Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura piękna. Pokaż wszystkie posty

sobota, 12 listopada 2016

Muza - Jessie Burton



Muza Jessie Burton, to jedna z najbardziej intrygujących książek ostatnich miesięcy. Podobnie jak wcześniej w Miniaturzystce, także i tu autorka pokazuje, jak wielkim talentem pisarskim została obdarowana i jak świetnie potrafi z niego skorzystać, ku niewątpliwej uciesze czytelników.

Narracja prowadzona jest dwutorowo – pierwsza perspektywa to lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku, kiedy to do renomowanej galerii sztuki Instytutu Skeltona w Londynie trafia tajemniczy obraz niepewnej proweniencji. Przedstawia on lwa oraz dwie młode kobiety, z których jedna trzyma odciętą głowę swojej siostry. Dzieło to przekazał pewien młody człowiek, w którego rodzinie płótno znajdowało się – jak sam twierdzi – od zawsze. Szybko okazuje się, że wyszło ono spod pędzla młodego hiszpańskiego artysty z początku lat czterdziestych – Izaaka Roblesa – zaginionego podczas II wojny światowej. Dotąd świat zobaczyć mógł trzy jego dzieła – Rufina i lew może być czwartym, rzucającym zupełnie nowe światło na pozostały dorobek malarski twórcy. W tym samym czasie, w którym obraz trafia do galerii, pracująca w niej czarnoskóra maszynistka i niespełniona pisarka zmagająca się z rasizmem – Odelle Bastien – trafia na zagadkowy trop prowadzący aż do Andaluzji roku 1936.

W tamtych właśnie czasach prowadzona jest druga linia narracyjna. Oto Harald Schloss, marszand pośredniczący w handlu największymi dziełami owych czasów, staje przed szansą sprzedaży obrazu – jak mu się wydaje – wybitnego, choć początkującego Roblesa. Jego twórczość jednak, spowija więcej mroku i tajemnic, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Prawdę znają jedynie nieliczni, a po latach próbuje jej dociec także Odelle, niestrudzenie poszukująca sprawiedliwości. Losy wszystkich bohaterów zapętlają się, po to, by ostatecznie połączyć się jedno – w  kompletny i fascynujący obraz.

Burton bardzo umiejętnie wprowadza atmosferę tajemniczości, tworząc nastrój sprzyjający lekturze niespiesznej i, paradoksalnie, pospiesznej – jednocześnie bowiem chcemy czytać jak najprędzej, by odkryć wszystkie sekrety, ale też jak najwolniej, by niczego nie uronić ani Londynu lat czterdziestych i siedemdziesiątych nie opuszczać. Akcja zagęszcza się z rozdziału na rozdział i gdy już wydaje nam się, że jesteśmy blisko uchwycenia sedna, prawda po raz kolejny się wymyka, mile łechtając czytelnicze ambicje odkrycia wszystkich kart.

Autorka wspaniale zarysowała nie tylko zasady i konszachty panujące w artystycznym światku, ale także wewnętrzne przeżycia bohaterów – ich rozterki, troski, pasje, wątpliwości, pragnienia i trudności stojące na drodze do ich spełnienia.

Jestem całkowicie urzeczona. Muza jest książką, którą trawi się jeszcze długo po lekturze, a zaczyna w pełni doceniać dopiero po przewróceniu ostatniej strony. Takie powieści lubię najbardziej i na takie czekam z utęsknieniem. 

Szczerze polecam!


Premiera 24 listopada.


