Tytuł: Zwyczaje dzieci francuskich
Autor: Marcin Gołąbek
ISBN: 978-83-7722-781-7
Ilość stron: 64
Wydawnictwo: Novae Res
Zwyczaje dzieci francuskich, to książka, która z założenia miała przybliżyć
młodszym czytelnikom życie ich rówieśników mieszkających nad Loarą, tak
naprawdę jednak, stała się lichą próbką opowieści, która po drodze całkowicie utraciła
z oczu ów cel.
Pomysłem na książkę jest
prezentacja tytułowych zwyczajów z perspektywy róż, z którymi w dialog
wdaje się narrator, uosabiający w sobie autora książki. Niestety, zamiast snuć
opowieść o, prawdopodobnie niezwykle ciekawym – skoro zdecydowano się o tym
napisać – życiu owych dzieci, autor pisze o wszystkim i w rezultacie – o niczym.
Jego wypowiedzi są szatkowane,
urywane, skacze po tematach, porzuca rozpoczęte wątki, w sposób nieuzasadniony
wprowadza chaos, na skutek czego książka zamiast interesować – denerwuje,
zamiast zachęcać do poznawania zwyczajów innych narodowości – irytuje lichością
i kiepskością narracji, która tak naprawdę w żaden sposób nie skupia się na
podjętym temacie. Mało tego, sam autor zdaje się podważać jej sensowność,
wtrącając sformułowania na kształt „nie trzeba się przejmować tym co mówią
kwiaty” – podczas gdy sam uczynił z nich głównych przewodników po temacie.
To jednak jeszcze nie wszystko. Choć
książeczka ma 60 stron, z powodzeniem połowa z nich mogłaby zostać usunięta. Pomijam
kwestię ilustracji, które przeplatają opowieść. Niemalże każdy rozdział zawiera
niepotrzebne zawiązanie nowej historii i szybkie jej urwanie słowami „ale o tym
dowiecie się później” – po czym w wielu wypadkach do rozpoczętego wątku autor już
nie powraca, frustrując czytelnika i czyniąc swoją narrację mało wiarygodną. Niemalże
każdy kolejny rozdział zawiera kilkuzdaniowe rozważanie na temat tego czy
odbiorca jest już zmęczony, śpiący, czy może autor powinien skoczyć już do
następnej historii, której znów nie ukończy.
Z tego wszystkiego z wielkim
trudem wyłuskać można dosłownie kilka zwyczajów dzieci francuskich, które tak
naprawdę okazują się nie być niczym charakterystycznym jedynie dla nich, lecz
dla dzieci całego świata – i gdzie tu sens?
Mogłoby się wydawać, że to opowieść uniwersalna, o tym, jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni, jednak podana została w tak ciężkostrawny sposób, że wszystkie ewentualne przesłania zwyczajnie się w niej gubią. Nie zmienia tego nawet fakt, że książka ta przygotowana została przez Warsztat Bajkopisarski NIC, mający na uwadze tworzenie bajek tłumaczących złożoność świata [akuratnie ta książka nic nie tłumaczy, a raczej dodaje kamyczek do owej złożoności], pomagających uporać się z koszmarami [chyba jedynie poprzez konfrontację z koszmarem jakim sama publikacja jest], brakiem zrozumienia [z niczym się nie uporałam, ale za to chyba nie zrozumiałam] i tak dalej, i tym podobne.
Mogłoby się wydawać, że to opowieść uniwersalna, o tym, jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni, jednak podana została w tak ciężkostrawny sposób, że wszystkie ewentualne przesłania zwyczajnie się w niej gubią. Nie zmienia tego nawet fakt, że książka ta przygotowana została przez Warsztat Bajkopisarski NIC, mający na uwadze tworzenie bajek tłumaczących złożoność świata [akuratnie ta książka nic nie tłumaczy, a raczej dodaje kamyczek do owej złożoności], pomagających uporać się z koszmarami [chyba jedynie poprzez konfrontację z koszmarem jakim sama publikacja jest], brakiem zrozumienia [z niczym się nie uporałam, ale za to chyba nie zrozumiałam] i tak dalej, i tym podobne.
Książeczka jest naiwna, nie wierzy w inteligencję dzieci,
lecz raczej jej brak, niczego nie uczy, nic nie tłumaczy, jest jedną wielką
zapchajdziurą, którą możemy wypełnić nierówności na regale z innymi
publikacjami. Tekst, który niby jest o Francji, niby chce jakąś funkcję
edukacyjną spełnić, a tak naprawdę gubi się zarówno ów kraj, jak i nauka.
Dodam, że teks powstał przy współpracy z biblioterapeutą oraz
psychologiem dziecięcym i pewnie właśnie tu tkwi haczyk – o wartości
literackiej książek ściśle terapeutycznych ciężko mówić, bowiem nie o to
przecież w nich chodzi.
Ja jednak nie oceniam z perspektywy terapeuty, a czytelnika.
Ja jednak nie oceniam z perspektywy terapeuty, a czytelnika.
Czasem się zastanawiam, czy podobne do tej publikacji potworki przechodzą jakąkolwiek weryfikację?
OdpowiedzUsuńSama Się zastanawiam - i chyba tęsknię do czasów, kiedy nie szło się na ilość, lecz na jakość.. No, cóż. Każdemu trzeba dać szansę, pochwalną recenzję tej książeczki też miałam okazję czytać, więc może złym okiem na nią spojrzałam?:)
OdpowiedzUsuńNiełatwo jest napisać pozytywną recenzję, jeżeli książka nam się nie podoba. A z doświadczenia wiem, że zawsze znajdzie się ktoś z odmienną opinią. Wszystko, to rzecz gustu, z którymi się przecież nie dyskutuje...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jak książka mi się nie podoba, to nie ma mowy o pozytywnej recenzji :D
UsuńOczywiście - opinii zawsze tyle, ilu ludzi :D Ale ja chętnie podyskutuję;)
No tak, bo jak Francja to muszą być gadające róże. A lisów nie było :)?
OdpowiedzUsuńAż się zdziwiłam, ale nie!:)
UsuńPrzyznam, że po tej książce spodziewałam się więcej, aa teraz po Twojej opinii straciłam na nią ochotę...
OdpowiedzUsuń