Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Irlandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Irlandia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Zbrodnia nad urwiskiem - Marta Matyszczak



Oto prywatny detektyw, Szymon Solański, znajduje się w nieciekawej sytuacji – Róża zniknęła bez śladu, pozostawiając go z pytaniami bez odpowiedzi, a pieniądze kończą mu się w zastraszającym tempie. Po rozwiązaniu sprawy Marianny Biel, jego życie diametralnie się zmieniło, z czym bohater nie do końca umie sobie poradzić. Gdy Gucio – psi detektyw – zaczyna widzieć ich przyszłość w ciemnych barwach, na parę spada nieoczekiwane zlecenie – mają odnaleźć zaginioną wnuczkę pewnego bogatego mężczyzny, płacącego krocie za podjęci się sprawy. Ślad za nią wiedzie aż na irlandzką wyspę Inishmore, na którą to udaje się nasza nietypowa para.

Na miejscu – wbrew oczekiwaniom Solańskiego – odnalezione zostają zwłoki. Bohater, który liczył na prostą sprawę – wyrwanie Kasi Walasek z imprezowego ciągu i odstawienie jej do dziadka – otrzymuje kolejną zagwozdkę z morderstwem w tle. Podejrzanymi w sprawie stają się mieszkańcy Kelly’s Bed&Breakfest – miejsca, w którym pracowała dziewczyna. Solański musi przesłuchać skąpą właścicielkę pensjonatu, która wielu osobom zaszła za skórę, Francuza o dość ekscentrycznym zachowaniu i innych podejrzanych znajdujących się w pobliżu. Na miejscową policję nie ma co liczyć – zajęta jest nie czym innym, jak romansowaniem z… Różą Kwiatkowską.

Zbrodnia nad urwiskiem pokazuje nie tylko, jak mały jest świat, ale także jak przypadek może zdeterminować czyjeś życie, czyniąc z niewinnych istot ofiary.

Przed Solańskim i Guciem wcale nie łatwe dochodzenie, tym bardziej, że emocje buzujące w bohaterze i wspierającej go w akcji Róży nie gasną, podgrzewając atmosferę śledztwa. W  irlandzkich warunkach słoty i mgły, takie buchające żarem relacje dodają życiu pikanterii.

Marta Matyszczak po raz kolejny trafiła w moje upodobania i zamiłowania – pierwsza część serii tocząca się w moich okolicach urzekła mnie swojskością; druga zaś – irlandzka – to odpowiedź na moje marzenie podróżnicze. Do Irlandii tęsknię od lat i bardzo się cieszę, że Zbrodnia nad urwiskiem połączyła zarówno to pragnienie podróży, jak i jeden z moich ulubionych gatunków literackich. A że przy okazji się pośmiałam, a wizerunek chłodnej i deszczowej Irlandii został –  paradoksalnie – ocieplony – tym większe brawa dla autorki, która zdecydowanie wyróżnia się stylem na wielkiej scenie polskiego kryminału.

Polecam!


środa, 10 maja 2017

Dźwięki duszy [Lirogon - Cecelia Ahern]



Podczas kręcenia filmu dokumentalnego zwieńczającego materiał o dwu braciach bliźniakach, po śmierci Toma, jednego z nich, głęboko w leśnej dziczy, przez grupę filmową odnaleziona zostaje wyjątkowa dziewczyna, długo ukrywana przed światem. Laura porozumiewa się z nim nieco inaczej niż inni ludzie – uczy się go i oswaja, naśladując nowo zasłyszane dźwięki.

Jej zachowanie przypomina lirogonaptaka mającego praktycznie nieograniczone zdolności mimetyczne. Niezwykły talent z miejsca zostaje dostrzeżony przez Solomona, mężczyznę równie wrażliwego na dźwięki, z którym od razu nawiązuje nić porozumienia oraz Bo – jego życiową i zawodową partnerkę, chcącą wykorzystać dziewczynę, by za jej przyczyną wypromować kolejny film, mający być dopełnieniem jej kariery. Z tego powodu, mimo sprzeciwu Sola, angażuje ją w program StarrQuest, ten zaś w krótkim czasie robi z niej celebrytkę. Dziewczyna zagubiona jest w chaosie świata, który dopiero poznaje. Kakofonia dźwięków towarzysząca jej każdego dnia, wprowadza w jej życie napięcie i zagłusza odgłosy jej młodego serca. Serca po raz pierwszy przeżywające prawdziwą miłość, która – jak się wydaje – będzie niemożliwa do spełnienia. 

