niedziela, 6 września 2015

Kultura to tak naprawdę wielka kupa.


Tam gdzie są ludzie, musi być i kupa.

Kupa kultury na przykład.



Felietony mają to do siebie, że bardziej niż cokolwiek innego odczytywane są subiektywnie: poglądy autora albo są zbieżne z naszymi, albo nie. Felietonista porusza tematy dla nas ciekawe albo nużące. Budzi kontrowersje albo katuje nudą. Trudno o złoty środek, niełatwym zadaniem jest także znalezienie autora, który byłby nam najbardziej bliski, odsłaniając i komentując zastaną rzeczywistość na tyle interesująco, by zawłaszczyć  naszą uwagę i zachwycić trafnością spostrzeżeń,



U Bugajskiego jest różnie. Wielu treściom mogę przyklasnąć, z wieloma się nie zgadzam - nie uznaję na przykład "hobbitów" - jak z pobłażaniem wyraża się autor - jako infantylnego filmu, czuję się wręcz tym stwierdzeniem dotknięta. A więc dobrze - są emocje, będzie refleksja.


Dzielę natomiast poglądy dotyczące sygnowania współczesnych powiastek (nierzadko ramotek) mianem "dzieła", co mają w zwyczaju czynić niektórzy. Otóż dzieło, to dla mnie - i dla Bugajskiego -coś naprawdę wielkiej wagi i znaczenia, a nie każdy wykwit autorskiej twórczości. Dewaluacja słów i jakaś taka ignorancja połączona z niechęcią do sięgania do słowników postępuje, zatem plus i chwała dla Bugajskiego za zwrócenie uwagi. We wszystkich tekstach wypomina on cztery główne klęski współczesnej kultury: infantylność, tabloidyzację, ignorancję oraz wspomnianą już degradację słów. Zwraca on uwagę na panującą ekscytację biografiami sławnych ludzi, które nierzadko są jedynie odpryskiem rzeczywistości i odłupkiem złudzenia, że pokazuje się nam prawdę. Obśmiewa przekonanie o tym, że każdy się zna i może wydalić z siebie jakieś głupstwo właściwie na każdy temat, czyli wszechobecne "nie znam się, to się wypowiem".

Tym, co mnie podniosło na duchu i ostatecznie kazało uznać Bugajskiego za "spoko gościa" - a co, pisząc o banałach, mogę w banał popaść - to chwalenie przez niego młodych. Rzadko, naprawdę rzadko, właściwie na wymarciu są teksty, które byłyby przychylne młodym, a pisane były przez nieco starszych - a Bugajski nie dość, że życzliwy młodym, to jeszcze ich komplementuje (rzecz jasna, co zostało mocno podkreślone, tę ich myślącą część - jednak spostrzegł, że ktoś myśli!).

Czyta się falami - pierwsza połowa książki rewelacyjna, zakładka indeksująca na zakładce, głową przytakiwałam jak piesek samochodowy, w drugiej zaś napięcie opada, jakby autor to, co najsłabsze zostawił na sam koniec, by pozwolić czytelnikowi porzucić książkę w połowie - gdybym miała mniej samozaparcia i chęci drążenia "a nuż będzie jeszcze coś olśniewającego", być może bym to zrobiła. Znalazła się tam jednak żyła złota wśród tombaków, więc cieszę się z decyzji:) Tym bardziej, że pomysłem na książkę było stworzenie kulturalnego (kulturowego?) alfabetu. Układ taki - jak sam Bugajski pisze - dla zabawy, nie z jakiejś istotnej potrzeby. Ostatecznie jednak przed nami wyłania się obraz tego, z czym spotykamy się na co dzień, a nierzadko umyka to naszej uwadze. I od tego, by tę rozproszoną uwagę sfokusować jest własnie felietonista.

A Wam polecam do lektury, przynajmniej wyimkami. Warto.



2 komentarze: