Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Walter Moers. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Walter Moers. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 października 2014

Labirynt Śniących Książek – Walter Moers


Tytuł: Labirynt Śniących Książek
Autor: Walter Moers
Wydawnictwo: Publicat
ISBN: 9788324591244
Ilość stron: 384
Gdy kilka lat temu zajrzałam do jednego z najcudowniejszych i najbardziej wartych odwiedzenia fantastycznych światów – Camonii – przepadłam i pokochałam go miłością taką, na jaką stać jedynie mola książkowego, zdolnego pojąć czym Miasto Śniących Książek może być i czym jest – spełnieniem wszystkich marzeń o świecie idealnym.
Rzeczywistość utkana przez Waltera Moersa, obdarzonego nieopisanie plastyczną wyobraźnią, której projekcje przelane na papier, są w stanie oczarować, uwieść i całkowicie opętać czytelnika to uniwersum, o istnieniu którego każdy lubujący się w spijaniu liter z powieści, prędzej czy później zamarzy. Przestrzeń, w której chciałoby się być, namalowana słowami tak misternie, że momentami ma się wrażenie całkowitego zespolenia z bohaterami i stania się jednym z nich – tych zakochanych w księgach bibliofilach, specjalizujących się w czytaniu, pisaniu i sprzedawaniu tego co napisane.
Gdy tylko (z nieukrywanym smutkiem i żałością) opuściłam Miasto Śniących Książek, które spłonęło niemalże na mych oczach, niosąc smród spalenizny i rozrzucając tlące się jeszcze skrawki papieru po całym moim świecie na długo po wydarzeniach opisach w powieści, gdzieś w sercu wciąż tliła się nadzieja, że może jednak coś ocalało, że Moers nie pozwoli swoim bohaterom na tak marny koniec, jasno i precyzyjnie sugerujący zagładę kultury czytania i książek. Nie chciałam i nie mogłam się z tym pogodzić. Podejrzewam, że w swoich pragnieniach nie byłam odosobniona – miliony czytelników na całym świecie chciało znów znaleźć się w Camonii, kolejny raz kroczyć labiryntem jedynym w swoim rodzaju i rozkoszować się trwaniem w objęciach Orma.
Wydawało się jednak, że jest to sprawa przegrana i podczas gdy wszyscy pogrążeni byli w żałobie po tym niezwykłym mieście, niezauważony przez nikogo, Książę Cieni powrócił.
Zapytacie: jak to możliwe? Przecież spłonął! Nikt nie jest w stanie powrócić z zaświatów, nawet on! Dla Moersa jednak nie ma nic niemożliwego.
Tworząc Labirynt Śniących Książek, odpowiedział on na głosy fanów i dokonał niewykonalnego – powrócił do życia utraconych, zdawałoby się, bohaterów i po raz kolejny zaprosił do miasta, w którym najważniejsza jest literatura.
Wraz z Hildegunstem zwabionym do Księgogrodu tajemniczym listem, będziemy kroczyć po dwustu latach od ostatnich wydarzeń odbudowanym i na tyle na ile było to możliwe, odrodzonym miastem, który po doświadczonej tragedii stał się siedliskiem jeszcze większych dziwów i kuriozów, np. książek do kupowania w plasterkach niczym kiełbasę. Chociaż dawna świetność już minęła, jego mieszkańcy nadali mu zupełnie nowego znaczenia, wykorzystując to, co pozostało. Jedną z moich ulubionych postaci jest ”gazeta na nóżkach” – cśś. Więcej nie zdradzę.
Książka ta uświetniona jest arcypięknymi szkicami, pobudzającymi wyobraźnię i prowokującymi wzdychania z tęsknoty za światem marzeń, a przewodnik w postaci nieco styranego już i osławionego Rzeźbiarza Mitów, kręcącego się po znanym, a jednak nieco obcym świecie, potęguje wrażenie zagubienia i ponownego uczenia się tego, co zostało utracone, a tym samym pozwala nam na odnowienie przyjemności z kroczenia niezbadanymi wciąż terenami Księgogrodu.
Tym razem częściej niż do antykwariatów, zaglądać będziemy wraz z narratorem do teatrów, wykorzystujących dość niecodzienne formy przekazu i stymulowania wyobraźni. To one staną się nauczycielami historii i strażnikami przeszłości.
By jeszcze bardziej niż po ostatnim zakończeniu podenerwować czytelnika, Moers uciekł się do klasycznego cliffhangera – zawiesił akcję tam, gdzie powinna się dopiero rozpoczynać, każąc w mękach czekać na kontynuację.  Pozostaję pod wielkim czarem jego talentu, bałwochwalczo wręcz chwalę go za wyrażenie wszystkiego tego, co siedzi w głowach czytelniczych moli, pragnących wziąć Hildegunsta pod ramię i wraz z nim udać się do Księgogrodu. Autor nie zrezygnował z literackich zagadek, znajdujących się w nazwiskach bohaterów, będących anagramami, tworząc tym samym coś na wzór własnego camońskiego języka. Strona lingwistyczna zdecydowanie wskoczyła na wyższy poziom niż ostatnio – wpadek składniowych rzucających się cieniem na poprzednią część tutaj nie uraczycie.
Autor bawi się konwencjami, co rusz puszcza do czytelnika oko, licząc na jego oczytanie.
Czym większą wiedze na temat literatury macie – tym przyjemność płynąca z lektury będzie większa. Jestem ciekawa, czy jest na świecie choć jeden człowiek, który zdołał wychwycić wszystkie intertekstualności i zagadki. Ta książka, to prawdziwy labirynt dopracowany w każdym calu, przemierzanie którego jest gwarancją przedniej zabawy.
Piękne wydanie to jedynie skrawek cudowności, jakie kryje w sobie ta publikacja – KONIECZNIE sięgajcie!  Ja, jak wszystkim co stworzył Moers, jestem urzeczona. Wyborny tekst, łączący gatunki, mieszający style, stymulujący wyobraźnię!


Brawa – dla narratora, dla tłumacza i dla tłumaczki tłumaczącej tłumacza – wspaniała robota!

Inne książki Moersa:


http://shczooreczek.blogspot.com/2013/03/bibliofilska-arkadia-miasto-sniacych.html?q=moershttp://shczooreczek.blogspot.com/2013/09/walter-moers-kot-alchemika.html?q=moers


niedziela, 1 września 2013

Walter Moers - Kot Alchemika


Tytuł: Kot Alchemika
Autor: Walter Moers
Wydawnictwo: Dolnośląskie
ISBN: 978-83-245-8791-9
Ilość stron: 376
Rok wydania: 2010
Cena: 44,90 zł



Walter Moers to autor, który w świecie czytelników zasłynął publikacją o wielce wymownym tytule: Miasto Śniących Książek.

W podobnej stylistyce utrzymany jest Kot Alchemika – kolejna opowieść opiewająca losy mieszkańców Camonii – krainy tak arcyciekawej, że każdy – bezwzględnie – chciałby się w niej choć na chwilę znaleźć, ale też tak niebezpiecznej, że bez odpowiedniego przygotowania moglibyśmy popaść w niełaskę wielu jej mieszkańców.
Krotek Echo, to ostatni przedstawiciel swojego gatunku przebywający po jednej stronie Błękitnych Gór. Po śmierci swojej właścicielki – Florii – został zdany na (nie)łaskę mieszkańców Camonii. Niestety, w bardzo krótkim czasie z zadbanego krotka, stał się wychudzonym zwierzęciem, budzącym jedynie odrazę. Pewnego dnia, podczas poszukiwania jedzenia, natknął się on na alchemika-przeraźnika, który to zaoferował mu swoją pomoc, w zamian za podpisanie paktu.
W obawie o własne życie i śmierć głodową, krotek podpisał umowę o pozbawieniu życia (sic!) po uprzednim utuczeniu. Teraz, wraz z poznanymi w przeraźnikowym zamku istotami, próbuje się wykaraskać z kłopotów, w które popadł owładnięty głodem.
Camonia to miejsce dziwactw, a alchemik wcale nie był największym zamieszkującym ją indywiduum, choć jego kolekcja tłuszczy mogłaby wskazywać na coś zgoła innego.
Tak naprawdę odnajdziemy tutaj o wiele bardziej wymyślne postaci: skóroperze, Przeraźnice, Kumaki, Śnieżnobiałą Wdowę, demoniczne pszczoły i inne.
Moers oddając głos Hildengustowi Rzeźbiarzowi Mitów zarzucił czytelnika nad podziw szczegółowymi opisami i dbałością o detale. Mój podziw dla totalnej wyobraźni autora z każdą przewracaną stronicą narastał. Soczyści bohaterowie zostali nakreśleni z tak nieprawdopodobną wirtuozerią, że nie sposób odnaleźć w literaturze podobnych im postaci. Przepisy, które znalazły się na kartach książki, to prawdziwa maestria! Podczas czytania nazw potraw i sposobów ich przyrządzania ślinka cieknie do ust – toż to prawdziwa poezja!
Moers czaruje słowami, ujmuje i oszałamia swoją pomysłowością. Jego opisy niebywale silnie oddziałują na zmysły, szczególnie zapachu, a synestezja to chyba jeden z przodujących środków stylistycznych, stosowanych przez pisarza, nadający jego opowieści niesłychany klimat.
W książce tej Krotek przechodzi spektakularne metamorfozy – od wychudzonego do spasionego krotka, od skóroperza, po pszczołę; jednak tym co go wyróżnia jest pamięć totalna – dzięki której postara się odwołać do współczucia i miłości Przeraźnika, ratując tym samym własne życie. Spróbuje on uświadomić mu nieuświadomione tęsknoty.
Moers maluje przepiękne krajobrazy, które zachwyciły mnie już w Mieście Śniących Książek, a które w Kocie Alchemika wzniosły się na wyżyny wirtuozerii.  O ile poprzedni tekst ujął mnie przede wszystkim ze względu na bogate pejzaże po brzegi wypełnione książkami, swoiste elizjum, o tyle ten to prawdziwy popis nieujarzmionej wyobraźni.
Kot Alchemika, to po trosze powieść fantastyczna, po trosze baśń, w której dochodzi do walki dobra ze złem. Wymyka się gatunkowym uporządkowaniom, choć wiele w niej elementów typowych dla gatunku, wiele inspiracji, ale wszystko to przetworzone zostało tak precyzyjnie, że w ostateczności stworzyło fenomenalne przestrzenie, które powinny być eksplorowane przez każdego czytelnika.
Ku mojej uciesze ilustracje w książce są czarno-białe. Gdyby nie to, mój umysł eksplodowałby od bujności wrażeń. Odczytuję to również jako pokład zaufania autora do czytelnika – dzięki niemu mamy prawo samodzielnie nadać barwy światu stworzonemu przez Rzeźbiarza Mitów i uczynić go dla siebie idealnym.
Kot alchemika, na szczęście, napisany jest o wiele sprawniej niż Miasto Śniących Książek. Autor uwolnił się od lichych konstrukcji składniowych, potęgujących wrażenie pisania uczniowskiego.
Jest naprawdę bardzo, bardzo dobrze!


_____
Miasto Śniących Książek - recenzja.