.
11 września 2001 roku, Nowy Jork.
Jednym właśnie zawalił się świat, inni, obserwując puste miejsce po wieżach WTC,
zaczynają nowe życie.
Lucy i Gabe uświadomili sobie
tego dnia, że ich czas na ziemi jest zbyt krótki, by marnować go na
bezwartościowe życie. Oboje chcąc robić coś, co będzie miało sens, co zostawi
po nich ślad i zmieni świat na lepsze. Ona realizuje się zawodowo jako producentka
programów telewizyjnych dla dzieci – spełnia tym sposobem swoje marzenie, mając
jednocześnie poczucie misji.
On zawodowo fotografuje. Ich
związek, mający źródło w chmurze dymu unoszącego się znad zapadniętych wież
WTC, właśnie stanął na zakręcie – gdy Lucy zostaje doceniona za swoją pracę
nagrodą Emmy, Gabe postanawia przedłożyć swoją karierę nad ich związek. Czuje
on bowiem, że jego miejsce jest na Bliskim Wschodzie – w miejscu, które
trzeba fotografować, by pokazywać światu co tak naprawdę dzieje się tam, gdzie
nie każdy chce kierować swój wzrok. Uważa, że jedynie tam będzie w stanie
należycie wykorzystać swój talent. Pasja jest tak silna, że jest w stanie
poświęcić dla niej uczucie rodzące się na zgliszczach.
Ich drogi rozchodzą się, jednak
kontakt wcale się nie urywa – jest szarpany, znaczony długimi miesiącami
milczenia, jednak stały. Mimo upływu lat, mimo zmiany sytuacji życiowej każdego
z nich, wciąż szukają ze sobą kontaktu, wciąż lgną do siebie, wiedząc, że
rozumieją się jak nikt inny na świecie.
Gdy on spędza lata w Bagdadzie, Strefie Gazy i innych miejscach na Bliskim Wschodzie, ona pozwala sobie na
rozpoczęcie nowego związku. Wychodzi za mąż, rodzi dzieci, jednak sercem wciąż
jest daleko, uciekając myślami do ich wspólnych dni.
Książka obejmuje relację z 10
lat – najpierw wspólnych, później spędzanych oddzielnie – spisanych z perspektywy
Lucy. Finał, do którego dąży ich historia jest druzgocący i każe po wielokroć
zastanawiać się nad tym czy naszym życiem kierują nasze decyzje, czy też z góry
określone przeznaczenie? Co by było gdyby miało się odwagę pewne rzeczy wykrzyczeć
prędzej? Na te pytania odpowiedzi nie poznamy, lecz zostaniemy z nimi
porzuceni, by móc rozważać je na długo po lekturze.
Santopolo decydując się na
spisanie historii oczami kobiety, nadała jej bardzo emocjonalny wydźwięk. Buzuje
ona od trudnych uczuć, często tłumionych namiętności, prawdy, której nie chce
się dopuścić do głosu, rozterek, a jednocześnie zrozumienia dla drugiej osoby,
którą kieruje ta sama świadomość możności przeżycia tylko jednego życia i chęć
zrobienia tego najlepiej, jak tylko się da.
Autorka utkała opowieść, którą
czyta się bardzo dobrze – jest idealna dla osób, które lubią niełatwe opowieści
o miłości, i które cenią sobie teksty pod płaszczykiem banału skrywające szereg
egzystencjalnych pytań. Takie właśnie jest Światło,
które utraciliśmy pochylające się nad przemijaniem i stanowiące
intertekstualną zabawę dla dociekliwych czytelników.
blog książkowy, Jill Santopolo, książka, które utraciliśmy, lubimyczytać, opinia o książce, recenzja książki, recenzja przedpremierowa, recenzje książek, Światło, Wydawnictwo Otwarte
Tytuł jest niesamowity - op tej ksiażce musze przyznać. I poomimo tego, ze nie przepadam za romansami, ten wydaje mi się być wyjątkowy, dlatego zapiszę sobie tytuł tej powieści.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że już wszyscy znają tę historię - tylko ja nie. Zatem warto byłoby to zmienić.
OdpowiedzUsuńWarto, warto, jest bardzo przyjemnie;)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem wrażeń w takim razie;)
OdpowiedzUsuń