Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowo/obraz terytoria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą słowo/obraz terytoria. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 marca 2012

Zabójcy bażantów - Jussi Adler-Olsen

Jussi Adler-Olsen przebojem wdarł się na polski rynek czytelniczy za sprawą książki Kobieta w klatce[recenzja]. Książki, która od pierwszej do ostatniej stronicy trzymała w nieustającym napięciu, która mimo ogromu zawartej w niej brutalności nie pozwalała oderwać się od siebie ani na chwilę. Inaczej sprawa ma się z najnowszym wydanym w Polsce thrillerze – Zabójcy bażantów. Mimo początkowego, mylnego jak się okazało, wrażenia, że książka ta okaże się kolejnym strzałem w dziesiątkę, lekturze szybko zaczęło towarzyszyć poczucie zmęczenia, narastającej senności i rosnącej niecierpliwości. Całość wydała mi się nieudolna i pełna dłużyzn. Monotonia książki sprawiała, że z coraz mniejszą ciekawością brnęłam dalej. Nie tego spodziewałam się po autorze tak rewelacyjnej pozycji jak Kobieta w klatce. Nie tego oczekiwałam po powieści, która choć ocieka brutalnością, choć jest prozą prawdziwie męską, okrucieństwem wypełnioną po brzegi, to jednak potrafi zabić swoją przewidywalnością.
Przykro dodać, że choć pomysł wydawał się oryginalny, to jego realizacja okazała się być całkowitym poddaniem konwencji, bez minimalnej próby zaskoczenia czytelnika. Tym sposobem ponad 400 stron, wobec których moje oczekiwania były ogromne, okazało się być prawdziwą próbą czytelniczego samozaparcia.


Zabójcy bażantów, to pseudonim nadany grupie młodych ludzi pochodzących z bogatych i znaczących rodzin, którzy w wolnych chwilach trudnili się polowaniami.
Jak się szybko okazało, polowaniami nie tylko na zwierzynę, lecz – przede wszystkim – ludzi.
Obława na wystraszone ofiary sprawiała im prawdziwą przyjemność, nie tylko psychiczną, ale także fizyczną. Przemoc, którą zadawali budziła w nich skrywane na co dzień emocje i wielkie okrucieństwo.
Pewnego dnia grupka zostaje zamieszana w sprawę brutalnego morderstwa. Jeden z jej przedstawicieli bierze na siebie całą winę i odsiaduje wyrok. Sprawa wydawać by się mogła zakończoną, jednak po dwudziestu latach na biurko szefa Departamentu Q, Carla Mørcka, w tajemniczych okolicznościach, ponownie dostają się akta feralnego wydarzenia.

Sprawa, choć pozornie wyjaśniona, okazuje się nadal niesłychanie frapująca. Wiele wątków niewyjaśnionych, moc tropów nie zbadana. Przy pomocy swojego asystenta Assada oraz nowej pracownicy, Rose, detektyw postanawia odnowić śledztwo, nieświadomy, że bierze sobie na barki cały świat najbogatszych i najbardziej wpływowych dziś ludzi. Jego dochodzeniu wielokrotnie przeszkadzać będą sami zainteresowani, jak i wyznaczeni przez nich ludzi. Śledztwo okaże się prowadzić do historii zawieszonej kary i nieodpokutowanej winy, niosąc ze sobą niebezpieczeństwo, jakiego nikt by się nie spodziewał.

Czego autorowi nie można odmówić, to niebagatelny talent do tworzenia niesłychanie sugestywnych, brutalnych opisów, silnie oddziałujących na wyobraźnię, napisanych tak dobrze, że czasami obrzydzenie brało górę nad próbą dalszej lektury. W tym tak silnie skonwencjonalizowanym i przewidywalnym gatunku, zdolność ta wciąż stanowi o klasie autora i jego pisarskim kunszcie.
A jednak w ostatecznym rozrachunku to nie wystarcza. Czytelnika thrillerów trudno zaskoczyć. Stały odbiorca gatunku, choć często podświadomie oczekuje na konkretny, łatwy do przewidzenia rozwój akcji i stałe motywy, to tak naprawdę wciąż jest żądny nowości. Pragnie nagięcia konwencji na rzecz zaskakujących rozwiązań. I tego, niestety, zabrakło.

Nie polecam ani nie odradzam. Osobom, które zakosztowały w poprzedniej części cyklu, doradzam kontynuację lektury o oczekiwanie na kolejne tomy. Mam nadzieję, że będą stały na wyższym poziomie i będą w stanie sprostać oczekiwaniom. Poprzeczkę ustanowił sobie sam autor, nie sposób więc mieć innych wymogów.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

niedziela, 27 listopada 2011

Poradnik domowy kilera – Hallgrimur Helgason




Lubicie czarny humor Monty Pythona? Cenicie sobie książki, w których pomysłem na fabułę jest seria absurdalnych wydarzeń zmierzających ku (nie)całkowitej przemianie bohatera?
Interesują Was postaci dynamiczne? Macie dość trywialnych opowieści opartych na tym samym schemacie? Tak? W takim razie mam dla Was coś idealnego.
Hallgrimur Helgason, pisarz islandzki, popełnił powieść Poradnik domowy kilera, wpisującą się w cykl „Książek do czytania”. O co chodzi? Jak wiemy, książka może służyć różnym celom: zabiciu czasu, usypianiu, ozdobie, dobremu prezentowaniu się na półkach, podpieraniu mebli, podpałce itd. Długo by wymieniać, aby wyliczyć chociaż część najbardziej znanych zastosowań. My jednak, jako obrońcy słowa pisanego wiemy, że tak naprawdę książki powinny służyć, wydawać by się mogło czynności prozaicznej – czytaniu. Wydawnictwo słowo/obraz terytoria wychodzi naprzeciw naszemu wołaniu wydając powieści idealnie nadające się do tej czynności, a jednocześnie nie będące zbanalizowaną powtórką dobrze znanych szablonów fabularnych.
Poradnik domowy kilera, to genialna komedia pomyłek, w której absurd goni absurd.
Znajdziemy w niej wszystko czego możemy szukać w literaturze: wątek miłosny, kryminalny [cóż poradzić – trup ściele się tutaj niesłychanie gęsto], duchowy, mafijny, robotniczy. Ta pozycja to istne przemieszanie najpopularniejszych motywów spotykanych na kartach książek.
Wszystko to za sprawą hitmana Toxica, mającego swoje korzenie w chorwackiej mafii. Niestety po nieudanej operacji musi na jakiś czas zniknąć. Uciekając przed FBI przyjmuje tożsamość zabitego przez siebie księdza, a podążając za jego niegdysiejszymi planami, ląduje w Islandii, gdzie zmuszony będzie do przeprowadzenia programu telewizyjnego, w którym wygłosi telekazanie. Jego przykrywka wydaje się być idealna, szybko jednak okazuje się, że był to kolejny spalony pomysł. Bohater zostaje nakryty i po raz kolejny musi uciekać.
Małżeństwo, u którego prowadził program postanawia mu pomóc – jako zapłatę żąda jednak przyjęcia ich wiary przez Toxica. Bohater zostaje poddany Terapii Torturą – wymownie brzmiącej, choć przekonacie się, że bardzo dwuznacznej. Podczas jej trwania będziemy mogli obserwować jego walkę z prześladującymi go demonami przeszłości, wyrzutami sumienia. Okaże się, że ten przedstawiciel mafii, to tak naprawdę człowiek o dobrym sercu, gotowy się zmienić pod wpływem Bożego Słowa.
Pozornie przypadkowe wydarzenia prowadzą go ku całkowitej przemianie własnego życia.
Książkę czyta się niespodziewanie szybko. Raz zaczętą, trzeba od razu skończyć;) Autor pozyskuje czytelnika w niezwykły sposób, nie pozwala o sobie zapomnieć ani tym bardziej się ze sobą rozstać.
Nie jest to sztampowa historyjka, lecz pełna specyficznego humoru opowieść ze świetnie poprowadzoną fabułą. Wystarczy zerknąć na tytuł – on sam stanowi wielką zachętę.
Nie zwlekajcie! Tę książkę trzeba przeczytać.


poniedziałek, 17 października 2011

Skugga Baldur. Opowieść islandzka – Sjon





Ciężko przyporządkować mi tę książkę do jakiejś konkretnej kategorii, jak i jednoznacznie ją ocenić. Nazwanie tej publikacji powieścią byłoby lekką przesadą, nazwanie opowiadaniem – niedomówieniem.
Nie jest to tekst porywający intrygą czy fascynującą historią.
Jest to raczej bardzo liryczna, poetycka opowieść o dawnej Islandii. Islandii w jakiś sposób onirycznej i magicznej. Malowniczej i pociągającej.
Język jakim została napisana całkowicie pochłania i zachwyca – jest przepiękny.

Autor przenosi nas na teren tajemniczej Islandii, do której wybrzeży napływa statek widmo. Nie on jest tutaj jednak najważniejszy. W tekście tym przeplata się wiele wątków, które ostatecznie prowadzą do osoby wielebnego Baldura. On to wyrusza w ślad za lisicą, na którą postanawia zapolować.

Publikacja ta dotyka tematyki samotności i odrzucenia w sposób całkowicie nowatorski, z jakim nie spotkałam się do tej pory w żadnej z innych książek. Niebanalna kreacja świata przedstawionego podkreśla panoszący się na stronicach wszechogarniający smutek i tajemnicę. Opowieść ta przepełniona jest bogatą i wyszukaną metaforyką. Posiada sens dosłowny, jak i ukryty, jednak dopiero odnalezienie tego drugiego pozwoli nam w pełni zachwycić się magią słów. By zrozumieć zdarzenia współczesne, musimy cofnąć się lata wstecz. Retardacje są tak zmyślnie wplecione w tekst, że momentami nie sposób zorientować się gdzie właściwie w danej chwili się znajdujemy. Przypomina to ciąg sennych marzeń, graniczących z jawą - nie mamy pewności, że śnimy, dopóki się nie obudzimy.

Jest w tym tekście pewna surowość połączona z niesamowicie odczuwalną melodyjnością słów. Znać, że Sjon to także wybitny twórca tekstów piosenek.
Słowa jakimi operuje oddziałują na wszystkie zmysły, angażują w lekturę cały organizm. Dają swoiste wyciszenie i wrażenie obcowania z czystą poezją.

Niebanalna proza odkrywająca kolejne oblicze literatury. Nie jest wtórna, nie nudzi. Wprowadza raczej w somnambuliczny trans, w którym tak doskonale realizm miesza się z nierzeczywistością. Nie każdemu przypadnie do gustu, myślę jednak, że warto się wypróbować, warto się otworzyć na to niewątpliwe wyzwanie jakim jest Skugga Baldur.
Może okazać się, że nie docenimy go od razu. Z całą pewnością jednak, zrozumienie przyjdzie później.




środa, 28 września 2011

Sztuka pierdzenia – Pierre Thomas Nicholas Hurtaut




Sztuka pierdzenia to króciutka publikacja, która po raz pierwszy ukazała się we Francji w 1751 roku. Wtedy też, u schyłku oświecenia, gdy najważniejszą wartością był rozum, esej ten, szybko zdobył uznanie i popularność.
Choć po lekturze tej książeczki, może to wydać się dziwne, w owych czasach niektóre ustępy tekstu czytano na salonach, po to by zaśmiewając się miło zwieńczyć spotkania towarzyskie.
Choć tekst, którego doskonałym określeniem byłoby renesansowe zawołanie Homo sum, humani nil a me alienum puto, jest nadal aktualny, dzisiaj już tak bardzo nie bawi, a powoduje jedynie uśmiech zażenowania. Wszystko, w tym także i humor przez wieki uległ zmianie.
Publikacja ta będzie więc o wiele lepszą rozrywką dla poszukiwaczy absurdu w historycznych tekstach literackich, niż dla przeciętnego czytelnika szukającego olśniewającego dowcipu.
Rubaszne opisy, których w tej książeczce nie brakuje, nie każdemu przypadną do gustu. Jest to zdecydowanie tekst dla ściśle określonego grona odbiorców.

Na publikację składają się dwie części.
Pierwsza z nich, to tekst stawiający sobie za zadanie próbę definicji pierdnięcia. Wprowadza rozróżnienie na wiele typów tego zjawiska, opisuje wiele rodzajów, nazywając je w sposób niejednokrotnie komiczny. Ponadto autor kusi się o przyrównanie go do muzyki, przeznaczonej także dla osób głuchych.

