Kiedy nadejdą dobre wieści jako całość nieco mnie rozczarowała.
Przez większość książki brnęłam z trudem, przedzierałam się przez
narrację, czekałam na rozwój akcji i niestrudzenie oczekiwałam emocji
wbijających w fotel. Mniej więcej po przekroczeniu połowy powieści, coś
drgnęło. Napięcie zaczęło wzrastać, akcja się komplikować, ciemność niejasności
rozpraszać – książka zaczynała nabierać kształtów.
Powieść otwiera brutalne morderstwo,
którego świadkiem jest sześcioletnia dziewczynka. Po trzydziestu latach od
wydarzenia, sprawca wychodzi na wolność, a dorosła już kobieta znika bez śladu.
Niestety nikt, poza opiekunką jej dziecka, nie jest zainteresowany tym faktem. Dziewczyna
postanawia na własną rękę wszcząć poszukiwania. Do pomocy namawia Jacksona
Brodiego – śledczego wezwanego do morderstwa przed laty, po którym to zawiesił
swoją karierę. Teraz ma szansę odnaleźć tamtą dziewczynkę w dorosłej już
kobiecie.
Atkinson zaczyna z pompą –
scena mordu robi ogromne wrażenie i od początku wysoko podnosi poprzeczkę.
Później napięcie nieco opada, by wzmóc się dużo dalej. Zanim jednak do tego
dojdzie, dość ślamazarnie będziemy poznawać kolejnych bohaterów i ich
wzajemne związki, co – niestety – bywa dość nużące, mimo frapującej fabuły
i pomysłu na całość. Przez długo czas powieści brakuje iskry zdolnej
przykuć naszą uwagę.
Moją ulubioną wstawką jest
intertekstualne wspomnienie odcinka CSI, który doskonale pamiętam – ucieszył
mnie ten kulturowy dialog, który nie miał jednak większego znaczenia dla
całości – był raczej ciekawostką, oczkiem puszczonym w stronę fanów tegoż.
Dodatkową frajdę sprawiły mi rozważania na temat nużącego czytania o seksie,
jakże na czasie w momencie wydawania kolejnych tomów literatury
erotycznej, które to prześcigają się w coraz bardziej strywializowanych
opisach aktu seksualnego.
Te dwa „momenty” książki dodają jej smaczku, w nich bowiem wyjaskrawione jest inteligentne i krytyczne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, co jest dziś rzadkością, tym bardziej w literaturze skądinąd kryminalnej. Wtrącenia te nie są jednak clue powieści, a jedynie perełkami znalezionymi w całości, trzeba dodać – skarbami, dla których warto było tę książkę wziąć do rąk.
Fanów Atkinson namawiać do
lektury z pewnością nie muszę – reszcie polecam rozpoczęcie od innej książki.
Tę zachęcam zostawić sobie na później, co by apetyt nie zmalał. Wymaga ona
bowiem nieco więcej cierpliwości.
blog książkowy, blog o książkach, czarna seria, egzemplarz recenzencki, Kate Atkinson, Kiedy nadejdą dobre wieści?, kryminał, książka, morderstwo, opinia, recenzja, Wydawnictwo Czarna Owca
Mnie ujęła Atkinson właśnie tym smaczkiem, tą swoją obserwacją rzeczywistości i świetną kreacją bohaterów. Z pewnością będę chciała się do wiedzieć "kiedy nadejdą dobre wieści"...
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ta książka nie porywa. Tytuł wpadł mi w oko i myślałam, żeby się do niego przymierzyć, skoro jednak piszesz, że nie należy do najlepszych raczej po niego nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńDobrze, że piszesz, żeby od tej książki nie zaczynać swojej znajomości z Atkinson, bo taki miałam zamiar.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o tę autorkę, to mam przeczytane wszystkie do tej pory wydane. W kryminałach dostrzegam dużo obyczajności. "Wszystkie jej życia" jest najlepsza moim zdaniem. Kryminały autorce słabiej wypadają na jej tle.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie zaczęłam od tej i nieco żałuję...
OdpowiedzUsuńMoje doświadczenie z takim startem nie jest niestety zadowalające...
OdpowiedzUsuńNie mam doświadczenia z innymi książkami Atkinson, ale czytałam tak wiele porywających recenzji, że niestety już na ich podstawie mogę zaryzykować stwierdzenie, że nie jest najlepiej...
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak je odbierzesz!:) Daj znać;)
OdpowiedzUsuńNie znam akurat tej autorki, ale jako fanka kryminałów numer jeden z pewnością szybciutko to nadrobię. :P
OdpowiedzUsuń