Paulina Simons szturmem wdarła się w moje życie. I to wcale
nie za sprawą swojej bestsellerowej trylogii, zainaugurowanej tomem Jeździec miedziany. Spotkałam ją daleko
później, dzięki Pieśni o poranku,
która to, mimo różnych opinii czytelników, zahipnotyzowała mnie na długie
godziny, podczas których nie wypuszczałam jej z rąk ani na chwilę. Sama Simons
oczarowała mnie szerokim uśmiechem, błyskiem w oku i niepomierną radością od
niej promieniującą, którą miałam okazję chłonąc podczas majowego spotkania w
Bibliotece Śląskiej.
Urzekła mnie i sprawiła, że z miejsca stałam się jej kolejną
wierną czytelniczką – i fanką.
Od tamtego czasu sukcesywnie sięgam po kolejne jej powieści.
Tym większe było moje rozemocjonowanie, gdy dowiedziałam się
o wznowieniu Jedenastu godzi, historii
wytęsknionej. Publikacja to w dorobku
Simons nietypowa – nie jest bowiem ani romansem, ani obyczajówką, ani tym
bardziej powieścią historyczną. To thriller ewokujący strach i złość na zastaną
na kartach książki sytuację. Buzuje ona bowiem od emocji niezwykle silnych,
każe buntować się przeciwko niesprawiedliwości i brutalności świata, stawia
pytania o przypadkowość wydarzeń na nas spływających, a także burzy rutynę
codzienności.
Mimo stosunkowo niewielkiej objętości, wyposażona została
ona w koktajl nieopisanego ładunku emocjonalnego.
Oto kobieta, będąca w dziewiątym miesiącu ciąży, którą od
rozwiązania dzielą dwa tygodnie, po rutynowej wizycie u lekarza udaje się na
zakupy do pobliskiego centrum handlowego. W ten sposób pragnie spędzić upalny,
letni dzień po wcześniejszej kłótni z mężem. Didi to osoba całkowicie oddana
rodzinie, którą kocha, i którą zawsze stawia sobie na pierwszy miejscu.
Oczekiwanie na trzecie dziecko jest dla niej przez to, tym bardziej
ekscytujące. Nie wie jeszcze, że jedno z ulubionych dotąd centrów handlowych,
stanie się jej przekleństwem. Tam jej
życie ulegnie diametralnej zmianie – zostanie ona bowiem uprowadzona przez
niewyróżniającego się z tłumu mężczyznę, sprawiającego wrażenie pomocnego i
troskliwego. Jak się okazuje, jego desperacja jest o wiele większa, niż
sugerowałoby to pierwsze wrażenie.
Porywaczowi wcale nie zależy bowiem na pieniądzach – jego
cel jest o wiele większy.
Na krótko po zdarzeniu rozpoczyna się wyścig z czasem. Spanikowany
mąż wraz z doświadczonym detektywem dokładają wszelkich starań, by odnaleźć
zaginioną i sprowadzić ją bezpiecznie do domu. Nie ułatwia tego zachowanie
porywacza, który w żaden sposób nie próbuje się z nimi kontaktować. Ich jedynym
śladem są popełniane przez niego błędy, pozwalające na odkrycie jego
ostatecznych zamiarów. W ciągu jedenastu godzin Didi walczy o dwa życia, które
z każdą kolejną minutą stają się coraz bardziej zagrożone.
Simons wykreowała bohaterkę, która przez wzgląd na swój
błogosławiony stan zdolna była do wszystkiego, byle tylko ocalić dziecko.
Próbowała manipulacji, rozmów, wielokrotnie podejmowała dialog o Bogu, po to
jedynie, by zyskać na czasie i wykryć słabe strony porywacza. Jej ogromna siła
w walce z tym, co nieuniknione jest niewyobrażalna.
Autorka skutecznie budowała napięcie, sprawiające, że od
książki nie sposób było się oderwać, a kolejne strony pochłaniało się jak najtłustsze
tanie – ze świadomością, że dalsza wiedza może spowodować, że się rozchorujemy,
a mimo to brniemy dalej ze względu na wyborny smak.
Choć emocje towarzyszące lekturze nie były w moim wypadku
tak silne, jak przy poprzednich książkach, Simons stworzyła naprawdę dobry
thriller, który na długo pozostaje w głowie. Udowodniła tym samym, po raz
kolejny zresztą, że nie jest pisarką jednego gatunku.
_________
relacja ze spotkania autorskiego: tutaj.
recenzje innych książek autorki:
_________
relacja ze spotkania autorskiego: tutaj.
recenzje innych książek autorki:
4, ciąża, emocje, literatura powszechna, Paullina Simons, porwanie, thriller, Wydawnictwo Świat Książki
Ostatnio to bardzo popularny tytuł, cieszę się, że przeczytałam tę recenzję:)
OdpowiedzUsuńMuszę wreszcie zapoznać się z Autorką
OdpowiedzUsuńSzlag, nie wiedziałam że to wznowienie! Czytałam wczoraj u innej blogerki recenzję tej książki i byłam święcie przekonana, że to nowa powieść Simons! No ale kolor włosów mam, jaki mam, więc nic dziwnego :))) Jak napisałam u Kasiek na blogu - jeśli Ty coś polecasz, należy brać w ciemno. Jeśli dodać do tego fakt, że i mnie "Pieśń o poranku" podobała się szalenie, muszę dopaść i tę powieść :)
OdpowiedzUsuńJa też nie wiedziałam, dopóki nie porozmawiałam z Magdalenardo. Ciągle liczę na coś nowego, ale póki co chyba czekają nas same wznowienia - następne w kolejce są "Czerwone liście" o ile się orientuję.
UsuńDopadaj i daj znać jak się podobało!:))
Być może kiedyś
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze nic autorki, jednak "Jeździec..." na półce cierpliwe czeka i jeszcze poczeka do końca semestru :) Książka zapowiada się dobrze, ale jest króciutka.
OdpowiedzUsuńPS. Jaka zmiana wyglądu bloga :) Bardzo mi się podoba.
Ostatnio ktoś mi polecał jej książki, a twoja recenzja przekonuje mnie, że rzeczywiście warto poznać się z nią bliżej :)
OdpowiedzUsuńNie zaznajomiłam się z autorką wcale, ale mam w planach jej twórczość
OdpowiedzUsuń