Choroba i śmierć mogą dotknąć każdego. Młodego, starego, biednego, bogatego. To jedyne, nad czym człowiek jeszcze nie zapanował i nigdy nie zapanuje. Wymyka się ludzkiej kontroli i człowieczej próbie przejęcia władzy nad samym sobą i światem.
Gdy choroba dotyka osobę starszą, zawsze jest to cios, jednak cios złagodzony poprzez świadomość, że osoba taka „swoje przeżyła”. Gdy choroba uderza w niewinne dziecko, zaczyna brakować słów na opisanie bezsilności w jakiej znajduje się całe jego otoczenie. Nie sposób wytłumaczyć jej sobie niczym, nie sposób załagodzić.
Wielu z nas zadaje sobie wówczas szereg pytań o sens cierpienia, sens śmierci i przemijania.
Wielu dopiero wówczas zaczyna doceniać życie, jakiekolwiek by nie było i cokolwiek by ze sobą nie niosło. W takich chwilach przestajemy rozumieć samobójców, którzy dobrowolnie zrezygnowali z tego wielkiego daru, jaki otrzymaliśmy całkowicie za darmo.
Najdalsza podróż, to opowieść pisana z perspektywy dziewczynki, która umarła w wieku piętnastu lat. Dziecko urodziło się z mukowiscydozą, chorobą genetyczną, na którą nie wymyślono lekarstwa. Powodowała ona liczne zaburzenia w organizmie dziewczynki, osłabiała ją i sprawiała, że jej życie od samego początku było wypełnione bólem.
Franny charakteryzował jednak niezwykły optymizm. Samodzielnie oswoiła chorobę, uosabiając ją i nazywając zdrobniale – Muki.
Choć książeczka ta miała w domyśle rozwiać wiele wątpliwości związanych ze śmiercią, tak naprawdę stanowi ogromny zbiór retorycznych pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi.
Dziewczynka zastanawia się nad sprawami, które dotykają każdego z nas. Jednak, jako osoba, która przebyła już granicę oddzielającą Niebo od Ziemi, wie co zostało nam dane od Boga, by ułatwić ziemskie podróżowanie.
Franny w swojej opowieści odwołuje się do Małego Księcia oraz Hallo, Pan Bóg? Tu Anna…. Osobiście odnajduję w niej także wiele podobieństw do Oskara i Pani Róży – podobnie jak w książce Schmitta, Franny dojrzewa do powrotu do Pana Boga, próbuje przeżyć życie, oswaja umieranie.
Constanze Kopp w swojej publikacji nie omija samego momentu śmierci. Opisuje chwilę umierania, wskazuje na różnice między duszą a ciałem, zwraca uwagę na to, jak należy o nie dbać.
Fascynujące jest to, jak wielką dojrzałością wykazuje się małą Franny. Doskonale wie, co ją czeka i świetnie sobie z tym radzi. Nie tylko sama przygotowuje się na moment, swojego odejścia, ale także daje wskazówki rodzinie, dotyczące tego, jak powinni zachować się w momencie jej śmierci.
W książce tej ukazuje się również wizja świata, w którym nie ma piekła. W świecie bohaterki nawet ludzie, którzy za życia podejmowali bardzo złe decyzje i ranili innych, mają swoje miejsce przy Panu Bogu.
Piękna, a jednocześnie dość niebezpieczna wizja, jeśli wziąć pod uwagę to, że mając świadomość istnienia jedynie Nieba za ziemskiego życia można by pozwalać sobie właściwie na wszystko, wiedząc, że nie czeka nas żadna kara.
Książka Kopp ma wiele przesłań. Jednym z nich jest nieustająca świadomość tego, że najważniejsze w życiu są uczucia i relacje, a nie rzeczy, którymi się otaczamy. Drugim – zachęcenie do odnajdywania w każdym wydarzeniu naszego życia aspektów pozytywnych, zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi. Wreszcie trzecie – podjęcie próby oswojenia śmierci, ze świadomością, że jest jedyną pewną rzeczą na tym świecie i że należy być na nią odpowiednio przygotowanym.
Najdalsza podróż, to wzruszająca wyprawa do Nieba, gdzie wszyscy są szczęśliwi, nikt nie cierpi ani nie tęskni. To przestrzeń, w której odnajdziemy idealne wersje siebie.
Polecam.
Śmierć dziecka zawsze jest tragedią. Przez większą część życia myślałam, że śmierć dziecka wskutek ciężkiej choroby jest czymś najgorszym dla rodzica, ale gdy utonął syn mojego partnera, uświadomiłam sobie, że znacznie gorsza jest nagła śmierć dziecka. Dziecka, z którym rozmawiało się zaledwie kilka godzin wcześniej, dziecka, które umierało na oczach dziesiątek "widzów". O ile w przypadku ciężkiej choroby można się w pewnym sensie na tę śmierć "przygotować" (jeśli wiecie, co mam na myśli - nigdy nie można się pogodzić z niczyją śmiercią, ale czasami jednak ma się świadomość jej nieuchronności), tak śmierć nagła ZAWSZE zwala z nóg. Smucą mnie takie książki, czytając o śmierci dziecka nie potrafię się nie wzruszać, choć wiele innych rzeczy nie rusza mnie zupełnie. Podziwiam, że potrafisz sobie radzić z ich czytaniem :)
OdpowiedzUsuńMasz zupełną rację.
UsuńCo do radzenia sobie - wiedziałam, że to nie książka biograficzna, wiedziałam, że to tylko pretekst, by "porozmawiać" o śmierci.
Wielokrotnie ściskało mnie na serce, ale staram się ze wszystkich sił podchodzić do śmierci tak jak Franny - czekam na nią i wiem, że dzięki niej znajdę się w lepszym miejscu. Dlatego choć w takich chwilach to niesłychanie trudne, cieszę się, że osoba, która umiera już może cieszyć się przebywaniem w takim miejscu.
Choć tematyka bolesna i trudna, muszę przeczytać tę książkę. Po prostu muszę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Dokładam do listy must-read. :)
OdpowiedzUsuńOd bardzo dawna mam ją w planach... Zawsze gdy czytam książki tego typu jestem pełna podziwu, to jak dzieci sobie z tym radzą... Lepiej to znoszą niż sami dorośli i choć niby oni potrzebują pocieszenia i wsparcia to sami je dają bliskim... niesamowite...
OdpowiedzUsuń