Źródło


Trudności z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości, mnogość nowych obowiązków, zadań do wykonania i poleceń koniecznych do wykonania na mocy umowy z programem telewizyjnym przytłaczają dziewczynę, powoli tracącą kontakt z osobami, którym zawdzięcza ujawnienie światu po latach życia w ukryciu i odosobnieniu.


Cecelia Ahern po chwilowym spadku formy znów zachwyca. Ujęła mnie historią Laury, całkowicie kupiłam jej nieprzystawalność do dzisiejszych realiów, jej wyobcowanie, a jednocześnie autentyczność, jakiej próżno dziś szukać. Kobieta wyrażała siebie w sposób całkowicie naturalny, czując, że jej serce w końcu może zostać oswojone. 

Lirogon to chwytająca za serce historia nieśmiałej dziewczyny i jej wielkiego talentu, mającego moc przemieniać dusze tych, którzy się z nim zetkną. Niezwykle szczera, naturalna, odarta ze sztuczności współczesnych.

Przy tym wszystkim to opowieść o zgiełku wielkiego miasta oraz mediów i skontrastowanym z nim życiu w leśnej ciszy. Piękna historia, wychwalająca łączność z naturą, mogącą umożliwić odnalezienie samego siebie, a także piętnująca pogoń za sławą i pieniądzem za wszelką cenę, nawet za cenę szczęścia i wolności innych ludzi. Na czasie, choć wcale nie moralizatorska rzecz o kilku bolączkach współczesnego świata. Ahern z właściwą sobie subtelnością i trafnością dokonuje pewnej diagnozy społecznej, ubierając ją w świetną powieść, od której nie sposób się oderwać, i która pozostaje z czytelnikiem na długo. Sama zaś historia miłości rodzącej się w książce, to miód na serce - narodziny pięknego, czystego uczucia wnoszą w czytelnika radość i nadzieję. 

Szalenie mi się podobała.

PO-LE-CAM!

Lirogon - źródło


Czytaj również:





czwartek, 26 lutego 2015

O tym jak chciałam wydać 300 zł na książkę (Love, Rosie, Na końcu tęczy – Cecelia Ahern).


Tytuł: Love, Rosie (Na końcu tęczy)
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
ISBN: 9788377587461
Ilość stron: 512
Cena: 39,99 zł


Historia moja i Love, Rosie jest burzliwa.  Książka ta, rok temu funkcjonująca jeszcze jedynie pod tytułem Na końcu tęczy, była kilka lat temu nie do zdobycia. Użytkownicy Allegro proponowali za nią niebotyczne sumy rzędu 300 zł. Po latach poszukiwań książki – jedynej brakującej mi do kolekcji Ahern – byłam w  stanie zaoszczędzić te pieniądze i je wydać. Powieść ta urosła już w  moich oczach do rangi legendy i nie mogło być mowy o tym, że nie zdobędę jej wszelkimi możliwymi sposobami. Gdy już pełną kwotę miałam prawie odłożoną, coś skierowało mnie do nieistniejącego już antykwariatu Miś w  Katowicach. Gdy tam weszłam, wśród masy książek, pierwszy w  oczy rzucił mi się niepozorny, czerwony grzbiet. Niemalże do niego podbiegłam i tak oto moim oczom ukazało się niebywale zadbane wydanie Na końcu tęczy za 15 zł. 15 zł gdy ja chciałam wydać za nią ponad 300! Podeszłam do kasy, bez wahania wyciągnęłam odliczoną kwotę i tu kolejne zaskoczenie – cena była jeszcze niższa niż na okładce, bo antykwariat przeznaczono właśnie do likwidacji. Moje marzenie kosztowało 10 zł. Byłam wniebowzięta!

Kilka miesięcy później książkę wznowiono w  wydaniu pocket, a teraz na rynek trafiła ona pod nowym tytułem, z  nową szatą graficzną, wywołując masę wspomnień.

Nie piszę o tym wszystkim bez przyczyny. Ahern to pisarka, którą wręcz bałwochwalczo czczę. Każdą jej książkę czytam z namaszczeniem i oczekuję jej jak kania deszczu. Po moich przygodach ze zdobyciem Na końcu tęczy mogłoby się wydawać, że posiadłam skarb. I to, ze zdobyłam ją za 10 zł było dla mnie ratunkiem – nie wiem bowiem czy ze względu na związane z  trudnościami ze zdobyciem jej oczekiwania były za wysokie, czy po prostu książka ta nie należy do najlepszych w  dorobku Ahern – po pierwszej lekturze czekał mnie spory zawód. To nie tak, że uznałam ją za słabszą niż poprzednie – ona mi się po prostu nie podobała. Była kiepska. Słaba. Mierna. Niewarta 300 zł, które byłam skłonna na nią wydać.

Byłam zła, że legenda w zderzeniu z  rzeczywistością nie była już tak godna uwagi.
Zapytacie po co w  takim razie czytałam ją drugi raz, po co mi wznowienie?
Dla konfrontacji. Czas łagodzi wszystko, a od czasu mojej pierwszej lektury trzy lata temu, powieść wciąż zbierała pozytywne recenzje. Postanowiłam więc zmierzyć się z  nią raz jeszcze i sprawdzić czy mój nienajlepszy odbiór był spowodowany czymś innym niż słaba proza.

I oto efekty.
Rosie i Alex to para nierozłączna od wczesnego dzieciństwa. Dzielili ze sobą sekrety, spędzali wspólnie wiele chwil. Do czasu, gdy rodzice Alexa zdecydowali się na przenosiny z  Irlandii do Ameryki. Rozstanie było dla dwójki przyjaciół bardzo bolesne, niestety nie byli zdolni mu zapobiec: ich przyjaźń mogłaby się w  ten sposób zakończyć, podobnie jak pewnie zakończyła się relacja wielu ludzi. Młodzi jednak nie ustają w podtrzymywaniu relacji, wymieniając między sobą korespondencję, w której wciąż byli sobą – żartobliwi, uśmiechnięci, życzliwi wobec siebie nawzajem, ale także szczerze, przez co nie unikali tego, co smutne – zmęczenia pracą, kolejnymi fatalnymi związkami.
I to właśnie formę korespondencji przybiera ta opowieść – wymienianych listów, krótkich wiadomości, obfitujących w  denerwujące mnie, nazistkę językową, aczkolwiek poniekąd urocze błędy ortograficzne.  
W  istocie to opowieść o rozłące i o tym, że wcale nie musi ona oznaczać końca cennych relacji.
Jak mi się czytało? Tym razem lepiej, choć wciąż irytowało mnie to, że tak trudno było się Alexowi i Rosie przyznać przed sobą do własnych uczuć i dopiero w  takiej prawdzie budować życie, a nie wciąż gonić i gonić za białym króliczkiem.

Polecam, choć ci którzy szukają tu typowej dla Ahern magii – nie znajdą jej. Nie ma wydarzeń z  pogranicza fantastyki, jest czyste życie. I pewnie właśnie to spowodowało mój ostudzony zapał.

Nadal, pomimo upływu czasu, uważam, że nie jest to najlepsza powieść w  dorobku Ahern, ale w  tym sądzie jestem chyba osamotniona:)
Polecam zatem lekturę i zachęcam do polemiki:)



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Z parasolem przez Irlandię - Tsanko Ivanov


Tytuł: Z parasolem przez Irlandię
Autor: Tsanko Ivanov
Wydawnictwo: Novae Res
ISBN: 978-83-7942-187-9
Ilość stron:118
Cena: 23 zł


To najbardziej nietypowy i najbardziej przydatny (nie)przewodnik po Irlandii (i w ogóle) jaki kiedykolwiek miałam w ręku!
Tsanko Ivanov zabiera nas do kraju i prowadzi przez niego w taki sposób, byśmy nie tylko nie zabłądzili, ale też wiedzieli jak w jakiej sytuacji się odezwać, co znaczą poszczególne, przy pierwszym usłyszeniu obco brzmiące, zwroty, co dla Irlandczyków ma naprawdę wielką wagę, jak wygląda ich styl życia, czego się spodziewać, a czego nie.
I jest przy tym tak bezpośredni i wyluzowany (to się naprawdę czuje!), że chęć na odwiedzenie Zielonej Wyspy zostaje po raz kolejny rozpalona!
Oczywiście, autor nie mami nas zapierającymi dech w piersiach widokami, lecz stawia sprawę uczciwie, pokazując to, co w irlandzkiej modzie i garderobie podstawowe: parasol, przeciwdeszczowa i ciepła odzież, kalosze.
Pisarz uporządkował swoje przemyślenia, nadając im formę XI podstawowych części, dodając do nich na koniec kilka słów od siebie oraz anegdotki zasłyszane w Dublinie.
Temu, co znajdziemy w środku nadał Ivanov następujące tytuły, wyznaczające jednocześnie kierunek rozważań:
Przyjechałem z Polski, Rozmowa z Dublińczykiem, Miasta Irlandii i Dublin, Irlandczycy, Po prostu Irlandia, Edukacja, Religia, Sporty, Odwiedziny, Tygrys celtycki.