Recenzja Miniaturzystki - klik

niedziela, 9 września 2012

Lokatorka Wildfell Hall – Anne Brontë

Tytuł: Lokatorka Wildfell Hall
Autor: Anne Bront
ISBN:  978-83-7779-068-7
Liczba stron: 528
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2012


Niektóre książki czyta się przez wiele dni, a czasem ich lektura przeciąga się nawet na długie tygodnie. Do takich pozycji w moim wypadku niewątpliwie należy Lokatorka Wildfell Hall – publikacja, którą czytałam z namaszczeniem, którą się delektowałam, której stronice przewracałam z rosnącym niepokojem o to, że niedługo dojdę do tej ostatniej, stąd próba przeciągnięcia czytania jak najbardziej było to możliwe.
Choć początki były trudne – przysypiałam z nudów, nie potrafiłam pewnych elementów dopasować i poukładać, brakowało mi spójności i jakiegokolwiek sensu, po znamiennych pięćdziesięciu stronach lektura przerodziła się w prawdziwą przyjemność. Przyjemność, którą mogą dostarczyć jedynie książki klasyczne – bogate słownictwo, wyjątkowa atmosfera, wspaniały styl charakterystyczny właśnie dla tych książek.
Przy ich lekturze nie tylko jest się naocznym świadkiem jakiegoś świata, lecz wchodzi się w niego całkowicie, jako równoprawny uczestnik i współtwórca tego, co za chwilę się wydarzy.
Lokatorka Wildfell Hall może poszczycić się atmosferą, którą podsycają deszczowe dni, trzask ognia w kominku, para unosząca się ze świeżo zaparzonej herbaty, tętent koni, świst wiatru i szarobure niebo. XIX wiek. Anglia.
Bohaterką jest kobieta, która przybierając do rezydencji Wildfell Hall przedstawia się jako Helen Graham. Żyje na uboczu razem ze swoim małym synkiem Arturem i służącą Rachel. Ich trwanie w odosobnieniu staje się przyczyną wielu plotek i oszczerstw, które zaczynają się panoszyć w mieście. Każdy do zasłyszanych historii dodaje swoje trzy grosze i krzywdzącym opiniom zdaje się już nie być końca. Zainteresowanie kobietą jest tym większe, że może ona chlubić się niezwykłą urodą i tak samo wielką tajemniczością. Wszystko w jej życiorysie otulone jest mgłą niedopowiedzenia, dzięki czemu staje ona w centrum uwagi nie tylko miejscowych kobiet, ale także mężczyzn. Plotki o jej wdowieństwie i życiu jako wyzwolona, samotna kobieta nie ułatwiają jej trudnej sztuki zapomnienia o dawnym życiu i powrotu do zdrowia. Jedną z osób, które na przekór oszczerstwom postanawiają bliżej poznać Panią Graham jest Gilbert Markham. Szybko okazuje się, że wiąże ich bardzo wiele, zaczynają coraz lepiej czuć się w swoim towarzystwie. Gdy rodzące się uczucie w sercu mężczyzny powoduje pragnienie zdeklarowania się, coś się zmienia.
Helen przekazuje Gilbertowi pamiętnik, który wyjaśnia mu jej zachowanie i przedstawia życie sprzed przyjazdu do Wildfell Hall. Mężczyzna za pośrednictwem tego memuaru staje się niemym świadkiem wielkiego dramatu, a dzięki poznaniu prawdy tym mocniej bolą go obelgi, jakimi ciągle dotykana jest Graham.

Choć wartkiej akcji w tej książce nie uświadczymy, jest ona jednak doskonałą panoramą stosunków panujących w XIX-wiecznej Anglii. Czasy, w których kobieta nie miała prawa decydowania o sobie w małżeństwie, była niejako poddaną własnego męża, służącą i cichą obserwatorką jego zgubnych decyzji, zdrad, nałogów, trwonienia majątku, które doprowadzały do rodzinnych tragedii, to realia, które poznamy w tej książce. Starannie dopracowane sylwetki bohaterów są dużym atutem tej książki, a wizerunek Helen, jako kobiety, której w końcu udaje się uwolnić spod jarzma zgubnego i toksycznego małżeństwa jest symbolem powolnych zmian zachodzących w świadomości ludzi owych czasów.

Pojedynki, pewna pruderyjność w okazywaniu uczuć, dbałość o opinię i dobrą ocenę społeczną zostały zachowane i przedstawione bardzo drobiazgowo.
Choć nie każdego bohatera można tutaj polubić, choć nie został zachowany podział na postaci widocznie dobre lub widocznie – z pewnością w żaden sposób książce to nie ujmuje, lecz czyni ją bardziej wartościową.
Co godne uwagi, to sposób w jaki historia została opowiedziana – częściowo epistolarnie, później pamiętnikarsko. Bardzo dobry zabieg, który czyni historię bardziej wiarygodną, szczegółową i obfitującą w emocje, a jednak… kto w liście i pamiętniku zachowuje podział na dialogi?:)
Polecam! Warto, warto czytać siostry Bront!


poniedziałek, 14 marca 2011

"Bornholm, Bornholm" Hubert Klimko- Dobrzeniecki

O Hubercie Klimko- Dobrzanieckim wcześniej nie słyszałam. Mimo, że jego „Rzeczy pierwsze” przykuwały swego czasu moją uwagę, stało się to bardziej za sprawą okładki niż widniejącego na niej nazwiska. Niemniej jednak z nieskrywaną przyjemnością sięgnęłam po „Bornholm, Bornholm”.  

W polskiej literaturze zauważyłam pewne tendencje: albo powstają dzieła wybitne, kunsztowne, prawdziwa literatura przez duże L, albo wręcz przeciwnie- kiepskie próby zaistnienia na pisarskiej scenie, niejednokrotnie sięgające po utarte schematy, nie wnoszące niczego świeżego. Ot, lekturki, które tak samo jak szybko się czyta, tak samo szybko się o nich zapomina.

Wiedziałam, że tym razem przede mną duże wyzwanie, przeczytałam gro znakomitych recenzji i coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że bez lektury tej książki się nie obejdzie. I miałam rację.
Hubert Klimko- Dobrzaniecki zabiera nas w świat niezrozumienia, braku miłości, w świat toksycznych związków, toksycznych relacji. W świat naszych małych, codziennych wojen.
Wszystko to na tle wojny o znacznie większej skali- wojny światowej, która stała się kumulacją cierpień miliona istnień.

Narracja prowadzona jest dwutorowo: poznajemy dwójkę bohaterów: Horsta Bartlika, niespełnionego w miłości, żyjącego pod pantoflem małżonki, całkowicie poddającego się jej woli, można by rzecz- ubezwłasnowolnionego oraz mężczyznę opowiadającego swoje życie matce leżącej w śpiączce.

Horst Bartlik całkowicie stracił panowanie nad swoim życiem. Postanawia się zmienić i wyjeżdża. Poznaje kobietę, która staje się dla niego objawieniem. Uświadamia mu, jak wiele jest wart.
Marzenia Horsta o zmianie swojego życia zostają jednak przerwane przez powołanie go do wojska. Tam też zaczyna pełnić dziwną funkcję. Docierają do niego listy z domu, które z każdym kolejnym razem stają się bardziej zaskakujące…

Z kolei mężczyzna z drugiej części książki stał się mężczyzną ograniczonym przez własną matkę. Przez całe życie ciążyła nad nim jej niewidzialna ręka, wszystko co robił, robił z myślą o niej. Całe jego życie zostało jej podporządkowane. Mimo, że ją kochał, jednocześnie zdawał sobie sprawę, że zniszczyła mu życie. Jej śpiączkę wykorzystuje więc jako moment, w którym bez konsekwencji może wyznać jej brutalną prawdę o całym swoim życiu. W swoim opowiadaniu nie sili się na bycie miłym, niejednokrotnie opowiada rzeczy, których matka wolałaby nie wiedzieć.

Obu bohaterów łączy jedno- uzależnienie od kobiet, brak samodzielności, ślepe zapatrzenie w ich polecenia, niezdolność do działania, trwanie w marazmie, a jednocześnie wielka chęć do zmiany, wielkie pragnienie posiadania życia o jakim zawsze śnili.

Ksiązka ta jednak nie jest li jedynie gorzką analizą zachowań męskich i kobiecych, nie jest jedynie ksiązką o zaborczości i braku spełnienia. Odnajdziemy w niej także historię prawdziwej, bezinteresownej, trwałej, wręcz wzruszającej miłości Olego i Kristine. Miłości do samego końca. Miłości na dobre i na złe. Zwłaszcza na złe.
Autor bazuje na kontrastach, pokazuje jak wielki mamy wybór, jak wiele zależy od nas oraz od osoby, z którą decydujemy się spędzić życie.

