sobota, 9 kwietnia 2016

Sekrety francuskiej kuchareczki




Sekrety francuskiej kuchareczki to książka, z którą miałam spory problem. Zaczęłam ją czytać ponad miesiąc temu i od razu poczułam, że nie była to odpowiednia chwila. Na kilometr śmierdziało mi ramotką, toteż zrażona, przez długie tygodnie nie potrafiłam się przemóc, by do tekstu Marie-Morgane Le Moel wrócić.

Sama siebie zwabiłam jednak podstępem i szczęśliwie lekturę zakończyłam, utwierdzając się jednak w przekonaniu, że najmocniejszą stroną tejże są umieszczone pomiędzy kolejnymi rozdziałami przepisy. Nie oznacza to wcale, że całość wypada w całościowym ujęciu miernie.

W moim odczuciu nie jest to jednak książka do pochłonięcia na raz, lecz raczej pozycja do podczytywania między innymi lekturami – w ramach odciążenia, zrelaksowania, może nawet zresetowania. Nie stawia ona sobie bowiem za cel ani skłonienia do głębszych refleksji, ani nie prowokuje do intelektualnego wysiłku. Jej funkcja jest czysto ludyczna – ma bawić i odprężać, pozwalając na chwilkę zapomnienia.

Sekrety francuskiej kuchareczki to swoisty pamiętnik – prostota językowa wysuwa się na plan pierwszy, język przypomina codzienny, daleko mu do literackiego, a opisywane wydarzenia wybrane zostały – mam wrażenie – przypadkowo. Są to właściwie zapiski kobiety, która od dzieciństwa nastawiona była na rywalizację – najpierw z bratem bliźniakiem, później o względy mężczyzn, wreszcie – o uwagę czytelników. Jej losy są dość zwichrowane – z dużą konsekwencją zakochiwała się w kolejnych Kanadyjczykach, którzy ranili ją mniej lub bardziej. Odnosiłam wrażenie, że z kolejnych związków autorka nie wynosiła żadnej nauki – żyła chwilą, nie myślała o konsekwencjach, zapominała o zaszłościach, bez cienia zwątpienia dawała kolejną i kolejną szansę. Wiało nudą, wszak ileż można czytać o nieudanych związkach na chwilę. Właściwie moją uwagę udało się autorce skupić skutecznie tylko raz – w momencie, gdy opisywała starania bohaterki o to, by pozostać w Australii, w której znalazła sobie narzeczonego. Perspektywa Francuzki nie do końca zrozumianej w nowym świecie, nie zawsze traktowanej poważnie, lecz raczej – uważnie – była dość ciekawa, choć i tutaj można było pokusić się o więcej szczegółów.

Lekka lekturka, do której z powodzeniem można zerkać w chwilach, w których większe skupienie jest nieosiągalne: w drodze do pracy, w kolejce do lekarza czy sklepu, w przerwie od codziennych obowiązków. Na próżno szukać w niej jednak czegoś ambitnego, niewolna jest ona także od fragmentów niezwykle słabych (szczególnie zniechęcający jest właśnie początek, później autorka zaczyna nabierać rozpędu w  swej narracji. Zanim jednak na dobre się rozkręci, całość zostaje urwana – zakończenie także pozostawia wiele do życzenia. Owo zawieszenie akcji potęguje wrażenie, jakoby za ostatnią stroną kryło się kilka kolejnych, które zapomniano dołączyć do wydania. Kompozycja jest nie do końca spójna, a jedyna konsekwencja jaką widzę, zachowana została przy cytowaniu kolejnych receptur na mamine potrawy przerobione na własną modłę, dodawane do każdego wydarzenia łączonego we wspomnieniach z jakąś potrawą).


Moich oczekiwań książka ta nie spełniła, być może jednak miłośniczki Francji znajdą w niej upodobanie. Jeśli nie - warto przynajmniej zakosztować potraw, które proponuje autorka.

2 komentarze:

  1. Książka zbiera różne opinie i czuję, że szybko po nią nie sięgnę. Nie jestem też miłośnikiem wszystkiego, co francuskie więc raczej odpuszczę. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I słusznie, bo nawet gdybyś była, to mogłabym Ci zaproponować znacznie lepsze pozycje o tej tematyce;)

    OdpowiedzUsuń