Tytuł: PrzebudzenieAutor: Stephen KingWydawnictwo: Prószyński i S-kaISBN: 9788379610709Ilość stron: 536Cena: 42zł
Coś się stało. Coś się stało. Coś
się stało.
Stephen King napisał książkę
długo dojrzewającą, z rozwlekłym wstępem, w którym to szczegółowo i
bogato opisuje wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni kilkunastu lat, po
to, by stworzyć odpowiednie tło dla zajść późniejszych.
To książka o ogromnym ładunku
energetycznym – elektryzująca i przytłaczająca jednocześnie. Gęsta od przepływu
elektronów, a momentami ogłuszająca ciszą podobną tej sprzed ogromnego
wyładowania. Tak naprawdę jednak – nie zrobiła na mnie tak silnego wrażenia,
jakiego się spodziewałam. Miałam raczej wrażenie, że od pierwszych słów autor
przygotowywał mnie na to, co odkryje przede mną w finałowej scenie –
z pewnością pełniącej funkcję znaku ostrzegawczego dla tych, którzy zbyt
silnie chcieliby ingerować w to, co niedostępne ludzkiemu poznaniu, dla
tych, którzy za cenę zdrowia swojego i innych chcą dowiedzieć się, co czeka nas
po śmierci.
Oto wiele lat przed wydarzeniami współczesnymi, młodziutki pastor za pomocą prowizorycznego sprzętu umożliwiającego swobodny przepływ prądu, uzdrowił małego chłopca – Cona – z powypadkowej niemoty. Bardzo religijna społeczność miasta zaczęła po wydarzeniu owym doceniać głoszoną przez pastora prawdę o niedocenieniu elektryczności, która może jawnie zmieniać naszą rzeczywistość, a którą to dotąd traktowali nieco z pobłażaniem. Stali się naocznymi świadkami cudu, potwierdzającego teorię - i odtąd nie mogli jej przeczyć. A Jacobs okazał się bardziej niż kiedykolwiek pożądanym pastorem.
Oto wiele lat przed wydarzeniami współczesnymi, młodziutki pastor za pomocą prowizorycznego sprzętu umożliwiającego swobodny przepływ prądu, uzdrowił małego chłopca – Cona – z powypadkowej niemoty. Bardzo religijna społeczność miasta zaczęła po wydarzeniu owym doceniać głoszoną przez pastora prawdę o niedocenieniu elektryczności, która może jawnie zmieniać naszą rzeczywistość, a którą to dotąd traktowali nieco z pobłażaniem. Stali się naocznymi świadkami cudu, potwierdzającego teorię - i odtąd nie mogli jej przeczyć. A Jacobs okazał się bardziej niż kiedykolwiek pożądanym pastorem.
Wszystko zmieniło się w dniu
Strasznego Kazania, wygłoszonego przez Jacobsa na krótko po utracie przez niego
żony i synka w wyniku wypadku.
Po tym wydarzeniu mężczyzna utracił wiarę, a w jego życiu na cuda nie starczyło już miejsca. To co w jego oczach było jedynie zbiegiem okoliczności, przez wierzących odczytane zostało jednoznacznie.
Jacobs odszedł ze wspólnoty. W miejsce ogromnej wiary i pragnienia szerzenia jej, pozostały w nim jedynie pustka, wiedza i niezaspokojona chęć poznania rzeczywistości pozagrobowej i – może – kontaktu z utraconymi bliskimi.
Po tym wydarzeniu mężczyzna utracił wiarę, a w jego życiu na cuda nie starczyło już miejsca. To co w jego oczach było jedynie zbiegiem okoliczności, przez wierzących odczytane zostało jednoznacznie.
Jacobs odszedł ze wspólnoty. W miejsce ogromnej wiary i pragnienia szerzenia jej, pozostały w nim jedynie pustka, wiedza i niezaspokojona chęć poznania rzeczywistości pozagrobowej i – może – kontaktu z utraconymi bliskimi.
