Nie ma lepszego miejsca na czytanie książki, której akcja toczy się nad morzem niż morze właśnie. Polskie rzecz jasna. W tak odpowiednich i pięknych okolicznościach przyrody próbowałam poddać się magii Kowalewskiej. Cień jej uwielbienia mnie jednak nie dosięgnął.
Inka to młoda graficzka,
pracująca zawodowo w warszawskiej galerii. Pewnego dnia, po wielu latach
braku kontaktu, dostaje telegram wzywający ją do Jantarni, do ciotki Berty.
Okazuje się, że kobieta, która ją wychowała jest umierająca – znajduje się
w końcowym stadium raka i przed śmiercią, pragnie nie tylko się
pożegnać, ale także wyznać coś niezwykle ważnego.
Bohaterka nie jest mile widziana w Jantarni – traktowana jest jak przybłęda, spotyka się z ciągłymi przytykami, obrazami, uznawana jest niemalże za wroga. Inka wytrzymuje jedynie przez wzgląd na ciocię.
Co takiego stało się przed laty, że wszyscy obchodzą się z Inką tak nienawistnie i potępiająco? Opowieść ta jest powolnym odkrywaniem zdarzeń z przeszłości, prowadzącym do wyjaśnienia tej i innych tajemnic.
Język – piękny. Poprawna, płynnie
lejąca się polszczyzna, aż zaszumieć może od niej w głowie, niestety
treściowo i tematycznie: chyba jednak czuję przesyt, chyba zaczynam
obserwować mdłości podczas czytania książek promowanych jako „wielkie emocje”, a
w których tychże mi brakuje, nie zauważam ich, nie staję się ich ofiarą,
nie ulegam obezwładniającej fali.
Nic mnie nie zaskoczyło, nic mnie
nie porwało, ot – przeciętna lektura, niewyróżniająca się spośród innych.
Fanką Kowalewskiej się nie stanę – nie dlatego, że pisze źle – proszę mnie opacznie nie zrozumieć. Dobrze, składnie, sprawnie, wprawnie, elegancko, gramatycznie ortograficznie bezbłędnie, nie mam nic do zarzucenia.
Przynęta jednak na mnie za słaba, nie połknęłam haczyka, wędkarz pociechy ze mnie nie będzie miał żadnej. Nie wpisałam się w target, choć wiem, że Kowalewska podoba się czytelnikom bardzo. Możecie zatem próbować, kosztować - na własną odpowiedzialność i z pełną świadomością swoich upodobań czytelniczych.
akcja nad morzem, blog o książkach, Hanna Kowalewska, Jantarnia, książka, literatura polska, opinia o książce, przeszłość, recenzja książki, tam gdzie nie sięga już cień, Wydawnictwo Literackie
Mnie zauroczyła. Nie chodzi o poprawną polszczyznę (choć doceniam umiejętność posługiwania się nią), a o sposób budowania akcji, dozowania informacji, napięcia i kreację bohaterów. Jednak wiem, że są gusta i guściki. :)
OdpowiedzUsuńMnie zupełnie tym nie urzekła, choć racjonalnie i zdroworozsądkowo potrafię docenić;)
UsuńCiekawa recenzja książki :) a po książkę na pewno nie sięgnę. Nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńJak się okazuje - moje też nie;)
UsuńA mi się właśnie bardzo podobała ;) Może nie powinnaś jej czytać latem? ;) To nie jest tego typu lektura i wydaje mi się, że o wiele lepiej sprawdzi się w jesienne wieczory.:)
OdpowiedzUsuńNie sądzę:) Gdyby to nie była tego typu lektura, to wydawca chyba nie wydawałby jej w kwietniu:) To po prostu nie mój typ, nawet jesień tu nie pomoże;P
UsuńKowalewska jest jedną z moich ulubionych autorek odkąd przeczytałam "Letnią akademię uczuć". "Tam, gdzie nie (...)" czeka u mnie na półce i zobaczę już niedługo czy przypadnie mi do gustu, czy raczej mnie nie wzruszy tak jak Ciebie.
OdpowiedzUsuńSama jestem ciekawa! A ja może w przyszłości sięgnę po "Letnią..." skoro rak chwalisz:)
UsuńOkładka urocza, ale jak widać po recenzji na tym się kończy. W sumie to z samej ciekawości przeczytałabym tą książkę, żeby sprawdzić, czy Twoje opinie pokryją się z moimi :)
OdpowiedzUsuńSpróbuj, jestem jedną z nielicznych, którym nie podobało się aż tak jak wszystkim:)
Usuń