Ciotki Anny Drzewieckiej na mej półce leżą od dawna. Nigdy jednak nie było mi po drodze z jej tematyką, formą - ciągle coś zmuszało mnie do odkładania jej na później. Nie wiem kiedy upłynęło parę lat, a książka wciąż nie doczekała się ode mnie ani słowa.
Tematem publikacji jest rodzinna historia Drzewieckiej. Autorka sięga aż do czasów życia swego prapradziadka, który wiele lat temu powziął decyzję o wybudowaniu domu dla przyszłych pokoleń. Usytuowany był on na pograniczu Polesia i Wołynia, w otoczeniu nieskazitelnej wręcz natury. Niestety, czasy wojny nie pozwoliły mężczyźnie na pozostanie w wymarzonym miejscu. Jak wielu, zmuszony został do podróży w okolicy Chełma. Miasto okupowane było przez Niemców, zewsząd słyszało się o panującym terrorze, o publicznych egzekucjach, aresztowaniach, braku podstawowych środków do życia, a także funkcjonującym tu getcie, z którego Żydzi wywożeni byli do obozu zagłady w Sobiborze.
Także i tu rodzina nie zagrzała długo miejsca. Życie pokierowało ich do Warszawy.
Autorka sporo miejsca poświęca opisowi swej babci - Tekli. Kobieta miała w zwyczaju opowiadać wnuczce historie zakorzenione w ludowości - snuła opowieści o rusałkach, pokazując dziewczynie barwny świat fantazji. Jej dziadek zaś, Jan, był specjalistą od majsterkowania i nalewek.
Skąd zatem tytuł? Ciotki, o których mowa to Zofia, Wanda, Kazia, Marianna, Janeczka, Teresa, Róża i najmłodsza Lilka. Każda z nich inna, z inną historią, doświadczeniami, rysem charakterologicznym, wszystkie jednak znacząco wpływające na losy rodziny. Ich obecność w życiu autorki nie pozostawała bez znaczenia.
Mimo że na kartach książki pojawia się tak wiele postaci, nie jest ona wielkich gabarytów. Wręcz przeciwnie - to cieniutka publikacja, zawierająca sporo treści.
Jeśli ciekawią Was losy rodziny, która przetrwała wiele historycznych i społecznych zawieruch - zapraszam Was do lektury. Na jedno popołudnie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz