Dzień dobry, Północy to ni mniej, ni więcej, jak opowieść o
samotności i osamotnieniu oraz próbach radzenia sobie z nimi i oswajania
ich.
Oto Augustine od wielu lat para
się badaniem gwiazd w odległych placówkach naukowych, odseparowanych od
normalnego życia. Gdy do miejsca jego pracy docierają informacje o globalnej
katastrofie, zarządzona zostaje ewakuacja. Bohater odmawia jednak opuszczenia
obserwatorium, zostając w placówce badawczej zupełnie sam. On i bezkresna
przestrzeń.
W tym samym czasie do Ziemi
zbliża się pojazd kosmiczny, na którego pokładzie znajduje się między innymi
Sully – astronautka, która nad rodzinę przełożyła misje badawcze. Prace załogi,
dotąd przebiegające pomyślnie, stają pod znakiem zapytania, gdy bohaterowie
tracą łączność z Ziemią. Uświadamiają sobie wówczas, że z wielkim
prawdopodobieństwem nie uda im się wrócić do domu, albo że – zważywszy na
niepokojące obrazy Ziemi – nie będą mieli do czego wracać.
Zarówno Sully, jak i Augustine
uporać się będą musieli z wszechogarniającą pustką i samotnością, którą
wypełniać im będą jedynie próby dociekania tego co się stało, kontemplacja
kosmosu, wewnętrzne dialogi oraz próby nawiązania łączności z jakąkolwiek
istotą, która przetrwała.
Ich rozmyślania nieodmiennie
prowadzić ich będą do pesymistycznych wniosków, wyostrzając ich poczucie
niespełnienia, zmarnowania życia i bezsensu kolejnych działań w obliczu
potęgi wszechświata.
Tam, gdzie zaczyna się samotność,
zaczynają się bowiem również trudne i szczere rozmowy z samym sobą. I tym
właśnie, Lily Brooks-Dalton poświęca sporo uwagi, kreśląc wizerunek ludzi
pozostawionych samym sobie, nareszcie
mających czas na refleksję, niemających już jednak czasu na ratunek.
Nie sposób ukryć, że wielkim
walorem książki oraz tym, co przyciągnie do niej wielu czytelników jest okładka
skrząca się drobinkami brokatu przypominającego niebo pełne gwiazd. Przykuwa
uwagę i idealnie oddaje sedno tekstu – na jednej stronie zilustrowane zostało
niemalże wszystko, całe streszczenie powieści. Wystarczyłoby, by czytelnik
wnikliwie ją zanalizował i zinterpretował, a wnioski płynące z tychże
dociekań z wielkim prawdopodobieństwem okazałyby się bliźniacze jak te
towarzyszące samej lekturze. Dobra robota!
Dzień dobry, Północy to powieść bardzo refleksyjna, nad którą warto
się pochylić dla samego wymuszenia podobnych tendencji u siebie. Spodoba się
życiowym Robinsonom – chociażby ich przetrwanie nie miało związku z globalna
katastrofą.
blog z recenzjami, Czarna Owca, Dzień dobry, Lily Brooks-Dalton, opinia o książce, Północy, recenzja książki
Jak dla mnie to na razie najlepsza przeczytana książka od początku roku:) mam nadzieję, że nie przejdzie bez echa.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!