Książki autotematyczne: o samych sobie, bibliotekach, księgarniach,
procesie twórczym są niesamowitym wabikiem. Nie było chyba jeszcze takiej, na
którą nie dałabym się skusić, nawet jeśli warstwa kolorystyczna (a ta ma duży
wpływ na mój komfort czytania) nie do końca by mi odpowiadała. Podobnie było w przypadku
niewielkiej publikacji Thomasa Montassera, dziennikarza i pracownika
uniwersyteckiego.
Książeczka ta jest dla mnie
paradoksalna – kiepska i w miarę dobra jednocześnie, oczywiście pod różnymi względami.
Jeśli chodzi o pomysł na fabułę,
jest to oczywiście odgrzewany kotlet. Oto Valerie przejmuje opiekę nad
księgarnią swojej zaginionej ciotki i mimo że dotąd nie była z powieściami
za pan brat, odkrywa ich wielki urok, dostrzegając tym samym jak niepewnym był
jej związek z mężczyzną. Zamiast sklepik zlikwidować, jak było to
pierwotnie jej zamierzeniem, spędza w nim coraz więcej czasu. Pewnego dnia
znajduje dość dziwną książkę – niedokończoną, wybrakowaną. Ma wrażenie, że jest
to śmieć, gdy tymczasem do księgarni wpada klient, dla którego ma ona wyraźnie
wielkie znaczenie.
Topos tajemniczej księgi zmieniającej
życie jest wszystkim doskonale znany. Zapowiada przyjemną, nieraz wciągającą
lekturę, obfitującą w wielość wątków i tajemnic.
Nie tym razem. Odnoszę wrażenie,
że Wyjątkowy rok to jedynie szkic
powieści, która dopiero miała powstać. Mnoży się w niej od urwanych
wątków, kwestia tajemniczej powieści, będącej skądinąd punktem wyjścia do
większej historii, jest przemilczana niemalże przez cały tekst, jej motyw
pojawia się sporadycznie, wprawiając czytelnika w konfuzję. Właściwie nie
ma tutaj akcji, a to co wydawało się problemem wiodącym, zostało potraktowane
po macoszemu.
Dobre jest jedynie (wciąż jednak
jedynie dobre, nie świetne) odtworzenie klimatu starej księgarni – zapach papieru,
starannie dobrany asortyment, specyficzna, choć nieliczna klientela. Pojawiają
się cytaty do zapisania, każdorazowo dotyczące istoty literatury, przyjemności
płynącej z czytania – za te można być autorowi wdzięcznym, choć nie są
one odkrywcze, stanowią raczej znane komunały, ubrane w nieco inny zestaw
słów.
Z przykrością muszę
przyznać, że po raz kolejny dałam się nabrać chwytającemu mnie za serce
wątkowi, który nie został dobrze wykorzystany. A właściwie – nie został
spożytkowany. Bo wykorzystany został zmyślnie – pewnie niejedna osoba nadzieje
się na książkę tak jak ja, licząc na emocje, otrzymując rozczarowanie.
Gwarantując autorowi, mimo wszystko, fałszywą i zupełnie niezasłużoną poczytność.
Rzadko to mówię, ale… nie
polecam. Nie odnajduję żadnego grona czytelników, dla którego książka ta
mogłaby być atrakcyjna – fani tajemnic się zawiodą, miłośnicy prozy
autotematycznej będą rozczarowani, zwolennicy długich ksiąg będą musieli obejść
się smakiem.
blog o książkach, książka, książka o książkach, księgarnia, opinia, recenzja, stara księgarnia, Thomas Montasser, Wydawnictwo Świat Książki, wyjątkowy rok
Dobrze, że trafiłam na Twój tekst nim dałam się uwieść uroczej okładce, która tak kojarzy mi się z filiżanką herbaty, że niemalże pachnie ;)
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie przepiękna okładka. :-) Szkoda, że książka nie okazała się taka jakiej się spodziewałaś.
OdpowiedzUsuńA okładka taka śliczna, o!
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale na niej według mnie niestety się kończy:(
OdpowiedzUsuńZupełnie nie taka, szkoda czasu!
OdpowiedzUsuńMasz rację! A w środku przykra niespodzianka...:(
OdpowiedzUsuń