Wszystkie moje kobiety to w dużej mierze retrospektywna podróż
śladem związków i quasi-związków głównego bohatera, budowanych przede wszystkim
na jego egotycznym pragnieniu bycia pożądanym i docenianym przez płeć przeciwną
– bez względu na konsekwencje, szczególnie te wiążące się ze sferą uczuciową.
Oto mężczyzna na skutek wylewu
krwi do mózgu przez sześć miesięcy pozostawał w śpiączce pod opieką
najlepszych holenderskich specjalistów. Podczas jego pobytu w szpitalu
odwiedzało go sześć pań: Milena – femme fatale,
Daria – jego studentka ,Ukrainka Ludmiła, Natalia, z którą godzinami mógł
toczyć filozoficzne dysputy, Justyna – „lekarstwo” na czas po rozstaniu z żoną
oraz Ewa – nauczycielka, z którą obecnie związany jest bohater. Poza nimi
opiekę nad ojcem sprawowała Cecylia, z drugiego końca świata koordynująca
przebieg leczenia i wybudzania ojca.
Wspomnienia mężczyzny sięgają jednak dużo dalej niż do czasów spędzonych z wymienionymi kobietami – w początkowej fazie opowieści najczęściej powtarzającym się imieniem jest „Patrycja”. To ona, pierwsza żona bohatera, częściowo pokryła koszty związane z jego obecną sytuacją.
Wylew, a w jego następstwie
także i afazja, to ogromna tragedia dla każdego człowieka, szczególnie zaś
tego, którego praca opierała się właśnie na procesach myślowych. Poza dramatem
jednak, jest to również ogromna szansa na zatrzymanie się, zrewidowanie
własnego życia i odpowiedzenie sobie na pytanie: dlaczego te kobiety, które tak
mocno skrzywdziłem, są przy mnie, gdy dzieje mi się źle?
Podobne kwestie roztrząsa
bohater, zastanawiając się, jak wiele bólu zadał innym, jak wiele cierpienia
zgotował tym, które wcale niczemu nie zawiniły, stając się jedynie ofiarami
jego narcystycznego zapatrzenia w siebie. Podejmuje on próbę przyjrzenia się
mężczyźnie, do którego po latach dociera poczucie winy, dotąd nie potrafiące
znaleźć do niego drogi.
Motyw budzenia się ze śpiączki
zdaje się tutaj podwójny – w warstwie naskórkowej dotyczy faktycznej
sytuacji zdrowotnej, w której znalazła się postać, zaś w głębszych
rejestrach staje się metaforą powtórnego przebudzenia do życia głównego
bohatera – odzyskania zagubionych emocji, doznań i człowieczeństwa. To swoisty
rachunek sumienia, memento i confiteor w jednym.
Choć spisana ręką mężczyzny, to
bardzo kobieca powieść – bazująca na uczuciach, jednak miejscami bardzo
przegadana i rozwlekła. Do książek Wiśniewskiego trzeba podchodzić w odpowiedniej
kondycji psychofizycznej, inaczej lektura zakończyć może się fiaskiem – łatwo bowiem
może irytować i drażnić, a to za sprawą zastosowania tych samych praktyk, które
wciągają i poruszają.
Polecam zatem ja wówczas, gdy
jesteście zrelaksowani. Nastroju rozdrażnienia niestety ona nie uleczy.
blog, Janusz Leon Wiśniewski, recenzja, recenzje książek, recenzjeksiazek.pl, Wszystkie moje kobiety. Przebudzenie, Znak
0 komentarze:
Prześlij komentarz