Gdy mrok zapada Jørn Lier Horsta stanowi prequel serii o
śledczym Williamie Wistingu.
Oto Stavern roku 1983. Za pasem
Boże Narodzenie, ulice są zasypane śniegiem stale lecącym z nieba. Wisting
dopiero co został ojcem dwójki bliźniaków, nad którymi opieka pochłania nie
tylko bardzo dużo czasu, lecz również całkiem sporo pieniędzy. Mężczyzna
pracuje jako konstabl w policji, często biorąc dodatkowo płatne dyżury,
jednak wydarzenia pamiętnego roku stawiają go w sytuacji, która może
podnieść jego rangę i przenieść go do wydziału śledczego, o którym skrycie
marzy. Za sprawą swojego przyjaciela znajduje się w samym centrum starego
przestępstwa – niewykrytego, a przez to niewyjaśnionego morderstwa sprzed lat.
Oto w starej, ledwo trzymającej
się stodoły znaleziony zostaje zabytkowy samochód, którego karoseria nosi ślady
od kul. Według Wistinga wiele wskazuje na to, że kierowca nie przeżył
strzelaniny, nigdzie jednak ani oficjalnie nie zgłoszono zaginięcia, ani nie
znaleziono ciała.
Za zgodą swoich przełożonych
policjant rozpoczyna swoje pierwsze prawdziwe śledztwo, które nie tylko sprawi,
że zostanie postrzegany jako osoba niezwykle dociekliwa i starannie łącząca
fakty, której mocną stroną jest dedukcja, ale także dowie się, jak łatwo manipulować
faktami oraz ludźmi, i jak wiele zależy od dobrze postawionego pytania.
Pierwsze kryminalne doświadczenie nieopierzonego posterunkowego stanie się
kluczem do jego dalszej kariery, która płynąć będzie pod znakiem dochodzeń w trudnych
sprawach.
Nie ukrywam, że książka moich
oczekiwań nie spełniła – powiedzieć, że jest przeciętną, to dosyć eufemistyczne
załatwienie sprawy. Odnoszę wrażenie, że jest to najsłabsza jak dotąd powieść
autora. Z czego to wynika? Trudno dociekać czy zabieg jest celowy, mający
pokazać, że pierwsza część serii jest najsłabsza, a później jej walory będą wzrastać,
czy też jest wypadkiem przy pracy – chwilowym (oby!) spadkiem formy i
nieumiejętnie rozegraną i rozpisaną historią.
Pewnym jest, że powieść ta
pozostaje daleko w tyle za tekstami opisującymi dalsze losy Williama
Wistinga. Dla fanów serii będzie uzupełnieniem wiedzy o ich ulubionym
bohaterze, reszta jednak z powodzeniem może tę pozycję pominąć podczas lekturowych
wyborów i zacząć od innych części cyklu.
blog o książkach, Business&Culture, egzemplarz recenzencki, Gdy mrok zapada, Jørn Lier Horst, kryminał skandynawski, lubimyczytać, opinia o książce, recenzja książki, Smak Słowa
To faktycznie raczej takie uzupełnienie cyklu :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Zero klimatu, wszystkie postaci strasznie płaskie, nic nie było wyrazistego w tej książce. Ot, taka średniawka na jeden wieczór. Dziwne, że mało osób tak uważa. Przynajmniej recenzji nie widziałam dużo podobnych do naszych...
OdpowiedzUsuńhttp://przy-goracej-herbacie.blogspot.com/
No proszę, ciekawa jestem czemu. Jest naprawdę średniawa, żeby nie powiedzieć dosadniej. Taka nijaka, bezpłciowa, zupełnie niezachęcająca do poznania całego cyklu, gdyby ktoś od niej zaczynał...
OdpowiedzUsuńAno.:)
OdpowiedzUsuń