Są takie publikacje, do których ciągnie nas niczym magnes –
widzimy okładkę, tytuł i nawet nie musimy czytać opisu, by wiedzieć, że TO JEST
TO. Podobno to książka życia wybiera nas, a nie my ją. Wielokrotnie przekonałam
się o prawdziwości tego twierdzenia, gdy w moje ręce, zupełnie niespodziewanie,
trafiały najpiękniejsze opowieści jakie dane mi było czytać. Należy do nich
również historia spisana przez Lori Nelson Spielman, której poświęciłam kolejne
dwa dni, otrzymując w zamian wiele wzruszenia, łez, uśmiechu, ale nade wszystko
wyzierających z książki ogromnej miłości, czułości i zrozumienia, które podczas
lektury pozwalały mi poczuć się jak w domu, o którym zawsze marzyłam.
To pełna ciepła, nadziei i optymizmu słodko-gorzka opowieść
o kobiecie, która po śmierci matki, według jej życzenia, kieruje się w życiu
listą marzeń, którą spisała będąc dzieckiem. Na zrealizowanie planów na niej
zawartych ma rok – jeśli jej się nie uda, jako jedyna z dziedziców nie otrzyma
ogromnego spadku. Choć początkowo Brett ma wrażenie, że jej matka u kresu życia
postradała zmysły, okazuje się, że lista zakręci życiem bohaterki tak mocno, że
w końcu zacznie cieszyć się jego pełnią, robiąc to, co naprawdę kocha, a na co
nigdy nie miała odwagi.
Mój odbiór tej powieści jest tym bardziej intensywny, że
silnie zidentyfikowałam się z główną bohaterką, która w bardzo krótkim czasie
po zdiagnozowaniu u jej mamy nowotworu, straciła ją bezpowrotnie.
Mówiono mi, że długa
walka z rakiem jest gorsza niż krótka, ale nie mam pewności, czy to się
sprawdza w przypadku tych, którzy zostają – czytam i widzę swoje
wątpliwości. Idę dalej: Śmierć Mamy
nastąpiła tak szybko po diagnozie, że wydaje mi się to zupełnie nierealne, jak
sen, z którego zaraz z westchnieniem ulgi się obudzę. Zamiast tego często zaraz
po przebudzeniu nie pamiętam o tej tragedii i potem muszę przechodzić przez
uświadamianie sobie i przeżywanie wszystkiego od nowa, znów i znów, jak Bill
Murray w „Dniu Świstaka”[1].
Ciężko czyta się o czymś, czego właśnie się doświadcza, ma
to jednak wiele zalet: podczas, gdy dla innych powieść ta będzie kolejną
opowieścią o pogoni za marzeniami, dla innych (mnie) stanie się oczyszczającą
lekturą, niosącą pociechę i – choć miejscami bolesną – gojącą jątrzące się
rany. Myślę, że to znaczyłoby dla autorki bardzo wiele: książka stanowiąca
realną pomoc, widoczną terapię - magiczna moc słów.
Wspaniała książka, dostarczająca morza wzruszeń. To powieść
podobna do gorącej herbaty pitej w coraz chłodniejsze letnie wieczory: należy
się nią delektować i sączyć powoli, kosztując każde kolejne zdanie niczym
największy rarytas.
Wiele w niej inspiracji PS Kocham Cię Cecilii Ahern - za każde spełnione marzenie z listy, bohaterka otrzymuje pośmiertny list od mamy, stanowiący część duchowego spadku, którego wykonawcą staję się młody adwokat. To nawiązanie wiele dla mnie znaczy - powieści tej irlandzkiej pisarski darzę bowiem ogromnym sentymentem.
Wiele w niej inspiracji PS Kocham Cię Cecilii Ahern - za każde spełnione marzenie z listy, bohaterka otrzymuje pośmiertny list od mamy, stanowiący część duchowego spadku, którego wykonawcą staję się młody adwokat. To nawiązanie wiele dla mnie znaczy - powieści tej irlandzkiej pisarski darzę bowiem ogromnym sentymentem.
Temat nie jest nowatorski, jednak w czasach, gdy wszystko
zostało już napisane, to nie on staje się najważniejszy: liczy się ludzka
historia, która choć bliźniaczo podobna wielu innym, ma elementy jednostkowe,
dla których warto pogrążyć się w lekturze.
Autorka wykazała się niezwykłą wrażliwością na melodię
języka, jej opowieść właściwie czyta się sama, jest płynna, wybornie delikatna,
subtelna, a przy tym tak zakręcona, że zauroczy każdego. Dla mnie to prawdziwie
piękna opowieść, kierowana do wszystkich, którym nie obce jest konfrontowanie
się z trudną rzeczywistością, by za wszelką cenę zrealizować marzenia, będące
naszymi naturalnymi powinnościami; marzenia, czyniące nas lepszymi.
Czyta się wyśmienicie!
5+, Lori Nelson Spielman, marzenia, miłość, przebaczenie, przeszłość, przyjaźń, rodzice, rodzicielstwo, rodzina, Wydawnictwo Rebis
Taie historie najbardziej lubie. Poruszające ważne i czasami trudne tematy. Z pewnoscia dla mnie.
OdpowiedzUsuńMnie też zauroczyła okładka, do tego stopnia, że sama chciałabym ją przeczytać, a przeświadczenie, że to będzie dobra lektura nie odstępuje mnie na krok. Po Twojej recenzji widzę, że moje przeczucie może być jak najbardziej słuszne :)
OdpowiedzUsuńKiedyś widziałam okładkę, ale jakoś "przelotem". Możliwe że na wystawie księgarni :) Teraz postaram się za nią rozejrzeć.
OdpowiedzUsuńBoli mnie serce, gdy czytam ten fragment... Z bólu. I ta nieodparta chęć, by poczuć choć trochę nadziei... Tak. Ta pozycja jest dla mnie.
OdpowiedzUsuńMogę jedynie napisać, że bardzo Ci współczuję i - tak - rozumiem. Ściskam mocno!
UsuńWyszłam z nią w piątek z księgarni, kompletnie nic o niej nie wiedząc, przyciągnęla mnie okładką, nawet opisu nie doczytałam do końca i poleciał za nią zapłacić, cieszę się więc bardzo że i mnie wybrała ta książka, pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńOby ten wybór był równie trafny co mój! Owocnej lektury!
Usuń