Kiedy Cię poznałam to opowieść wzruszająca i niezwykle budująca, a
nawet – umoralniającą.
Ujęła mnie prostotą wydarzeń,
zaczerpnięciem ich z życia i pokazaniem w jaki sposób pozorne zło
przekuć można w dobro, jak odzyskać siebie i uratować człowieczeństwo w sytuacjach,
które rzucają człowieka na kolana i wielu nie pozwalają się już podnieść.
Książkę otwiera refleksja
głównej, młodziutkiej wówczas bohaterki o przemijalności, z której zdała
sobie sprawę. Dziewczyna uświadamia sobie, że musimy dbać o swoje wnętrze,
pielęgnować wewnętrzną magię, bo nie wiadomo ile zostało nam czasu. Lata
mijają, a ona zapomina o własnych słowach.
Jasmine to kobieta niezwykła –
uwielbia swój prace, ale jeszcze mocniej kocha starszą siostrę dotkniętą zespołem
Downa. Bohaterka ma poczucie obowiązku opiekowania się nią, szczególnie po śmierci
ich mamy. Relacje z innymi ludźmi nie są dla niej proste – każdy, kto w
jakikolwiek sposób skrzywdzi lub chociaż niestosownie (według oceny Jasmine) potraktuje
Heather jest dla niej skreślony. Kobieta nie miała łatwego życia: ojciec zawsze
był nieobecny, szukał pociechy w ramionach młodych kobiet, teraz zaś ma
nową córkę i nowe życie, mama zmarła przedwcześnie w wieku 44 lat po długim
mocowaniu się z niełatwym życiem i zdradami mężą, a siostra zawsze
wydawała jej się krucha i wymagająca płaszcza opieki. To obraz typowej
rodzinny: z jej ułomnościami, trudnościami, bałaganem. Już od pierwszych
stron Ahern maluje obraz, pod którym wielu mogłoby się podpisać.
Jej bohaterka ma to nieszczęście,
że mieszka naprzeciwko Matta Marshalla – radiowego didżeja, który przed szesnastu
laty podczas jednej audycji nie zareagował na złośliwe komentarze dotyczące osób
z zespołem Downa. Od tamte j pory – mimo że o tym nie wie – jest jej
wrogiem publicznym nr 1. Gdy Jasmine ląduje na przymusowym urlopie ogrodniczym,
ma wiele czasu na obserwację sąsiada – widzi jak każdej nocy wraca do domu
pijany, awanturuje się i żąda uwagi żony, stając się utrapieniem dla
okolicznych mieszkańców. Źródłem jego zachowania jest zawieszenie za
niestosowne zachowanie na antenie – Matt nie mogąc sobie poradzić z porażką,
zaczyna pić i wylewać swoją furię na otoczenie.
Zbiegiem okoliczności losy obu bohaterów
splatają się – ci tak bardzo różni mieszkańcy osiedla, odtąd spędzają ze sobą
coraz więcej czasu, poznając się i upewniając, że to co widoczne gołym okiem,
rzadko jest takie jak o tym myślimy, a złość, którą z siebie wyrzucamy
powodowana jest bólem. Zranieni ludzie bowiem ranią innych. Jasmine i Matt
przekonują się, że każdy z nich ma problemy, które każą im przybierać
skorupę będącą warownią nie do pokonania przez otoczenie – wzajemnie stają się
dla siebie wsparciem, a dawna niechęć ustępuje rodzącej się przyjaźni.
Jaka to piękna historia ludzi,
którzy obustronnie się uratowali i, choć o tym nie wiedzą, sprawili, że są
teraz tym, kim są, w miejscu, w którym się znajdują! Ulegli
transformacji i przepoczwarzyli się w motyle, niosąc czytelnikom
śledzącym ich losy otuchę.
Kiedy gąsienica myślała już, że świat się skończył, stała się motylem[1].
Zewnętrznym świadectwem przemiany
Jasmine staje się ogród, który ta zdecydowała się założyć i prowadzić – z
surowego kawałka ziemi, staje się ośrodkiem kwitnięcia kwiatów otoczonych
soczystą zielenią. Ta wspaniała metafora metamorfozy pokazuje jak wysiłek
kształtuje nasze życie – jak to, co w nie wkładamy później procentuje,
cieszą nie tylko nas, ale także całe otoczenie mogące podziwiać efekty naszej
pracy. Autorka zdaje się przypominać, że każdy z nas posiada taki ogród
we własnej duszy i jest zobowiązany do jego pielęgnacji. Pracując nad ogrodem,
pracujemy nad sobą wtłaczając w nasze wysuszone i skamieniałe żyły trochę
pulsującego życia. Świetne wykorzystanie metafory ogrodu jako duszy, jestem
oczarowana.
Narracja prowadzona jest w bardzo
specyficzny sposób – stanowi zapis monologu Jasmine kierowanego do Matta –
bohaterka od samego początku, mimo że go nie znosi, podskórnie go żałuje i
szuka dla niego rozwiązań. Czuje, że tak naprawdę wcale się od siebie nie
różnią.
