Zżymam się na porównania zarówno
do Stephena Kinga, jak i innych pisarzy. Toleruję informację o pisaniu w duchu
twórczości jakiegoś autora, wszak często się tak zdarza i jest to wiadomość
ważna dla czytającego, jednak tworzenie na siłę włoskich, polskich, niemieckich
czy – jak w tym przypadku – hiszpańskich odmian tegoż, mocno mnie mierzi.
Abstrahując jednak od porównań, warto po
książkę sięgnąć, by zakosztować obiecywanego klimatu przerażenia i
profetycznych, wywołujących lęk wizji.
Oto kompozytor od dawna cierpiący
na niemoc twórczą z powodu osobistych perturbacji, Peter Harper, przenosi się
na kompletne odludzie, by tam odnaleźć zagubione natchnienie i uporządkować
swoje wnętrze, a także pogodzić się z trudnym rozwodem.
Jego wybór pada na Irlandię,
Tremore Beach i dom znajdujący się na plaży, w pobliżu którego próżno szukać
wielu sąsiadów. Tam ma nadzieję się wyciszyć i odpocząć, by z nową energią
powrócić do porzuconej pracy.
Spokoju jednak nie odnajdzie. Gdy
zapowiada się na wielką burzę, w jego głowie odzywa się głos zabraniający
my wychodzenia z domu. Niepomny na ostrzeżenia mężczyzna wybiera się do
znajomych, co kończy się dla niego tragicznie. Podczas drogi powrotnej uderza
go piorun i tylko cudem bohaterowi udaje się przeżyć, na dodatek bez żadnych poważniejszych
obrażeń. Po porażeniu nękają go jedynie ogromne bóle głowy niemające pochodzenia
organicznego, które najczęściej kończą się przerażającymi wizjami, dotyczącymi
ludzi z jego otoczenia – widzi brutalne śmierci, morderstwa, napady,
prześladuje go grupa przestępców napadająca na jego najbliższych. Z dnia
na dzień problem się nasila, powodując u bohatera trudności z wydzieleniem
granicy między jawą a snem. Nie pomagają nawet triki sugerowane przez
przyjaciół. Peter czuje, że niebezpieczeństwo jest realne, a jego widzenia to
nie jedynie senne koszmary, lecz nieuchronnie nadciągająca przyszłość.
Lekarze próżno szukają przyczyn.
Okazuje się, że podłoże jego widzeń znajduje się nie tam, gdzie wszyscy
szukają.
Mikel Santiago w założeniu
chciał stworzyć powieść, której klimat miał przypominać klaustrofobiczne teksty
Kinga. Podczas lektury w mojej głowie wciąż kołatało się porównanie do Lśnienia, efekt zatem został w jakimś
stopniu osiągnięty. Odludne miejsce, powoli opanowujące bohatera szaleństwo,
przerażenie własnymi działaniami, zachowania mogące działać na zgubę bliskich,
trudności w odróżnieniu jawy od rzeczywistości, wreszcie poczucie nieuchronnie
zbliżającej się tragedii. W jakimś stopniu autorowi udało się osiągnąć te
linię skojarzeniową (w jakimś, bowiem wszystko odbywało się w warstwie umysłowej, nie przełożyło się na emocje).
Santiago nie sili się na
innowacyjność swojego konceptu czy próbę stworzenia opowieści dotąd nikomu
nieznanej. Jego pióro wędruje raczej w stronę odtworzenia doskonale znanej
melodii z kręgu pop – czytelnik ma uchwycić klimat, zachłysnąć się
opowiedzianą historią i paradoksalnie – poczuć się bezpiecznie w świecie,
który dobrze zna, a który mimo wszystko może go zaskoczyć. Budowanie nastroju
to priorytet autora, któremu poświęcał uwagę od pierwszych chwil. Już początkowe
rozdziały wprowadzić miały niepokój, narastający z każdą kolejną
przewracaną stronicą. Nawałnica i towarzyszące jej dźwięki, mieszkanie na
odludnej plaży, niepokojące wizje bohatera, osamotnienie, balansowanie między
jawą a sną, trudne do uchwycenia przejścia między nimi (nie tylko dla postaci,
ale także dla czytelnika).
Choć brakowało mi emocji, które
usilnie chciał wywołać autor, jego powieść czytałam z zaciekawieniem. Z zainteresowaniem
śledziłam kolejne nawiązania do twórczości Kinga i z niepewnością
oczekiwałam finału, który zapowiadany był niemalże od pierwszych zdań.
Jeśli macie ochotę na powieść
autora sprawnie posługującego się piórem, konsekwentnie budującego nastrój,
zapewniającego towarzyszący lekturze niepokój i niepewność – Santiago na pewno
spełni Wasze oczekiwania. Dla fanów Kinga intertekstualna zabawa może być tym
większa, a przyjemność płynąca z lektury pogłębiona. Zachęcam.
blog, blog książkowy, hiszpański Stephen King, Mikel Santiago, opinia, opinia o książce, Ostatnia noc w Tremore Beach, pisarz podbny do Kinga, recenzja, recenzje książek, Wydawnictwo MUZA
0 komentarze:
Prześlij komentarz