Pisanie recenzji jednego z najwybitniejszych dzieł literatury dziewiętnastowiecznej, a przy tym największego dzieła o miłości tamtych czasów, to niemalże zbrodnia i... strata czasu.
Ponadczasowe dzieło Lwa Tołstoja broni i opisuje się samo. Gdybym zaczęła snuć refleksje o jego przynależności do dzieł pozytywistycznych, cech charakterystycznych tej epoki, konwencji i in., odarłabym je z całej magii i przeoczyła to, co najistotniejsze. Z tego powodu, dla tych, którzy nie znają Kareniny, zarysuję jedynie fabułę.
Anna Karenina opowiada historię wielkiej miłości bohaterki tytułowej i Aleksego Wrońskiego. Miłości, której na drodze do szczęścia i spełnienia stały konwenanse i opinia publiczna. Anna, to żona Aleksieja Aleksandrowicza Karenina, mężczyzny dużo starszego, ale za to majętnego i zasłużonego dla Rosji. Mężczyzny, który zapewnia jej życie dostatnie i stabilne, choć nieco nudne, bo ograniczone do niemalże rytualnych udziałów w proszonych wizytach, towarzyskich ploteczkach, balach, wyjściach do opery. Anna spełnienie znajduje w roli matki, mimo że jej sława wyprzedza ją samą także i na salonach Petersburga, gdzie często uświetnia swoją obecnością wiele przyjęć.
Rutyna jej życia zostaje zaburzona, gdy poznaje hrabię Wrońskiego, społecznie uznawanego za kandydata do ręki Kitty. Gdy jednak Aleksy i Anna spotkali się pierwszy raz, ich namiętność została rozbudzona, stając się kluczem do wielkiego szczęścia i wielkiej tragedii.
Karenina początkowo opierała się rodzącemu się uczuciu, by pozostać wierną żoną i dobrą matką, szybko jednak uległa miłości, której do tej pory nie znała.
Swoją decyzją sprawiła, że z towarzyskiego piedestału została zrzucona na samo dno - okryta hańbą i wstydem budzi odtąd zgorszenie wszędzie, gdzie się pojawi.
Tołstoj zarysował bogate portrety psychologiczne głównych bohaterów, a także doskonale przedstawił społeczeństwo owych czasów. Nie dziwi, że jego dzieło stało się historią ponadczasową, okrzykniętą jedną z największych "love story", w której każdy czytelnik [a częściej: czytelniczka] odnaleźć może siebie, a która od lat staje się inspiracją zarówno dla reżyserów teatralnych, jak i kinowych.
Rok 2012, to rok przełomu: Joe Wright formuje dzieło łączące obie konwencje. Idziemy do kina, po to, by zobaczyć stworzony z wielkim rozmachem spektakl, podkreślający sztuczność wielu relacji i wyjaskrawiający wizję życia jako teatru.
To adaptacja świeża, nowoczesna, a przy tym doskonale oddająca ducha epoki, malująca doskonały pejzaż rosyjskich elit, zmontowana w sposób brawurowy, rewelacyjnie podkreślający przejścia między kolejnymi scenami i wskazująca na podobieństwo wielu aspektów życia.
Do kin przyciągnie obsada, ale z całą pewnością docenimy również i resztę.
Piękna adaptacja, będąca ucztą dla oczu, zwłaszcza dla miłośników teatru:) Odbiór uatrakcyjnia równie wspaniała ścieżka dźwiękowa - w tym filmie niemalże każdy szczegół doprowadzony jest do perfekcji, oddając ducha książki, choć pomijając wiele elementów.
Polecam to wspaniałe widowisko.
PS Uwielbiam to, że nowe próby adaptacji zachęcają do powrotu do lektury tej książki albo [jeszcze lepiej!] sięgnięcia po nią po raz pierwszy! :)
Jeszcze nie znam tego dzieła, ale wciąż mam w planach. Może jeszcze uda mi się przeczytać w tym roku ;)
OdpowiedzUsuńCiekawie o tym napisałaś.
Uwielbiam tą książkę. Na film czekam jak na żaden inny:)
OdpowiedzUsuńMam ogromną ochotę na książkę, zatem poszukuję własnego egzemplarza w nowym wydaniu, które jest prześliczne! ;) Wiem, wstyd, że jeszcze nie mam lektury tej książki za sobą, ale co poradzić, że dopiero z literackiej ignorancji się wybudzam? :) A film zapowiada się ciekawie i również mam w planach go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńwstyd, że jej nie czytałam, ale wierzę, że w końcu mi się uda. Z chęcią zobaczyłabym film, myślę, że naruszę swoją zasadę i to jego obejrzę w pierwszej kolejności.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to się może udać, choć... wiele kwestii nie jest w filmie wyjaśniona, stąd może dojść do niedomówień;) Myślę, ze przed seansem warto choć odrobinkę tekstu zakosztować;)
UsuńPo pierwsze: Książka jest już w drodze i pewnie jutro dostanę ją w swoje łapki (od tygodnia aż mnie skręca by wreszcie ją przeczytać, bo jak byłam troszkę młodsza to zaczęłam, ale daleko nie zaszłam - za wcześnie było)
OdpowiedzUsuńPo drugie: Oglądałam zwiastun filmu i wydaje się po prostu rewelacyjny. Ponadto, uwielbiam Keirę Knightley - doskonale sprawdza się w filmach historycznych typu Duma i uprzedzenie czy Doktor Żywago.
Po trzecie: Ja chcę już zacząć czytać Annę Kareninę!
tak, muszę się zapoznać ;) jestem ciekawa, czy naprawdę jest tak dobrą lekturą ;)
OdpowiedzUsuńMam w planach. Taka klasyka to powinna być podstawa dla każdego czytelnika. Szczera jednak będę i powiem, że trochę przeraża mnie objętość tej książki. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Annę Kareninę! Literatura rosyjska należy do moich ulubionych, choć bliżej mi do psychodelicznego, grającego na nietzschowskiej filozofii, niż trochę pompatyczny Tołstoj i mówię tu o "Wojnie i pokoju". Anna Karenina jest idealna.
OdpowiedzUsuńI mam to szczęście, że we wszystkich ekranizacjach występują moje ulubione aktorki :-)
Ja także w sumie nie lubię pisać opinii klasyków. Przecież jak sama mówisz, takie powieści bronią się same!
Wstyd się przyznać, ale nie czytałam jeszcze "Anny Kareniny", chociaż mam ją w planach od długiego czasu. Jeśli chodzi o ekranizację to mam na nią ogromną ochotę - będąc w kinie na "Pokłosiu", widziałam zwiastun "Anny Kareniny" i zachwycił mnie. O dziwo, spodobał się także mojemu chłopakowi, który stwierdził, że chętnie obejrzałby go, zatem... nie mogę stracić takiej szansy. :)
OdpowiedzUsuńCiagle nie mogę przebrnąć przez książkę, ale kilkanaście rozdziałów mam za sobą, widziałam ekranizację z Sophie i obsada mi zgrzyta, ale oglądnę na pewno i zrobię kolejne podejście do książki
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jedna z moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuń