czwartek, 1 października 2015

Kiedy nadejdą dobre wieści? – Kate Atkinson



Kiedy nadejdą dobre wieści jako całość nieco mnie rozczarowała. Przez większość książki brnęłam z trudem, przedzierałam się przez narrację, czekałam na rozwój akcji i niestrudzenie oczekiwałam emocji wbijających w fotel. Mniej więcej po przekroczeniu połowy powieści, coś drgnęło. Napięcie zaczęło wzrastać, akcja się komplikować, ciemność niejasności rozpraszać – książka zaczynała nabierać kształtów.

Powieść otwiera brutalne morderstwo, którego świadkiem jest sześcioletnia dziewczynka. Po trzydziestu latach od wydarzenia, sprawca wychodzi na wolność, a dorosła już kobieta znika bez śladu. Niestety nikt, poza opiekunką jej dziecka, nie jest zainteresowany tym faktem. Dziewczyna postanawia na własną rękę wszcząć poszukiwania. Do pomocy namawia Jacksona Brodiego – śledczego wezwanego do morderstwa przed laty, po którym to zawiesił swoją karierę. Teraz ma szansę odnaleźć tamtą dziewczynkę w dorosłej już kobiecie.

Atkinson zaczyna z pompą – scena mordu robi ogromne wrażenie i od początku wysoko podnosi poprzeczkę. Później napięcie nieco opada, by wzmóc się dużo dalej. Zanim jednak do tego dojdzie, dość ślamazarnie będziemy poznawać kolejnych bohaterów i ich wzajemne związki, co – niestety – bywa dość nużące, mimo frapującej fabuły i pomysłu na całość. Przez długo czas powieści brakuje iskry zdolnej przykuć naszą uwagę.

Moją ulubioną wstawką jest intertekstualne wspomnienie odcinka CSI, który doskonale pamiętam – ucieszył mnie ten kulturowy dialog, który nie miał jednak większego znaczenia dla całości – był raczej ciekawostką, oczkiem puszczonym w stronę fanów tegoż. Dodatkową frajdę sprawiły mi rozważania na temat nużącego czytania o seksie, jakże na czasie w momencie wydawania kolejnych tomów literatury erotycznej, które to prześcigają się w coraz bardziej strywializowanych opisach aktu seksualnego. 

Te dwa „momenty” książki dodają jej smaczku, w nich bowiem wyjaskrawione jest inteligentne i krytyczne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, co jest dziś rzadkością, tym bardziej w literaturze skądinąd kryminalnej. Wtrącenia te nie są jednak clue powieści, a jedynie perełkami znalezionymi w całości, trzeba dodać – skarbami, dla których warto było tę książkę wziąć do rąk.


Fanów Atkinson namawiać do lektury z pewnością nie muszę – reszcie polecam rozpoczęcie od innej książki. Tę zachęcam zostawić sobie na później, co by apetyt nie zmalał. Wymaga ona bowiem nieco więcej cierpliwości.

9 komentarzy:

  1. Mnie ujęła Atkinson właśnie tym smaczkiem, tą swoją obserwacją rzeczywistości i świetną kreacją bohaterów. Z pewnością będę chciała się do wiedzieć "kiedy nadejdą dobre wieści"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że ta książka nie porywa. Tytuł wpadł mi w oko i myślałam, żeby się do niego przymierzyć, skoro jednak piszesz, że nie należy do najlepszych raczej po niego nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że piszesz, żeby od tej książki nie zaczynać swojej znajomości z Atkinson, bo taki miałam zamiar.

    OdpowiedzUsuń
  4. Agnieszka Watkowska-Dorsz2 października 2015 11:07

    Jeśli chodzi o tę autorkę, to mam przeczytane wszystkie do tej pory wydane. W kryminałach dostrzegam dużo obyczajności. "Wszystkie jej życia" jest najlepsza moim zdaniem. Kryminały autorce słabiej wypadają na jej tle.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja właśnie zaczęłam od tej i nieco żałuję...

    OdpowiedzUsuń
  6. Moje doświadczenie z takim startem nie jest niestety zadowalające...

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mam doświadczenia z innymi książkami Atkinson, ale czytałam tak wiele porywających recenzji, że niestety już na ich podstawie mogę zaryzykować stwierdzenie, że nie jest najlepiej...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem ciekawa jak je odbierzesz!:) Daj znać;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znam akurat tej autorki, ale jako fanka kryminałów numer jeden z pewnością szybciutko to nadrobię. :P

    OdpowiedzUsuń