Akcja toczy się niespiesznie. To nie ona gra tutaj główną rolę.
Nostalgiczny nastrój składnia do refleksji. Refleksji nad naszymi własnymi więzieniami. Tutaj jego symbolem stał się Bornholm.
A gdzie jest nasze więzienie?

Zapraszam do lektury!

5/6

środa, 2 marca 2011

"Gorzka miłość" Monika Warneńska

Monika Warneńska, była to reportażystka, podróżniczka, pisarka, korespondentka prasy polskiej i zagranicznej w Wietnamie. Z jej twórczością miałam przyjemność zetknąć się kilka lat temu, kiedy to w moje ręce wpadła, wydawać by się mogło niepozorna książeczka „Magdalena”. Już wtedy pokochałam pisarkę za lekkość stylu i wyjątkową sprawność w posługiwaniu się językiem.

„Gorzka miłość” jest powieścią niezwykłą. Niczym w kalejdoskopie przeplatają się w niej losy kilku rodzin, nieświadomych tego jak wiele ich łączy.
 Wspólny dramat z przeszłości, wciąż odbijający się na teraźniejszości bohaterów wychodzi na jaw dopiero po wybuchnięciu wielkiego uczucia pomiędzy przedstawicielami rodzin.
Autorka bardzo zręcznie oscyluje pomiędzy przeszłością  a teraźniejszością. Rozpoczyna powieść od opisów aktualnych wydarzeń- zaręczyn Agaty i Andrzeja- wnuka pani Zuzanny- wdowy po pułkowniku niesłusznie skazanemu na śmierć w okresie powojennym, następnie niesłychanie płynnie przechodzi do opisywania wydarzeń czasów wojny, po to, by ostatecznie wrócić do punktu wyjścia. W związku z balansowaniem pomiędzy czasami minionymi, a współczesnymi bohaterom można podzielić utwór na dwie zasadnicze, przenikające się części: pierwsza dotyczy historii miłości pani Zuzanny i jej męża Kamila, przypadającej na ciężkie czasy wojenne, druga to historia miłości wnuka. Mimo, że czasy wojny już dawno minęły, ich rzeczywistość jest równie niespokojna. Dramat rodzinny wisi nad ich uczuciem niczym klątwa.
Miłość, uczucie kojarzone z radością, często uwieńczone stabilizacją, spokojem i spełnieniem, tutaj jawi się jako uczucie gorzkie. Obu parom na przeszkodzie stoją wydarzenia, na które nie mają żadnego wpływu.
Historia opowiedziana przez Monikę Warneńską jest historią o wielkiej ludzkiej dobroci, o rzeczywistości wojny, o tym z czego odziera ludzi, jak wpływa na relacje. O tym, jak ciężko jest przebaczyć i zapomnieć.
W sposób wyraźny wskazuje nam najważniejsze wartości: miłość, obecność drugiej osoby, z którą można dzielić życie, rodzinę, małżeństwo.
Autorka próbuje znaleźć odpowiedź na pytania o to, jak wielki wpływ na dzieci mają decyzje rodziców, czy człowiek ma prawo całkowicie odcinać się od przeszłości i jakie niesie to za sobą konsekwencje, wreszcie czy warto ukrywać prawdę o sobie i swojej przeszłości przed rodziną i czy budowanie związku na takich fundamentach ma jakiś sens.


Wydawać by się mogło, że autorka napisała powieść gorzką, smutną, rozliczającą z przeszłością. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że ze stronic ksiązki wręcz wylewa się ciepło i nadzieja. Pozycję pochłonęłam w tempie błyskawicznym. Jedynym jej mankamentem jest  to, że kończy się po 237 stronie…

Polecam każdemu! To ksiązka zarówno dla osób starszych, które z pewnym sentymentem mogą powrócić do opisywanych realiów, jak i niesamowita podroż w czasie dla ludzi młodszych. Nieprzyzwoicie wciąga i prosi się o czytanie.
Musicie uzbroić się w kilka godzin wolnego, bo ta książka na pewno nie pozwoli powrócić Wam do opuszczonych zajęć przed skończeniem lektury.

5/6


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Poradnia K.

niedziela, 20 lutego 2011

"Inne rozkosze" Jerzy Pilch

Jerzy Pilch. Mój bezkonkurencyjny numer 1, jeśli chodzi o literaturę polską.
Powiem szczerze, że przed polskimi pisarzami nieco się wzbraniam. Sięgam raczej po autorów sprawdzonych: Kuczok, Myśliwski, Pilch. Obawiam się nowych nazwisk, choć pewnie niesłusznie.

Felietony Pilcha najbardziej lubię zebrane w tomiki.  Najbardziej sobie cenię "Tezy o głupocie, piciu i umieraniu", choć laury zabrał on za powieść "Pod mocnym aniołem" traktującą o alkoholizmie. Za książkę tę w roku 2001 zdobył nagrodę Nike.

Pilch, jako absolwent filologii polskiej jest mi podwójnie bliski.  Każda jego książka jest dla mnie pociechą i nie potrafię obok niej przejść obojętnie. Dziś skupię się na utworze "Inne rozkosze".
Bohater książki, choć żonaty i dzieciaty, nadal najwięcej przyjemności odnajduje w poszukiwaniu erotycznych przygód. Każdej napotkanej kobiecie obiecuje wspólną przyszłość i choć jest to nie do spełnienia- w momencie wypowiadana tych obietnic bohater wierzy w każde swoje słowo. Sam o sobie mówi jako opętanym przez demony dotyku. Nie przypuszcza, że jego rodzinny spokój, jakiego zaznaje w przerwach między miłosnymi uciechami zostanie zakłócony przez jego "aktualną kobietę".
Utwór rozpoczyna się sceną, w której bohater zauważa przez okiennicę swoją aktualną kobietę taszczącą ze sobą walizkę pełną książek i postanawiającą wejść do domu bohatera i zostać w nim na zawsze. Nie przejmuje się konwenansami, reakcją rodziny, żony, tradycjami panującymi w domu rodzinnym jej aktualnego mężczyzny.
A trzeba przyznać, że tradycje są rożne. Do najzabawniejszych należy tradycja umierania na jesień. Każdy szanujący się mieszkaniec umierał jesienią, by nie robić pozostałym ludziom kłopotów.
Właściwie nie mogę powiedzieć nic więcej, by nie zdradzić fabuły:) Książa lekka, w sam raz na jedno mile spędzone popołudnie;) Do  śmiechu i dla relaksu;) Humor przelewa się przez stronice, a czytelnik nawet nie zauważa, że już doczytał do końca.

4/6

poniedziałek, 14 lutego 2011

"Trucicielka" Eric-Emmanuel Schmitt

 " Czy wola jest na tyle silna, aby odmienić usposobienie?" [1]

Na utwory Erica- Emmanuela Schmitta ciężko patrzeć mi obiektywnie.
Jako, że należy do panteonu moich ulubionych pisarzy, jestem niezmiennie zafascynowana jego warsztatem pisarskim, wirtuozerią języka, która sprawia, że o sprawach trudnych i ważnych pisze  z lekkością.

