(…) znów mnie naszło, znów mnie opętało. Wstaję wczas, bardzo wczas rano i porządkuję księgozbiór. W praktyce oznacza to przekładanie książek z miejsca na miejsce. Przenoszenie ich z pokoju do pokoju. Miejsca wiele nie wygospodarowuję, ale na pewien czas przypominam sobie, gdzie co stoi czy leży – uspokaja mnie to, odgania histerię (…)[1]
Narrator Portretu młodej wenecjanki to dojrzały mężczyzna, który tyleż do miłości dąży, ile tej na dłuższą
metę nie znosi. Ostatni nieudany seks z (niedługo) byłą już partnerką, leczy natychmiastowym nowym, a więc – z zasady
– udanym z inną. Od łóżka do łóżka, od miłostki do miłostki – tak wygląda
jego życie. Mimo że na poszukiwaniu tego prawdziwego uczucia spędził niemalże
całe życie, olśnienia doznał dopiero wówczas, gdy na jego drodze stanęło
ucieleśnienie młodej kobiety znanej z portretu Albrechta Dürera. Wówczas to
zetknęły się ze sobą jego niespełnione pragnienie bycia historykiem sztuki oraz
pasja do kobiecego piękna. Któż inny
mógłby bowiem zawładnąć jego sercem, jeśli nie kobieta niemalże wyjęta z obrazu?
(Pra)lina Pralinowicz zburzyła
jego i tak już nadwątlony spokój – jako depozytariuszka „atletycznego” talentu
literackiego, zmysłu obserwacji podsycanego studiowaną przez nią psychologią, a
także obezwładniającej urody oraz tajemniczości nie mogła pozostawić (żadnego)
mężczyzny obojętnym. Uwodziła, mimo że ukrywała się za strojem; nęciła, mimo że
oficjalnie nie tego pragnęła. Łamała wreszcie serca. Takoż stało się również z bohaterem
najnowszej powieści Pilcha, którego od siebie uzależniła, i którego porzuciła,
nie widząc szans dla ich związku.
Portret młodej wenecjanki to typowe już dla autora pomieszanie
formy – dziennik erotycznych podbojów miesza się tutaj z formą felietonową
i prozatorską, niewolną od refleksji gorzkich: o chorobie (w tym
parkinsonizmie), starości, samotności, przemijaniu, braku stałości, niepamięci,
Panu Bogu (P.B). Pojawia się także Luter i – nie sposób, by było inaczej – Dürer.
Choć całościowy wydźwięk powieści wydaje się pesymistyczny, rzecz nie jest przesądzona – bohater Pilcha niedługo utrzymuje ton smutny – ma także zrywy
optymizmu i nadziei. Wydaje się, że balansuje on na granicy euforii i depresji,
bez stanów pośrednich. Nie zrezygnował Pilch z wtrąceń autotematycznych, o
literaturze i jej sile. I o tworzeniu, wszak bohater wciąż na nowo stworzyć
próbuje Słownik samotności wymiennie
ze Słownikiem depresji i studium
zazdrości. To lubię.
Portret młodej wenecjanki - Albrecht Dürer - źródło. |
Na uwagę, poza warstwą merytoryczną, zasługuje także zmieniony Portret młodej wenecjanki Dürera wykorzystany na okładce. Bohater poświęca opisowi tegoż wiele miejsca, skupiając się szczególnie na braku zarysowanego dekoltu kobiety, którą to wadę „naprawiono”, dodając wycięcie w kształcie przypominające otwartą księgę, nieprzypadkowo umieszczoną poniżej.
Nie jest to może Pilch w szczytowej formie – a może to ja bardziej przepadam za opowiadaniami i felietonami, gdzie jego niczym nieskrępowana ironia tworzy tę prawdziwą „pilchowatość”, której tu rzecz jasna nie ma – jednak czyta się dobrze, bo i napisane jest zgrabnie.
O samotności, osamotnieniu, tendencji do porzucania i miłości – czy ostatecznie jednak do kobiety, czy też do sztuki? Tego, czytelniku, dowiedzieć musisz się sam.
[1] Portret młodej wenecjanki, Jerzy Pilch, Kraków 2017, s. 144.
#czytampilcha, Albrecht Durer, blog o książkach, Jerzy Pilch, opinia o książce, Portret młodej wenecjanki, recenzja książki, Wydawnictwo Literackie
Ja z kolei nie przepadam za tym autorem, więc zapewne na książkę się nie skuszę.
OdpowiedzUsuńOczywiście przeczytam, ale… obawy teraz mam :)
OdpowiedzUsuń