Książka Roberta Rossa zachwyciła mnie swoją okładką i –
niestety – na tym jej zalety się kończą. Miałam szczerą nadzieję na lekką,
aczkolwiek absorbującą historię miłosną, a tymczasem dostałam ckliwą opowieść,
w której wszystko dzieje się za szybko. Ta książka, to przeżuwanie i wypluwanie
raz przeżutych kawałków, tak dobrze znanych z literatury – czy to wysokiej
próby, czy to brukowej. Przy tematyce miłosnej łatwo popaść w banał i już na
wstępie zniszczyć potencjalnie ciekawy wątek, zamieniając go w festiwal
pustych, a przy tym przewidywalnych gestów, w którym naiwność goni naiwność,
czyniąc tekst schematycznym do bólu. Mikroświat bohatera jest uformowany bardzo
przewidywalnie.
A zapowiadało się niezwykle interesująco! Oto mężczyzna przypadkowo poznaje w księgarni kobietę, która sięga po tę samą co i on pozycję. Ich spojrzenia się spotykają, wymieniają kilka kuriozalnych zdań, po czym każdy idzie w swoją stronę, nie zdając sobie sprawy, że ich życie właśnie uległo całkowitej przemianie – nabrało sensu, ubranego w zauroczenie i młodzieńczą fascynację, a być może – w dalszej drodze także i miłość. Piotrek, to pełen pragnień młodzieniec, który spotkaną dziewczynę idealizuje i w której uosabia swoje najskrytsze pragnienia. Jawi mu się ona jako idealna, jako spełnienie jego marzeń i snów, budowanych na wiedzy o bohaterach literackich i ich emocjonalnych wędrówkach. O swoich uczuciach non stop rozmyśla, coraz bardziej je wzmagając i nadając im większego niż powinno znaczenia. Od euforii popada w rozpacz na myśl o niemożności ponownego spotkania. Los jednak szykuje dla niego niespodziankę, która sprawi, że bohater będzie miał szansę skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością, którą dopiero teraz dane mu będzie poznać w pełni.
A zapowiadało się niezwykle interesująco! Oto mężczyzna przypadkowo poznaje w księgarni kobietę, która sięga po tę samą co i on pozycję. Ich spojrzenia się spotykają, wymieniają kilka kuriozalnych zdań, po czym każdy idzie w swoją stronę, nie zdając sobie sprawy, że ich życie właśnie uległo całkowitej przemianie – nabrało sensu, ubranego w zauroczenie i młodzieńczą fascynację, a być może – w dalszej drodze także i miłość. Piotrek, to pełen pragnień młodzieniec, który spotkaną dziewczynę idealizuje i w której uosabia swoje najskrytsze pragnienia. Jawi mu się ona jako idealna, jako spełnienie jego marzeń i snów, budowanych na wiedzy o bohaterach literackich i ich emocjonalnych wędrówkach. O swoich uczuciach non stop rozmyśla, coraz bardziej je wzmagając i nadając im większego niż powinno znaczenia. Od euforii popada w rozpacz na myśl o niemożności ponownego spotkania. Los jednak szykuje dla niego niespodziankę, która sprawi, że bohater będzie miał szansę skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością, którą dopiero teraz dane mu będzie poznać w pełni.
Mimo pozornie ciekawej fabuły, wszystko w tej książeczce
dzieje się błyskawicznie. Tłumaczyć mogłaby to młodzieńcza brawura, jednak nawet
ona nie rozwiązuje kwestii zbyt szybkiego przechodzenia od braku jakichkolwiek
uczuć do euforycznego wręcz zakochania, rozbłyskającego w przeciągu kilku
sekund, bez jakiejkolwiek fazy przejściowej, z pominięciem subtelnych wzruszeń
pierwszego zauroczenia, z ukierunkowaniem na seksualność i miłość fizyczną,
daleką od tej idealnej, jaką w oczach Piotrka pierwotnie uosabiała Wiktoria. Minipowieść
Rossa to narracja o pierwszym uczuciu, pełnym rozczarowań i niespełnień, w
której brak jednak emocjonalnego koktajlu, jaki zazwyczaj gwarantują historie
miłosne.
Ocieka trywialnością, nudą i bezbrzeżną szablonowością.
Ross podarował czytelnikowi tekst pretendujący do miana naiwnej
ramotki, który w żaden sposób nie zaspokaja, nawet tych najmniejszych oczekiwań
odbiorcy, związanych z typem lektury, po którą sięgnął. Całość jest
pretensjonalna, dobijająco słaba i niesłychanie nużąca. Jedyną jej zaletą
oprócz okładki, jest stosunkowo mała objętość, dająca nadzieję na szybkie
opuszczenie tego koszmaru klasy B. Kompletne nieporozumienie. A szkoda, bo
miłość, której źródła upatruje się w spotkaniu w księgarni, mogłaby stanowić
wspaniałą podstawę do opowiedzenia wzruszającej i absorbującej nas, moli
książkowych, historii.
uuu ja już przeżułam mimo że książki nie czytałam...
OdpowiedzUsuńHaha, to świadczy samo za siebie!
UsuńSzkoda, że tak ciekawy pomysł na fabułę, autor zupełnie spaprał.
OdpowiedzUsuńNo, niestety. Może ktoś inny lepiej wykorzysta ten pomysł, nadając mu realnej wartości?
UsuńA mogło być tak pięknie :) cóż, przynajmniej teraz wiem żeby nie tracić czasu na tę pozycję :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, nie ma sensu. Choć jej lektura zajmuje mniej niż godzinę, to jednak ten czas można z powodzeniem wykorzystać na coś innego;)
Usuń88 stron? To ciut za mało na powieśc.
OdpowiedzUsuńOtóż to, toteż nazwałam ją minipowieścią:) Opowiadanie też to nie jest, choć właściwie sama nie wiem, CO to miało być w zamyśle, bo wyszło liche dziełko.
OdpowiedzUsuńWitajcie, Przyjaciele,
OdpowiedzUsuńNo przykro mi, że Was zawiodłem,
ale miło, że ktoś z Was jednak spojrzał na moje dzieło.
Szczerze mówiąc, sam z niego nie jestem zadowolony, chociaż jest mi drogie jako pierworodne.
Mam już drugie, wydaje się, trochę lepsze.
Jestem ciekaw, jak Wam się spodoba :-)