Deborah Levy zasłynęła w Polsce jako autorka książki Gorące mleko. Pisarka jest dwukrotną finalistką Nagrody Bookera, a jej twórczość często uznaje się za współczesne wykorzystanie stylu Kafki, jak również tekstów Lacana czy Barthes'a.
To właśnie owe nazwiska przyciągnęły mnie do jej powieści, stając się obietnicą wyjątkowej prozy, ukształtowanej na porządnym przygotowaniu teoretycznym. Czy jednak Płynąc do domu faktycznie można uznać za tekst wybitny i oryginalny? Czy jego bohaterka, Kitty Finch, to istotnie złączenie cech Sylvii Plath i Edie Sedgwick?
Przenieśmy się do Nicei, a konkretniej do willi znajdującej się tuż pod nią. Tam też podczas wypoczynku rodzina dostrzega unoszące się w basenie nagie ciało kobiety, przywodzące na myśl niedźwiedzia. Okazuje się, że to Kitty Finch, postać, która za zgodą właścicieli często przebywa w domu podczas nieobecności innych wynajmujących. Tym razem jednak, pomyliła daty, a wszystkie okoliczne hotele są już zajęte. Isabel zaprasza ją do zajęcia jednego z pokoi, burząc tym samym iluzję rodzinnego spokoju, budowaną przez lata.
Kitty okazuje się botaniczką i fanką twórczości Joego, męża Isabel, a jej pojawienie się przestaje wyglądać na przypadkowe. Kobieta szybko wkrada się w łaski ich córki, dojrzewającej Niny i wszelkimi sposobami próbuje sprawić, by Joe zainteresował się jej twórczością poetycką, będącą - jak się okaże - krzykiem rozpaczy człowieka z zaburzeniami psychicznymi.
W tej krótkiej powieści każdy bohater ma swoje tajemnice, których wyjawienie może ich wiele kosztować. Joe, to tak naprawdę polski Żyd, który w wieku 5 lat znalazł się w Anglii - jego historia naznaczyła go na zawsze, wypełniając go poczuciem beznadziei i braku przynależności. Isabel swój zawód - dziennikarstwo - traktuje jako ucieczkę, niemalże zawsze lądując w miejscach naznaczonych wojną. Nina tak bardzo przyzwyczajona do życia z ojcem, praktycznie nie ma relacji z matką, jednak posiada doskonały zmysł obserwacyjny i podejrzewa, co tak naprawdę się wokół niej dzieje. Choć najmłodsza, ona jako pierwsza rozumie jaki dramat rozrywa się na jej oczach.
Książka podejmuje szereg ważkich tematów, z samotnością na czele, jednak ma w sobie coś, co sprawiło, że czytało mi się ją szalenie opornie. Odniosłam wrażenie, że postaci, mimo wielkiej złożoności psychologicznej, zostały potraktowane bardzo po macoszemu. To wszak ich wewnętrzne dramaty są osią narracyjną powieści, zaś zarysowane zostały one bardzo powierzchownie, pozostawiając sporo miejsca na niedopowiedzenia, które zdają się zaburzać fabułę.
Nie jest to powieść, do której chętnie bym wróciła, nie jest to nawet tekst, który śmiałabym komuś zaproponować do lektury. Po jej przeczytaniu mam wręcz poczucie bylejakości, zmarnowania potencjału. Choć językowo nie mam się do czego przyczepić, odkładam tę książkę na półkę z dość sporym zawodem, wiedząc, że raczej się już z Levy nie przeproszę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz