Emily Giffin po raz pierwszy
zdobyła uznanie w moich oczach za sprawą powieści Sto dni po ślubie. Wówczas to stało się jasne, że każda kolejna jej
książka będzie pozycją obowiązkową na mojej liście do przeczytania. Mam bowiem
wrażenie, że jej sposób mówienia o emocjach, szczególnie tych, które na co dzień
towarzyszą kobietom, jest mi szczególnie bliski.
Nie inaczej rzecz miała się z tekstem
Pierwsza przychodzi miłość, opowieścią
o dwu siostrach – Meredith oraz Josie, które na dwa głosy snują tę historię.
Bohaterki przed kilkunastu laty
straciły swojego starszego, dwudziestopięcioletniego wówczas brata, Daniela, gdy
ten zginął w wypadku samochodowym. Od tamtej pory żadna z nich nie potrafi
uporządkować swojego życia, gubiąc po drodze szczęście. Meredith jest tą
rozważną, Josie tą, która robi na co ma ochotę. Różni je w zasadzie
wszystko, łączy żal po stracie, nie ułatwiając wcale trudnych relacji.
Każda z kobiet ma wrażenie,
że ta druga jest spełniona; każda zazdrości drugiej tego jak tamta żyje; każdą
także targają sprzeczne emocje. Ich życie dalekie jest od przejrzystości, obie
bowiem zakładają maski, grają przyjęte role, udają same przed sobą i przed
innymi, po to, by nie obnażyć przed światem swojego zagubienia i bólu. Pragną być
widziane jako szczęśliwe i silne, nie zaś jako kruche, niezdolne do uporania
się z dawną stratą. Nie sposób jednak ukryć, że śmierć brata bardzo je od siebie
oddaliła.
Giffin utkała powieść, w której
niezwykle czytelny staje się obraz uwypuklający wpływ przeszłości na
teraźniejszość. Autorka poza zaznaczaniem trudnych siostrzanych i szerzej –
rodzinnych – relacji, podkreśla co może z naszym życiem zrobić
nieuporządkowanie i nieprzepracowanie tego, co minione. Powieściopisarka
pozwala nam na poznanie obu kobiet – dzięki przyjrzeniu się każdej z nich, z łatwością
wytworzy się między nami a bohaterkami więź i zrozumienie.
Pisarka po raz kolejny udowadnia
jak ogromne znaczenie ma w naszym życiu miłość, mimo że przybiera ona bardzo
różne, czasem niespodziewane, oblicza.
Nowa powieść Giffin jest bardzo
równa – czyta się ją z zainteresowaniem,
tym bardziej, że wolna jest od większych przestojów czy dłużyzn. Lektura
zapewni Wam przyjemne popołudnia, tym bardziej jeśli otulicie się kocem – wówczas
atmosfera ciepła i miłości jedynie się pogłębi. Tym bardziej, że o inną niż damsko-męska
relacja tym razem tutaj chodzi. Książki dla kobiet to specjalność autorki.
Polecam, zachęcam – rozgrzeje Was
lepiej niż herbata z imbirem.
blog o ksiązkach, Emily Giffin, książka, opinia o książce, Pierwsza przychodzi miłość, recenzja książki, Tania Książka
Moja siostra uwielbia książki Griffin, ale ja jeszcze nie miałam okazji poznać tej autorki, ale widzę że dużo straciłam :)
OdpowiedzUsuńPierwszy akapit, to jakbym czytała o sobie. :) Muszę w końcu zabrać się za kolejne powieści Giffin, bo "Sto dni po ślubie" skradło moje serce.
OdpowiedzUsuńCzytałam kilka tytułów Giffin, ale tych ostatnio wydanych już nie.... No brakuje na wszystko czasu i selekcja bywa brutalna...
OdpowiedzUsuń