W poezji Renaty Winczewskiej przeglądałam się jak w lustrze.
Przez świty to jej
tomik debiutancki, jak się domyślam, gromadzący w sobie jej najbardziej
reprezentatywne teksty, a jednak – widać w nich ogromny potencjał i wiele
mądrości – życiowej, tej bardziej ode mnie oczekiwanej w liryce, niż często
przesadnie eksponowana wiedza o gatunkach, metaforach i innych środkach
niezbędnych do pisania w obrębie owego rodzaju literackiego. Woluminowi temu
patronuje jednorodność tematyczna, którą bardzo prosto jest wychwycić i
odczytać, a także – uznać jako własną.
Sądzę, że poetka ta, mimo młodego wieku, posiadła zdolność
[albo jej zaczątek] pisania o pewnych doświadczeniach, które jednocześnie
składają się na empirię wspólnotową, zwłaszcza wśród kobiet.
Większość tekstów zawartych w omawianym tomie poświęcona
jest rozdzierającemu smutkowi, pustce i osamotnieniu – jak się domyślam
pomiłosnej agonii, powolnemu staczaniu się w odmęty rozpaczy, depresji
przedstawianej jako zamarznięte jezioro. Winczewska mocno się odsłania we
własnych utworach, dokonuje swoistej wiwisekcji, introwertycznej kontroli tego,
co dzieje się w jej duszy. Z niezwykłą precyzją i dokładnością nazywa stany
znane ludziom borykającym się z otępiającą depresją – już nie chcę być/chcę nie być.[1] Sięga głęboko,
świdrując własne wnętrze, ocierając się nawet o granice ekshibicjonizmu. Jej
teksty są pełne niewyrażalnego bólu, kipią od emocji, palących ran, nieprzepracowanego
cierpienia.
Znajdują się jednak elementy optymistyczne, niosące nadzieję na ponowne odnalezienie sensu i nadziei. Nie jest to bowiem wolumin jedynie depresyjny – to raczej swoiste wołanie o pomoc, o ukojenie lęków i obecność.
Znajdują się jednak elementy optymistyczne, niosące nadzieję na ponowne odnalezienie sensu i nadziei. Nie jest to bowiem wolumin jedynie depresyjny – to raczej swoiste wołanie o pomoc, o ukojenie lęków i obecność.
Kilka z nich szczególnie zapadło mi w pamięć. Więcej –
poczułam, że znam te słowa, że gdzieś już je widziałam, że ktoś dawno temu
wyrył je w mojej głowie, a teraz mam jedynie okazję je rekonstruować i
rewidować. Déjà vu.
Tomik ten to speculum
(nie)mojego życia, odbijające je dokładnie takim jakim było i jest – bez
zniekształceń, zakłóceń, nierówności. Bolesna lektura, jednak bardzo
katartyczna. Bez zbędnych słów, nachalnego patosu i buńczuczności. Choć teksty
zebrane w tomiku spisane są ręką młodej kobiety, jej doświadczenia będą bliskie
nie tylko wchodzącym w dojrzałość nastolatkom – Winczewskiej udało się uchwycić
uczucia wielu, znajdujących się niekoniecznie w podobnej sytuacji, a
analogicznie ją odbierającej.
[1] Wysoko 2 [w:] Przez świty,
Renata Winczewska, Warszawa 2013, s.62.
ból, cierpienie, depresja, miłość, nadzieja, osamotnienie, poezja, samotność, smutek, Sztukater, wiersze, Wydawnictwo WFW, żal
Okładka książki jest intrygująca i gdybym znalazła ją na półce w bibliotece, to pewnie sięgnęłabym po nią ze względu na okładkę.
OdpowiedzUsuńChętnie zajrzę :)
OdpowiedzUsuń