Kapitalny, inny od wszystkich miniprzewodnik, świetna alternatywa dla znudzonych klasycznymi formami rozmówek czy turystycznych mapek odbiorców. Naprawdę dobra, syntetyczna robota! Trochę historii, najważniejsze zwroty, ułatwiające życie transkrypcje i tłumaczenia, a wszystko to z humorem i dystansem. Polecam gorąco!

czwartek, 27 marca 2014

Tajemnica Filomeny - Martin Sixsmith


Tytuł: Tajemnica Filomeny
Autor: Martin Sixsmith
Wydawnictwo: Prószyński
ISBN: 978-83-7839-702-1
Ilość stron: 504
Cena: 37zł

Jeśli znaleźliście się w tej samej sytuacji co ja, czyli najpierw obejrzeliście film, a później zdecydowaliście się na lekturę (kolejność choć haniebna, to ostatnio u mnie częsta) tekst ten może Was zaskoczyć. Jego autor przyjmuje bowiem zupełnie inną perspektywę niż reżyser, który na publikacji tej ponoć się opierał (jak się za chwilę przekonacie materiał miał skąpy). O ile w przypadku produkcji filmowej tytuł ma swoje umocowanie w prezentowanej historii, o tyle w przypadku książki – zdaje się zupełnie niestosowny i co najgorsze: mylący.
Filomena na kartach książki pojawia się w początkowym rozdziale i jednym z końcowych. I na tym jej bezpośrednia relacja się kończy, gdyż książka ta jest przede wszystkim zapisem doświadczeń Michaela, który niemalże od chwili osiągnięcia dojrzałości próbował odnaleźć swoją biologiczną matkę i tym samym zdefiniować siebie. Jest to opowieść o jego poszukiwaniach i drodze do dojrzałości, w czasach mu zupełnie nieprzychylnych.

Będąc młodą matką, Filomena została zmuszona przez zakonnice z Roscrea do zrzeczenia się praw do dziecka i zaniechania poszukiwania go w jakkolwiek odległej przyszłości. Anthony mając trzy lata, został adoptowany i wywieziony z Irlandii przez rodzinę z Ameryki, która jemu i Mary – dziewczynce, którą również przygarnęli – zbudowała prawdziwy dom i zapewniła wykształcenie na najwyższym poziomie, dzięki czemu Tony – późniejszy Michael, miał możliwość realizowania się między innymi jako znakomity prawnik w partii republikańskiej.

Przybrani rodzice od początku wmawiali dzieciom, że ich matki oddały ich natychmiast po urodzeniu. Te wypowiedzi stworzyły w nich nigdy nie zapełnioną wyrwę, bolesne miejsce, już do końca ich dni sugerujące, że nie są oni wystarczająco dobrzy, skoro nawet biologiczne matki zrezygnowały z ich wychowania. Dzieci (zwłaszcza Michael) żyły w przeświadczeniu o własnej bezwartościowości i braku prawa do szczęścia, co z kolei powodowało, że mimo pozornie poukładanych relacji, wciąż podejmowali działania autodestrukcyjne, które prędzej czy później niszczyły ich związki, utwierdzając ich w przekonaniu, że rzeczywiście na spełnienie i radość nie zasługują. Błędne koło toczyło się przez całe ich życie, co rusz rzucając kłody pod nogi.
Od najmłodszych lat Michael wydawał się odstawać od rówieśników – był wrażliwszy, głębiej przeżywał wszelkie niepowodzenia i sukcesy, zdawał się zachłystywać codziennością, jednak już jakiekolwiek drobne przeciwności całkowicie burzyły porządek – jego sfera emocjonalna była nieuporządkowana, do czego dołożył się także brak akceptacji jego orientacji seksualnej, zarówno ze strony rodziny jak i partii, przed którą musiał ją ukrywać, skazując się na życie w ciągłym lęku przed demaskacją.
Przez wiele lat tracił on partnerów, wmawiając sobie i im, że nie zasłużył na miłość i rujnując przez to każdy kolejny związek. Gdy wreszcie udało mu się stworzyć trwałą relację homoerotyczną, opartą  na zaufaniu i wsparciu, postanowił ponowić próbę odnalezienia matki, o której myśli kiełkowały w nim od dawna. Dzięki powrotowi do przeszłości, mężczyzna miał raz na zawsze zamknąć bolesny rozdział, poznać prawdę o swoim pochodzeniu i dokonać pracy, mającej w konsekwencji pozwolić na zabliźnienie ran i wyzbycie się piętna opuszczonego dziecka, niezdolnego do okazywania miłości i budowania więzi. Gdzieś pomiędzy jego poszukiwaniami, a karierą polityczną, pojawia się trudny na tamte czasy temat akceptacji związków homoseksualnych, a także przeznaczania pieniędzy na leczenie i badanie HIV, zbierającego coraz większe żniwo i naznaczającego piętnem każdego nosiciela wirusa.
Historię Michaela napisało życie i to właśnie w autentyczności tkwi jej największa siła. Ukazuje ona, że życie rzuca nas w przeróżne miejsca, ograbiając z jednego, po to, by zaoferować nam drugie, co nie zmienia faktu, że w ludzkiej naturze tkwi głęboko zakorzenione pragnienie określenia siebie i swojego pochodzenia, bo dzięki tej wiedzy możemy poczuć się „kimś skądś”, nie zaś „kimś (nikim) znikąd”. Opowieść tę czyta się ze ściśniętym gardłem, przeczuwając jej zakończenie i zżymając się na człowieczą niesprawiedliwość i uwikłanie  w przeszłość.
Polecam!

poniedziałek, 24 marca 2014

Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę - Agnès Martin-Lugand


Tytuł: Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę
Autor: Agnès Martin-Lugand
Wydawnictwo: Wielka Litera
ISBN: 978-83-64142-42-0
Ilość stron: 208
Cena: 24,90 zł


Zadziwiające są losy tej książki. Agnès Martin-Lugand pierwotnie opublikowała ją na własny koszt jako e-book, jednak jej popularność przerosła jej oczekiwania. Natychmiast sprzedano prawa do jej wydania do kilkunastu krajów, które (ponoć) okrzyknęły ją wzruszającą, natychmiast wprowadzając na listy bestsellerów. Takiej rekomendacji, podsyconej apetycznym i zwodniczym tytułem nie sposób nie wziąć pod uwagę przy doborze lektury. Warto było?

Diane jednego dnia straciła w wypadku męża i córeczkę. Odtąd jej życie nigdy nie wróciło na właściwie tory. Kobieta zrezygnowała z czynnego prowadzenia kawiarni literackiej, oddając ją niemalże całkowicie we władanie swojemu przyjacielowi, Feliksowi; nie odwiedzała grobów; zamknęła się w swojej skorupie, mając nadzieję na szybkie nadejście śmierci; wciąż obwiniając się za odejście swoich najbliższych. Po roku wegetacji, częściowo za namową współpracownika postanawia wyjechać do losowo wybranej miejscowości w Irlandii, dając tym samym zadość życzeniom zmarłego męża, a samej szukając spokoju i wyciszenia.

Mulranny oczekiwanego wytchnienia wcale jednak jej nie daje: mieszkańcy są ciekawscy, wścibscy i irytujący, czego nie zmienia nawet ich wrodzona życzliwość. Diane pechowo mieszka także koło wyjątkowo opryskliwego mężczyzny, który na każdym kroku okazuje jej wrogość, czyniąc jej życie nieznośnym.
Choć lektura nie rozpoczyna się akcentem optymistycznym, lecz otwarta jest ludzką tragedią, wcale nie stanowi tekstu przygnębiającego. Widmo ciążącej przeszłości i nieprzepracowanej żałoby wciąż ciąży nad bohaterką, a jej niemoc w uporaniu się z depresją jest dotkliwie przez nas odczuwalna, a mimo to publikacja ta dobrze sprawdza się jako odskocznia od problemów. Za jej sprawą widzimy, że wystarczy jedna uparta osoba, pragnąca naszego szczęścia, by nawet po wielu miesiącach bezczynności zmusić nas do działań, mogących realnie zmienić nasze życie i przywrócić nas do czerpania z niego garściami, a nie tylko wegetatywnego oczekiwania na jego kres.
Choć przeplatają się w tej książce wydarzenia, mogące spaść na każdego i brak w niej wystudiowanego szczęścia, które wydaje się sztuczne i mdłe, co często dyskwalifikuje podobne publikacje w przedbiegach, brakuje w niej ikry – zamiast całkowicie oddać się lekturze, będziemy biernie brnąć przez kolejne stronice ani bohaterom nie kibicując, ani się z nimi nie utożsamiając, raczej bezwiednie krocząc ku finałowi, dość niewiążącemu zresztą…
Niezbyt angażująca to powieść, być może przez swoją zwięzłość. To raczej niezobowiązująca lektura na jedno popołudnie, gdy po ciężkim dniu chcemy jedynie odsapnąć i sięgnąć po coś lekkiego, co choć na chwilę pozwoli zapomnieć nam o trudnościach, choć tak naprawdę nie jest na tyle wciągająca, by umożliwić jakiekolwiek oderwanie od rzeczywistości.

Banalna historia, ramotka podobna wielu innym, zwodząca tytułem i zachętą do wstąpienia do kawiarni literackiej w Paryżu. I na nic się zdaje przeniesie akcji do nie mniej klimatycznej Irlandii, a także oddanie uroków pubów, lejących się strumieni guinessa oraz życzliwości miejscowych, tak dalekiej od opisywanej opryskliwości Paryżan.  Liczyłam na historię jakkolwiek związaną z tytułem, czego niestety nie dostałam.
To po prostu słabiutka książka, która sprawdzi się dla tych, szukających czegoś lekkiego, niewymagającego i krótkiego – tych przymiotów odmówić jej nie można. Reszta jest milczeniem.

poniedziałek, 17 marca 2014

Za dziewiątą falą – Marie Heaney


Tytuł: Za dziewiątą falą. Księga legend irlandzkich
Autor: Marie Heaney
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-2166-6
Ilość stron:302
Cena: 34,90 zł

17 marca to tradycyjnie obchodzony Dzień św. Patryka – patrona Irlandii, jednego z trzech najważniejszych świętych tego kraju, mającego ogromny udział w nawracaniu go na chrześcijaństwo.
Rokrocznie jest to dla mnie okazja do intensywniejszego niż codzienne słuchania muzyki celtyckiej, pochylenia się nad ową mitologią, poszerzanie znajomości filmów produkcji irlandzkiej lub o Irlandii traktujących.
Tym razem moim tradycyjnym obchodom pomogło wznowienie przez Wydawnictwo Znak książki Za dziewiątą falą, będącą zbiorem legend irlandzkich, zebranych przez Marie Heaney, żonę zmarłego niedawno noblisty Seamusa Heaneya.
Publikacja ta jest wynikiem jej fascynacji mitologią i kulturą kraju, w którym przyszła na świat. Oprócz edycji, którą mam na półce, autorka oddała w ręce czytelników wersję przeznaczoną dla dzieci, w Polsce jak dotąd niewydaną.
Legendy irlandzkie stanowią niebywale duży fragment kultury, przekazywanej w tradycji ustnej, a jednocześnie jednej z najdawniejszych w Europie Zachodniej. O ich wyjątkowości świadczy wierność językowi rodzimemu, który nie został zdominowany przez łacinę, w pewnym okresie władającą niemalże całą Europą. Irlandia nigdy nie została podbita przez Rzymian, toteż uniknęła ingerencji, mogących na trwałe zniszczyć czyste dziedzictwo kulturalne, a my możemy cieszyć się dziś niezwykłymi opowieściami, przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.
Zbiór ten stanowi przegląd najważniejszych legend, uporządkowanych w trzy cykle: mitologiczny (Za dziewiątą falą), ulsterski (Sława droższa niż życie) i feniański (Muzyka dni minionych). Oprócz nich Heaney zdecydowała się dołączyć do książki krótkie opowieści o najbardziej znaczących świętych irlandzkich: Patryku, Brygidzie i Columcille’u (Troje świętych w jednej mogile).
Tym, co wyróżnia tę pozycję na tle innych jej podobnych, jest przede wszystkim trafność w wyborze opisywanych legend. Autorka postawiła na czytelność przekazu, dodając w niektórych miejscach do przekładu parę zdań z innych źródeł, w niektórych zaś odjęła nieco treści, by uniknąć rozwlekłej narracji, co często było jedną z największych wad w innych znanych mi antologiach. Dzięki tym decyzjom książkę tę czyta się z niezwykłą lekkością, śledząc kolejno losy następnych herosów i władców Irlandii. Nie musimy doskonale znać tradycji irlandzkiej, by z opowieści tych czerpać przyjemność.
W oczy rzuca się ich uniwersalność i ponadczasowość. Choć wiele stronic zbroczonych jest krwią bohaterów, jej strumienie są świadectwem odwagi i męstwa kolejnych postaci: barwnych i nad wyraz utalentowanych. Irlandzkie legendy prócz tyranów i intrygantów, spotykanych także w innych kulturach, posiadają bohaterów charakterystycznych szczególnie dla tego rejonu: druidów. To oni wspierają najmężniejszych bohaterów, podpowiadają jak powinni się zachować i powstrzymują ich od pochopnych decyzji.

Na kartach tej propozycji wydawniczej spotkamy obok św. Patryka, Midir i Etain, Lira, Mila, Brana, Cuchulainna, Cullana, Scathach, Deirdre, Finna, Oisina i innych.

Książka zwieńczona jest wyjątkowym dodatkiem: wymową irlandzkich imion i nazw,  nierzadko z alternatywnymi użyciami. Rzecz to tym cenniejsza, że w Polsce brakuje nawet podręczników do nauki tego języka, które gwarantowałby kształcenie tej kompetencji.
I tak, jeśli dotąd nie wiedzieliście jak wymawia się mój nick (mający swoje źródło oczywiście w legendach irlandzkich) książka ta pospieszy Wam z pomocą. Nie chcąc Was trzymać w niepewności podpowiem:
Scathach – skau-ha/sko-thakh
Serdecznie polecam tę książkę Waszej uwadze, nawet jeśli dotąd nie byliście zainteresowani tradycją celtycką i irlandzką. Dzisiejsze święto jest dobrym pretekstem, by poszerzyć swoje horyzonty. A zapewniam  Was, że pozycja ta to przede wszystkim źródło arcyciekawych legend, które z całą pewnością zapadną Wam w pamięć.

sobota, 10 listopada 2012

Jestem blisko – Lucyna Olejniczak


Tytuł: Jestem blisko
Autor: Lucyna Olejniczak
ISBN: 978-83-7839-366-5
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Prószyński - dziękuję!
Cena: 29,90 zł
Zapowiedź historii zbudowanej na irlandzkiej atmosferze, wierzeniach i klimacie celtyckim zawsze budzi moje zainteresowanie.
Rzadko zdarza się, by rozczarowała mnie powieść, która upleciona jest właśnie z tych elementów. Niestety w przypadku najnowszej publikacji Lucyny Olejniczak, matki takich tekstów jak Wypadek na ulicy Starowiślnej oraz Dagerotyp. Tajemnica Chopina, tak się właśnie stało.
Autorka dość nieporadnie rozpoczęła książkę, dając nadzieję na zupełnie inne rozwiązania. Akcja poszła w nieprzewidzianym kierunku i, mam wrażenie, zatraciła swój pierwotny kierunek. Obrót spraw mnie zaskoczył, jednak nie tego spodziewałam się po tej książce i stąd duże rozczarowanie.
Zaczyna się od przyjazdu Tadeusza i Lucyny do irlandzkiego miasteczka New Ross. Mieli oni odwiedzić znajomych oraz wspólnie przeżyć doroczne obchody ku pamięci jednego z najwybitniejszych twórców irlandzkich –  Jamesa Joyce’a. Przypuszczam, że po takim wstępie, każdy czytelnik spodziewałby się dalszego rozwoju wypadków związanych właśnie z tym wątkiem.
Niestety, zostaje on nagle urwany, po to, by całkowicie zmienić przebieg fabuły, zatracając tym samym jej pierwotne znaczenie: oto małżeństwo poznaje historię związaną z domem zamieszkiwanym przez ich gospodynię. Niemalże sto lat wcześniej, dziewczynka, która w nim żyła, zaginęła bez wieści w niewyjaśnionych okolicznościach. Od tamtego czasu słychać zawodzenie banshee, a w wyniku kiepsko przeprowadzonego śledztwa, o zamordowanie dziewczyny oskarżony został majętny syn sąsiadów, któremu na kilka dni wcześniej odmówiła ona zamążpójścia. Ciało dziewczyny nie zostało nigdy odnalezione. Aż do teraz…
Córka gospodyni, Małgosia, po ponownym usłyszeniu historii, zaczyna przeglądać stare dokumenty dotyczące sprawy i postanawia wznowić śledztwo na własną rękę. Po stu latach pragnie dowiedzieć się, co stało się z niewinną dziewczyną.
Niestety, także i ona znika. A banshee znów zawodzi.
Wówczas to Lucyna, Tadeusz i ich znajomi postanawiają podążyć tropem zaginionych i zawalczyć o życie młodej dziewczyny. Na swej drodze spotkają wiele nieprzewidzianych komplikacji, nie wyłączając żądania okupu.

W ten sposób, dosyć kiepsko skomponowany, przechodzimy od obchodów dni Joyce’a do prawdziwie sensacyjnej zagadki. Czyta się ją lekko, język jest prosty, tajemnica nieskomplikowana. Autorka wykorzystała charakterystyczne elementy powieści sensacyjnej i połączyła je z wątkami obyczajowymi, tworząc tym samym kontaminację stylów okraszonych atmosferą mglistej Irlandii.
Żałuję, że twórczyni nie pokusiła się o pociągnięcie wątku związanego z Joycem, bo szczerze mówiąc, właśnie na to liczyłam najbardziej. Po lekturze jednak, zupełnie nie rozumiem w jakim celu został on w ogóle poruszony. Stanowi on dość kiepską klamrę kompozycyjną, nie mającą żadnego większego znaczenia dla treści. Być może to sławne nazwisko miało do książki przyciągnąć, lecz budzi jedynie rozczarowanie.
Sama intryga sensacyjna również nie stanowi żadnego novum.  Jestem blisko, to kolejna niezobowiązująca lektura na jesienne wieczory. Jedna z wielu, taka, o której szybko się zapomni, a którą jednak w ramach relaksu można sobie zafundować.

