środa, 10 lipca 2019

Gliniany most - Markus Zusak



Grube książki to dla mnie zawsze obietnica wielkiej przygody. Tym większej, gdy autor powieści przez lata utrzymywał fanów w abstynencji czytelniczej od swych książek, a ni stąd, ni zowąd powraca, dzieląc się ze światem kolejnym tekstem.


Markus Zusak, za sprawą fenomenalnej Złodziejki książek zyskał czytelników na całym świecie. Nie jest on jednak autorem, który rokrocznie bombarduje odbiorców swoimi publikacjami - pisarz każe na siebie czekać, rozbudzając apetyt i niepohamowaną ciekawość, gdy tylko wieść o jego nowej książce obiegnie czytelniczy świat. 

Pojawienie się Glinianego mostu to święto dla fanów jego twórczości. Oto długo wyczekiwana opowieść dedykowana - co mogę stwierdzić już po lekturze - czytelnikowi wytrwałemu, cierpliwemu i gotowemu na chwile niekomfortowe, które należy przetrzymać, by dotrzeć do serca powieści. 

Pierwsze dwieście stron to bowiem wyboista droga znaczona irytacją, złością, chęcią rzucenia książką w kąt i zżymaniem się na autora. W Gliniany most bardzo trudno się wgryźć - autor zdecydował się na przeplatanie czasów obecnych z retrospekcjami, jednak w wielu miejscach zamiast  opowiadać chronologicznie, za nic miał linearność, powodując u czytelnika narastające rozdrażnienie, ewokowane przez mnogość wydarzeń i splatających się wątków. Tak naprawdę bowiem przez 1/3 książki odbiorca nie ma pojęcia dokąd ta opowieść tak naprawdę zmierza i czemu służy. Poznaje Claya i jego braci, krok za krokiem odsłaniane są ich rodzinne karty, jednak tym, co stanowi jedyną wiedzę, jest świadomość ważności mostu, który ma stanowić formę oczyszczenia, pracy żałoby i odkupienia. Zusak wcale nie ułatwia czytelnikowi lektury - język powieści jest bardzo specyficzny - w wielu miejscach myśli bohaterów zostają urwane, zawieszone, niedopowiedziane, to zaś w połączeniu z formą jaką przybrała opowieść, może wielu odbiorców zrazić i zmusić do porzucenia książki - nieważne, jak wielkim był dotąd miłośnikiem autora.

Warto jednak wytrzymać, bowiem po przekroczeniu 190 strony, wszystkie brakujące elementy zaczynają wskakiwać na właściwe miejsca, a powieść staje się zrozumiała i... wciągająca. Irytacja i wściekłość  bezpowrotnie mijają, a czytelnik może odtąd oddawać się lekturze wielowarstwowej, śledząc losy niezwykłej rodziny Dunbarów, w której miłość przeplata się ze złością, czułość z przemocą, a relacje między braćmi do końca pozostają zagadką. 

Polecam tę książkę czytelnikom wymagającym (od twórcy i od siebie samych), niestrudzonym, wrażliwym i spokojnym. Po niełatwym początku znajdziecie w niej wiele wzruszeń, a nade wszystko opowieść inicjacyjną o próbie uporządkowania chaosu powstałego po rozpadzie rodziny i konieczności szybkiego stania się mężczyzną. Warto, choć może to być jedna z najtrudniejszych do przebrnięcia i najbardziej angażujących lektur lata.




0 komentarze:

Prześlij komentarz