Dorota Masłowska za sprawą swej
książki niby-kulinarnej zjada rzeczywistość. Połyka, przeżuwa, trawi, czasem
wypluwa. Wypluwa w formie felietonów, które mamy okazję czytać, i które –
trafnie oddają rzeczywistość. Nie czarują, nie gloryfikują, raczej odzierają
z magii przypraw i dodatków. Przepisy są proste, czasem prostackie, zawsze
prawdziwe, zazwyczaj niestrawne przy lekturze, a przecież realizowane
nagminnie.
Te parakulinarne teksty zebrane w
jednym tomie publikowane były w latach 2011-2013 na łamach „Zwierciadła”.
Nie są raczej tym, czego moglibyśmy się spodziewać po rubryce kulinarnej –
tutaj jedzenie jest jedynie punktem wyjścia do refleksji szerszej:
socjologicznej, antropologicznej, kulturowej, czasem ideowej. Nie sposób ukryć,
że są to refleksje gorzkie, obnażające rzeczywistość śmierdzącą spalenizną,
zjełczałym tłuszczem, obrosłą w niezdrowe i puste kalorie. Ironia,
sarkazm, spotęgowane rewelacyjnie oddającymi poziom apetyczności książki ilustracjami
Macieja Sieńczyka.
Ale, ale. Po co właściwie czytać
coś, co może odbić się czkawką? Inteligentny czytelnik sięgnie dla
przyjemności, bo tę osiągnie bardzo szybko. Podśmiewać będzie się pod nosem,
kiwać głową na znak zgody z trafnymi spostrzeżeniami: dla osób obserwujących
z boku wydać się może dziwny.
Masłowska znowu gra – z formą,
z czytelnikiem, z tematem. Niby o jedzeniu, a jednak o zachowaniach
społecznych. Niby o grillu, a jednak o masowej sieczce. Niby o Warszawie, a
jednak o czasach PRL-u. Niby podaje
przepisy, nic dobrego raczej z nich nie wyjdzie, MasterChefa nie
wygracie. Receptury te bowiem to społeczne zaklęcia znane od lat, almanach polskiej
wiedzy tajemnej, kwintesencja życia. Felietony poruszają tematykę dowolną:
każda obserwacja żywieniowych zachowań natychmiastowo przełożona zostaje na refleksję
ogólnoludzką, w której spożywanie nie zawsze stanowi centrum rozważań.
Bo tak naprawdę ile tutaj kuchni w
kuchni? To wielopoziomowy, trudny do perfekcyjnej realizacji (a przecież perfekcja
to dziś podstawa!) przepis na Polaka w sosie własnym. To świadectwo tego,
że produkujemy więcej niż możemy zjeść – duchowo, społecznie, kulturowo.
Toniemy w odpadach własnej produkcji. I Masłowska tak to zgrabnie ukrywa w
języku, że aż ślinka cieknie.
Bon appétit!
Zakręcona książka :D Może być ciekawie bo tematyka nam bliska :D
OdpowiedzUsuńHmm, nie wiem, jakoś Masłowska nigdy mnie specjalnie nie przekonywała... Ta zabawa formą i tematem... Nie przepadam za takimi klimatami. Najbardziej przekonują mnie w tej książce rysunki. Myślisz, że warto się przełamać do Masłowskiej?
OdpowiedzUsuńPowiem tak: ja też mam do jej prozy różny stosunek. Raz mi się podoba, raz nie.
UsuńAle to są felietony i w tej formie kupuję Masłowską w 100% :)
Myślę, że warto spróbować, może podejrzyj w sklepie jakiś fragmencik i zobacz czy już on Cię wciąga, czy raczej odrzuca:)
Tak zrobię:) Warto się przekonać.
OdpowiedzUsuń