Problematyka pszczół staje się
coraz głośniejsza – czy to w książkach dla dzieci (Pszczoły, wyd. Dwie Siostry), czy w głośnej niedawno Historii pszczół, coraz częściej i
śmielej zwraca się uwagę na kwestię możliwej zagłady tego gatunku, a co za tym
idzie – ludzkiej niedoli.
Laline Paull zarysowuje
uniwersum, którym rządzą twarde zasady: Podporządkowanie. Posłuszeństwo. Służba.
Rój to przestrzeń, w której życie zależy od surowej
hierarchii i wydawać by się mogło, że nic nie będzie w stanie tego
zmienić. Każdy zalążek indywidualizmu jest wyłapywany przez straż i
natychmiastowo usuwany. Każda próba bycia kimś ponad to, co zakłada przynależność
rodowa jest z miejsca tępiona. Każda ułomność jest wychwytywana i unicestwiana.
Rządzi królowa, a obezwładniająca (ogłupiająca? Narkotyzująca?) siła jej
miłości sprawia, że w ulu wszystko działa jak w zegarku. Każdy trybik
jest na właściwym miejscu i pełni swoją rolę, czego pilnują także wierne kapłanki.
Flora 71 rodzi się jako robotnica ulokowana na samym dole:
należy do rodziny sprzątających, mających za zadanie utrzymanie porządku w ulu.
Nie jest jednak tak pokorna, jak nakazują tego odwieczne reguły i regulacje. Staje
się bohaterką dynamiczną, która niby superpszczoła jest zdolna zmienić losy
swojego ula, unikając wewnętrznych narzędzi terroru niosących ład, niczym
wyszkolona superjednostka. W oczach pszczół jest jednak jedynie buntowniczką,
której należy się pozbyć.
Początkowo nic tego jednak nie zapowiada. Jej życie zmienia się dopiero wówczas, gdy okazuje się, że potrafi ona karmić nowo narodzone pszczoły. To zaś staje się impulsem do całej serii zmian i zaburzeń w hierarchii. Flora 71 bowiem pnie się po szczeblach – od sprzątaczki, przez mamkę, do zbieraczki nektaru i dalej, dalej, dalej. Mimo że dotąd życie każdej pszczoły zaplanowane (zaprogramowane raczej) było od chwili narodzin, bohaterka wyłamuje się ze schematu, krocząc własną drogą. Jest ona klasycznym przykładem "od zera do bohatera".
Wszystko byłoby w porządku, bowiem narracja prowadzona jest
sprawnie i w sposób, który przyciąga uwagę czytelnika, gdyby nie kilka
wpadek, zupełnie niepotrzebnych. Chcąc pokazać jak silnie zniewolone są
jednostki, autorka posłużyła się między innymi przykładem reakcji robotnic na
obecność trutni – ulegały one męskim wdziękom, padały wręcz przed nimi na
kolana, a ich podniecenie sięgało granic wytrzymałości. Paull obrazuje to,
siląc się na dalekie od reszty warstwy językowej określenia – parafrazując,
wspomina ona o „trutnim konarze”, jaki pszczoły chciałyby poczuć między nogami;
powołuje się na „świętą piczę Świętej Matki”, a ilustrując oddanie samej
królowej, zmienia tekst modlitwy Ojcze
nasz, dostosowując ją do cech i zadań wykonywanych przez tę właśnie. W
innych miejscach wykorzystuje teksty biblijne, dosadniej ukazując królową jako
Boga, a robotnice, jako wiernych (Pozwólcie
córce przyjść do mnie czytelnie nawiązuje do ewangelicznego Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie).
Odnosiłam również wrażenie, że pisarka chce powiedzieć zbyt
dużo, na zbyt małej powierzchni. Wydawało się, jakoby próbowała chwycić
wszystkie sroki za ogon. Jej książka mówi bowiem nie tylko o totalitaryzmie, podporządkowaniu, eliminacji jednostkowości, buncie, ale także o macierzyństwie,
miłości, bohaterstwie, próbie naprawy świata i wielu innych. Za dużo, za
szybko, za płytko.
Rój pozostaje książką, wobec której mam ambiwalentne uczucia. Z
jednej strony zarysowanie życia pszczół było niezwykle fascynujące, z drugiej
zaś fragmenty nawiązujące do zmienionej wersji modłów i elementy „pszczelego
porno” mocno mnie zniesmaczyły. Ich niedopasowanie do całości tak boleśnie
rzuca się w oczy, że nie sposób przejść wobec tego obojętnie. Poza tym
odnoszę wrażenie niedopracowania całości i zbyt wielkiej chęci przyświecającej
autorce, do powiedzenia o wszystkim, o czym tylko się da przy użyciu paraboli ula.
To raczej materiał na sagę, nie zaś na jedną krótką powieść.
Chylę zatem czoła za trud włożony w opisanie pracy
pszczelego roju, odcinam się jednak od ustępów dalekich od mojego poczucia
dobrego smaku, pozostając w zachwycie nad bezbłędną okładką.
Bardziej także, niż nad odczytywaniem jej jako kolejnej
powieści o totalitaryzmie – które to odczytanie nasuwa się samo, autorka
doskonale zadbała bowiem o wykreowanie świata, w którym rządzi władza
absolutna – skłaniam się ku takim analizom, które na pierwszym miejscu stawiają
nie kolejne debaty o reżimie, lecz poruszanie problemu pszczół w ogóle –
zagrożeń jakie są ich udziałem i wyczuleniem ludzi na możliwą im pomoc.
Korzystając z okazji, jaką jest recenzja książki
poświęconej pszczołom, chciałam Was gorąco zachęcić do udziału w akcji adopcji tychże.
Niewielkim kosztem możecie wesprzeć szczytny cel! A przy okazji zdobyć Historię pszczół Mai Lunde.
Szczegóły tutaj.
blog o książkach, Historia pszczół, książka do recenzji, Laline Paull, opinia o książce, pszczoły, recenzja książki, Rój, Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Mi jak na razie konstrukcja tej powieści wydaje się bardzo dziwna i jeszcze poczekam z lekturą tej książki ;)
OdpowiedzUsuńJa może odebrałabym tę książkę podobnie, ale starałam się ją czytać na raty :)
OdpowiedzUsuńWpłynęło to na korzyść książki czy raczej nie?:)P
OdpowiedzUsuńPozostaje taka do samego końca;)
OdpowiedzUsuńMam mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Z jednej strony jestem jej bardzo ciekawa, ale z drugiej te nawiązania biblijne i "niegrzeczne" wstawki trochę mnie odstraszają. No nie wiem, jeszcze muszę się na tym tytułem zastanowić ;)
OdpowiedzUsuńświęta picza Świętej Matki? Padłam normalnie:) Ciekawi mnie ta książka głównie ze względu na tematykę, chociaż teraz nie wiem czy po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńO matko, pszczele porno mnie zabiło :D Może jednak nie będę tego czytać, haha :)
OdpowiedzUsuń