Mimo że ze swojej ostatniej parafii odszedł wiele lat temu,
kiedy nasz narrator spotyka go po latach, nie ma wątpliwości na kogo się
natknął. Pastor zmienił nazwisko, zmienił fach – stał się jarmarcznym
uzdrowicielem, który za pomocą coraz to nowszych eksperymentów uzdrawiał ludzi:
najpierw podczas festynów, później już na wizji w ramach prowadzonego
przez siebie programu. Jego cuda były spektakularne – oto niemi, głusi,
sparaliżowani, pożerani przez raka ludzie zdrowieli w przeciągu kilku
sekund, zapominając o bólu i dotychczasowych ograniczeniach.
Niestety, dla części z nich owo uzdrowienie wiązało się z licznymi komplikacjami, kończącymi się czy to zamknięciem w zakładach dla obłąkanych, czy nawet samobójstwem – wydarzeń tych nigdy nie łączono jednak oficjalnie z Charlsem Jacobsem, który – ktoś by powiedział – cudzym kosztem dorobił się ogromnego majątku. I miałby rację. Jemu jednak nie o majątek chodziło. Zamierzenia miał o wiele bardziej mroczne.
Niestety, dla części z nich owo uzdrowienie wiązało się z licznymi komplikacjami, kończącymi się czy to zamknięciem w zakładach dla obłąkanych, czy nawet samobójstwem – wydarzeń tych nigdy nie łączono jednak oficjalnie z Charlsem Jacobsem, który – ktoś by powiedział – cudzym kosztem dorobił się ogromnego majątku. I miałby rację. Jemu jednak nie o majątek chodziło. Zamierzenia miał o wiele bardziej mroczne.
Smaczku opowieści dodaje to, że całościowo poznajemy ją z perspektywy samego Jamiego –
brata uzdrowionego niegdyś Cona, dziś mężczyzny, będącego dla Jacobsa kartą
przetargową do osiągnięcia jeszcze bardziej widowiskowych i pożądanych przez
niego rezultatów. Ich losy bowiem zostały na zawsze połączone, bez względu na
to, co którekolwiek z nich miało na ten temat do powiedzenia - jeden był potrzebny drugiemu. I vice versa. Pytanie brzmi
jak daleko będzie w stanie posunąć się Jacobs, by zrealizować swoje
zamierzenia, nad którymi pracuje od kilkudziesięciu lat (sic!), eksperymentując
na przypadkowych, potrzebujących jego pomocy ludziach.
To niebywałe, że na ponad
pięciuset stronach tej książki, zostało przekrojowo opisane kilkadziesiąt lat
z życia głównego bohatera, życia obarczonego jarzmem uzdrowienia z
przeszłości, które to zespoliło dwie główne postaci niewidzialną nicią. Jeden
z nich był piorunem, drugi słupem przyciągającym elektryczne
wyładowania.
Taki sposób rozwiązania fabularnego ma zarówno wady jak i zalety. Z cała pewnością na plus przemawia możliwość gruntownego i kompleksowego przyjrzenia się życiu dwóch panów i wyciągnięcia własnych obiektywnych wniosków dotyczących realnego wpływu wydarzeń z przeszłości na ich teraźniejszość. Minusem jednak jest niebywała rozwlekłość narracyjna, która momentami zaczyna robić się nużąca – napięcie ustępuje miejsca powolnemu wygasaniu emocji, przyglądaniu się całości raczej z perspektywy obserwatora niż współuczestnika. Tak naprawdę akcja właściwa rozpoczyna się mniej więcej po przeczytaniu 75% książki – musicie przyznać, że to istotnie nieco przydługi wstęp.
Rekompensuje go dobre zwieńczenie powieści, które nie mogłoby zrobić takiego wrażenia, gdyby nie wcześniejsze wyciszenie emocjonalne – finał bowiem znacznie odbiega od rozpoczęcia, można wręcz powiedzieć, że początek w żadnym wypadku takiego rozwiązania nie zapowiadał - był jedynie ciszą przed burzą: a sformułowanie to nabiera w przypadku tej książki nowych znaczeń.
Taki sposób rozwiązania fabularnego ma zarówno wady jak i zalety. Z cała pewnością na plus przemawia możliwość gruntownego i kompleksowego przyjrzenia się życiu dwóch panów i wyciągnięcia własnych obiektywnych wniosków dotyczących realnego wpływu wydarzeń z przeszłości na ich teraźniejszość. Minusem jednak jest niebywała rozwlekłość narracyjna, która momentami zaczyna robić się nużąca – napięcie ustępuje miejsca powolnemu wygasaniu emocji, przyglądaniu się całości raczej z perspektywy obserwatora niż współuczestnika. Tak naprawdę akcja właściwa rozpoczyna się mniej więcej po przeczytaniu 75% książki – musicie przyznać, że to istotnie nieco przydługi wstęp.
Rekompensuje go dobre zwieńczenie powieści, które nie mogłoby zrobić takiego wrażenia, gdyby nie wcześniejsze wyciszenie emocjonalne – finał bowiem znacznie odbiega od rozpoczęcia, można wręcz powiedzieć, że początek w żadnym wypadku takiego rozwiązania nie zapowiadał - był jedynie ciszą przed burzą: a sformułowanie to nabiera w przypadku tej książki nowych znaczeń.
Nie braknie wplecionych tutaj ksiąg
zakazanych, elektryczności zakrawającej o magię, tropów Browna, miłości do
muzyki i kobiet.
To nie tyle horror, ile thriller – choć wcale nie klasyczny. Powtarzające się frazy Coś się stało. E-dur. E to podstawa to tak naprawdę jedyne spoidła początku i końca, przypominające, że wciąż znajdujemy się w obrębie jednej powieści.
To nie tyle horror, ile thriller – choć wcale nie klasyczny. Powtarzające się frazy Coś się stało. E-dur. E to podstawa to tak naprawdę jedyne spoidła początku i końca, przypominające, że wciąż znajdujemy się w obrębie jednej powieści.
Wielce dziwna to książka, ale i
ciekawa – warta lektury, ale z całą pewnością przeznaczona dla
czytelników cierpliwych – jeśli macie tendencję do porzucania książki w
połowie, gdy akcja się należycie nie rozkręca – przy tej na pewno to zrobicie.
Jeśli jednak macie wyrozumiałość dla autorów, którym wyraźnie się nie spieszy,
by przejść do meritum – na pewno ją docenicie.
Przebudzenie to swego rodzaju polemika wiary z naukowością,
religii z horrorem, umiejscowieniem Boga w uniwersum tego, co – jak
przypuszczamy – czeka nas po drugiej stronie. Ciekawy dialog, zwieńczony
przerażającą wizją w stylu Kinga.
cuda, egzemplarz recenzencki, elektryczność, prąd, przebudzenia, recenzje książek, Stephen King, thriller, uzdrowienia, wiara, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka
Mam naprawdę sporo książek Kinga w swojej kolekcji, jednak nie przeczytałam jeszcze żadnej która byłaby dla mnie takim wielkim WOW.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy po nią sięgnę - boję się, że całkowicie po niej mogę się zrazić do Kinga
Ciekawe czy mi się spodoba? Kinga nie znam jeszcze, choć parę książek posiadam. Dziwne prawda?
OdpowiedzUsuńJestem właśnie w trakcie czytania i potwierdzam, że jeśli ktoś weźmie się za nią przed jakimikolwiek innymi książkami Kinga to na pewno nieźle się wynudzi i odłoży "Przebudzenie" na odległe "potem" ;p. Ja na szczęście byłem przygotowany na swobodną gadkę szmatkę Króla, więc z całą pewnością łatwiej i płynniej mi się ten utwór czyta :) A zaraz po "Przebudzeniu" zabieram się za tak długo przeze mnie wyczekiwane "Pod kopułą" <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)!
Melon
Mam ochotę na tę lekturę, uwielbiam Kinga.
OdpowiedzUsuń