Część druga opisuje skutki pierdnięć, zarówno korzystne jak i negatywne. Zawiera wykaz zagrożeń dla zdrowia związanych z tą czynnością fizjologiczną. Jest to książka silnie skatologiczna, momentami wręcz naturalistyczna.
Choć stylizowana jest na traktat naukowy {liczne wtrącenia łacińskie, profesjonalne określenia} tak naprawdę niewiele ma z nim wspólnego. Jest to zdecydowanie niezwykły esej, który trudno zapomnieć. Chwytliwy tytuł zwraca na siebie uwagę. XXI wiek, to czas, w którym tabu zniknęło i o wielu sprawach mówi się już bez skrępowania. Może dlatego też forma tej książki niekoniecznie może przypaść do gustu – za dużo tu opisów, które mają obnażać ludzką naturę w sposób, chciałoby się napisać, usilnie humorystyczny, by pozbyć się zażenowania i obrócić wszystko w żart. Niestety nawet osoby bezpośrednie mogą w kilku momentach poczuć się zniesmaczone.

Publikacji nie można odmówić pięknej szaty graficznej. Czcionka i sposób rozmieszczenia słów stylizowany jest na stary dokument. Dodatkowym atutem jest stosowane kiedyś zamieszczenie u dołu strony pierwszej sylaby wyrazu następnego, mające poprawić płynność czytania. Zabieg ten sugeruje przeznaczenie tekstu do odczytu.

Ciężko określić mi grono osób, dla których przeznaczona jest ta publikacja. Zdecydowane będą to historycy literatury lub socjologowie, myślę jednak, że również co niektórzy przeciętni czytelnicy znajdą w niej coś dla siebie. Należy tylko dobrze poszukać i zwrócić uwagę na czasy, w których została napisana.

4/6

Za egzemplarz książki dziękuję Pani Agacie z Wydawnictwa słowo/obraz terytoria.:)

sobota, 20 sierpnia 2011

Kobieta w klatce – Jussi Adler-Olsen




Przy lekturze tej książki zaskoczeniom nie było końca. Pierwszym było autorstwo. Dałabym wiele w zakładzie o to, że autorką jest kobieta.  Przegrałabym z kretesem.
Jussi Adler-Olsen to postać niezwykle barwna. W wieku pięciu lat otrzymał królewskie pozwolenie na posługiwanie się swoim oryginalnym imieniem. Zanim zaczął pisać trudnił się wieloma zajęciami: był redaktorem encyklopedii, harcerzem, kompozytorem, operatorem i scenarzystą filmowym, a także rockowym gitarzystą.  Studiował politologię, socjologię, medycynę. Wiele doświadczeń wyniósł ze szpitali psychiatrycznych, w których przebywał za sprawą zawodu ojca.  Jego debiut przyda na rok 1997, kiedy to na europejskie listy bestsellerów trafił Alfabethuse, jednak jego nazwisko rozsławiło się dopiero za sprawą serii powieści o Departamencie Q, do której należy Kobieta w klatce.

Ów Departament Q to oddział zajmujący się trudnymi sprawami z przeszłości, które nie doczekały się do tej pory rozwiązania. Oglądaliście kiedyś Dowody zbrodni?  Mniej więcej ten sam sposób działania. 
Carl, do tej pory pracował w wydziale zabójstw, lecz po wypadku, w którym jeden z jego kolegów stracił życie, drugi walczy o nie w szpitalu, a on sam wyszedł z niego jedyne z urazem psychicznym, został przeniesiony do nowo stworzonego Departamentu. Wraz ze swoimi pomocnikiem o nieznanej przeszłości – Assadem – poszukują  sprawców zbrodni, którzy przez wiele lat pozostawali bezkarni. Winę za ich przebywanie na wolności ponoszą opieszałe organy ścigania, a po części także i niedoskonałość metod dochodzeniowych, które ulegają ciągłej ewolucji.
Pierwszą sprawą jaką zajmie się detektyw jest sprawa zaginionej przed pięcioma laty parlamentarzystki. 

Narracja prowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony możemy obserwować postępy w śledztwie i sposoby dochodzenia prawdy o zaginięciu młodej kobiety przez Carla i jego pomocnika, a z drugiej czeka na nas coś zupełnie innego – będziemy świadkami tego co działo się z zaginioną Merete od dnia porwania do momentu rozwiązania sprawy. Autor zafundował nam coś niezwykłego – wiemy znacznie więcej niż śledczy, na bieżąco obserwujemy co dzieje się z zaginioną, a co w tym samym czasie robią organy ścigania.
Widzimy jak każda minuta prowadzi do nieopisanego cierpienia bohaterki uwięzionej przez bezwzględnych porywczy szukających zemsty za wydarzenia z przeszłości.  Jedyną szansą na jej ratunek jest przypomnienie sobie kto i dlaczego mógł chcieć ją ukarać. Niestety, nie przychodzi to łatwo…

Książka zawiera wiele opisów powodujących pojawianie się ciarek. Męki jakim poddawana była bohaterka są przedstawiane tak realistycznie i szczegółowo, że czasami miałam wrażenie, jakbym to ja była uwięziona i to ja przeżywała to co Merete. Czytelnik bez problemu może wyobrazić sobie co czuła, myślała bohaterka. Do samego końca zadziwiała mnie jej determinacja i siła. Nie poddała się, mimo, że wielokrotnie miała ku temu okazję. Postanowiła walczyć dla czekającego na nią upośledzonego brata.
Autor wykreował niezwykle barwne i indywidualne postaci: oprócz zdeterminowanej Merete na uwagę zasługuje Assai – bystry, piekielnie inteligentny i dokładny pomocnik Carla.
Jedyną wadą powieści jest jej przewidywalność. Książka ma 410 stron, a ja już na 175 wiedziałam kto jest sprawcą. Mimo wszystko, to drobne niedociągnięcie nie wpływa na odbiór tekstu. Jest on tak skonstruowany, że znajomość porywacza zamiast utrudniać, wiele ułatwia.

Seria o Departamencie Q zapowiada się niezwykle interesująco. Moi Drodzy, zwolnijcie miejsce na półkach. Jussi Adler-Olsen musi się na nich znaleźć!:)


4,5/6



Plaża muszli – Marie Hermanson



Dość długo zwlekałam z napisaniem recenzji tej książki. Emocji, które towarzyszyły lekturze nie sposób ubrać w słowa, bo właściwie nie umiem ich określić ani nawet jednoznacznie stwierdzić czy były. Najlepszym określeniem do opisania tego, co przyniosła ze sobą ta pozycja, to niepokój, ale jednocześnie… wyciszenie.
Marie Hermanson okazała się być autorką skandynawska piszącą w sposób, który nie pozwala mi jednoznacznie ocenić tego tekstu.
Bardzo ważnym zabiegiem jest prowadzenie narracji dwutorowej.
Poznajemy tutaj dwie splatające się historie osób na pozór się nie znających – Ulriki i Kristiny. Pierwsza z nich jako nastolatka wakacje spędzała z rodziną Gattmanów, o której marzyła jako o własnej. Przyjaźniła się z Anne-Marie i razem z nią przeżywała najpiękniejsze chwile swojego życia, snuła plany, fantazjowała. Jej przyjaciółka była dla niej niedoścignionym ideałem. Wszystko zmieniło się gdy pewnego dnia zniknęła adoptowana przez Gattamanów dziewczynka – Maja – a wraz z nią życie rodziny wywróciło się do góry nogami. Choć ich mała córeczka wróciła, nic nie jest już takie jak przed jej zniknięciem.
Historię tych czasów opowiada nam Ulrika, która po latach wróciła do swojej wioski dziecięcych marzeń z własnymi pociechami. To właśnie jej synowie odnajdują szkielet kobiety, która okazuje się być powiązana z tajemniczym zniknięciem dziewczynki sprzed lat… Znalezione szczątki należą do Kristiny, drugiej bohaterki, z której perspektywy prowadzona jest opowieść.

Akcja powieści, jeśli mówić już o jako takiej, toczy się niespiesznie. Nie ma tu wzlotów i upadków, jest za to jednostajna, uspokajająca narracja z ciekawą historią w tle. Czytając ją miałam wrażenie, że ktoś mnie tuli do snu. Marie Hermanson opowiedziała mi wyciszającą bajkę na dobranoc, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nudy tu nie uświadczyłam, gdzieś w mojej głowie słyszałam cichutką melodyjkę, a z oddali płynął głos snujący narrację. Takie właśnie odczucia towarzyszyły mi przy tej książce, taki właśnie spokój i wyciszenie ogarnia mnie gdy o niej myślę.

Jest w niej jednak coś niesamowicie niepokojącego
Nie umiem zlokalizować źródła tego niepokoju, wiem, że jest gdzieś ukryte, że być może coś mi umknęło, a miało to kolosalne znaczenie.
Jeśli miała swoje wady, nie zauważyłam ich, bo narracja mnie zahipnotyzowała. Czytałam jak w transie, nie bacząc na ewentualne słabsze momenty. Czy były? Oceńcie sami. Ja czuję się ukojona.

4/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Słowo/obraz terytoria. :)