Jadę więc z czarnym zeszytem tropem Innej kobiety, by napisać reportaż literacki z przygód własnego ja w tropikach. Nie ma co liczyć ani na klasyczną autobiografię, ani na historię detektywistyczną, ale wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy i doprawię ją zapachem cynamonu. Cóż więcej mi pozostaje, skoro już wciągnęła mnie nisza w czasie[1]
I tak po prawdzie mówiąc, tymi
słowami Joanna Bator zrecenzowała się sama.
Już po lekturze tego fragmentu
jasne staje się, że Wyspa Łza to książka zwodnicza. Po lekturze opisu wydawać
by się mogło, że dotyczyć ona będzie podróży w ślad za zaginioną na Sri
Lance kobietą i to jej w dużej mierze dotyczyć będą zapiski. Dzieje się
jednak inaczej: owo zaginięcie i pozorne poszukiwanie staje się jedynie pretekstem
do szukania siebie i osobistych zwierzeń.
Zainspirowana przez Sandrę
Valentine, z tłukącym się w głowie hasłem „znikła bez śladu”, Bator
wyrusza w kolejną podróż, podróż, która wyposażona w szereg
erudycyjnych spostrzeżeń, kulturowych odniesień, z girlandą sentencjonalnych
wypowiedzi staje się dla czytelników jednocześnie wartościowym reportażem
literackim (z ukierunkowaniem na „literacki”), jak i śledztwem
prowadzonym w imię odnalezienia tego, co w nas zaginione, w imię
odnalezienia naszej własnej Sandry Valentine.
Bator swoją chyba znalazła –
takie wrażenie sprawiają jej wynurzenia, trzeba dodać – miejscami niezwykle
intymne. Wydaje się, że to jedna z jej najbardziej osobistych książek,
stawiająca sobie za cel odsłonięcie prawdziwego „ja”, swojej mrocznej
bliźniaczki, doppelgängera.
Wszystko to odbywało się w mocno
zakorzeniony w kulturze sposób: tutaj odwołanie do Witkacego, tam do
mitologii, w jeszcze innym miejscu do Barthesa – dla osób
nieprzygotowanych do takiej lektury stanie się to szybko nużące, a sam język
Bator może sprawiać wrażenie starającego się dokonać tak sławetnego przerostu
formy nad treścią.
Nie odniosłam jednak takiego
wrażenia – wręcz przeciwnie. Czytanie odautorskich zwierzeń było pouczające,
intrygujące, a samo wejrzenia w cudzy sposób postrzegania rzeczywistości
oraz metodę podróżowania i zachłannego czerpania z odwiedzanych miejsc
bardzo kształcące. Jeśli kogoś nie zainteresuje treść, to dla samej
przyjemności obcowania z bogactwem języka – warto po tę lekturę sięgnąć i
nią się napawać, szukając swoich własnych „zahaczek”, źródeł historii własnej.
W paru punktach odniosłam
jednak wrażenie, że zbyt wiele tu odsłonięcia, zbyt wiele treści wręcz ekshibicjonistycznych,
nastawionych na odsłanianie siebie bez granic, co jakoby miało świadczyć o
chwilowym przejęciu władzy przez mroczną część osobowości. Nie wiem, nie jestem
pewna – próbuję to jednak wytłumaczyć sama sobie, bo jak inaczej spojrzeć na
tak intymne fragmenty, których się nie spodziewało, nie oczekiwało, ba! Których
się nie chciało?
Quasi-proza, quasi-reportaż,
quasi-dziennik podróży, quasi-autobiografia: ta książka to ostatecznie
quasi-Bator. Nie taka jakiej oczekiwaliśmy, nie taka jaką znamy, ale wciąż
intrygująca.
Zahaczki nie można wymyślić, załatwić sobie, wychodzić, bo jest raczej czymś, co samo wpada w ręce, co wchodzi pod pióro. Kiedy piszę, wiem, że w nurcie, który płynie przez mój umysł i ciało, mieszają się dwa teksty: ten dzienny, świadomy, poddany kontroli, i ten bliźniaczy, spod spodu, pulsujący pod powierzchnią, ciemny. W nim, niczym węgorzyki w Morzu Sargassowym, pływają zahaczki i nigdy nie wiadomo, która akurat wyskoczy.[2]
[1] Joanna Bator, Wyspa Łza, Kraków 2015, s. 30.
[2] Tamże, s. 173.
Adam Golec, egzemplarz recenzencki, fotografie, Joanna Bator, kultura, reportaż literacki, Sandra Valentine, Sri Laka, śledztwo, Wydawnictwo Znak, Wyspa Łza, zaginiona
Może wstyd się przyznać, ale nie czytałam nic Bator.Ta książka ma jednak w sobie .. to coś.
OdpowiedzUsuńCzytałam niedawno i dla mnie Bator jak to Bator - genialna, ale faktycznie granica ekshibicjonizmu została chyba przekroczona, ciekawa jestem jaka będzie następna książka, bo dalej już się chyba pójść nie da.
OdpowiedzUsuńFragmenty, których się "nie chciało"? To zabrzmiało szalenie intrygująco!
OdpowiedzUsuńNa mnie niesamowite wrażenie zrobiły zdjęcia. Dodały książce charakteru, dopełniły ją:)
OdpowiedzUsuń