wtorek, 13 sierpnia 2019

Fale.- AJ Dungo

\

Dzięki Wydawnictwu Marginesy zaczęłam w końcu czytać komiksy – i to takie, które zostają w mojej głowie na długo i mają ogromny walor poznawczy.

Fale AJ  Dungo będą się we mnie kotłowały jeszcze jakiś czas, bo – choć lektury minęło już kilka dni – wciąż trudno ubrać mi w słowa to, co kryje się pod jedną z najpiękniejszych okładek tego roku. 

Ta powieść graficzna spaja ze sobą dwie historie – jedną narrację wyróżnioną na grafikach o ciepłej, piaszczystej tonacji, obrazującą przeszłość i opowieść o narodzinach surfingu oraz współczesną - relację życia autora, początek jego miłości i towarzyszenia ukochanej w chorobie. Ukochanej, która zaraziła go pasją do unoszenia się na falach.



Dungo spełnia się dziś zarówno jako surfer, jak i ilustrator, a obie te pasje złączone i zamknięte zostały w wyjątkowej książce, będącej swoistym peanem na cześć miłości i hołdem złożonym wszystkim prekursorom surfingu, jaki dziś możemy uprawiać.

Część książki obejmująca historię powstania i ewolucji tego sportu prezentuje Polinezyjczyków, którzy pierwotnie unosili się na wielkich deskach, a dla których dryfowanie na falach było doświadczeniem duchowym, zakłóconym przez pojawienie się na wyspie ludzi Zachodu, za wszelką cenę chcących uprzemysłowić nowe tereny. Autor prezentuje proces unowocześniania desek, opowiada o najważniejszych postaciach związanych z surfingiem, pozwalając czytelnikowi zapoznać się z tym, o czym rzadko się słyszy. 


Druga część, przeplatana z pierwszą, ma charakter zdecydowanie bardziej emocjonalny, jest bowiem historią wielkiej miłości Dungo do dziewczyny, która zaszczepiła w nim pasję do surfingu, jednak sama bardzo szybko musiała mierzyć się z czymś o wiele niebezpieczniejszym niż fale oceanu - ze śmiertelną chorobą, która niczym owe bałwany morskie niosła ze sobą chwile lepszego i znacznie gorszego samopoczucia. 

Nie jestem miłośniczką surfowania ani jakichkolwiek innych sportów wodnych, jednak tę powieść graficzną przeczytałam z ogromną przyjemnością. Choć generuje ona smutek i żal za tym, co mogło jeszcze się wydarzyć, gdyby nie choroba, to chyba właśnie to jest jej mocą – katartyczny i terapeutyczny charakter sportu został tu nakreślony bardzo wyraźnie, pozostawiając czytelnika nie tyle z rozpaczą, ile z nadzieją.


Piękna opowieść o miłoście i stracie będącej początkiem nowego. 





0 komentarze:

Prześlij komentarz