piątek, 21 września 2012

Szaleństwo elfów


Tytuł:
Szaleństwo elfów
Autor:
Karen Marie Moning
Seria:
Kroniki Mac O’Connor

ISBN:978-83-7480-261-1
Liczba stron: 440
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2012


Szaleństwo Elfów – Karen Marie Moning

Seria Kroniki Mac O’Connor, to aktualnie mój ulubiony cykl fantastyczny. Akcja osadzona w deszczowej i pochmurnej Irlandii, opatulona celtyckimi wierzeniami, mitami i legendami, atmosfera unoszącej się nad miastem mgły, miasta spowitego mrokiem, z zanikającymi uliczkami i drogami, a do tego postaci będące indywiduami nieprzewidywalnymi, których nikt, nawet główna bohaterka, nie potrafi do końca rozpracować – to coś, czego zdecydowanie można oczekiwać po tej książce, co więcej – są to elementy dopracowane do perfekcji. Żadne wydarzenie nie jest przypadkowe, bohaterowie są na tyle tajemniczy, że właściwie niewiele się o nich dowiadujemy, a przez to wciąż są pociągający.
Z wielką przyjemnością i ogromnym zainteresowaniem śledzę dalsze losy Mac, która przeniosła się ze słonecznej Kalifornii do deszczowej Irlandii, by dokonać zemsty za tragiczną śmierć swojej siostry.

Nieskrywaną radość sprawia mi obserwacja, jak ze ślicznej i, co tu dużo kryć, pustej dziewczyny stała się ona zdeterminowaną, cwaną, pomysłową i energiczną kobietą, która potrafi zjednać sobie ludzi i za wszelką cenę dowieść prawdy. Jako widząca sidhe przekonuje się, że jej wartość jest ogromna – prawdopodobnie tylko dzięki temu jeszcze żyje.
Po dramatycznych wydarzeniach ostatnich dwóch części, Mac wchodzi w jeszcze intymniejszą relację z elfickim Księciem, ale też Jericho Barronsem. Odkrywa, że jej znajomi nie są tym, za kogo się podają, a ich życie to ciąg sekretów, których nie sposób odkryć do końca.
Na domiar złego, Mac z coraz większą częstotliwością dostaje do swojej skrzynki listowej fragmenty pamiętnika Aliny – swojej siostry – w której krok po kroku opisuje ona swoje dublińskie życie, lecz także fakty, które odkrywała, a które zaważyły na jej życiu i mogą mieć też ogromny wpływ na życie MacKayli.
Kto i w jakim celu podrzuca Mac urywki słów jej ukochanej siostry? Komu zależy na tym, by bohaterka poznała prawdę?

Jak każda poprzednia część, także i Szaleństwo elfów pozostawia otwarte pole dla następnej części. Wiele spraw wciąż pozostaje niewyjaśnionych, gros komplikuje się coraz bardziej, a stawka jaką są losy całej ludzkości wydaje się jedynie szczytem góry lodowej. Niezmienna pozostaje także wartka akcja, stopniowo narastające napięcie, szereg tajemnic, które miast do rozwiązań, prowadzą do kolejnych sekretów; ograniczone zostały jedynie sceny, w których kipi od namiętności i erotyzmu. W tej kwestii część ta jest bardziej stonowana, skupia się przede wszystkim na akcji właściwej, a nie na pobocznych opisach potencjalnych stosunków seksualnych, które mogłyby zostać odbyte, gdyby nie wielka łaskawość elfów.

Polecam serdecznie, zachęcam jednak do rozpoczęcia od pierwszej części cyklu. Dla niecierpliwych jednak powiem, że na początku skrótowo zostaje przypomniana cała historia Mac, po to, by ktoś, kto dopiero wkracza w jej świat, nie czuł się wyobcowany przez mnogość terminologii. Jak w każdej poprzedniej części, także i w tej na końcu znajdziemy mały słowniczek pojęć, wraz z ich prawidłową wymową. Większość słów pochodzi z języka gaelickiego.

Dla miłośników celtyckich klimatów, będzie to z pewnością duża gratka.
Polecam gorąco!


 Recenzje poprzednich części: