ją przeczytać i przekonać się czy przypadnie mi do gustu:))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!!
Kiedyś mi pożyczysz ;p
OdpowiedzUsuństokrotki i noel zajmują pierwsze pozycje na zakupowej liście, która mam nadzieje zrealizować pod koniec miesiąca :)
OdpowiedzUsuńCaroline Ratliff: nie zniechęcam;))
OdpowiedzUsuńViconia: Oczywiście!
kasandra_85: przekonaj się, przekonaj:))
Varia: ze swojej strony bardziej polecam Stokrotki, jednak do Noel też nie zniechęcam:)
Wiesz, niesamowicie mnie zachęciłaś, a w bibliotece widziałam "Stokrotki"... :)
OdpowiedzUsuńDomi: cieszę się:)) Pędź, pędź, zwłaszcza po Stokrotki, choć szczerze mówiąc na Twoim miejscu poczekałabym na Boże Narodzenie z ich lekturą...;)
OdpowiedzUsuńJakoś nie bardzo zachęca mnie ta baśniowość, ale recenzja jest świetna :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz na moim blogu, mam nadzieję, że jeszcze do mnie zajrzysz :) Dodaję Twój blog do odwiedzanych ;) Pozdrawiam ;)
Kiedyś może i przeczytam, ale teraz jakoś nie mam na nią ochoty ;)
OdpowiedzUsuńpandorcia: rozumiem;)
OdpowiedzUsuńPomimo tego, że zwróciłaś uwagę na kilka wad tej książki, to ja jednak nadal mam na nią ogromną ochotę. I nawet nie chodzi tu o treść, bo opis fabuły nie zaintrygował mnie jakoś mocno. Po prostu ogromnie podoba mi się okładka! :) A i po "Stokrotki..." pewnie sięgnę, tyle, że raczej w okolicach Bożego Narodzenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Liliowa: Tak sobie myślę, że gdybym i tę pozycję czytała w okolicach Bożego Narodzenia, to mogłaby mi się bardziej spodobać. Klimat sprzyja takim książkom;)
OdpowiedzUsuńChyba sobie jak na razie odpuszczę tę książę
OdpowiedzUsuńZ jednej strony chciałabym przeczytać, z drugiej ta cudowność i bajkowość może mnie irytować. chyba poczekam na Boże narodzenie, kiedy tego typu książki nie przeszkadzają :)
OdpowiedzUsuńDosiak: Masz całkowitą rację, też tak uważam;)
OdpowiedzUsuńdm1994: :)
http://pisanyinaczej.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJa również zakończyłem czytanie i osobiście jestem pod wrażeniem. Piękna książka
A ja się przyznam bez picia, tak jak do Stokrotek tak i do Noel podeszłam nieufnie. Nie kupię ale z pewnością wypożyczę egzemplarz biblioteczny.
OdpowiedzUsuńUrzekły Cię Stokrotki? W takim razie od nich zacznę :)