Kiedy Cię poznałam, jak zresztą większość książek Ahern ma
charakter dotulający – to określenie jest kwintesencją tego, co może czuć
czytelnik podczas obcowania z jej
tekstami. Z każdym kolejnym słowem wypełnia Cię ciepło promieniujące z
serca na całe ciało, ogarnia Cię rozlewający się aż po koniuszki palców spokój,
uśmiech samorzutnie wypływa na usta kierowany niewidzialną siłą – oto co będzie
się z Tobą działo podczas czytania, zostaniesz dotulony, przytulony i
otulony – niezwykłe uczucie, które jeśli tylko mu na to pozwolisz, zostanie z
Tobą na długi czas po lekturze. To właśnie do tych emocji tęsknię i ich
wyczekuję z każdą kolejną książkę.
Powieść tę czytałam nieśpiesznie,
mimo że zwykle teksty Ahern traktuję zachłannie – tym razem odnalazłam w
książce spokój i wyciszenie. Dała mi ona szansę do namysłu, sprowokowała do
zastanowienia się nad tym w jakim punkcie życia właśnie się znajduję i dokąd
będę zmierzać dalej – choć sama nie znajduję się na urlopie ogrodniczym, mój
punkt życia w swoisty sposób zbiega się z punktem życia bohaterki – ona musi
podjąć decyzję o tym co dalej zrobi ze sobą, dokąd pokieruje swoje kroki, musi poukładać
wiele spraw, zastanowić się nad relacjami – ja również, bo dopiero wkraczam na ścieżkę
zawodową. Książki Ahern w przedziwny, magiczny sposób splatają się z
losami czytelników, co sprawia, że zawsze odnajduję w nich rys siebie,
okruszek swojej duszy. Niezwykłe, prawda? Żaden inny autor tak na mnie nie
działa, żaden inny nie daje odbiorcy tak wielu szans na odnalezienie siebie. I
choć twórczość tej irlandzkiej pisarski można dziś podzielić na dwa okresy –
ten magiczny, w którym niewidzialne dla zwykłego człowieka siły oficjalnie
determinowały wydarzenia książkowe i oplatały je oraz ten bardziej przyziemny,
mocno osadzony w rzeczywistości, która – jeśli się dobrze przyjrzeć – również budowana
jest dzięki temu, co niedostrzegalne: stawianiu tych a nie innych ludzi na
naszej drodze w odpowiednim czasie, dziwne zbiegi okoliczności, to, co
zwykliśmy mienić przypadkiem – Ahern udowadnia, że magia, opatrzność jest
wszędzie wokół nas – nawet jeśli nie powołuje się na nią dosłownie, czaruje
rzeczywistość. I przekazuje niezwykłą życiową mądrość możliwą do odnalezienia
na kolejnych stronicach połączoną z ustawicznym przypominaniem tego, że
najwięcej uczymy się z relacji – za to cenię ją najbardziej. Nie ma takiej jej książki,
która by mnie jako człowieka nie ubogaciła, nie ma takiej, do której nie
chciałabym wracać i którą nie obdarowywałabym bliższych i dalszych znajomych –
nawet wbrew ich woli, za co zwykle dziękują:)
Ogromnie polecam tę jak i każdą
inną książkę Ahern – czerpcie z nich pokłady ciepła, optymizmu, mądrości,
dajcie się otulić mgiełce niezwykłości w zwykłym, szarym świecie – Ahern wprowadzi
do niego sporo magii i koloru:)
Cecelia Ahern, egzemplarz recenzencki, miłość, nienawiść, przemiana, przyjaźń, rodzina, sąsiedzi, uczucia, Wydawnictwo Akurat, życie
Może bym i spróbowała, ale na trochę inny nastrój :). Teraz też ewidentnie w przerwach od nauki raczej czytam, czy w tramwajach. Gorzej się wczuć w taką książkę.
OdpowiedzUsuńTo racja - również ją sobie szatkowałam, bo obowiązki mnie pochłonęły i to mnie trochę wybijało z rytmu, więc rzeczywiście lepiej znaleźć dla niej parę godzin i przeczytać jednym tchem;)
UsuńRomanse to jednak nie jest coś, po co sięgam :) Rzadko się zdaarza.
OdpowiedzUsuńAleż to nie jest romans! Czym to zasugerowałam?
UsuńOstatnio miałam mały problem z Ahern - jej powieści zachwycały mnie coraz mniej. Mam nadzieję, że tutaj wróci magia, za którą tak pokochałam twórczość autorki. :)
OdpowiedzUsuńA wiesz, że miałam ten sam kłopot? Odkąd ona weszła w to, co nazywam drugim okresem twórczości, a zatem brak magii i tej typowej słodkiej goryczki, jej książki utraciły tę unikatowość i niezwykłość, ale tutaj... coś drgnęło, naprawdę:)
UsuńMagii dosłownej nie ma, ale jest ta żyjąca między wersami:) Mam wrażenie, ze Ahern już to tego typowego wplatania czarów do książek już nie wróci - to chyba była cecha jej młodzieńczości, ale kto wie - może nas zaskoczy?
Twórczość Ahern jeszcze przede mną, ale... już wkrótce mam nadzieję ją poznać, bo "Love, Rosie" czeka na swoją kolej w stosiku przygotowanym do czytania :)
OdpowiedzUsuń"Love, Rosie" to dla mnie największe rozczarowanie prozą Ahern, niestety. Zachęcam do innych;)
UsuńCoś mi się źle wyświetla wpis. To znaczy całość dobrze, tylko np. cytat na końcu tekstu jest złożony ze znaczków, a trochę literówek np. "uwielbia swój prace", "zdradami mężą" czy rozjechany tekst "Od tamte j pory" A tak ogólnie to mam tę książkę wpisaną na listę, lubię sposób Ahern na poruszanie powszechnych problemów w niepowszechny sposób. I ta magia życia codziennego, aż chce się czytać.
OdpowiedzUsuńOjej, u mnie wszystko działa poprawnie, sprawdziłam w kilku przeglądarkach. Może to chwilowy błąd?
UsuńMasz rację, Ahern ma niekwestionowany dar:)
Może rzeczywiście to coś u mnie, bo skopiowałam sobie te znaczki, wkleiłam do komentarza i pojawił mi się tekst :) Takie czary mary :)
UsuńFaktycznie wspaniała i bardzo magiczna lektura. :)
OdpowiedzUsuń"Charakter dotulający" :))) Podoba mi się to określenie:) A książkę oczywiście mam w planach, bo uwielbiam prozę Ahern:)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo!:)
UsuńBardzo chciałabym przeczytać tę książkę.A po przeczytaniu Twojej recenzji chcę jeszcze bardziej,ale z racji ciężkiej choroby nie mogę pozwolić sobie na kupowanie książek.
OdpowiedzUsuńZ całą pewnością niedługo będzie w bibliotekach - nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej!:)
UsuńWspaniała ,,Love, Rosie" poskutkowała tym, że koniecznie chcę poznać wszystkie pozostałe książki tej autorki! :)
OdpowiedzUsuńZachęcam, zachęcam:)
UsuńJak pięknie to ujęłaś... Aż chce się poznać tę książkę.
OdpowiedzUsuńMnie do Ahern i tak zachęcać nie trzeba. Mimo porażki, jaką było 'Love, Rosie', akurat ta autorka jest jedną z niewielu, która potrafi mnie oczarować. 'Dotulić' też, jak to ładnie napisałaś :)
Ooo, w końcu ktoś, kto podziela moje rozczarowanie :"Love, Rosie" - gwarantuję, że tu jest naprawdę dużo lepiej:)
UsuńLubię czytać książki tej pisarki.
OdpowiedzUsuńOj, ja też! To moja ulubiona pisarka współczesna, jest bezkonkurencyjna:) Tylko Chamberlain drepcze jej po piętach:)
UsuńZ twórczości Ahern miałam okazję poznać tylko „Love, Rosie” i mam nadzieję, że wkrótce uda mi się przeczytać inne jej książki, a jak przypuszczam na pierwszy ogień pójdzie właśnie „Kiedy Cię poznałam” :)
OdpowiedzUsuń"Love, Rosie" zupełnie do mnie nie trafiła, jestem ciekawa jak Ty odbierzesz resztę;)
UsuńOgromnie zazdroszczę tej lektury! Chciałabym ją przeczytać, bo recenzje są bardzo obiecujące! Jeśli chodzi o Ahern, to przeczytałam tylko "Love, Rosie" i mnie urzekła, a także czytam obecnie "PS Kocham cię" i tutaj już idzie mi nieco gorzej.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja. Pozdrawiam. :)
porozmawiajmy-o-ksiazkach.blogspot.com
A ja miałam odwrotnie - "PS Kocham Cię" mnie zachwyciło, za to "Love, Rosie" było wielkim rozczarowaniem (jedynym w przypadku Ahern). Bardzo jestem ciekawa jak spodoba Ci się reszta jej powieści.
UsuńDziękuję!
Lubie twórczość tej autorki, więc chętnie ją poznam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie!
UsuńCieszę się, że polecasz, bo książka dziś do mnie trafiła:)
OdpowiedzUsuńNa pewno dobrze Ci z nią będzie:)
UsuńTo była moja 3 książka Ahern (po "Zakochać się" i "love, rosie", ale jakoś najmniej mi się spodobała. Nie wciągnęłam się w problemy bohaterki, mimo że początkowe nastawienie do książki miałam bardzo dobre.
OdpowiedzUsuńA mnie z kolei mocno rozczarowała "Love, Rosie":) Co czytelnik, to gust;) Ważny jest też moment w życiu, w którym trafiamy na daną ksiażkę;)
UsuńZgadzam się w 100%.W zależności od momentu życia, możemy zupełnie inaczej odebrać książkę. Mimo wszystko generalnie lubię prozę Ahern. Następna w kolejce jest "Pora na życie":-)
OdpowiedzUsuńO! Ta jest dobra!:)
Usuń