wtorek, 5 kwietnia 2016

Dotrzymana obietnica - Jill Anderson




Ostatnią rzeczą jakiej spodziewałabym się w klubie Kobiety to czytają jest literatura faktu. Tak mocno przyzwyczaiłam się do powieści obyczajowych, że przez myśl mi nie przeszło, by kolejną książkę w tymże, stanowić będzie tekst, którego lekturę właśnie zakończyłam.

Paul od wielu lat zmagał się z zespołem ustawicznego zmęczenia. Objawy choroby pojawiły się na kilka dni przed jego ślubem z Jill. Początkowo oboje myśleli, że to zatrucie, zmęczenie lub stres – trzy podstawowe diagnozy każdego lekarza, który nie potrafi znaleźć przyczyny dolegliwości u swojego pacjenta. Z miesiąca na miesiąc jednak stan mężczyzny się pogarszał, czyniąc jego życie nie do zniesienia. Doktorzy, których odwiedzali na próżno szukali organicznej przyczyny. Wielu z nich uważało, że Paul zmyśla, a przyczyny jego dolegliwości należy szukać w umyśle – ot, kolejny hipochondryk, który zajmuje innym miejsce w kolejkach do specjalistów. Podobne wrażenie miała rodzina mężczyzny, z którą ten po śmierci matki prędko zerwał kontakt, nie znajdując u niej pocieszenia i wsparcia. Jedyną osobą, która trwała przy bohaterze była Jill – niezłomna i ufna w  to, że Paul faktycznie jest chory.

Nasilające się dolegliwości mężczyzny i brak zrozumienia ze strony otoczenia sprawiły, że zaczął on miewać myśli i próby samobójcze. Każdą z nich udaremniła jego żona, stale trwająca na posterunku. Do czasu… Pewnego razu, gdy wróciła do domu, Paul oświadczył, że wziął wystarczającą ilość tabletek. Kobieta, która nie raz i nie dwa była świadkiem takich scen, nie zareagowała. Gdy następnego dnia znalazła męża nieżywego, szybko stała się główną podejrzaną w sprawie o współudział w samobójstwie, a później także i w sprawie o morderstwo.

Dotrzymana obietnica to właściwie zapis prowadzonego śledztwa. Obok historii małżeństwa Paula i Jill oraz opisu postępującej choroby mężczyzny, która całkowicie odmieniła życie tej dwójki młodych ludzi, znajdziemy w niej zapisy godzin przesłuchań, którym poddawana była kobieta.

Mimo że początkowo książka wydała mi się nad wyraz frapująca, z każdym kolejnym rozdziałem męczyłam się coraz bardziej. Wydłużające się przesłuchanie, z pewnością szalenie trudne i wycieńczające dla samej Anderson, podobnie wpływało i na mnie – czułam się, jakbym to ja stanęła pod gradem powtarzających się, czekających na moje potknięcie pytań policjantów. Irytowała mnie próba złapania oskarżonej na kłamstwie, mającym wyjść na jaw, gdy będzie już tak zmęczona, że przestanie kontrolować swoje odpowiedzi i zacznie odpowiadać (w zamyśle prowadzących sprawę) zgodnie z prawdą. Nie wiem czy efekt ten był zamierzony (jeśli tak – brawo!), jednak mimo moich przypuszczeń co do tego, owo zmęczenie sprawiło, że przez lekturę brnęło mi się coraz trudniej i z coraz mniejszym zainteresowaniem. W pewnym momencie jedynie czekałam końca, by wreszcie móc odetchnąć pełną piersią i oddać się rozważaniom nad sednem i sensem.

Jeśli chodzi o tematykę do dyskusji – faktycznie jest się nad czym pochylić, jest się o co pokłócić, jest się z czym (nie) zgodzić, jednak sama forma była nieco zbyt męcząca i rozwlekła. Niesłychanie frustrujące były także skoki czasowe – raz znajdowaliśmy się w  teraźniejszości, raz dostawaliśmy suchy zapis przesłuchania, innym razem autorka raczyła nas retrospekcjami, a nad całością – jak się zdaje – nie było żadnej kontroli, wszystko działo się dowolnie i zasadniczo – było tego zbyt wiele, co utrudniało skupienie i wytrącało z rytmu.

Mimo tych uszczerbków, poruszająca to historia. Daleka jestem od osądzania Anderson i badania jej motywacji – tak naprawdę nigdy nie dowiemy się co nią kierowało i czy była w pełni sił psychicznych w dniu śmierci swojego męża. Książka ta jednak zmusza do refleksji, skłania do podjęcia wysiłku w  celu zastanowienia się nad tym, jak bardzo choroba może uprzykrzyć życie – nie tylko samemu chorującemu, ale także jego rodzinie i znajomym. Jakże często dolegliwości ciała powodują niezrozumienie otoczenia i jakże często okazuje się, że nie ma lekarstwa na toczące nasze organizmu bolączki. Publikacja ta, poza zasadniczą kwestią winy i niewinności, a także tego czy mamy prawo decydować o własnej śmierci, nawet w skrajnych przypadkach; każe zastanowić się nad istotą bliskości bez względu na okoliczności.

Polecam do lektury i rozważań.




Inne książki z serii Kobiety to czytają na blogu:

11 komentarzy:

  1. Mnie niestety ta książka rozczarowała. Wynudziłam się, a przy takim temacie nie powinnam. Dla mnie było za dużo dłużyzn, za mało emocji, za dużo bohaterki, za mało jej męża. Miałam wrażenie, że autorka po prostu chce puścić w świat usprawiedliwienie swojej decyzji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie też książka bardzo poruszyła. Posiada pewne niedociągnięcia, ale bardzo wciąga i mocno intryguje. A przede wszystkim, szybko się ją czyta. Na pewno warto po nią sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sam motyw "pomagania" w odejściu i zerwaniu z problemem choroby oraz "dotrzymywanie obietnicy" kojarzy mi się z "Wyborem" N. Sparksa. Kalka.
    Ale wątek kryminalny, hmm dla mnie intrygujący.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie sposób mówić o kalce beletrystycznej w miejscu, gdzie nie tworzy się powieści, lecz literaturę faktu.
    Trudno oskarżać kogoś o to, że zachorował, by zainspirować się powieścią i móc później stworzyć książkę, dlatego w tym wypadku nie mogę się zgodzić.
    Gdyby to była powieść - owszem. Ale nie jest :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie poruszyła historia, ale sama książka - zupełnie nie. Tak jak piszę - zbyt męcząco, nudno, rozwlekle, zbyt jednostronnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale sięgnąć warto - dla historii właśnie. I po to, by móc podjąć dyskusję;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Może nie pożałujesz, kto wie?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie też rozczarowała i też się wynudziłam, a raczej tak jak wspomniałam - wymęczyłam. Akcentuję jedynie jej plusy ulokowane w samym potencjale historii - sposób jej realizacji zupełnie mi nie odpowiadał. Miałam tak samo jak Ty - było zbyt jednostronnie, tęskniłam do momentów poświęconych mężowi, których było jak na lekarstwo. Faktycznie można odnieść wrażenie, że to forma samousprawiedliwienia, tym bardziej, że sama choroba też została potraktowana nieco po macoszemu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mamy podobne zdanie - owszem książka ma interesująca fabułę, zdawać by się mogło że porwie czytelnika i nie będzie się można od niej wiele dowiedzieć (w końcu to książka pisana na faktach) i dostarczy wielu nowych wiadomości o tej chorobie. Ale... każda kolejna strona męczy coraz bardziej, dlatego mam tak dziwne uczucia co do tej książki.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dokładnie. Męcząca, duszna, przegadana, nie do końca przemyślana.

    OdpowiedzUsuń