Po przeczytaniu na jednym z blogów niepochlebnej recenzji na temat "Trucicielki" głowiłam się jakim cudem wybronię go tym razem. Nie będę musiała. Autor po raz kolejny doskonale wybronił się sam.
Wydawnictwo Znak zafundowało mi nie lada zdziwienie: okładka, mimo, że wciąż z dominującą bielą, zaskoczyła mnie czernią. Zaskoczyła mnie także pięknym wydaniem: już nie błyszczącym jak do tej pory, lecz matowym, przyjemnym w dotyku, z połyskującym i wypukłym tytułem. Dlaczego o tym mówię. Do książek podchodzę z wielkim uczuciem. Najpierw przejeżdżam dłonią po grzbiecie, witam się z bohaterami, autorem, później wzmagam swój apetyt poprzez czytanie opisu. Jeśli książka wydana jest elegancko, cały ten rytuał zostaje wzbogacony o zmysłowe doznania długo zapadające w pamięć.
Zaskoczył mnie również opis. Obsesja, śmierć.
Ze Schmittem nigdy nie jest łatwo. Prawie zawsze towarzyszy nam jakieś tabu, choroba, śmierć, obsesja.
Tym razem to wszystko dostajemy w nieco innej odsłonie.
Gdybym miała znaleźć dla niej odpowiednie słowo określające ją w gronie innych dzieł pisarza, nazwałabym ją najmroczniejszą ze wszystkich. Odkrywającą najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy i umysłu, dokładnie wwiercającą się w  meandry świadomości.
Główną bohaterką wszystkich opowiadań jest myśl- impuls rozprzestrzeniający się po ciele niczym śmiercionośny jad, kłujący jak rana zadana zatrutą strzałą, wypalający umysł i serce. Myśl. Kiełkująca, by zniewolić.

Oprócz czterech opowiadań, w których poznajemy kolejno trucicielkę oskarżoną o zabójstwo mężów, starającą się być w centrum uwagi nowego proboszcza, zatruwająca jego umysł; marynarza dowiadującego się o śmierci jednej ze swoich córek, do którego zaczyna docierać, jak bardzo kocha swoją rodzinę i jak mało ją zna; dwójkę ludzi zmienionych nie do poznania przez błędną decyzję jednego z nich:  kalekę i terapeutę; małżeństwo : prezydenta i jego kiedyś ukochaną żonę, dziś kobietę, która w sposób kontrolowany zatruwa całe jego życie, zarówno osobiste jak i zawodowe; Schmitt dołącza do książki dzienniczek, który pisał w trakcie powstawania książki. Wyjaśnia jak wiele pracy i analiz wymaga napisanie dobrego opowiadania. Zastanawia się dlaczego są one traktowane po macoszemu.
I tu muszę uderzyć się w pierś i  przyznać, że sama do te pory tak je traktowałam. Często czułam niedosyt, brak czegoś ważnego. To pewnie bez różnicy czy chodzi o powieść, czy opowiadanie. Chodzi o to, że jeśli coś jest źle napisane, nieprzemyślane, to zawsze pozostawi w czytelniku pustkę. Pech chciał, że trafiałam na złe opowiadania i moje zdanie na ich temat wyrobiło się w taki a nie inny sposób. Teraz patrzę na nie inaczej. To rzeczywiście wielka sztuka napisać o czymś ważnym przy użyciu małej ilości słów,  a żadną sztuką nie jest zgubienie właściwego sensu wśród serii niepotrzebnych ozdobników, tak częstych w powieściach.


Dla mnie- majstersztyk. Pozostawiający to skądinąd znane Wam uczucie, że przeczytało się coś niebanalnego, coś  o czym niełatwo będzie zapomnieć. Nagroda Goncourtów 2010 w moim odczuciu jak najbardziej zasłużona. 

5,5/6


[1] s.241

sobota, 5 lutego 2011

"Wątek poboczny, czyli na czym polega metafora mężczyzny z dwoma śledzionami" Stella M. Szeszuła


 "Wątek poboczny, czyli na czym polega metafora mężczyzny z dwoma śledzionami", dzięki swojej okładce wyglądającej jak przybliżona butelka alkoholu i po części tytule, nasunął mi pewne skojarzenia. Po przeczytaniu opisu, a przede wszystkim słów "A to wszystko w oparach dziesiątek litrów szkockiej" byłam już prawie pewna, że motywem przewodnim będzie... pijaństwo. Można powiedzieć, że przeceniłam jego rolę, jednak nie zaprzeczę- alkohol wręcz wycieka z kart książki.
Przyznaję, że przed zagłębieniem się w treść przeczytałam kilka recenzji. Autorzy wszystkich ocenili książkę na najwyższą notę. Moje zaciekawienie rosło z minuty na minutę.
W utworze poznajemy trójkę głównych bohaterów- Meadow, Thomasa i Rogera- wokół których toczy się  akcja.
Meadow, córka Thomasa w wieku dziewiętnastu lat postanawia wyjść za mąż za Daniela- księgowego, o którym jej ojciec wyraża się w sposób co najmniej nieżyczliwy. Bynajmniej nie z miłości. Kieruje ją bardziej przywiązanie i poszukiwanie stateczności.
Roger jest współpracownikiem i przyjacielem jej ojca. Trzydziestodziewięciolatkiem po dwóch rozwodach, z 3/4 kobiecej części miasta, która przewinęła się przez jego łóżko. Człowiek cyniczny, na pozór lekceważąco podchodzący do życia, sypiący czarnym humorem na prawo i lewo.
Roger ofiarowuje Meadow poradnik traktujący o tym, jak zdobyć starszego mężczyznę.  Thomas zaczyna podejrzewać go o romans z jego córką. Jego podejrzenia przybierają na sile, gdy okazuje się, że Meadow zerwała zaręczyny.
Meadow, Roger i Thomas stają przed ciężkimi wyborami, które na zawsze mogą zmienić ich życia.
Po czym poznaje się dobrą książkę?
Rzadko zdarza się, by publikacja wywołała na mojej twarzy uśmiech już po kilku pierwszych zdaniach. Ta wywołała. Ba! To nawet nie był uśmiech, tylko wybuch śmiechu. Autorka skradła moje serce i już po kilku stronach nie wiedziałam czy postać Rogera bardziej mnie irytuje, czy rozśmiesza.
Narracja prowadzona jest dwutorowo. Przy każdym rozdziale wymieniony jest wypowiadający się bohater. Są to naprzemiennie Meadow i jej ojciec. Zabieg ten powoduje, że możemy poznać oraz odnaleźć się w dwóch całkowicie odmiennych sytuacjach, poznać całkowicie różniące się reakcje i odczucia bohaterów, jednocześnie nie zaburzając fabuły.  Utwór ma budowę klamrową, kończy się wydarzeniem, które kilkanaście rozdziałów wcześniej rozpoczynało opowieść.
Bardzo cenię sobie książki, które nie mają jednoznacznego zakończenia, które pozwalają czytelnikowi samodzielnie "dokończyć" powieść, według własnego uznania, które prowokują do zastanowienia się nad tym "co dalej?" a nie bezmyślnego odłożenia książki na półkę z przeczytanymi pozycjami.  Cenię autorów, którzy wierzą w inteligencję czytelnika i pozwalają mu "zabawić" się w kreatora dalszych wydarzeń, którzy nie podają wszystkiego na tacy.  Dzięki temu nigdy nie czuję się rozczarowana, przecież po każdorazowej lekturze, mogę sobie dopowiedzieć własną, za każdym razem inną wersję dalszych wydarzeń. Staję się jakby współautorem, współtwórcą życiorysu bohaterów, którzy są bardzo wielkim plusem książki. Mają oni bardzo wyraźnie zarysowane osobowości, nie są rozmemłane, każda postać posiada inną psychikę, inne usposobienie i wszystkie razem wzajemnie się uzupełniają.
Można powiedzieć, że jest to książka idealna- skłaniająca do myślenia, rozśmieszająca, z dobrą fabułą, kompozycją niby klamrową, ale jednak pozostawiającą pole do popisu czytelnikowi.
Jest lekka, w sam raz jako środek antychandrowy na długie zimowe wieczory. Polecam!
Dla ludzi nie przekonanych do polskich autorów będzie to nie lada zaskoczenie. Rodzima literatura jest tak samo, a może nawet bardziej warta uwagi niż skomercjalizowane produkty zachodnie.
Warto się w niej rozsmakować:)

5/6
  • Rodzaj literatury: Beletrystyka
  • Wydawca: Novae Res, Gdynia 2011
  • Wydanie: Pierwsze
  • Liczba stron: 202
  • ISBN: 978-83-7722-134-1
  • Nośnik: Druk
Książkę zrecenzowałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res.